Diane Ravitch zauważa, że „rodzaj edukacji, który jest dostępny (nawet jeśli jego definicja jest szeroka), wpływa na charakter polityki i społeczeństwa, tak samo jak natura polityki i społeczeństwa ma decydujący wpływ na politykę edukacyjną”. W ostatnich dziesięcioleciach nauka historii i nauk społecznych stopniowo wypadała z programów nauczania, ponieważ inne przedmioty zaczęły zyskiwać na znaczeniu. Zjawisko to jest szczególnie niepokojące, ponieważ coraz częściej zauważa się, że wielu, jeśli nie większość, współczesnych uczniów nie wykazuje zainteresowania ani troski o politykę, ani o historię. W erze, której rytm wyznacza szybkie tempo życia i dominacja mediów cyfrowych, zatrzymanie się, by zastanowić się nad tym, jak funkcjonuje społeczeństwo, jak działa gospodarka, jak przebiega proces podejmowania decyzji demokratycznych i co wydarzyło się w przeszłości, wydaje się dla wielu młodych ludzi nieistotne. Psycholog Jean M. Twenge określiła tę generację mianem „iGeneration” (iGen) – pokolenia, które dorasta, żyjąc w świecie nadmiernie połączonych ze sobą technologii, ale równocześnie jest to pokolenie „mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłego życia”.

Cechą charakterystyczną „iGen” jest zdobywanie informacji głównie za pośrednictwem internetu, gdzie większość z nich nie czyta już gazet. Ich wiedza o polityce i rządzie jest znacznie mniejsza niż ta, którą dysponowały poprzednie pokolenia. Przykład nauczyciela z Dallas Morning News, który zauważył, że jego uczniowie nie potrafią czytać tekstów ze zrozumieniem, rzuca światło na główny problem – młodzi ludzie nie dostrzegają potrzeby, by stosować rozumowanie w celu docierania do prawdy. Współczesna młodzież, zamiast poszukiwać obiektywnych faktów, polega na emocjach, traktując to, co przyjemne lub użyteczne, jako prawdę. Taki stosunek do wiedzy wyraźnie widać również w postawie wobec nauki i rozumowania.

Profesor Mark Bauerlein nazywa współczesnych uczniów „najgłupszym pokoleniem”, obarczając winą wpływ technologii, zwłaszcza mediów społecznościowych, które odwracają ich uwagę od istotniejszych spraw. Bauerlein martwi się, że młodzież nie tylko nie ma wiedzy, która czyni z niej świadomego obywatela, ale także unika zasobów, które mogłyby ją oświecić. Zamiast rozwijać swoją inteligencję i odpowiedzialność obywatelską, współczesna młodzież koncentruje się na konsumpcji i przyjemnościach, oddzielając się od poważniejszych spraw dorosłego życia.

Dane z National Assessment of Educational Progress (NAEP) pokazują, że tylko 46% uczniów ostatnich klas szkół średnich uważa za „bardzo ważne” bycie aktywnym i świadomym obywatelem, podczas gdy jedynie 26% z nich osiąga wynik „proficient” w zakresie wiedzy o sprawach obywatelskich. Zjawisko to paradoksalnie współistnieje z narastającą polaryzacją polityczną i rosnącą obojętnością wobec polityki. Wiele osób z pokolenia iGen jest głęboko cynicznych wobec polityki, nie wierząc, że mogą mieć wpływ na zmiany. W ich opinii, zmiany mają pochodzić od jednostek, a nie od instytucji rządowych. Mimo to nie można zapominać, że wciąż istnieje spora liczba młodych ludzi, którzy interesują się sprawami obywatelskimi i polityką. Wolontariat, szczególnie w ramach działań na rzecz swoich społeczności, stał się popularniejszy w ostatnich latach, częściowo z inicjatywy samych uczniów, częściowo w wyniku zadań na lekcjach.

Równocześnie, dane z sondaży pokazują, że coraz więcej młodych ludzi ma pozytywne nastawienie do socjalizmu (58% aprobaty), a mniejsze do kapitalizmu (56%). Można to tłumaczyć rosnącą popularnością Berniego Sandersa, samookreślającego się jako demokratyczny socjalista, który zdobył ogromne poparcie wśród młodych wyborców podczas wyborów prezydenckich w 2016 roku. Choć jest to zjawisko interesujące, niepokojące są także badania, które wskazują na rosnącą utratę zaufania do samego systemu demokratycznego. Jedno z badań pokazuje, że w ciągu ostatnich 15 lat odsetek młodych Amerykanów, którzy uważają demokrację za „zły system”, wzrósł o połowę (z 16% do 24%).

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci nauczanie edukacji obywatelskiej zostało zepchnięte na margines, a inne przedmioty, takie jak matematyka i nauki ścisłe, zaczęły dominować w szkołach. Za tym trendem stoi także nacisk na testy i mierzenie wyników, które obejmują matematyczne i literackie umiejętności uczniów, ale nie uwzględniają podstawowej wiedzy o funkcjonowaniu społeczeństwa i jego instytucji. Część odpowiedzialności za ten stan rzeczy ponoszą także inne czynniki, takie jak rozrywka w postaci telewizji i mediów społecznościowych, które w dużym stopniu przyciągają uwagę młodych ludzi, a ich wpływ na koncentrację na ważnych kwestiach politycznych jest ogromny.

Obniżająca się liczba młodych ludzi, którzy angażują się w sprawy polityczne, w połączeniu z malejącym zaufaniem do instytucji politycznych, stanowi niepokojący obraz. Według badania, w 2016 roku tylko 16% młodych Amerykanów ufało rządowi, a jeszcze mniej ufało mediom głównego nurtu. Takie dane nie pozostają bez wpływu na ruchy, które dążą do wprowadzenia lepszej edukacji obywatelskiej w szkołach. W ostatnich latach niektóre stany wprowadziły programy mające na celu poprawę wiedzy o polityce i rządzie, z inicjatywy organizacji takich jak „Generation Citizen”.

W obliczu tych zmian, niezbędne jest zrozumienie, że rola edukacji obywatelskiej nie polega jedynie na przekazywaniu wiedzy o instytucjach, ale również na budowaniu odpowiedzialności i świadomości młodych ludzi jako obywateli. Polityczne i społeczne wyzwania, przed którymi stoją dzisiejsze społeczeństwa, wymagają od nich nie tylko umiejętności analizy, ale również aktywnego uczestnictwa w kształtowaniu przyszłości. Wiedza o funkcjonowaniu demokracji, o jej zagrożeniach, ale także o jej potencjale, powinna być jednym z podstawowych elementów edukacji, aby młodzież mogła świadomie wziąć na siebie odpowiedzialność za własną przyszłość i przyszłość swojego kraju.

Jak współczesna kultura i elity mogą wpływać na demokrację?

Thomas Jefferson, w 1801 roku, pisał, że „stałość charakteru naszych rodaków” jest fundamentem, do którego możemy bezpiecznie przywiązać naszą przyszłość. James Madison, w podobnym tonie, wyrażał przekonanie, że nie ma żadnej formy rządu, która mogłaby zapewnić wolność i szczęście obywateli, jeśli brak w nich cnót. Dwadzieścia lat później Alexis de Tocqueville, podróżując po Stanach Zjednoczonych, doszedł do wniosku, że to właśnie cnota i zdrowe „nawyki serca” są podstawą zdrowia narodowego i politycznego. W swoim dziele „Demokracja w Ameryce” zauważył, że jeśli luźne więzi polityczne zostaną rozluźnione, to społeczeństwo nie przetrwa, jeśli nie zostaną wzmocnione więzi moralne. Wspomniane przez niego pojęcie „nawyków serca” jest kluczowe do zrozumienia zdrowia demokracji w każdym społeczeństwie.

We współczesnym świecie, gdzie media, przemysł rozrywkowy oraz różne formy kultury masowej mają ogromny wpływ na społeczeństwo, łatwo dostrzec, jak głęboko zmienia się nasza percepcja norm, wartości i obywatelskiej odpowiedzialności. Profesor James B. Twitchell, wskazując na zmieniające się gusta i preferencje amerykańskiego społeczeństwa, zauważył, że współczesna kultura popularna, szczególnie w dobie mediów, coraz częściej promuje wartości, które niegdyś były uznawane za barbarzyńskie, wulgarne czy prymitywne. Właśnie w tym kontekście musimy zrozumieć, w jaki sposób nasza kultura może wpływać na politykę i społeczne instytucje, które teoretycznie mają gwarantować stabilność demokracji.

Ostatnie dekady w Stanach Zjednoczonych, kiedy kultura masowa w dużej mierze przyczyniła się do „zdegradowania” gustów społeczeństwa, mogą być szczególnie niepokojące. Programy telewizyjne, takie jak „The Walking Dead”, które promują przemoc jako centralny element fabuły, stają się coraz bardziej popularne. Czy ta brutalność na ekranie ma zatem wpływ na rzeczywistość? Działania polityków, którzy często odwołują się do podobnych mechanizmów, a także ich coraz bardziej brutalna i wulgarna retoryka, mogą być tego odbiciem. Donald Trump, który w swojej kampanii nie wahał się łamać norm politycznych, przekraczał granice, które jeszcze kilka lat temu byłyby nieakceptowalne. Z kolei obniżenie poziomu dyskursu politycznego, widoczne choćby w debatach telewizyjnych, także odbija się na ogólnym poziomie kultury politycznej.

Nowa, wykształcona elita, która zdobyła dominującą rolę w amerykańskim społeczeństwie, przejęła kontrolę nad wieloma instytucjami, ale jednocześnie, jak zauważa David Brooks, zaufanie do tych instytucji spadło. Ta meritokratyczna elita, choć często posiada kompetencje, które pozwalają jej pełnić ważne role w społeczeństwie, nie zawsze odznacza się cechami, które były obecne w starszej, rzekomo mniej wykształconej, elicie. W przeszłości członkowie establishmentu kładli nacisk na powściągliwość, odpowiedzialność i służbę publiczną. Dzisiejsze elity, chociaż w wielu przypadkach bardziej kompetentne, nie zawsze wykazują te same wartości. To właśnie te zmiany w elicie mogą mieć duży wpływ na destabilizację społeczną, szczególnie w kontekście współczesnych wyzwań politycznych i ekonomicznych.

Współczesna polityka, zwłaszcza w kontekście rosnącego wpływu kultury masowej, wydaje się być coraz bardziej zdominowana przez ludzi, którzy postrzegają politykę bardziej jak grę, w której chodzi o zdobycie popularności, a nie o służbę publiczną. To prowadzi do erozji fundamentów demokracji, gdzie instytucje, które miały zapewniać równowagę i stabilność, stają się narzędziem interesów grupowych. W kontekście współczesnych wydarzeń politycznych, takich jak wybory w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku, widać wyraźnie, jak łatwo można przekroczyć granice, które wcześniej wydawały się nieprzekraczalne. Warto jednak pamiętać, że demokracja jest niezwykle krucha. Każda z pozoru błaha zmiana, czy to w kulturze, czy w polityce, może mieć długofalowe konsekwencje.

Z punktu widzenia stabilności demokracji, należy zauważyć, że każdy rozwój społeczny, szczególnie w kontekście nowych mediów, zmienia sposób, w jaki obywatele postrzegają siebie nawzajem oraz instytucje polityczne. Istnieje ogromne ryzyko, że dominujący przekaz medialny, często nastawiony na sensację i dramatyzowanie rzeczywistości, może prowadzić do obniżenia jakości debaty publicznej i osłabienia zaufania obywateli do demokracji. Ponadto, nie można zapominać o roli edukacji, zarówno formalnej, jak i nieformalnej, w kształtowaniu postaw obywatelskich i wartości, które wspierają długoterminowy rozwój społeczeństwa demokratycznego. Kluczowe jest, aby nie tylko elity, ale i szerokie kręgi społeczne, rozumiały wagę odpowiedzialności obywatelskiej i moralnej w kontekście funkcjonowania demokratycznych instytucji.

Jak skoncentrowana władza pieniędzy zagraża amerykańskiej demokracji?

Społeczne zadowolenie z systemu rządzenia w Stanach Zjednoczonych zawsze balansowało na granicy ambiwalencji. Z jednej strony, Amerykanie czczą swój kraj, podkreślając jego wyjątkowość, a także hołd oddając żołnierzom, weteranom i wszystkim bohaterom narodowym, od George'a Washingtona po Ronalda Reagana. Z drugiej strony, skarżą się na wysokie podatki, marnotrawstwo rządowe, korupcję polityczną i nieefektywność administracji. Zjawisko to jest stałe, a niezadowolenie ze sprawowania władzy to część amerykańskiej tradycji, w której krytyka polityków, niezależnie od ich przynależności partyjnej, staje się niemal rytuałem.

Rządy w Stanach Zjednoczonych, choć z pozoru wydają się stabilne, nieustannie poddawane są krytyce za nieefektywność i niewłaściwe funkcjonowanie. Właśnie ten obraz demokracji, który nie spełnia oczekiwań obywateli, znajduje swoje odzwierciedlenie w przeciążeniu systemu politycznego, opisanego przez dziennikarza Dana Balza jako stan „przeładowania obwodów”. Amerykański rząd staje w obliczu niekończących się skandali i kryzysów wewnętrznych, które, zamiast być rozwiązywane, potęgują społeczne napięcia. Prezentowane przez media postawy, takie jak brutalne partyjne walki wokół nominacji sędziów Sądu Najwyższego czy kontrowersje związane z wyborem nowych członków administracji, wskazują na głęboki kryzys instytucjonalny, który staje się coraz bardziej widoczny.

Thomas Frank, jeden z krytyków współczesnego amerykańskiego systemu politycznego, nie pozostawia złudzeń co do wpływu skoncentrowanej władzy pieniędzy na procesy demokratyczne. Z jego perspektywy, koncentracja bogactwa w rękach nielicznych nie tylko zniszczyła mniejsze inicjatywy inwestycyjne, ale również zmieniała sposób, w jaki polityka jest kształtowana. Frank mówi o tym wprost: „W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci władza skoncentrowanych pieniędzy zniweczyła profesje, zniszczyła małych inwestorów, zrujnowała stan regulacyjny, zdewastowała legislatorów i wielokrotnie narażała gospodarkę na poważne kryzysy. A teraz przyszła po naszą demokrację.”

Powyższe słowa ujawniają głęboki problem związany z instytucjami amerykańskimi, które, choć opierają się na systemie przedstawicielskim, coraz częściej podlegają wpływowi dużych korporacji i ich interesów. Te podmioty, posiadające ogromne zasoby finansowe, kształtują politykę w taki sposób, że wpływ obywateli na kształt rządu staje się coraz bardziej marginalny. Z jednej strony obserwujemy rosnący dystans między obywatelem a jego przedstawicielami, z drugiej zaś – coraz bardziej wyraźne powiązania między politykami a wielkimi interesami finansowymi.

Krytyka systemu politycznego, której dopuszczają się zarówno prawica, jak i lewica, staje się wynikiem ogólnych frustracji związanych z nieprzewidywalnością i coraz większym stopniem korupcji, który zagraża podstawowym instytucjom demokratycznym. Samo istnienie amerykańskiego systemu dwupartyjnego prowadzi do wciąż mniejszych marginesów różnic między politykami, a zasady gry, które miały zapewnić równowagę między dwiema dominującymi partiami, często zmieniają się w teatr politycznych gier. Jednym z najbardziej uderzających przykładów tego stanu rzeczy były wydarzenia związane z nominacją Brett’a Kavanaugh’a do Sądu Najwyższego, które uwydatniły głęboko partyjny charakter polityki w Senacie, gdzie decyzje często nie opierają się na zasadach sprawiedliwości, lecz na czystym wyrachowaniu.

Równocześnie rośnie napięcie, które prowadzi do coraz większej polaryzacji społeczeństwa amerykańskiego. Bez względu na to, która partia jest u władzy, opozycja nieustannie wymusza presję na rządzących, co prowadzi do systematycznego wprowadzania w życie bardziej drastycznych decyzji. Takie działania, zamiast prowadzić do konstruktywnych zmian, zwiększają jedynie napięcia w społeczeństwie. Każdy nowy kryzys polityczny, każda kontrowersja związana z rządzeniem, zamiast naprawiać instytucje, jeszcze bardziej je osłabia.

Sytuacja, którą opisuje Frank, pokazuje, jak władza pieniędzy i lobbing zmieniają politykę na poziomie podstawowym, nie tylko kształtując polityczne wybory, ale i same zasady funkcjonowania rządu. Coraz mniej jest w tej polityce prawdziwego publicznego interesu, a coraz więcej układów, które działają na rzecz wąskich grup interesów. W konsekwencji obywatele, czując się zepchnięci na margines, coraz mniej angażują się w sprawy polityczne. To zjawisko, jak zauważa Frank, prowadzi do tego, że „system nie działa tak, jak mówią o tym podręczniki szkolne”, co oznacza, że obywatele nie mają pełnego wpływu na decyzje, które ich dotyczą.

Aby zrozumieć, jak ważny jest ten proces, należy przyjrzeć się długofalowym skutkom dominacji pieniędzy w polityce. Większość obywateli, nawet jeśli zgadza się z ogólną diagnozą, nie jest w pełni świadoma skali tego zjawiska. Rola małych inwestorów, zwłaszcza w kontekście rosnącej roli korporacji, które wpływają na polityczne decyzje, może wydawać się nieistotna w codziennym życiu, ale to właśnie takie drobne zmiany systemowe prowadzą do osłabienia samej demokracji.

Jakie wyzwania dla demokracji stwarzają sądownictwo i biurokracja?

Współczesne wyzwania, które dotykają amerykański system polityczny, można dostrzec nie tylko w Kongresie czy władzy wykonawczej, ale również w pracy sądów, biurokracji i na poziomie lokalnym. Zaczynając od władzy sądowniczej, warto przypomnieć, że kluczową ideą, na której opiera się zasada podziału władz w konstytucji, jest przekonanie, że sędziowie – od poziomu sądów lokalnych aż po Sąd Najwyższy – będą orzekać sprawiedliwie, uczciwie i bez wpływu politycznego. Każdy obywatel podlega prawu, a jego egzekwowanie powinno odbywać się w sposób bezstronny, z zachowaniem zasad demokracji. Choć w większości przypadków sędziowie i ławnicy działają zgodnie z tymi zasadami, sądowe instytucje i ci, którzy nimi kierują, stanowią filary systemu i obrońców demokracji. Jednakże nie brakuje również nieuczciwych jednostek, podlegających różnym naciskom, korupcji, a także osobom, które kierują się złymi intencjami.

W ostatnich latach w amerykańskim systemie sądowniczym coraz bardziej zauważalna staje się ingerencja polityki. Partisanizm, który jest obecny w legislacyjnych i wykonawczych gałęziach władzy oraz w opinii publicznej, coraz silniej przenika do nominacji sędziowskich i rozważań prawnych. W historii Stanów Zjednoczonych nigdy nie brakowało sytuacji, które podważały niezależność sądownictwa – od kwestii niewolnictwa przed wojną secesyjną, przez regulację zachowań korporacyjnych w okresie Gilded Age, prawa obywatelskie w XX wieku, aż po współczesne sprawy dotyczące aborcji, praw osób LGBT, prawa do broni czy regulacji rządu. Decyzje sądowe w takich sprawach nieustannie stają się przedmiotem publicznych sporów, a nominatów do Sądu Najwyższego coraz częściej ocenia się przez pryzmat ich poglądów politycznych.

