Mój ojciec potrafił wywołać we mnie gniew tak intensywny, że pewnego dnia wypiłam kieliszek octu. To nie był akt odwagi ani dowód siły – raczej gest desperacji, milczący sprzeciw wobec jego słów, które były ostrzejsze niż sam ocet. Nasze kłótnie powtarzały się jak poranne rytuały: ja – niewdzięczna i bezwstydna w jego oczach, on – jakby czerpał przyjemność z mojego płaczu. Wierzył, że nie potrafię odróżnić wina od octu, że nie umiem docenić rzeczy dobrych. A jednak to, co piłam, było dla mnie sposobem, by poczuł własną metaforę na języku. Patrzyłam w jego małe, wodniste, niebieskie oczy i piłam, dopóki nie odwrócił wzroku. Potem zwymiotowałam, ale czułam się jakby przez chwilę odzyskała własną godność.

Później przyszedł czas Rondella. Był nieudolny w logistyce, nieporadny w nienawistnych listach, które przyszło nam czytać, gdy nasze wina zaczęły zdobywać popularność. Tworzyliśmy mieszanki, które pachniały czerwonymi owocami i kamiennymi sadami, z miękkim, mochalnym finiszem – winne wspomnienia z marsjańskich winnic, krople historii w butelkach z etykietą „Morningstar”. Dla klientów były to jedynie egzotyczne smaki, dla nas – spełnienie wielu lat pracy. Ale nawet sukces nie potrafi ochronić przed trucizną słów. Każdy mail, każde wrogie zdanie, każde „brudne” czy „zepsute” – trafiało we mnie jak cios. Rondell nie rozumiał, jak to możliwe, że bycie niesłusznie oskarżonym boli bardziej, niż gdy ktoś ma rację.

Kilka butelek jego win nadal stoi na mojej półce. Przenoszę je z mieszkania do mieszkania, z domu do domu. Nie potrafię ich sprzedać, a tym bardziej wypić – to byłoby jak picie własnych łez. Cykl byłby pełny, ale obrzydliwie dosłowny. Ciało odrzuca to, co szkodliwe, i tego nie da się odzyskać bez konsekwencji. Są rzeczy, które trzeba pozwolić odejść.

Rondell zginął nagle, postrzelony podczas pokazu w Chicago, w miejscu, które miało być symbolem nowego początku. Ktoś, kto nienawidził, przyszedł, by zniszczyć coś, czego nawet nie rozumiał. Patrzyłam, jak umiera, trzymając go w ramionach, czując krew spływającą po własnym udzie, ciemną jak Pinot Noir. Nie mogłam płakać, ciało było w szoku. Myślałam wtedy o ojcu – o tym, jak powtarzał, że nikt mnie nie pokocha. Mylił się. Rondell kochał, tworzył, walczył. A ostatnie wino, które zdążył wyprodukować, nazwał „Simbah” – „winorośl Simbaha, której grona upoiły kiedyś panów narodów”. Zacytował to, leżąc obok mnie w ciemności, dłonią rysując wzory na moich plecach.

Czy można odzyskać smak życia po takim winie? Czy można spróbować własnych łez i przestać czuć gorycz? Może w tym wszystkim chodzi właśnie o naukę odróżniania – nie wina od octu, lecz pamięci od teraźniejszości, tego, co warto zatrzymać, od tego, co musi odejść. Zostawiam butelki na półce, kurz strzegący ich etykiet. Zostawiam też pytanie, czy kiedyś odważę się je otworzyć. Może smak nie będzie już octem, tylko winem, może wspomnienia stracą swoją truciznę. Ale na razie wiem tylko jedno – ciało ma swoją mądrość i są rzeczy, które trzeba oddać przeszłości, nawet jeśli wciąż pachną czerwonymi owocami.

Jakie tajemnice kryją się w czasie, przestrzeni i życiu bohatera?

