Przez dekady prawdziwa lewica opierała się na walce z nierównościami majątkowymi i na obronie słabszych przed interesami najbogatszych. Podział opinii przebiegał między tymi, którzy mieli, a tymi, którzy nie mieli. Współczesna transformacja tej dynamiki doprowadziła jednak do czegoś zupełnie innego. Zamiast realnej troski o dystrybucję bogactwa i sprawiedliwość, pojawiła się polityka tożsamości, manipulowana i finansowana przez korporacje oraz miliarderów. Dziś podział opinii nie przebiega już według klas ekonomicznych, lecz między „Wokerami” a „nie-Wokerami”. Miliarderzy, którzy doprowadzili do katastrofalnych poziomów nierówności, pozostają nietknięci tak długo, jak długo mówią językiem „postępu”, wspierają sieci „woke” i cenzurują przeciwników. Ci sami, którzy finansują „sprawiedliwość społeczną”, często sami ją niszczą – i to właśnie dlatego są miliarderami.

Na tym tle klimat stał się idealnym narzędziem dla realizacji globalnych planów kontroli. Idea antropogenicznego ocieplenia – przedstawiana jako niepodważalna prawda – stała się wehikułem dla agendy, którą przygotowywano od lat. Już w 1968 roku powstał Klub Rzymski, a jego kluczowi patroni – Rockefellerowie i Rothschildowie – stali się fundamentem dla późniejszych projektów. Maurice Strong, kanadyjski milioner z sektora naftowego, był twarzą szczytu Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 roku, gdzie pod auspicjami ONZ zainaugurowano Agendę 21. To wtedy „zielony ruch” został wciągnięty w orbitę działań, które miały rzekomo ratować świat, a w rzeczywistości posłużyły do uzasadnienia gruntownej przebudowy globalnego społeczeństwa.

Agenda 21, a później Agenda 2030, stawiają sobie za cel centralizację kontroli nad zasobami naturalnymi, żywnością i sposobem życia ludzi – aż po krople deszczu spadające na prywatne działki. Mowa o końcu suwerenności narodowej, planowym zarządzaniu wszystkimi zasobami – od lasów po oceany – likwidacji własności prywatnej, restrukturyzacji rodziny, wychowywaniu dzieci przez państwo, masowych przesiedleniach i ograniczeniu swobody przemieszczania się. ONZ – przedstawiana jako organizacja pokojowa – jawi się tu jako koń trojański dla globalnego rządu, a jej kluczowe instytucje, jak IPCC, mają służyć uzasadnianiu tej transformacji. Raporty tej organizacji, uznawanej za autorytet, stały się elementem stałej propagandy, z którą media głównego nurtu nie dyskutują.

Równocześnie „zielone” organizacje utraciły swój pierwotny sens i wrażliwość na przyrodę. Pod szyldem ochrony środowiska dokonuje się dewastacji krajobrazu, czego przykładami są lokalne ingerencje niszczące drzewa czy krajobrazy, wcześniej uważane za wspólne dobro. Ruch, który kiedyś był oddolny i autentyczny, został przechwycony i podporządkowany interesom „kultu” – korporacji i miliarderów, którzy wykorzystują go jako parasol dla swoich planów.

Narracja o ratowaniu klimatu pozwoliła na stworzenie celebrytów i ikon młodego pokolenia, które stały się twarzami tej agendy. Greta Thunberg – wypromowana przez Światowe Forum Ekonomiczne Klausa Schwaba i wspierana przez fundacje Gatesów – przemawia w ONZ i mobilizuje masy, nie zdając sobie sprawy, że stoi za nią potężny aparat finansowy i polityczny. Schwab w książce „Covid-19: The Great Reset” otwarcie połączył „pandemię” i „kryzys klimatyczny” jako pretekst do stworzenia nowego modelu społeczeństwa. Bill Gates, podróżujący prywatnymi odrzutowcami, wydał własną publikację o tym, jak „uratować” świat przed katastrofą klimatyczną, a jednocześnie inwestuje w największych operatorów prywatnych samolotów. W tym samym czasie książę Karol i jego syn William powtarzają narrację o konieczności „resetu” naszego gatunku w relacji z naturą. Wszyscy promotorzy tych idei – od koronowanych głów po aktorów i biznesmenów – są powiązani z tym samym kręgiem instytucji i fundacji.

