Próba utrudniania śledztwa jest przestępstwem sama w sobie, niezależnie od tego, czy podejmowane działania zostały ostatecznie zrealizowane, czy nie. Nawet delegowanie działań osobom trzecim, które później nie doszły do skutku, może zostać uznane za „istotny krok” w kierunku popełnienia przestępstwa. W kontekście Donalda Trumpa, raport Muellera wskazuje na liczne takie działania i próby, które — mimo że nie wszystkie zakończyły się skutkiem prawnym — nie umniejszają stopnia winy.
Jednym z kluczowych momentów była reakcja kampanii Trumpa na doniesienia o rosyjskim wsparciu podczas wyborów w 2016 roku. 27 lipca Trump publicznie zaapelował do Rosji o odnalezienie brakujących e-maili Hillary Clinton. Wkrótce potem za pośrednictwem WikiLeaks zaczęły pojawiać się wykradzione maile ze sztabu Clinton. Trump był informowany o zbliżających się wyciekach — Roger Stone kontaktował się z nim bezpośrednio przed opublikowaniem pierwszego dużego pakietu informacji 22 lipca.
Równocześnie prezydent minimalizował znaczenie własnych powiązań z Rosją, zaprzeczając jakimkolwiek interesom finansowym w tym kraju. Jego zespół kontynuował jednak kontakty z rosyjskimi przedstawicielami nawet po tym, jak administracja Obamy nałożyła sankcje za ingerencję w wybory. Fakty te stanowiły tło dla późniejszych prób wpływu na przebieg federalnego śledztwa.
W kontekście badania działań Trumpa jako możliwego utrudniania wymiaru sprawiedliwości, istotny był m.in. jego stosunek do śledztwa dotyczącego Michaela Flynna, byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Po tym, jak wyszło na jaw, że Flynn skłamał FBI i innym członkom administracji w sprawie rozmów z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Kislyakiem w grudniu 2016 roku, prezydent spotkał się na prywatnej kolacji z ówczesnym dyrektorem FBI Jamesem Comeyem. Podczas spotkania, które odbyło się po ostrzeżeniu Departamentu Sprawiedliwości o kłamstwach Flynna, Trump poprosił Comeya o lojalność.
Następnie, 14 lutego 2017 roku, po dymisji Flynna, Trump spotkał się z Comeyem w Gabinecie Owalnym i — po usunięciu z pomieszczenia wszystkich innych obecnych — powiedział: „Mam nadzieję, że znajdziesz sposób, żeby to zakończyć, żeby odpuścić Flynn'owi... Mam nadzieję, że pozwolisz mu odejść”. Comey potraktował te słowa jako wyraźną instrukcję, a nie wyraz nadziei. Mueller zauważył, że jako szef władzy wykonawczej, prezydent miał pełną świadomość siły swoich słów: dla podwładnych „nadzieja” wypowiedziana przez prezydenta staje się oczekiwaniem działania.
Po spotkaniu Comey natychmiast poinformował kierownictwo FBI, które zdecydowało o zachowaniu wypowiedzi prezydenta w tajemnicy, by nie wpływać na bieg śledztwa. Comey zażądał też, by nigdy więcej nie być sam na sam z prezydentem. Późniejsze zeznania pod przysięgą oraz relacje innych członków administracji potwierdziły wersję Comeya. Nawet Trump w rozmowach z doradcami prywatnie potwierdzał, że mówił o Flynn'ie podczas tego spotkania.
Mueller rozważał, czy Trump miał świadomość rozmów Flynna z Kislyakiem jeszcze przed ich ujawnieniem. Dowody w tej sprawie były niejednoznaczne, jednak fakt, że Trump był zadowolony z braku rosyjskiej reakcji na sankcje i publicznie wychwalał Flynna, sugeruje, że wiedział więcej, niż przyznawał. Późniejsze próby kontaktu z Flynnem przez Reince’a Priebusa, który miał mu przekazać, że „prezydent nadal się o niego troszczy”, mogą być postrzegane jako próba ograniczenia ryzyka, że Flynn zacznie mówić o szczegółach swojej działalności.
Dodatkowo, próba skłonienia K.T. McFarland do napisania wewnętrznego maila potwierdzającego, że Trump nie zlecał Flynn’owi rozmowy z Kislyakiem — mimo że McFarland nie posiadała takiej wiedzy — wzmacnia obraz działań zmierzających do zatuszowania prawdy. Ostatecznie do napisania wiadomości nie doszło, ale sama próba miała znamiona próby manipulacji dokumentacją wewnętrzną.
Mueller zwracał uwagę na sposób działania prezydenta: izolowanie rozmówców, unikanie świadków, ignorowanie rad prawników. Jeśli nie miał nic do ukrycia — dlaczego podjął działania charakterystyczne dla osoby próbującej coś ukryć? Próby oddziaływania na śledztwo, które dotyczyło zarówno Flynna, jak i potencjalnych powiązań kampanii Trumpa z Rosją, nie były pojedynczym incydentem, lecz elementem szerszego schematu działań.
Oskarżenie prezydenta wymagałoby udowodnienia winy ponad wszelką wątpliwość, a to zadanie należy do sądu, nie do prokuratora. Jednak niezależnie od siły poszczególnych dowodów, zebrany materiał jednoznacznie wskazuje, że prezydent mógł zostać formalnie oskarżony o utrudnianie śledztwa. Fakt, że Mueller przekazał sprawę Kongresowi w kontekście ewentualnego impeachmentu, nie zmienia wniosku, że materiały zawarte w raporcie spełniają kryteria aktu oskarżenia.
W kontekście politycznym i konstytucyjnym warto również dostrzec szersze znaczenie takich działań. Jeśli głowa państwa podejmuje działania sugerujące zamiar wpływania na niezależne instytucje ścigania, podważa to fundamenty państwa prawa. Prezydent, jak każdy obywatel, podlega prawu — i nawet jeśli urząd chroni go przed natychmiastowym postępowaniem karnym, nie zwalnia go z odpowiedzialności. Próby wykorzystania władzy wykonawczej dla celów osobistych lub politycznych niosą konsekwencje nie tylko prawne, ale także systemowe — podważają zaufanie obywateli do instytucji państwa.
Jak działania Prezydenta Trumpa mogły wpłynąć na ściganie sprawy o obstrukcję wymiaru sprawiedliwości?
W miarę jak śledztwo specjalnego prokuratora Roberta Muellera rozwijało się, a kolejne informacje o działaniach prezydenta Donalda Trumpa stawały się publiczne, temat obstrukcji wymiaru sprawiedliwości zyskiwał coraz bardziej osobisty wymiar. Obok samego prezydenta w centrum uwagi znalazły się także osoby z jego najbliższego otoczenia, w tym jego syn i zięć, a także współpracownicy, jak Paul Manafort i Rick Gates. Jednym z głównych punktów śledztwa było ustalenie, w jaki sposób prezydent Trump próbował wpłynąć na dochodzenie i na działania osób odpowiedzialnych za nadzór nad nim.
Po ujawnieniu informacji o spotkaniu w Trump Tower z czerwca 2016 roku, które miało rzekomo na celu uzyskanie kompromitujących informacji o Hillary Clinton, sprawa zaczęła nabierać intensywniejszego charakteru. Prezydent Trump, nie tylko oskarżając prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa o błędną decyzję o wyłączeniu się z nadzoru nad śledztwem, ale także podejmując wielokrotne próby zmiany tej decyzji, budował wrażenie, że jego działania były wymierzone w zakończenie całej sprawy. Jego frustracja, a wręcz agresja w kierunku tych, którzy go nie wspierali w tej kwestii, stały się podstawą dla zarzutów o próbę obstrukcji wymiaru sprawiedliwości.
Prezydent, w swoich prywatnych rozmowach, sugerował, że jeżeli uda mu się doprowadzić do zmiany decyzji Sessionsa, śledztwo mogłoby zostać zakończone. Jego nieustanne starania, by przekonać Sessionsa do wycofania swojej decyzji o recuzji, były postrzegane jako oznaka nie tylko prób manipulacji, ale także potencjalnej obstrukcji. Takie działania nie tylko budziły kontrowersje, ale stwarzały również realne ryzyko prawne dla samego prezydenta, którego motywacje były wciąż analizowane pod kątem obstrukcji.
Zgodnie z raportem Muellera, jednym z kluczowych momentów w tej sprawie były rozmowy prezydenta z jego doradcą prawnym Donem McGahnem, który odmówił spełnienia żądań Trumpa, by zaprzeczył doniesieniom medialnym o rzekomym poleceniu, by odwołać specjalnego prokuratora Muellera. Wówczas Trump, mimo wcześniejszych prób, by zmusić McGahna do zmiany wersji wydarzeń, starał się wciąż wpływać na oficjalne stanowisko, oskarżając go o kłamstwo i twierdząc, że sprawa była nieprawdziwa. Prezydent mógł mieć nadzieję, że w ten sposób ograniczy dalsze ściganie sprawy, a tym samym uwolni siebie i swoich współpracowników od odpowiedzialności prawnej.
Na dalszym etapie, kiedy śledztwo w sprawie obstrukcji trwało, Trump postanowił używać również swoich wpływów w stosunku do współpracowników, którzy znajdowali się w trudnej sytuacji prawnej, takich jak były szef kampanii wyborczej, Paul Manafort. Prezydent wielokrotnie publicznie chwalił Manaforta, który był oskarżony o liczne przestępstwa finansowe, jednocześnie sugerując możliwość jego ułaskawienia. Ta taktyka pochwał i krytyki miała na celu nie tylko wywarcie presji na osoby zaangażowane w ściganie sprawy, ale także zapewnienie sobie wsparcia politycznego wśród osób, które mogłyby być wkrótce zmuszone do składania zeznań.
Działania te pokazują, jak złożone i wieloaspektowe były próby obstrukcji w kontekście śledztwa Muellera. Choć nie udało się jednoznacznie udowodnić, że prezydent popełnił przestępstwo obstrukcji, to jednak jego działania budzą poważne wątpliwości co do intencji, które mu przyświecały. Próby manipulacji, zmiany wersji wydarzeń, a także próby wywarcia wpływu na świadków były elementami, które miały na celu zakończenie śledztwa, które prezydent uznawał za niesprawiedliwe.
Warto jednak zwrócić uwagę, że kluczowe w tym kontekście było nie tylko działanie samego prezydenta, ale również reakcja osób, które miały z nim bezpośredni kontakt, jak McGahn, którzy odmawiali podporządkowania się jego żądaniom. To właśnie takie momenty mogą być fundamentalne w ustaleniu, czy doszło do rzeczywistej obstrukcji, czy też działania te miały na celu jedynie ochronę reputacji lub interesów politycznych. Śledztwo Muellera nie rozstrzygnęło jednoznacznie tej kwestii, ale zwróciło uwagę na niepokojące schematy zachowań prezydenta, które budziły wątpliwości co do jego stosunku do praworządności.
Czy George Papadopoulos naprawdę był tylko „chłopcem od kawy”?
Narracja przedstawiana przez obrońców George’a Papadopoulosa sugerowała, że jego rola w kampanii Trumpa była marginalna, niemalże symboliczna. Mówiono, że był „nikt” – młody doradca bez realnych wpływów, który przypadkiem znalazł się w centrum największego śledztwa w historii amerykańskiej polityki. Jednak analiza materiału dowodowego, zebranego przez zespół Roberta Muellera, przeczy tej wersji wydarzeń.
Papadopoulos aktywnie starał się wykorzystać swoje kontakty – zarówno z profesorem Mifsudem, jak i z Rosjanką, którą spotkał w marcu 2016 roku – do zorganizowania spotkania pomiędzy przedstawicielami kampanii Trumpa a rosyjskimi urzędnikami rządowymi. Istotne jest to, że te działania miały miejsce już po tym, jak został oficjalnie doradcą ds. polityki zagranicznej kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa. Nie były to więc niezobowiązujące rozmowy „sprzed kariery”, jak to twierdzono w mediach. Zamiast tego były to działania motywowane konkretnym celem politycznym: stworzeniem kanału komunikacyjnego z Kremlem.
Choć samo popełnione przez niego przestępstwo – składanie fałszywych zeznań federalnym śledczym – nie należy do najcięższych, jego konsekwencje polityczne i prawne były daleko idące. Artykuł 18 § 1001 Kodeksu Stanów Zjednoczonych nie różnicuje kłamstw na „większe” i „mniejsze” – każde, które ma charakter materialny, jest przestępstwem federalnym. Papadopoulos został uznany winnym, mimo że nie miał przeszłości kryminalnej i formalnie spełniał kryteria, które w innych okolicznościach pozwoliłyby mu na wyrok w zawieszeniu. Zamiast tego skazano go na czternaście dni pozbawienia wolności, z których odsiedział dwanaście. Otrzymał również grzywnę w wysokości 9500 dolarów, rok nadzoru kuratorskiego i obowiązek odbycia 200 godzin prac społecznych.
W tym wyroku kryje się coś więcej niż tylko wymiar sprawiedliwości – kryje się polityczny sygnał. Dla wielu obserwatorów stało się jasne, że w kontekście śledztwa o ingerencję Rosji w wybory prezydenckie 2016 roku nie będzie taryfy ulgowej, nawet dla tych, którzy znajdują się na najniższych szczeblach politycznej drabiny. Prokuratorzy i sąd zdawali sobie sprawę, że każda decyzja wobec Papadopoulosa będzie precedensem dla kolejnych oskarżonych.
Szczególnie znaczące są fragmenty memorandum skazującego sporządzonego przez zespół Muellera. Opisują one zachowanie Papadopoulosa jako „celowe i powtarzające się”. Zwracają uwagę, że wielokrotnie ostrzegano go o powadze sprawy i konsekwencjach prawnych zatajenia informacji. Mimo to kłamał dalej, utrudniając przebieg śledztwa. Jak podkreślono, jego wypowiedzi wprowadzające w błąd miały wpływ na dynamikę dochodzenia dotyczącego rosyjskiej ingerencji.
Interesującym jest też, jak szybko Papadopoulos wykorzystał medialność sprawy dla własnych celów. Niemal natychmiast po wyjściu z więzienia ogłosił plany publikacji książki pt. Deep State Target i rozpoczęcie kampanii do Kongresu w wyborach 2020 roku. Z osoby marginalnej w strukturach kampanii przeistoczył się w rozpoznawalną postać amerykańskiej sceny politycznej – ofiarę rzekomego „polowania na czarownice”.
Dla opinii publicznej jego przypadek stał się wyraźnym dowodem na to, że nawet jeśli jesteś „tylko chłopcem od kawy”, możesz zostać osądzony i ukarany, jeśli skłamiesz federalnym śledczym. I choć Papadopoulos chętnie przedstawia się jako kozioł ofiarny „głębokiego państwa”, analiza faktów pokazuje raczej człowieka, który wiedział, co robi – i próbował zmanipulować system, zanim ten odpowiedział mu z pełną mocą prawa.
Ważne jest, by rozumieć, że nawet pozornie drugorzędne postacie mogą odegrać istotną rolę w procesach mających wpływ na bezpieczeństwo narodowe. Kłamstwo w kontekście śledztwa federalnego to nie drobnostka – to akt, który może zaburzyć równowagę demokratycznego systemu i podważyć fundamenty państwa prawa. W tym świetle kara Papadopoulosa nie była jedynie aktem sprawiedliwości – była ostrzeżeniem, że prawo działa również wtedy, gdy polityka stara się je zagłuszyć.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский