Pompeo w swojej publicznej działalności często posługiwał się terminem „misja” jako czymś, co miało na celu uspokojenie prezydenta, a nie jego kierowanie. Słowo „misja” było kluczowe, ponieważ wskazywało na jego rolę w administracji. Był raczej wykonawcą niż liderem, skupiając się na zadaniu zleconym przez Trumpa. „Jest bardzo skoncentrowany na tym, co ma do zrobienia. To człowiek z West Point. ‘Trump chce umowy, więc ja ją zdobędę’” – mówił jeden z byłych wysokich urzędników. W odróżnieniu od wojskowych nawyków generałów jak Jim Mattis czy John Kelly, którzy znacznie alienowali Trumpa, Pompeo używał języka „kapitana armii, człowieka, który ukończył West Point, ale nigdy nie stał się generałem”. W swojej publicznej wypowiedzi w kwietniu 2018 roku Pompeo zdefiniował misję Departamentu Stanu, najstarszego departamentu rządu amerykańskiego, w bardzo osobisty sposób, nazywając go „najważniejszą agencją realizującą interesy prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Przekaz do dyplomatów był jasny: ich klientem nie jest już kraj, lecz człowiek.
Bolton, przeciwnie, nigdy nie starał się wzbudzać sympatii prezydenta w taki sposób. Choć początkowo używał pochlebstw w celu zdobycia stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, to po objęciu tej roli coraz bardziej oddalał się od Trumpa. „Musisz porozmawiać z Trumpem” – mówili jego współpracownicy za każdym razem, gdy wybuchał kolejny kryzys. „To bez sensu” – odpowiadał Bolton. Raczej spędzał czas na pracy poza bezpośrednim kontaktem z prezydentem, realizując swoją własną politykę zagraniczną. Zimą 2019 roku administracja ogłosiła oficjalne wycofanie się z traktatu INF, ostatniego większego elementu zimnowojennego układu kontrolowania broni, od dawna będącego celem Boltona. Opracowywał on również plany wyjścia USA z traktatu „Open Skies” z 1992 roku oraz naciskał na administrację, aby wycofała się z Rady Praw Człowieka ONZ. Jednym z głównych celów Boltona była również zmiana reżimu w Wenezueli, gdzie po śmierci Hugo Cháveza władzę przejął jego zastępca Nicolás Maduro. Kraj, który niegdyś był jednym z najbogatszych i najbardziej rozwiniętych w Ameryce Łacińskiej, pogrążył się w kryzysie politycznym i gospodarczym.
Trump również interesował się Wenezuelą, ale głównie z perspektywy politycznej: przyjęcie twardej postawy wobec Maduro mogło pomóc zdobyć głosy dużej i rosnącej wspólnoty uchodźców w Florydzie. W pierwszym roku prezydentury Trumpa, senator Marco Rubio stał się kluczowym doradcą prezydenta ds. Wenezueli, praktycznie pełniąc funkcję ministra spraw zagranicznych dla Ameryki Łacińskiej. Choć nie było to szeroko komentowane, Trump publicznie wyraził gotowość rozważenia „opcji militarnej” wobec Wenezueli w sierpniu 2017 roku, w tym samym czasie, gdy groził Korei Północnej „ognistą i brutalną zemstą”. W styczniu 2019 roku Rubio, Bolton i inni konserwatyści zaczęli wykorzystać popularne powstanie w Caracas, wspierając Juana Guaidó, lidera opozycji, który został ogłoszony tymczasowym prezydentem kraju. Twierdzili, że Maduro nielegalnie utrzymuje władzę po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2018 roku, które zostały odrzucone przez Zgromadzenie Narodowe. Po dużym nacisku ze strony Departamentu Stanu, wiele krajów, w tym Argentyna, Brazylia i Kanada, poparło administrację Trumpa w uznaniu Guaidó. Jednak pojawił się nowy impas: Guaidó nie miał poparcia militarnego do obalenia Maduro, a Maduro nie miał wystarczającej legitymacji, aby stłumić protesty. Zespół Boltona naciskał Pentagon, aby opracował działania, które mogłyby wywrzeć presję na Maduro.
W kwietniu 2019 roku, podczas spotkania w Białym Domu, Paul Selva, wiceprzewodniczący Połączonych Szefów Sztabów, wdał się w ostry spór z zespołem Boltona, który proponował rekrutację dezerterów z wenezuelskiej armii, którzy przekroczyli granicę Kolumbii, aby przeprowadzić szkolenie i przygotowanie do ewentualnego ataku na Wenezuelę. Selva zauważył, że zgodnie z tzw. poprawką Leahy'ego, amerykańska armia musi weryfikować, czy obcokrajowcy szkoleni przez USA nie mają na koncie naruszeń praw człowieka. Pomimo tego, zespół Boltona domagał się, aby pominięto te zasady i wykorzystano wojsko do realizacji celów politycznych. Tego typu kontrowersyjne pomysły prowadziły do napięć, które stały się coraz bardziej widoczne w administracji.
Gdy w kwietniu 2019 roku Guaidó zaapelował do wojska, aby obaliło Maduro, a administracja Trumpa publicznie sugerowała możliwość interwencji militarnej, wydawało się, że perspektywa wojny z Wenezuelą staje się coraz bardziej realna. Jednak Trump, choć ponownie odnosił się do możliwości „wszystkich opcji”, pozostawał ostrożny. W krótkim czasie, po nieudanej próbie obalenia Maduro, prezydent publicznie obwiniał Boltona, mówiąc, że doradca nie docenił „twardości” wenezuelskiego lidera. Zamiast zaplanowanego zwycięstwa, Pompeo i Bolton zaczęli wątpić w możliwość osiągnięcia sukcesu. Trump, choć oficjalnie wspierał agresywną politykę, niechętnie angażował się w wojnę i szukał sposobów na uniknięcie eskalacji konfliktu.
Te wydarzenia ukazują, jak wewnętrzne napięcia w administracji Trumpa oraz różnice w podejściu do polityki zagranicznej wpływały na decyzje podejmowane na najwyższym szczeblu. Gdyby Trump polegał na Boltonie, mogło dojść do militarnego zaangażowania w Wenezueli, co mogłoby sprowadzić Stany Zjednoczone na ścieżkę kolejnej wojny, której prezydent, mimo agresywnej retoryki, starał się unikać.
Pomimo wielu deklaracji, decyzje administracyjne były znacznie bardziej złożone, a rzeczywista polityka zagraniczna USA pod przewodnictwem Trumpa w wielu przypadkach odbiegała od początkowych zapowiedzi. Kluczowe w zrozumieniu tej dynamiki jest uświadomienie sobie, jak różne podejścia do władzy, ideologii i metod działania wpływały na politykę zagraniczną USA w tych trudnych czasach.
Dlaczego niektórzy Republikanie głosowali przeciwko impeachmentowi Trumpa?
W dniu głosowania nad impeachmentem, Adam Kinzinger, republikański kongresmen, nie wygłosił żadnego przemówienia na temat samego impeachmentu. Zamiast tego, poszedł na salę obrad, zagłosował przeciwko, a następnie opublikował oświadczenie, które nie zawierało żadnych słów krytyki pod adresem Trumpa. W dokumencie potępił „wysoce partyjny, politycznie napędzany proces”, a także „słabe” artykuły impeachmentowe. Kolejne oświadczenie na Facebooku było bardziej bezpośrednie, sugerując, że jego głos nie dotyczył samego Trumpa, lecz Demokratów i ich niekończącej się krucjaty mającej na celu obalenie prezydenta. Kinzinger argumentował, że „od dnia, w którym Trump został wybrany, wielu Demokratów w Kongresie szukało wszelkich możliwych sposobów, by delegitymizować go i usunąć z urzędu”. Dodał, że od tamtej pory Demokraci „skakali z jednej dochodzenia do drugiego, licząc, że odkryją coś na tyle nieuczciwego, by nie było innego wyjścia, jak go usunąć. I w tej kwestii ponieśli totalną porażkę”.
Z perspektywy politycznej, strategia „Anty-Anti-Trumpizm” okazała się genialna. Była skierowana bezpośrednio do tych Republikanów, jak Kinzinger, którzy nie mogli—i nie chcieli—usprawiedliwić działań Trumpa, ale czuli się komfortowo, atakując Demokratów za ich próbę obalenia prezydenta. Obrona Trumpa opierała się na obróceniu impeachmentu w czysto partyjny spektakl, licząc, że to pomoże przekonać członków Kongresu do głosowania przeciwko tak „partyzanckiemu cyrkowi”. Daniel Goldman, główny adwokat w sprawie impeachmentu z ramienia Adama Schifa, wspominał, jak denerwujące było dla niego powtarzanie przez Republikanów, że „było to dochodzenie partyjne, a więc nie zagłosujemy na niego”. I choć argument był cykliczny i logicznie nie do obrony, skutkował on.