Dlaczego Joe Biden wybrał Kamalę Harris: kalkulacja ryzyka i potrzeba jedności

Joe Biden, polityk znany z instynktu dotykowego i zdolności do budowania relacji twarzą w twarz, przyjął zupełnie inną strategię, gdy zbliżał się moment podjęcia jednej z najważniejszych decyzji swojej kampanii prezydenckiej – wyboru kandydata na wiceprezydenta. Spotkania, choć maskowane pandemicznymi realiami, miały charakter głęboko osobisty i jednocześnie wysoce polityczny. W rozmowie z Gretchen Whitmer, gubernator Michigan, padła odpowiedź, która była równie skromna, co lojalna: „Jestem tutaj, bo mnie o to poprosiłeś. Jeśli uważasz, że jestem właściwą osobą, będę świetnym partnerem. Jeśli wybierzesz kogoś innego – będę szczęśliwa i wrócę do pracy, którą kocham”. Choć Whitmer nie wiedziała wtedy, że w grze pozostała niemal wyłącznie ona i Kamala Harris, jej przeczucia były trafne – wybór padnie na kobietę czarnoskórą.

Biden rozumiał polityczną dynamikę chwili. Wiosenne protesty społeczne, napięcia rasowe, żądania sprawiedliwości – wszystko to wzmocniło oczekiwania wobec Partii Demokratycznej, by nie tylko mówiła o różnorodności, lecz również działała w jej duchu. Biden, świadomy długu wobec afroamerykańskiego elektoratu, który uratował jego kampanię w kluczowych momentach prawyborów, zdecydował się na partnerstwo, które miało szansę przemówić do tej części społeczeństwa. Kamala Harris, córka imigrantów z Jamajki i Indii, była jednocześnie symbolem zmiany i pragmatycznym wyborem.

Choć nie brakowało głosów, że Harris była „bezpieczną” kandydatką – dobrze wypadała w sondażach, miała doświadczenie, potrafiła konfrontować przeciwników – prawda była bardziej złożona. Jedna z doradczyń Bidena, mówiąc brutalnie szczerze, zauważyła, że żaden wybór nie był wolny od ryzyka: „Wiecie, białe kobiety są niesamowicie rasistowskie, podobnie jak biali mężczyźni. Nic nie było bezpieczne. To był ryzykowny ruch. Ale spośród dostępnych opcji – najbezpieczniejszy.”

Wybór Harris nie był triumfem emocji, lecz chłodnej kalkulacji. Biden eliminował kolejno wszystkich kandydatów, którzy mogli dzielić partię, komplikować sytuację w stanach swingowych lub prowokować pozwy prawne. Harris – pomimo napięć z czasów debat prawyborczych i jej niezbyt udanej kampanii – okazała się kandydatką, której potencjalne ryzyko było zrównoważone polityczną wartością dodaną. Co więcej, Biden potrafił odłożyć na bok osobiste urazy, przypominając współpracownikom, że Kamala była bliska jego zmarłemu synowi, Beau.

Moment ogłoszenia kandydatury przebiegł gładko. Republikanie atakowali Harris jako radykalną lewicową polityk, przytaczając jej wypowiedzi z czasów prawyborów, jednak unikali najbardziej niszczących narracji testowanych wcześniej przez ankieterów – tych, które pokazywały ją jako zmienną, niekonsekwentną i cyniczną. Jej dawny śmiech z palenia marihuany, zestawiony z latami ścigania przestępstw narkotykowych, nie pojawił się w głównym nurcie krytyki.

Biden przedstawił Harris jako „inspirację dla kobiet” i „sprawdzonego wojownika”. Ona zaś w pierwszym wystąpieniu uderzyła prosto w punkt: „Jako ktoś, kto wygłaszał wiele argumentów w sądzie, mogę powiedzieć: sprawa przeciwko Trumpowi i Pence’owi jest oczywista.” Ich wspólny apel do wyborców nie ograniczał się do prośby o zwycięstwo – chodziło o wyraźny mandat społeczny, który pokazałby, że poprzednie lata nie są odzwierciedleniem tożsamości Ameryki.

Za kulisami jednak decyzja Bidena była podszyta brutalną dyscypliną. Harris, mimo otrzymania nominacji, nie mogła zabrać ze sobą zespołu doradców z Kalifornii, których kampania była źródłem chaosu. Jej siostra – wpływowa figura w otoczeniu Harris – również została wykluczona. Sztab Biden–Harris był zbudowany bez jej udziału, a przyszłe decyzje personalne miały być zatwierdzane przez Biały Dom – dokładnie tak, jak kiedyś obowiązywało samego Bidena, gdy był wiceprezydentem.

