W latach 70-tych XX wieku, kiedy miejsca pracy w przemyśle zaczęły przenosić się z miast do regionów o tańszej sile roboczej, zmieniała się struktura zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych. Przemiany te szczególnie dotknęły obszary wiejskie i południowe stany, gdzie przemysł produkcyjny rozkwitł. W 2000 roku, odsetek pracowników zatrudnionych w sektorze produkcyjnym był o 3 punkty procentowe wyższy w obszarach wiejskich (17%) niż w miastach (14%). Joel Kotkin, profesor studiów miejskich, zauważył, że południowe stany, z ich historią biedy i opóźnionego rozwoju, dążą do przyciągania biznesów, oferując niskie podatki i łagodniejsze regulacje niż ich konkurenci z Północy czy Zachodniego Wybrzeża.

Chociaż przemysł produkcyjny częściowo zrekompensował spadek sektora rolniczego, oznaczało to jednak, że niskopłatne stanowiska w rolnictwie zostały zastąpione niskopłatnymi miejscami pracy w przemyśle. W tym samym czasie w obszarach wiejskich zaczęły powstawać liczne miejsca pracy w sektorze usługowym, w tym w sklepach typu fast-food oraz dużych sieciach detalicznych, takich jak Walmart czy Target. W 2000 roku dwie trzecie pracujących w obszarach wiejskich USA zatrudnionych było w sektorze usługowym.

Przemiany gospodarcze miały jednak swoją ciemną stronę. Korzyści płynące z rozwoju przemysłu były krótkotrwałe, ponieważ producenci mogli przenieść produkcję do krajów o tańszej sile roboczej, a konkurencja na rynku zmuszała ich do zastępowania ludzi maszynami. Prace wymagające wykształcenia wyższego i specjalistycznych umiejętności pozostały skoncentrowane w miastach, gdzie dostępni byli wykształceni pracownicy. W wyniku tego wiele mniejszych miast i wsi borykało się z brakiem możliwości zatrudnienia, niektóre wręcz zaczęły obumierać. Badania wykazały, że w 2012 roku niemal jedna czwarta mieszkańców wsi była zatrudniona na pół etatu, ponieważ nie mogli znaleźć pełnoetatowej pracy.

W stanie Zachodnia Wirginia, który przez długie lata żył z przemysłu węglowego, zmiany gospodarcze były szczególnie dramatyczne. Wzrost znaczenia gazu łupkowego i odnawialnych źródeł energii, takich jak wiatr i słońce, wpłynął na drastyczny spadek zapotrzebowania na węgiel. Tylko między 2011 a 2016 rokiem, producenci węgla stracili ponad 90% swojej wartości rynkowej. W wyniku postępu technologicznego i automatyzacji liczba zatrudnionych w górnictwie spadła z ćwierci miliona pracowników w 1979 roku do zaledwie 50 tysięcy w 2017 roku. Zjawisko to miało tragiczne skutki dla społeczności górniczych, a liczba osób rezygnujących z poszukiwań pracy wciąż rosła.

Tego rodzaju zmiany, szczególnie w małych miejscowościach, były powiązane z gwałtownym wzrostem patologii społecznych. W miejscowości Littleton, w Zachodniej Wirginii, gdzie liczba mieszkańców spadła poniżej 200, zanotowano jedno z najniższych dochodów na osobę w stanie, wynoszące zaledwie 6000 dolarów. W tej samej miejscowości rozwijała się epidemia uzależnienia od heroiny, a jej mieszkańcy, zmuszeni do bezrobocia, popadli w stan beznadziei. Kiedy Donald Trump w 2016 roku prowadził kampanię wyborczą, obiecał, że przywróci miejsca pracy w górnictwie. Choć obietnice te były kontrowersyjne, cieszyły się one dużą popularnością wśród białych wyborców, którzy liczyli na poprawę ich sytuacji.

Jednym z kluczowych elementów, który decyduje o sukcesie lub porażce miejscowości w globalnej gospodarce, jest poziom wykształcenia ich mieszkańców. W miastach, gdzie koncentrują się wysoko opłacane miejsca pracy, edukacja odgrywa fundamentalną rolę. W miastach łatwiej jest znaleźć dobrze opłacane stanowiska w nowych, rozwijających się sektorach, takich jak technologia, zdrowie czy usługi profesjonalne. Tymczasem w wielu obszarach wiejskich, z uwagi na niski poziom wykształcenia, młodsze pokolenia migrują do miast w poszukiwaniu lepszych perspektyw zawodowych.

Problem związany z tzw. "brain drain" jest szczególnie dotkliwy na obszarach wiejskich, gdzie szkoły oferują niewielką ilość kursów przygotowujących uczniów do podjęcia studiów wyższych. Ograniczony zakres nauczania, zwłaszcza brak zaawansowanych kursów matematycznych czy przedmiotów przygotowujących do studiowania, obniża szanse młodych ludzi na podjęcie nauki na poziomie uniwersyteckim. Efektem jest zamknięcie cyklu: brak wysokiej jakości edukacji prowadzi do braku wysoko wykwalifikowanych pracowników, którzy mogliby przyciągnąć lepsze miejsca pracy.

Mimo że gospodarka amerykańska stopniowo zaczęła się ożywiać po wielkiej recesji z lat 2007-2009, to recesja ta uderzyła w obszary wiejskie najbardziej. Nowe miejsca pracy pojawiały się w sektorach wymagających wykształcenia wyższego, a liczba zatrudnionych w takich branżach jak opieka zdrowotna czy usługi profesjonalne rosła w szybkim tempie. Z kolei w regionach wiejskich, gdzie dominowały branże niskopłatne, wzrost zatrudnienia był praktycznie znikomy. Z tych powodów, mimo ogólnej poprawy gospodarki, część regionów wciąż pozostaje na marginesie wzrostu gospodarczego.

Chociaż reforma edukacyjna oraz wspieranie lokalnych przedsiębiorstw mogą poprawić sytuację, wciąż nie ma łatwych rozwiązań dla regionów dotkniętych kryzysem przemysłowym. Rzeczywistość, w której wciąż dominują niskopłatne i niewykwalifikowane miejsca pracy, nie daje pełnej nadziei na rychłą odbudowę społeczności, które straciły swoje tradycyjne sektory gospodarki. Dla wielu z tych osób zmiana wydaje się być odległa i nieosiągalna.

Jak Rola Białego Nacjonalizmu Kształtowała Politykę Amerykańską?

Współczesna polityka amerykańska, szczególnie w kontekście Partii Republikańskiej, nie może być zrozumiana bez uwzględnienia zjawisk społecznych, które kształtowały jej elektorat przez dziesięciolecia. Współczesna debata polityczna w Stanach Zjednoczonych często oscyluje wokół pojęć związanych z tożsamością rasową, ekonomicznymi interesami elit oraz różnorodnymi formami nacjonalizmu, które przybrały na sile po II wojnie światowej. Jednym z takich zjawisk jest zjawisko białego nacjonalizmu, które odgrywało i nadal odgrywa istotną rolę w kształtowaniu opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych, w tym wpływie na wybory polityczne.

Zaczynając od lat 60. XX wieku, Partia Republikańska stopniowo przejmowała w swoje szeregi wyborców, którzy czuli się zagrożeni postępującymi zmianami społecznymi, w tym szczególnie reformami dotyczącymi praw obywatelskich. Głównie chodziło tu o białych wyborców, dla których zmiany te wiązały się z utratą przywilejów, jakie posiadali wcześniej na podstawie swojej rasy. Równocześnie, w latach 80., Republikanie zyskali solidne poparcie wśród konserwatywnych chrześcijan, którzy widzieli w Ronaldu Reaganie obrońcę swoich wartości, w tym sprzeciwiającego się legalizacji aborcji. Dla wielu wyborców Republikańskich ich przekonania w kwestiach gospodarczych i społecznych były w dużej mierze zbieżne z interesami tej partii, jednakże dla wielu wyborców z niższych warstw społecznych, poparcie dla Republikanów oznaczało wiele trudnych wyborów, zwłaszcza w kontekście braku odpowiednich polityk gospodarczych sprzyjających ich interesom.

Pomimo faktu, że wielu z tych wyborców mogłoby korzystać z polityk demokratycznych, takich jak rozbudowa systemu zabezpieczeń społecznych, takich jak Obamacare, wielu z nich nadal pozostaje wiernych Partii Republikańskiej. Dlaczego? Ponieważ ich tożsamość rasowa, religijna i społeczna często przeważa nad korzyściami materialnymi, jakie mogłyby im przynieść zmiany w polityce gospodarczej. W szczególności tożsamość związana z rasą białą, czy też z religią chrześcijańską, stała się fundamentem utrzymywania lojalności wobec partii, która, mimo że nie zawsze reprezentowała ich interesy ekonomiczne, oferowała im poczucie statusu i bezpieczeństwa.

Warto jednak zauważyć, że z biegiem czasu Partia Republikańska coraz bardziej marginalizowała potrzeby tej części swojego elektoratu, zwłaszcza tej biedniejszej. Mimo że wyborcy ci powinni byli korzystać z rozwiązań takich jak rozszerzenie dostępu do opieki zdrowotnej, ich przynależność do partii wymagała od nich lojalności w obliczu zagrożenia ich statusu społecznego i kulturowego. W rezultacie, partia nie spełniła obietnic w kwestiach gospodarczych, co zmusiło wielu wyborców do szukania alternatyw.

Wielu z tych, którzy oddali głos na Donalda Trumpa w 2016 roku, czuło się niezrozumianych przez głównych liderów swojej partii. Trump, wprowadzając politykę protekcjonizmu gospodarczego i nacjonalizmu, zyskał ogromne poparcie od tych, którzy nie identyfikowali się z tradycyjną polityką Republikanów. Jego obietnice przywrócenia wartości konserwatywnych, w tym opozycji wobec legalizacji aborcji, oraz sprzeciw wobec liberalizacji społecznej, spotkały się z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród białych wyborców, którzy czuli, że ich wartości są zagrożone. Jego kampania nie tylko zrewolucjonizowała podejście do polityki zagranicznej, ale także stworzyła miejsce dla białych, konserwatywnych wyborców z niższych klas społecznych, którzy znaleźli nadzieję w jego obietnicach o odbudowie zniszczonych miast i przywróceniu porządku społecznego.

Równocześnie, w kontekście roli mediów, warto zauważyć, że biali nacjonaliści, podobnie jak inne ruchy radykalne, starali się wykorzystywać media, by rozprzestrzeniać swoje idee i kształtować opinię publiczną. W latach 20. XX wieku Ku Klux Klan stworzył swoje własne gazety, takie jak "Imperial Night-Hawk", aby rozprzestrzeniać swoją ideologię wśród swoich członków. Ta gazeta była wykorzystywana do promowania idei patriotyzmu i dobroczynności, ale jednocześnie miała na celu zbudowanie obrazu organizacji, która była niewinną, patriotyczną grupą, broniącą porządku i wartości amerykańskich przed atakami. Podobne mechanizmy były wykorzystywane przez Trumpa i jego zwolenników, którzy starali się przezwyciężyć negatywny obraz w mediach i stworzyć alternatywne źródła informacji, które mogłyby wspierać ich polityczną agendę.

Zatem zarówno Ku Klux Klan, jak i współczesny ruch Trumpa, wykorzystywały podobne strategie mediacyjne, polegające na szumie medialnym, przyjaźni z wybranymi mediami oraz diskredytowaniu przeciwników. Tego typu praktyki umożliwiają utrzymanie władzy nad swoimi zwolennikami oraz manipulowanie rzeczywistością w sposób, który pozwala utrzymać spójność grupy.

Warto pamiętać, że procesy takie jak te nie dzieją się w próżni; są efektem długotrwałych przemian społecznych, w tym procesów dezintegracji społecznej i kulturowej, które zmuszają ludzi do redefiniowania swojej tożsamości. Kiedy wartości te zostają zagrożone, często tożsamość rasowa i kulturowa stają się dominującymi czynnikami w kształtowaniu preferencji politycznych, co może prowadzić do destabilizacji politycznych systemów w państwach demokratycznych.

Jak Trump i Coolidge Wykorzystali Ruchy Nacjonalistyczne i Biznesowe?

Rządy Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych przypominają w wielu aspektach te, które miały miejsce w latach 20. XX wieku, za kadencji Calvina Coolidge’a. Choć obaj prezydenci wywodzili się z tej samej partii, różniły ich sposoby utrzymywania poparcia i relacje z różnymi frakcjami w swoim obozie politycznym. Trump, podobnie jak Coolidge, musiał manewrować między interesami wielkiego biznesu a nastrojami własnej bazy wyborczej, którą stanowiła duża część białych pracowników, a także osoby o poglądach nativistycznych. Istnieje jednak zasadnicza różnica – Trump operował w zupełnie innych warunkach politycznych i społecznych, a jego polityka była bardziej podzielająca, a także mniej ukierunkowana na tradycję pro-biznesową.