Kilka miesięcy po głosowaniu, Kinzinger przyznał, że jego głosowanie w sprawie impeachmentu uznał za błąd, który stał się jednym z wielu popełnionych przez niego i innych Republikanów, próbujących nawigować w niemożliwych sytuacjach, które Trump im narzucił. Po dłuższym zastanowieniu, uznał to za „największą swoją porażkę”.
Ostateczne głosowanie zakończyło się wynikiem 230 do 197, z jedną wstrzymującą się osobą—Tulsi Gabbard, przyjaciółką Putina, regularną komentatorką Fox News, reprezentującą Hawaje jako nominalna Demokratka. Jedynym Republikaninem, który głosował za impeachmentem, był Justin Amash z Michigan, libertarianin, który po wyjściu z partii ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję. Trump, w tym czasie, przebywał w dystrykcie Amasha, w Battle Creek, Michigan, gdzie organizował wiec, na którym setki tysięcy jego zwolenników wiwatowały na jego cześć. Kiedy wyniki głosowania były już znane, Trump ogłosił, że „Partia Republikańska nigdy nie była tak zaatakowana, ale nigdy też nie była tak zjednoczona, jak teraz”.
Z perspektywy Trumpa, cała sprawa była nie tylko politycznym procesem, ale i próbą całkowitego podważenia jego władzy. Trump, nie mając wątpliwości co do wyniku głosowania w Senacie, gdzie Republikanie mieli większość, nie zamierzał tracić czasu na fałszywe gesty bipartyzmu, szczególnie w obliczu nadchodzącego procesu. Gdy spędzał dzień w Białym Domu, w jego umyśle nie było miejsca na nic poza wyrachowaną obroną przed impeachmentem. Wściekły na Demokratów, a także na swoich „słabych” Republikanów, którzy nie potrafili go głośno bronić, Trump czuł się osamotniony w walce o swoją prezydenturę. Co ciekawe, zaledwie dzień przed głosowaniem, w Białym Domu miała miejsce ceremoniał podpisania ustawy, która zapewniała stałe federalne finansowanie dla historycznych uczelni czarnoskórej ludności. Choć formalnie nie doszło do samego podpisania dokumentu, Trump chciał pokazać, że jego prezydentura nie zatrzymała się tylko na impeachmentowym procesie. Jednak jego gniew i złość przyćmiły wszelkie gesty współpracy.
Tego dnia, Trump miał również okazję spotkać się z dwoma republikańskimi senatorami: Lamar Alexanderem i Timem Scottem. Trump wykorzystał tę okazję, by przekazać im listy i usilnie starał się nakłonić ich do obrony swojej osoby, mając nadzieję, że wpłyną na przebieg nadchodzącego procesu w Senacie. Alexander, senator z Tennessee, był jednym z niewielu republikańskich senatorów, którzy byli w stanie złamać partyjną dyscyplinę i zasiadać w ławie przysięgłych. Jednak zarówno on, jak i Scott, nie rzucili się do obrony Trumpa w sposób, jakiego ten oczekiwał. Choć Scott był solidnym członkiem partii, a jego głos w sprawie procesu był pewny, to jednak starał się zachować dystans do samego Trumpa.
Ostatecznie proces impeachmentu był nie tylko dla Trumpa, ale i dla jego zwolenników w Kongresie testem lojalności i wyboru: stanąć po stronie prezydenta, czy przeciwko niemu? Trump nie tylko wymuszał na swoich przeciwnikach wybór, ale także na swoich sojusznikach, którzy musieli się zmierzyć z tym pytaniem w kontekście swojego sumienia i politycznych interesów. Dla niektórych był to najtrudniejszy wybór w ich karierach.
Warto dostrzec, że impeachment Trumpa był czymś więcej niż tylko sprawą polityczną. Był to moment, w którym cała amerykańska polityka stanęła przed pytaniem o granice lojalności, odpowiedzialności i moralności w rządzeniu. I choć dla Trumpa, który miał pełną kontrolę nad Partią Republikańską, ten proces był kolejną polityczną bitwą, dla wielu jego obrońców był to czas, kiedy musieli wybrać, czy trwać w obronie prezydenta, mimo jego kontrowersyjnych decyzji, czy też zaryzykować własną przyszłość polityczną.