Maxx był kimś, kto w pełni oddał się światu, który wciąż pozostawał w cieniu tajemnicy. W tej opowieści, pełnej przemian, podróży i niewyobrażalnych zmian, zderzają się życiorysy osób, które na pierwszy rzut oka są dalekie od siebie. Wszystko jednak splata się w chwili, gdy przeszłość staje w obliczu przyszłości, a decyzje, które były nieuniknione, zmieniają bieg historii.

Podstawowym motywem tej historii jest ciągła konfrontacja bohaterów z tym, kim byli, z tym, kim się stali i kim chcieliby być. Maxx, który niegdyś był jednym z nich, teraz patrzył na innych z dystansem. W chwili kryzysu, w którym spotyka się z niewyobrażalnym, zrozumiał, że nie jest już tym samym człowiekiem. To, co wcześniej było częścią jego tożsamości, teraz stało się tylko obrazem, częścią innej rzeczywistości. Tak jak Pamir, którego tożsamość była zagadką, podobnie bohaterowie tej historii zmagali się z własnymi demonami.

Zanim Pamir powiedział swoje prawdziwe imię, czuł, że to jest kluczowy moment w zrozumieniu samego siebie. Chociaż otoczenie pragnęło go zdefiniować, on sam miał poczucie, że już dawno zniknął z tego obrazu. Wszyscy wokół, z ich oczekiwaniami i pragnieniami, zdawali się zapominać, że nie można zamknąć człowieka w jednej roli, że on sam jest w stanie ją zmienić, dostosować i przeżyć na nowo.

Kiedy Maxx pytał o prawdziwe imię Pamira, odpowiedź była pełna obojętności. To imię było niczym więcej jak częścią przeszłości, która nie miała już znaczenia w tej nowej rzeczywistości. I pomimo tego, że niektórzy szukali w nim tego samego człowieka, którego znali przed laty, on wiedział, że nie da się powrócić do tego, czym się było. W tym samym czasie, ta nowa, zimna rzeczywistość zaczynała wyzbywać ich ze wszelkich nadziei. Byli tylko maszynami w świecie, który nie znał miejsca na miłość, zaufanie, ani prawdziwą wolność.

Warto zwrócić uwagę na to, jak ważną rolę w tej historii odgrywa samotność. Pomimo otaczającego go tłumu, Pamir był sam. Był kimś, kto nie pasował do tego świata, kimś, kto nie umiał znaleźć w nim swojego miejsca. Nawet po powrocie, gdy stał się symbolem, ludzie patrzyli na niego jak na istotę z innego wymiaru, kogoś, kto już nie przynależył do tej rzeczywistości. Był „maszyną”, czymś, co zostało stworzone, by działać, a nie czuć.

W końcu, mimo tej całej technologii i zaawansowanej nauki, sam Maxx dostrzegał, że nie jest w stanie odwrócić tego, co się stało. Nawet gdy zniszczenia były nieodwracalne, a teoretyczne podróże kosmiczne stały się codziennością, to on wciąż musiał mierzyć się ze sobą. „Nie jestem jak wy” – powiedział, co zrozumiałem w tym momencie, oznaczało akceptację faktu, że nie można już powrócić do starych czasów, że przeszłość nie jest w stanie oddać człowiekowi jego pełnej tożsamości.

Tym, co wydaje się najważniejsze w tej historii, jest refleksja nad tym, czym jest prawdziwa tożsamość. Czy to, kim byliśmy kiedyś, nadal definiuje nas dzisiaj? Czy technologia i nauka mogą nas zmienić do tego stopnia, że już nie będziemy sobą? I wreszcie, jak wygląda nasza relacja z własnym ciałem, umysłem i światem, kiedy te wszystkie elementy zaczynają się od siebie oddalać?

Niezależnie od technologii, nie sposób uniknąć konfrontacji z własną śmiercią, z tym, kim jesteśmy naprawdę i jak nasze doświadczenia kształtują naszą rzeczywistość. To, co wydaje się być nieuniknione, okazuje się być częścią nieustannego procesu poszukiwań. A historia Pamira staje się metaforą poszukiwania sensu w świecie, który nie daje jednoznacznych odpowiedzi.