Problem, który dotyka amerykański system sądowniczy, nie jest nowy, ale w ostatnich latach nasilił się, sprawiając, że sądowe nominacje stały się jednym z najbardziej podzielających punktów w systemie. Niestety, obietnice kandydatów na sędziów, którzy twierdzą, że będą działać tylko jako bezstronni arbitrzy, a ich osobiste opinie nie będą miały wpływu na orzecznictwo, dziś nie są traktowane zbyt poważnie. W rzeczywistości niezbędne jest, by sędziowie starali się dążyć do obiektywności, a obywateli, choćby na poziomie opinii publicznej, nie przestali traktować sądownictwa jako sprawiedliwego i uczciwego organu.

Również biurokracja rządowa, która kiedyś była neutralnym pojęciem, staje się dziś obciążeniem dla demokracji. Z biegiem lat, termin „biurokrata” nabrał pejoratywnego wydźwięku, choć społeczeństwo wciąż oczekuje, że biurokracja będzie funkcjonować sprawnie i bez przeszkód – choćby w zakresie dostępu do opieki zdrowotnej, ochrony środowiska czy organizacji usług publicznych. Kiedy jednak system biurokratyczny działa zbyt rozlegle i nieefektywnie, a obciążenie administracyjne staje się nie do zniesienia, pojawiają się poważne problemy. Duża liczba regulacji, zasad i procedur daje wrażenie, że państwo wkracza zbyt głęboko w życie obywateli. Biurokracja w Stanach Zjednoczonych nieustannie rośnie – przykładem może być liczba pracowników cywilnych, która na poziomie federalnym wynosiła w 2017 roku prawie trzy miliony, a na poziomie stanowym i lokalnym – ponad 19 milionów. Wzrost tej liczby nie jest jednak proporcjonalny do wzrostu zatrudnienia w sektorze prywatnym, co może budzić wątpliwości co do efektywności administracji publicznej.

Problem z biurokracją nie polega tylko na jej wielkości. Bardziej istotne jest to, jak ogromny aparat administracyjny wpływa na życie zwykłych obywateli. Procedury, formalności, biurokratyczne opóźnienia i braku elastyczności w systemie administracyjnym budzą ogromne niezadowolenie. Autor James Miller zwraca uwagę, że obywatele często odczuwają, iż władze są coraz bardziej odległe i zbiurokratyzowane, a ich działania stają się mało przejrzyste. W tej perspektywie coraz częściej mówimy o tzw. „żelaznej prawie oligarchii” czy też „demo-skleryzji”, które opisują zjawisko, w którym instytucje stają się sztywne, skostniałe i niezdolne do reagowania na zmieniające się warunki.

Krytycy współczesnego rządu zauważają również, że problemem jest jego rosnąca intruzyjność, rozrost biurokracji oraz jej wpływ na życie ekonomiczne obywateli. W XIX wieku argumenty o konieczności ograniczenia roli rządu były szeroko podzielane przez przedstawicieli ruchu laissez-faire, który miał na celu zminimalizowanie ingerencji państwa w życie prywatne. Współcześnie, z kolei, na czoło wysuwa się krytyka prezydentów takich jak Ronald Reagan, którzy w swoich przemówieniach podkreślali, że „rząd nie jest rozwiązaniem naszych problemów, on jest problemem”. Warto pamiętać, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to, gdzie kończy się rola rządu, a gdzie zaczyna się przestrzeń dla wolności jednostki. Granice te są stale przedmiotem politycznych sporów, które nie znajdują łatwych rozwiązań.