Jak polityka i decyzje administracji Trumpa wpłynęły na reakcję USA na pandemię COVID-19
Podczas gdy pandemia COVID-19 zaskoczyła świat, administracja Donalda Trumpa zmagała się z wewnętrznymi sporami, decyzjami politycznymi oraz wątpliwościami co do tego, jak najlepiej odpowiedzieć na rosnące zagrożenie. W miarę jak liczba zakażeń rosła, wewnętrzne napięcia w administracji stawały się coraz bardziej widoczne, a polityczne kalkulacje wpływały na opóźnienia i błędne decyzje.
Wszystko zaczęło się od napięć w obozie Trumpa. Sekretarz zdrowia Alex Azar, który był poddawany krytyce, wyzwał na pojedynek nie tylko decyzje Trumpa, ale także jego doradcę, Joe Grogan, nazywając go "rakiem prezydentury". Grogan, mimo wcześniejszych planów odejścia, musiał zostać w swojej roli, ponieważ polityczna kalkulacja prezydenta wskazywała, że usunięcie Azara w szczycie pandemii, tuż przed wyborami, byłoby zbyt kosztowne. Jednak nieporozumienia i wewnętrzne animozje tylko pogłębiały chaos w administracji.
Równocześnie, w miarę jak decyzje polityczne zaczynały wpływać na reakcje administracji, coraz bardziej widoczne stawały się kontrowersje związane z maskami ochronnymi. Trump i jego doradcy publicznie odrzucili konieczność ich noszenia, a ich stanowisko stało się symbolem politycznego podziału. Viceprezydent Mike Pence, który próbował balansować pomiędzy naukowym podejściem a politycznym naciskiem, stanął w centrum kontrowersji po tym, jak odmówił założenia maski w słynnej wizycie w Mayo Clinic. Chociaż przypomniano mu o polityce szpitala, w którym wymagana była maseczka, jego decyzja stała się symbolem politycznego podziału i nieodpowiedzialności. To wydarzenie wywołało falę krytyki, gdyż w czasie, gdy sytuacja zdrowotna w kraju pogarszała się, władze publicznie unikały prostych środków ochrony zdrowia.
Z biegiem czasu, Trump, który początkowo chwalił działania Chin w zarządzaniu kryzysem zdrowotnym, zmienił kurs i zaczęto go obarczać odpowiedzialnością za wybuch pandemii. Decyzja o wycofaniu Stanów Zjednoczonych z Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) stała się symbolicznym aktem politycznym, który miał na celu odwrócenie uwagi od wewnętrznych problemów administracji. Prezentowanie Chin jako głównego winnego stało się strategią odwrócenia uwagi od własnych błędów, chociaż nie było żadnych jednoznacznych dowodów na to, że to Pekin ponosił odpowiedzialność za rozprzestrzenienie wirusa.
Gdy liczba ofiar śmiertelnych w Stanach Zjednoczonych zaczęła rosnąć w dramatycznym tempie, administracja nie potrafiła wyrazić odpowiedniej solidarności z obywatelami. Trump, zamiast zaoferować krajowi moment żałoby, nie reagował publicznie na tragedię, a dopiero po naciskach ze strony demokratycznych liderów kongresu zgodził się na obniżenie flag. Nie było żadnej narodowej chwili ciszy ani żadnej formalnej reakcji ze strony prezydenta na coraz wyższą liczbę zgonów. Trump, nie decydując się na liderowanie w tym kryzysie, pokazał, jak jego administracja była zdominowana przez partyjne kalkulacje i polityczne interesy.
W kontekście tych wydarzeń ważne jest zrozumienie, że pandemia COVID-19 stała się również areną politycznej rywalizacji. Choć pandemia była kryzysem zdrowotnym, to decyzje podejmowane przez administrację Trumpa często były kierowane nie przez potrzeby zdrowotne, ale przez kalkulacje wyborcze i polityczne. Chociaż WHO miało swoje wady, decyzja o wycofaniu się z organizacji w czasie kryzysu nie tylko osłabiła globalną reakcję na pandemię, ale również zasiała nieufność wobec międzynarodowej współpracy, której tak bardzo brakowało w czasie pandemii.