Harris, z pozoru lojalna i współpracująca, szybko pokazała, że potrafi równie skutecznie jak zespół Bidena chronić własne interesy. W rozmowie z gubernatorem Kalifornii Gavinem Newsomem, dotyczącą obsady jej wakującego miejsca w Senacie, nie wskazała nikogo bezpośrednio – miała zbyt wielu przyjaciół i sprzymierzeńców – lecz rozmowa pozostawiła wrażenie, że jedna osoba nie powinna trafić do wyższej izby Kongresu. Newsom zinterpretował to jednoznacznie: Harris nie chciała, by senatorką została Karen Bass.

To, czego nie widać w narracji medialnej, a co stanowi istotę polityki na najwyższym szczeblu, to nie same decyzje, lecz sposób ich podejmowania: eliminacja ryzyk, kalkulacja potencjalnych strat, kontrola nad personelem i długofalowe zabezpieczanie interesów. Wybór Kamali Harris nie był wyłącznie momentem historycznym – był dowodem na to, że w pol

Dlaczego Trump nie potrafił zmobilizować wyborców w Georgii?

Trump niedawno odwiedził Georgię, gdzie prowadził kampanię na rzecz dwóch republikańskich senatorów ubiegających się o reelekcję, Davida Perdue i Kelly Loeffler. Jego obserwacje na temat wyborców południa Stanów Zjednoczonych były jednoznaczne – mieszkańcy Georgii kochali swojego prezydenta, ale nie pałali entuzjazmem do swoich senatorów. Trump uważał, że rozumie, dlaczego wyborcy konserwatywni nie wykazywali zainteresowania poparciem Perdue i Loeffler, i wyjaśnił to Mitchowi McConnellowi. Według niego, gubernator Brian Kemp bronił wyborów, mimo że Biden wygrał w Georgii niewielką przewagą, co wywołało niezadowolenie wśród republikańskich wyborców. Trump był przekonany, że jeżeli Perdue i Loeffler nie zmuszą Kempa do zmiany stanowiska w tej sprawie, to przegrają wybory.

Choć zmiana wyniku w Georgii mogła dać Trumpowi tylko szesnaście głosów elektorskich, które byłyby niewystarczające, by przechylić szalę na jego stronę, prezydent był przekonany, że możliwe jest osiągnięcie zmiany w skali, która pozwoliłaby mu wygrać wybory. Wierzył, że wygrał w Georgii o czterysta lub pięćset tysięcy głosów, i że jeśli uda się przekonać gubernatora do ponownego zatwierdzenia wyników, będzie to kluczowy krok w dalszym planie odzyskania innych stanów, jak Michigan czy Pensylwania. Trump wielokrotnie powtarzał, że wygrana jest wciąż w zasięgu ręki.

Jednak po rozmowie z prezydentem, Mitch McConnell, przywódca republikańskiego senatu, zdjął okulary, potrzeć czoło i westchnął. Wiedział, że Trump pogrąża się w iluzjach, szukając winnych tam, gdzie ich nie ma. McConnell był świadomy, że Trump nie tylko nie chciał zaakceptować przegranej, ale także próbował przerzucić odpowiedzialność na innych – takich jak gubernator Kemp – mimo że to sam Trump podejmował kontrowersyjne decyzje, które przyczyniły się do porażki.

Dzień po rozmowie z Trumpem, McConnell, unikając krytyki wobec odchodzącego prezydenta, próbował zabezpieczyć republikański senat przed jego zemstą. McConnell obawiał się, że Trump mógłby zemścić się na senatorach, sabotując kampanie Perdue i Loeffler, jeśli ci nie podporządkują się jego żądaniom. Dlatego, mimo że nie ogłosił jeszcze publicznego uznania Bidena za zwycięzcę, na zapleczu mówił, że Trump ustawia innych, by w razie porażki można było obwinić gubernatora i sekretarza stanu Georgii. „On zawsze szuka kogoś, kogo może obwinić”, mówił McConnell, analizując sytuację. Jednocześnie senator zauważył, że w otoczeniu Trumpa pozostali tylko „klauni”, jak nazywał jego najbliższych doradców, którzy szli w ślad za absurdalnymi teoriami spiskowymi.