Trump obiecał odbudowę infrastruktury Stanów Zjednoczonych, co miało na celu poprawienie sytuacji zawodowej osób, które nie posiadały wykształcenia wyższego. Jednak w pierwszych latach jego kadencji wiele z tych obietnic okazało się nierealnych. Obniżone wydatki publiczne, choć wzmocnione przez podatkowe ulgi dla najbogatszych i wielkich korporacji, spowodowały jedynie wzrost deficytu budżetowego, co przyczyniło się do wzrostu krajowego zadłużenia. Trump skoncentrował się na mobilizowaniu swojego elektoratu, zapewniając go o kontynuacji polityki antyimigracyjnej, budowie muru granicznego i wprowadzaniu ceł na stal i aluminium. Mimo że obiecał poprawę losu robotników, jego decyzje w dużej mierze promowały interesy wielkiego biznesu.

Coolidge z kolei potrafił utrzymać swoją koalicję wyborczą, równocześnie nie angażując się w bezpośrednią konfrontację z Ku Klux Klanem, choć liderzy Klanów chętnie przypisywali sobie zasługi za jego zwycięstwo. Nie wypowiadał się jednak wprost na temat poparcia dla tej organizacji, mimo że pod względem politycznym był bliski wielu jej poglądom. Jego rządy były w dużej mierze skierowane na kontynuowanie polityki pro-biznesowej, co spotkało się z poparciem elit gospodarczych. Z kolei Trump, choć również czerpał wsparcie od przedstawicieli wielkiego kapitału, musiał walczyć o utrzymanie jedności we własnej partii, w której podziały były głębsze, a jego rządy charakteryzowały się brakiem porozumienia z innymi frakcjami politycznymi.

Podobieństwa między Trumpem a Coolidgem dostrzegamy w strategii utrzymywania lojalności własnej bazy wyborczej. Podobnie jak Coolidge nie został zmuszony do otwartego wyrażenia swojego poparcia dla Klanów, Trump nie musiał wyrażać swojego stanowiska w kwestii poparcia dla ruchów nacjonalistycznych, które stanowiły część jego elektoratu. W rzeczywistości, Trump zdołał stworzyć atmosferę polaryzacji, która skutkowała nie tylko poparciem ze strony białych robotników, ale również silnym oporem ze strony innych grup społecznych.

Należy również zauważyć, że Trump w swojej polityce wykorzystywał technologię i media społecznościowe w sposób, który był bezprecedensowy w historii prezydentury. Jego strategia opierała się na wykorzystaniu emocji i niechęci do elit, co umożliwiło mu pozyskanie autentycznego wsparcia, mimo że jego działania były często kontrowersyjne. W jednym z badań socjologicznych badacze próbowali wyjaśnić, dlaczego Trump był postrzegany przez swoich zwolenników jako autentyczny lider, mimo licznych kłamstw i naruszeń norm społecznych. Okazało się, że dla wielu z jego zwolenników kłamstwa Trumpa były wyrazem buntu przeciwko establishmentowi i elitom, które postrzegali jako korumpujące system. Takie postrzeganie polityki było czymś, co wyraźnie odróżniało go od wcześniejszych prezydentów, takich jak Coolidge, którzy starali się raczej utrzymać status quo.

Zjawisko to było zrozumiałe zwłaszcza w kontekście narastających napięć w amerykańskim społeczeństwie, które dotyczyły nie tylko podziałów rasowych, ale i walki klasowej. Kluczowe jest zrozumienie, że reakcje społeczne na politykę Trumpa, nawet w przypadku jego jawnych kłamstw, były formą protestu przeciwko tradycyjnym elitom i ich politykom. Zjawisko to miało również swoje odbicie w Demokratycznej Partii, która musiała zmierzyć się z rosnącym poparciem białych robotników, którzy dotychczas głosowali na Demokratów, ale zostali przyciągnięci przez retorykę Trumpa.

Trump miał szczęście, że w czasie swojej kadencji amerykańska gospodarka znajdowała się w fazie wzrostu, co w pewnym stopniu umożliwiło mu realizowanie obietnic o poprawie sytuacji klasy pracującej, chociaż w rzeczywistości jego polityki fiskalne i handlowe nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Ważnym elementem była również jego umiejętność manipulowania wizerunkiem, który opierał się na przedstawianiu siebie jako outsidera, nie związanego z elitami politycznymi.

Podobnie jak w latach 20. XX wieku, także dzisiaj amerykańska polityka pokazuje, jak mocno różne grupy społeczne, zwłaszcza białe robotnicze klasy średnie, są zdolne do identyfikowania się z liderami, którzy obiecują im zmianę status quo, niezależnie od ich autentyczności czy uczciwości.