Artiom Wesoły „Rosja, umyta krwią”

Wesoły Artiom (prawdziwe imię: Koćkurów Nikołaj Iwanowicz) (1899, Samara – 1938, w więzieniu), rosyjski prozaik. Zaczął pracować w wieku 14 lat, w 1917 roku wstąpił do partii bolszewików, był agitatoriem, publikował w gazetach: opublikował szereg szkiców i opowiadań. Był żołnierzem Armii Czerwonej, marynarzem Floty Czarnomorskiej. W 1921 roku w czasopiśmie „Czerwona Now’” opublikował opowiadanie „W wiosce na Maslenicę” oraz sztukę „My”, poświęcone wydarzeniom rewolucji i wojny domowej. W 1923 roku w czasopiśmie „Młoda Gwardia” opublikowano powieść „Rzeki ogniste”. Głównym dziełem pisarza była powieść „Rosja, umyta krwią” (opublikowana częściowo w 1929, w całości – w 1932), którą Artiom Wesoły uzupełniał i przerabiał przez całe życie. Akcja powieści rozgrywa się w Powołżu i na Kubaniu, gdzie toczy się walka o nowe życie, następuje wielka zmiana, burzy się wielowiekowa historia, co przynosi nie tylko szczęście, ale i rozpacz oraz żal; złamane są wszelkie zakazy, utracone są wszystkie wartości, zniszczone są domy i rodziny. Nie kończąc powieści, pisarz zaczął pracować nad dziełami poświęconymi podbojowi Syberii przez Ermak (powieść „Guliaj, Wołga”, 1932; sztuka „Guliaj, Wołga”, 1933; scenariusz filmowy „Podbijacze”, 1935). Od 1927 roku i aż do aresztu pisarz pracował nad cyklem wierszy w prozie „Domysły”, który nie został ukończony. Za życia pisarza opublikowano jedynie kilka wierszy w prozie, znaczna część archiwum zaginęła podczas aresztowania. W 1937 roku pisarz został aresztowany, jego książka „Rosja, umyta krwią” została uznana za zniesławiającą, a w 1938 roku został rozstrzelany.

Powieść. Fragment Śmiercią śmierć pokonaj

W Rosji rewolucja — drgnęła matka
ziemia mokra, zamglił się biały świat…
Trzęsiony huraganem wojny, chwiał się świat, pijany od krwi.
Po morzach i oceanach błądziły krążowniki i drednoty, wyrzucając grzmot i ogień. Za statkami czaiły się łodzie podwodne i miny, gęsto siejąc w wodnych pustkowiach ziarna śmierci.
Samoloty i zeppeliny leciały na zachód i wschód, leciały na południe i północ. Z nieba spadały gorące węgielki w roje ludzkie, w ogniska miast.
Po piaskach Syrii i Mezopotamii, po wykopanych w transzejach polach Szampanii i Wogezów pełzły czołgi, miażdżąc na swojej drodze wszystko, co żywe.
Od Bałtyku do Morza Czarnego, od Trapezuntu po Bagdad nie cichły młoty wojny.
Wody Renu i Marny, Dunaju i Niemna były mętne od krwi walczących narodów.
Belgia, Serbia i Rumunia, Galicja, Bukowina i turecka Armenia były objęte płomieniami palących się wiosek i miast. Drogi… Po rozmiękłych od krwi i łez drogach szły i jechały wojska, artyleria, tabori, szpitale, uchodźcy.
Groźne — w czerwonych odblaskach — zachodził rok tysiąc dziewięćset szesnasty.
Kosą wojny żniwił życie kłosów.
Kościoły i meczety, cerkwie i kościoły były pełne płaczących, opłakujących, jęczących, rozciągniętych na ziemi.
Toczyły się pociągi z chlebem, mięsem, zepsutymi konserwami, gnijącymi butami, działami, pociskami… A wszystko to front pożerał, zużywał, rwał, rozstrzeliwał.
W szponach głodu i chłodu konały miasta, aż do samego nieba niosły się jęki wiosek, ale nie ustawały grzmoty wojennych bębnów, a działa ryczały, tłumiąc piski ginących dzieci, krzyki kobiet i matek.
Żal gościł, a nieszczęścia wiły gniazdo w aulach Czeczenii i pod dachem ukraińskiej chaty, w kozackiej stanicy i w chałupach robotniczych osad. Płakała wieśniaczka, idąc za pługiem po polu. Płakała mieszczanka, opuściwszy głowę na smutny liść, na którym — przeciw drogiemu imieniu — płonęło straszne słowo: „Zabity”. Płakała flamandzka rybaczka, patrząc smutno w morze, które pochłonęło marynarza. W obozie uchodźców — pod wozem — płakała Galicjanka nad stygnącym ciałem dziecka. Nie cichły wrzaski przy punktach rekrutacyjnych, w koszarach i na dworcach w Tulonie, Kursku, Lipsku, Budapeszcie, Neapolu.
Nad całym światem powiewały sztandary żalu i, jak blask ogromnego pożaru, niósł się jęk, płonęły przekleństwa, rwące duszę krzyki rozpaczy…
A tylko w pałacach pozłacanych — Moskwy, Paryża i Wiednia — błyszczała muzyka, płonęła pijana zabawa i triumfował zepsucie.
— Wojna do zwycięstwa!
Wojskowa arystokracja i wielcy bogacze radośnie stukali się kieliszkami z wrzącym winem.
— Wojna do zwycięstwa!

A tam — na polach — ogniste miotły, jak śmieci, zmiatały do zbiorowych mogił hamburskich dźwigaczy i górników Donbasu, nomadów z Arabii i ogrodników z brzegów Gangesu, dokerów z Liverpoolu i węgierskich pasterzy, proletariuszy różnych ras, plemion i języków oraz rolników, którzy ciężko pracowali na ziemi swoich ojców i dziadów.
Krzyże i mogiły, mogiły i krzyże.
Bałkany, Kurdystan, Karpackie doliny, wnętrze ziemi polskiej, fortece Verdun i wzgórza Maas były mocno wypełnione ciałami żołnierzy.
W kopalniach Ruhry i Krzyworosza, w rudnikach Syberii i na chemicznych fabrykach Niemiec — przy najbardziej niewolniczych pracach — pracowali jeńcy wojenni. Jeńcy wojenni cierpieli w obozach za drutami kolczastymi, kończyli swoje życie pod batem szucmana i kaprala, umierali w barakach od tęsknoty, głodu, tyfusu.
Szpitale… Azyle żalu, schronienia cierpienia… Okaleczeni, przemrożeni, ranni, zatruci gazem — z połamanymi kośćmi i cuchnącymi ranami — miotali się w gorączce na łóżkach szpitalnych i stołach operacyjnych, gdzie krew mieszała się z ropą, płacze z przekleństwami, jęki z modlitwami za sieroty, a rozpacz z rozbitymi w dym nadziejami!