McConnell starał się ukierunkować Trumpa, by ten skupił się na pro-republikańskich tematach, zamiast wygłaszać nonsensowne teorie, lecz z obawą patrzył na to, co prezydent mógłby powiedzieć podczas swojego wystąpienia w Georgii. Tymczasem Brian Kemp był w trudnej sytuacji, ponieważ ataki Trumpa na jego stanowisko w sprawie wyborów stały się coraz bardziej nieprzyjemne i osobiste. Trump domagał się od niego podjęcia działań, które miałyby unieważnić wyniki wyborów, choć były one zgodne z prawem. Kemp, który do tej pory nie miał problemu z utrzymywaniem dobrych relacji z partyjnymi liderami, stał się celem ataków ze strony prezydenta.

Zarówno Perdue, jak i Loeffler zaczęli naciskać na Kempa, licząc, że jego działania, takie jak zwołanie specjalnej sesji legislacyjnej, będą mogły pomóc w pozyskaniu poparcia Trumpa oraz wyborców konserwatywnych. Perdue, który w polityce nie odnosił się do swojej nieco ekskluzywnej przeszłości biznesowej, uznał, że jedynym rozwiązaniem jest podjęcie takich działań, które zadowolą najbardziej oddanych zwolenników Trumpa. Chciał, by gubernator podjął ryzykowne kroki, które byłyby „na pokaz”, choć tak naprawdę nie miałyby realnego wpływu na wynik wyborów.

W tej sytuacji pojawia się pytanie, czy Perdue i Loeffler naprawdę wierzyli w szanse zmiany wyniku wyborów, czy po prostu starali się utrzymać lojalność wyborców Trumpa, licząc na jego pomoc w przegranej batalii o reelekcję. Ich zachowanie ukazuje klasyczny przykład cynizmu politycznego, w którym gracze, nawet w tak trudnym momencie, starają się maksymalizować swoje szanse wyborcze, niezależnie od kosztów moralnych.

Kemp, zmęczony tymi wszystkimi naciskami, musiał stawić czoła nie tylko Trumpowi, ale także oczekiwaniom własnej partii. To pokazuje, jak w polityce amerykańskiej niewielkie decyzje mogą mieć ogromne konsekwencje, a lojalność wobec partii często zostaje wystawiona na próbę, zwłaszcza w sytuacji kryzysowej. Z jednej strony mamy liderów partii, którzy próbują utrzymać partyjny porządek, a z drugiej tych, którzy – z pomocą teorii spiskowych i manipulacji – szukają sposobów na wygranie wyborów za wszelką cenę.

Ważne jest, by zrozumieć, że tego typu kryzysy nie są tylko wynikiem działań jednej osoby. To także efekt szerszego procesu politycznego, który dotyczy całego systemu wyborczego, jego mechanizmów, oraz tego, jak władza w USA jest powiązana z partyjnymi interesami. Sytuacja w Georgii w 2020 roku pokazuje, jak daleko mogą sięgać granice manipulacji, które w końcu prowadzą do rozbicia politycznej jedności i destabilizacji systemu.

Czy decyzja o zakończeniu wojny w Afganistanie była błędem? Analiza skutków dla administracji Bidena

Zakończenie wojny w Afganistanie przez prezydenta Joe Bidena było decyzją, która wywołała falę krytyki i miała poważne konsekwencje zarówno w polityce wewnętrznej Stanów Zjednoczonych, jak i w kontekście międzynarodowym. Wydarzenia związane z chaotycznym wycofaniem wojsk amerykańskich z Afganistanu w sierpniu 2021 roku stały się nie tylko politycznym skandalem, ale także istotnym punktem zwrotnym w karierze samego Bidena, który w oczach wielu stracił swoje wcześniejsze atrybuty lidera światowej polityki.

Biden od samego początku swojej kadencji podjął decyzję o zakończeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Afganistanie, ignorując niektóre z zaleceń swoich wojskowych doradców, którzy optowali za pozostawieniem małej liczby żołnierzy na terenie tego kraju. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, którzy rozważali możliwość utrzymania obecności amerykańskich wojsk w Afganistanie, Biden nie chciał czekać dłużej. Twierdził, że rządy talibów nie były porównywalne z sytuacją w Wietnamie lat 70-tych, gdyż afgańska armia była dużo silniejsza i lepiej przygotowana do obrony kraju. Jednak już w sierpniu 2021 roku okazało się, że to postrzeganie było błędne. Po szybkim upadku rządu prezydenta Ashrafa Ghaniego, talibowie wkroczyli do Kabulu, a wojska afgańskie poddały się bez większego oporu. Po tej dramatycznej klęsce, Biden wyraził rozczarowanie wobec własnych doradców, którzy dostarczyli mu błędne informacje na temat sytuacji w Afganistanie.

Biden, będąc świadkiem tych wydarzeń, nie był zdziwiony krytyką, która pojawiła się zarówno wśród demokratów, jak i republikanów. Wśród demokratów pojawiły się mocne zarzuty dotyczące samego wykonania planu wycofania, jednak większość z nich zgadzała się z decyzją o zakończeniu wojny. Była sekretarz stanu Hillary Clinton, pomimo swojej rywalizacji z Bidenem, wyraziła zaniepokojenie w sprawie samego przebiegu wycofania, sugerując, że powinna zostać tam pozostawiona część amerykańskiego kontyngentu wojskowego. Z kolei niektórzy republikanie, tacy jak Mitch McConnell i Lindsey Graham, byli przeciwni jakiejkolwiek formie wycofania się i domagali się kontynuowania obecności wojskowej w Afganistanie, podczas gdy inni, na czele z Donaldem Trumpem, głośno popierali plany wycofania wojsk. To napięcie pomiędzy różnymi frakcjami politycznymi w Stanach Zjednoczonych jeszcze bardziej komplikowało sytuację polityczną.

Reakcja opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych była podzielona. Z jednej strony, większość Amerykanów popierała plan wycofania wojsk, jednak z drugiej strony, wiele osób uważało, że decyzja o wycofaniu została podjęta w sposób zbyt pochopny i niezorganizowany. Sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta po tragicznym zamachu w Kabulu, który miał miejsce 26 sierpnia 2021 roku. Śmierć 13 amerykańskich żołnierzy oraz setek cywilów afgańskich była dla administracji Bidena kolejnym ciosem, który przypieczętował negatywny odbiór wycofania wojsk. Sytuacja pogorszyła się jeszcze po kontrowersyjnej operacji wojskowej amerykańskiego drona, która zamiast zniszczyć terrorystów, doprowadziła do śmierci niewinnych cywilów – rodziny afgańskiego pracownika humanitarnego, w tym siedmiorga dzieci.

Konflikt i krytyka były nie tylko polityczne, ale także mocno społeczne. Rodziny ofiar ataku w Kabulu, w tym matka zabitego marines, oskarżyły Bidena o odpowiedzialność za śmierć swoich bliskich. Publiczne wyrażenie przez nią oskarżeń wobec prezydenta, w tym o "zdradę", świadczyło o głębokim podziale społecznym w Stanach Zjednoczonych, który dotknął także osoby związane z administracją Bidena.

Pomimo tych dramatycznych wydarzeń, Biden starał się kontynuować swoją politykę krajową. Na przykład, po powrocie z Dover, gdzie przyjął trumny z ciałami zabitych żołnierzy, udał się do kościoła, gdzie modlił się w samotności. To spotkanie z sekretarz handlu, Giną Raimondo, było dla niego chwilą spokoju i wsparcia w obliczu kryzysu. Raimondo, jako jedyna z członków administracji, konsekwentnie wspierała agendę Bidena, zajmując się przekonywaniem kongresmenów do poparcia jego planów legislacyjnych.

Wszystkie te wydarzenia wskazują na to, że decyzja Bidena o zakończeniu wojny w Afganistanie miała daleko idące konsekwencje polityczne, które nie tylko wpłynęły na jego wizerunek, ale także wprowadziły chaos do jego administracji. Choć wielu Amerykanów popierało wycofanie wojsk, to sposób, w jaki zostało to przeprowadzone, a także późniejsze wydarzenia, zrujnowały wizerunek prezydenta i podważyły zaufanie do jego zdolności do zarządzania polityką zagraniczną.

Pomimo krytyki, warto zauważyć, że zakończenie amerykańskiej obecności wojskowej w Afganistanie stanowiło część długofalowej polityki zmierzającej ku zakończeniu nieskończonej wojny, która ciążyła na amerykańskim społeczeństwie od niemal dwóch dekad. W tej decyzji były również elementy pragmatyzmu, związane z chęcią skierowania zasobów na inne wyzwania międzynarodowe oraz wewnętrzne problemy kraju.