Kiedy analizujemy reakcję administracji Trumpa na COVID-19, warto dostrzec, że nie chodziło tylko o niewłaściwe decyzje dotyczące ochrony zdrowia. Ważnym elementem była również polityczna atmosfera, która kształtowała decyzje na każdym etapie kryzysu. Konflikty wewnętrzne, presja polityczna oraz ignorowanie zasad zdrowia publicznego spowodowały, że USA znalazły się w sytuacji, gdzie wygrana w walce z pandemią stała się mniej istotna niż utrzymanie władzy i politycznych punktów.
Jak relacje McCaina i Grahama z Trumpem kształtowały ich karierę polityczną?
Lindsay Graham, znany ze swojego pragmatyzmu politycznego, stał się jednym z najbardziej zaufanych doradców Donalda Trumpa, mimo że jego przyjaźń z McCainem, wielkim przeciwnikiem prezydenta, sprawiła, że wielu uznało go za zdrajcę. Konflikt między McCainem a Trumpem był szczególnie ostry, zwłaszcza w okresie, gdy senator z Arizony głosował przeciwko jednej z kluczowych reform zdrowotnych prezydenta, czyniąc to w atmosferze politycznego dramatu. McCain, pomimo dramatycznej diagnozy raka, postanowił sprzeciwić się temu projektowi, co miało daleko idące konsekwencje dla postawy prezydenta, który nigdy nie zapomniał o tej zdradzie.
Graham, który przez wiele lat był bliskim przyjacielem McCaina, znajdował się w trudnej sytuacji. Choć jego więź z Trumpem stawała się coraz silniejsza, to wciąż zmagał się z poczuciem winy i presją ze strony swojego dawnego przyjaciela. McCain, z kolei, nie mógł pogodzić się z faktem, że Graham, który znał go od lat, mógł tak łatwo przejść na stronę prezydenta, którego uważał za zagrożenie dla demokracji. Ta trudna sytuacja doprowadziła do publicznych sprzeczek, których nie dało się ukryć. "Grałem, by dać mu 10% mniej szaleństwa" - tłumaczył Graham, jednak wielu uważało to za niewystarczające.
Nawet po śmierci McCaina, ta relacja ciążyła nad oboma politykami. McCain uważał, że Graham zdradził nie tylko jego, ale także swoje własne wartości. Z drugiej strony, Graham czuł, że musi współpracować z Trumpem, by utrzymać wpływy i chronić interesy swojej partii. To napięcie w ich relacjach pokazuje, jak silne były wpływy Trumpa na politykę amerykańską, a także jak głęboko osobiste przyjaźnie mogły zostać wystawione na próbę przez pragmatyzm polityczny.
W kontekście tych trudnych wyborów warto zwrócić uwagę na to, że Graham, mimo swoich osobistych przekonań, potrafił dostosować się do zmieniającej się rzeczywistości politycznej, a jego działania z Trumpem były wynikiem nie tylko ambicji, ale także chęci "wzajemnego wykorzystywania" ich wzajemnych potrzeb. Graham stwierdził, że "będzie grał na jego próżności, a on na mojej". Ten cynizm w podejściu do polityki Trumpa, jak i przejście na stronę prezydenta przez Grahama, zwraca uwagę na jeden z głównych mechanizmów w amerykańskiej polityce – nie ma miejsca na sentymenty, kiedy chodzi o utrzymanie wpływów i realizowanie własnych celów.
Zatem, patrząc na ten złożony i pełen napięć układ, można dostrzec, jak przestrogi McCaina nie zdołały przekonać Grahama do rezygnacji z tego, co widział jako szansę na bardziej stabilną pozycję w amerykańskiej polityce. Być może dla McCaina współpraca z Trumpem wydawała się nie tylko nieakceptowalna, ale także zdradą własnych wartości, podczas gdy dla Grahama była to kwestia pragmatyzmu, dążenia do realizacji własnych interesów w polityce amerykańskiej. To pokazuje, jak silne mogą być różnice w podejściu do polityki, kiedy osobiste relacje zderzają się z większymi, narodowymi ambicjami.
Jakie są kluczowe elementy skutecznej strategii marketingu treści dla autorytetów?
Jak psychoterapia może stać się tematem sztuki: od inspiracji do realizacji w teatrze
Jakie są współczesne metody leczenia guzów rdzenia kręgowego i jakie mają one skutki dla pacjentów?
Jak wyglądały okręty pirackie w starożytności?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский