W lutym 2020 roku Donald Trump czuł się niezłomny. Po zwycięstwie w procesie impeachmentu, kiedy to udało mu się obronić swoje stanowisko w obliczu zarzutów o nadużycie władzy, prezydent Stanów Zjednoczonych wydawał się pewny swojej ponownej wygranej w nadchodzących wyborach. Jego doradcy, mimo że publiczne sondaże wskazywały na jego porażkę, przekonywali go, że wybory będą dla niego formalnością, a wynik może być wręcz przytłaczający. "We wewnętrznych prawdziwych sondażach pokazują, że pokonuję wszystkich demokratów" – pisał Trump na Twitterze, prezentując dane, które sugerowały, że wygra aż 400 głosów elektorskich, w tym w tradycyjnie demokratycznych stanach takich jak Kolorado czy Nowy Meksyk.
Jednak w miarę jak zbliżał się czas wyborów, w tle rozgrywała się inna, bardziej nieoczekiwana walka – pandemia COVID-19, która miała zdominować kolejne miesiące. Donald Trump nie zdawał sobie sprawy, jak wielkim zagrożeniem jest nadchodząca pandemia, ani jak poważnie wpłynie ona na jego administrację oraz szanse w wyborach. Choć niektórzy z jego najbliższych doradców, w tym Brad Parscale, jego menedżer kampanii, próbowali ostrzec go o ryzyku związanym z wirusem, Trump pozostawał nieugięty. W czasie, gdy sytuacja zdrowotna stawała się coraz bardziej poważna, jego główną troską były negocjacje handlowe z Chinami i wypracowanie porozumienia, które miało zakończyć trwającą od dwóch lat wojnę handlową.
Pierwsze sygnały dotyczące koronawirusa pojawiły się jeszcze w grudniu 2019 roku, tuż przed rozpoczęciem procesu impeachmentu. Wówczas Robert Redfield, dyrektor CDC, odczytał informację o 27 przypadkach nieznanej choroby w chińskim Wuhanie. Zaledwie kilka dni później, Matt Pottinger, ekspert ds. Azji, zorganizował pierwsze spotkanie międzyagencyjne, by omówić zagrożenie. Jednak Trump, zajęty negocjacjami handlowymi, ignorował te ostrzeżenia. Mimo że rządy innych państw zaczęły podjąć działania prewencyjne, Trump wydawał się bardziej skoncentrowany na utrzymaniu stabilności swoich relacji handlowych z Chinami niż na ocenie zagrożenia wynikającego z wirusa.
Początkowo administracja Trumpa była rozbita w kwestii reagowania na kryzys. Część doradców domagała się zamknięcia granic, w tym Peter Navarro, doradca ekonomiczny, oraz Pottinger, którzy uważali, że pandemia może stać się największym zagrożeniem dla narodowego bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Z kolei bardziej umiarkowani doradcy, tacy jak Anthony Fauci, dyrektor Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, uważali, że takie środki mogą być nieskuteczne, a ich wdrożenie wiązałoby się z poważnymi konsekwencjami gospodarczymi. Niezdecydowanie wśród doradców Trumpa tylko pogłębiało chaos i wprowadzało zamieszanie w zarządzaniu kryzysem.
W końcu, 31 stycznia 2020 roku, Trump ogłosił zakaz podróży do Chin, ale wciąż nie był w stanie podjąć decyzji o wprowadzeniu bardziej zdecydowanych działań, które mogłyby spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa na terenie USA. Jego reakcji na sytuację międzynarodową towarzyszyła nieufność wobec wszelkich ostrzeżeń, szczególnie tych dotyczących zdrowia publicznego, które wydawały się kolidować z jego osobistymi priorytetami politycznymi i gospodarczymi.
Równocześnie jego administracja zmagała się z wewnętrzną rywalizacją i walką o wpływy. Przykładem może być konflikt pomiędzy Mickiem Mulvaneyem, szefem Biura Budżetowego, a Navarro, który ostrzegał przed groźbą pandemicznego kryzysu zdrowotnego. Mulvaney starał się ograniczyć wpływ Navarro, który był jednym z najzagorzalszych zwolenników surowych środków prewencyjnych. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, a administracja Trumpa coraz mniej skuteczna w reagowaniu na kryzys.
Kiedy pandemia już wybuchła, Trump wciąż nie potrafił dostrzec całkowitej skali zagrożenia. Choć jego administracja podejmowała próby zarządzania kryzysem, brak jednoznacznej polityki i opóźniona reakcja miały fatalne konsekwencje. Równocześnie Trump, przez cały czas trwania kryzysu, skupiał się na swojej osobistej rywalizacji z przeciwnikami politycznymi, w tym na krytyce Demokratów i mediów, które – jego zdaniem – były głównymi winowajcami wszelkich problemów.
Pomimo rosnącej liczby przypadków zakażeń i ofiar, prezydent pozostawał przekonany, że sytuacja zostanie opanowana, a on sam wyjdzie z niej silniejszy. Jego administracja zmagała się z brakiem spójności w podejmowanych działaniach, a zarazem z rosnącą krytyką zarówno wewnętrzną, jak i międzynarodową. Dopiero po kilku tygodniach Trump zaczął przyznawać, że pandemia jest poważnym zagrożeniem, ale nie bez wahania i niechętnie, co tylko pogłębiało chaos w administracji i podważało zaufanie społeczeństwa do jego sposobu zarządzania kryzysem.
Ważne jest, by zrozumieć, że w okresie kryzysu zdrowotnego Trump nie tylko ignorował pierwsze sygnały ostrzegawcze, ale także nie potrafił wyjść z politycznego kokonu, w którym dominowały decyzje związane z jego osobistymi ambicjami oraz interesami politycznymi. Sytuacja zdrowotna, która wymagała skoordynowanej reakcji na poziomie państwowym, spotkała się z chaosem administracyjnym i wewnętrznymi podziałami. Działania Trumpa w obliczu pandemii stały się jednym z kluczowych punktów oceny jego prezydentury, który zadecydował o jego dalszych losach w polityce.
Jak Donald Trump próbował zarządzać pandemią: Siła woli, ignorowanie rzeczywistości i polityczna kalkulacja
Donald Trump przez całe swoje życie potrafił przejść przez liczne kryzysy, niekonwencjonalnie je pokonując dzięki swojej niezłomnej woli i bezwzględnej taktyce. Przez dekady przechodził przez bankructwa, nieudane interesy, pozwy sądowe dotyczące oszustw i dyskryminacji, a także impeachment, który trafił do Kongresu, jednakże żadna z tych przeszkód nie stanowiła dla niego nieprzezwyciężalnej bariery. Największym wyzwaniem okazała się jednak pandemia. Nie udało mu się odprawić jej siłą woli ani zaprzeczeniem. Tak, jak w wielu innych kwestiach, Trump starał się uniknąć rzeczywistości, jednak tym razem jego ulubiona metoda, zaprzeczenie, zawiodła.
Pandemia COVID-19 obnażyła wszystkie słabości prezydentury Trumpa. Jego brak zaufania do własnego personelu oraz instytucji rządowych, obsesja na punkcie lojalności, preferencje w zakresie tworzenia konfliktów w swoim otoczeniu, a także osobista izolacja, stały się widoczne w kryzysowej sytuacji. Trump przez całą swoją kadencję ignorował zalecenia ekspertów, traktując wszystko w kategoriach politycznych, często wybierając to, co miało mu przynieść korzyści w kontekście reelekcji. „Od momentu, gdy ten kryzys się zaczął,” mówił jeden z doradców, „jego jedynym celem było: jak to wpłynie na moją reelekcję?” I w takim duchu podszedł do zarządzania pandemią.
Trump nie był jedynym, który nie był przygotowany na pandemię. Administracja Obamy oraz administracja George’a W. Busha podjęły kroki, by przygotować kraj na potencjalną epidemię. Kilka miesięcy przed wybuchem pandemii badania prowadzone przez Johns Hopkins University wskazywały Stany Zjednoczone jako kraj najlepiej przygotowany do takiej sytuacji. Administracja Obamy opracowała szczegółowy plan działań na wypadek kryzysu zdrowia globalnego, który liczył 69 stron. Mimo to, Trump nigdy nie rozważył wykorzystania tego planu, uznając go za bezużyteczny. Dodatkowo, w 2018 roku, John Bolton zlikwidował specjalny urząd zajmujący się globalnym bezpieczeństwem zdrowotnym w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, łącząc go z szerszą agendą polityki nieproliferacyjnej. Tego rodzaju decyzje w znacznym stopniu ograniczyły skuteczność odpowiedzi administracji na kryzys.
Głównym problemem w początkowej fazie pandemii było także niepowodzenie Centrów Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) w kwestii testowania. Kiedy koronawirus pojawił się po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych, CDC nie zdołał zapewnić odpowiedniej liczby testów, co opóźniło identyfikowanie przypadków i kontrowanie rozprzestrzeniania się wirusa. Co gorsza, początkowe testy były wadliwe, a inne laboratoria nie mogły przeprowadzać własnych testów. Ta bierność doprowadziła do sytuacji, w której przez wiele tygodni testy były trudne do zdobycia, a wirus rozprzestrzeniał się niekontrolowanie.
Podczas gdy kraj zmagał się z brakami w zaopatrzeniu w sprzęt ochrony osobistej i urządzenia medyczne, Trump unikał odpowiedzialności, oskarżając administrację Obamy o niedopatrzenia w zakresie zapasów. Choć nie można zaprzeczyć, że zapasy medyczne były niewystarczające, nie wyjaśnił on, dlaczego przez swoje pierwsze trzy lata kadencji nie podjął żadnych działań w celu ich uzupełnienia. Gdy w marcu 2020 roku pandemia stała się nieunikniona, Trump po raz kolejny wykazał się opóźnioną reakcją, przenosząc odpowiedzialność na stany. W odpowiedzi na brak medycznych zapasów, mianował swojego zięcia, Jareda Kushnera, na szefa grupy zadaniowej, choć Kushner nigdy nie wykazał się skutecznością w tym zakresie. Reakcja Trumpa była typowo zdominowana przez politykę – nie chodziło o ratowanie życia, ale o zyskanie poparcia wyborczego.
Ostatecznie, kiedy stało się jasne, że USA muszą podjąć drastyczne środki, Trump wydał rekomendację do zamknięcia części gospodarki. Jednak ani on, ani jego administracja nie podjęli decyzji o wprowadzeniu twardych, ogólnokrajowych restrykcji, które wprowadziły wówczas inne kraje, w tym wiele europejskich. Trump, podobnie jak jego najbliżsi współpracownicy, nigdy nie zaakceptował pełnej odpowiedzialności za sytuację, nieustannie przypisując winę innym, zwłaszcza mediom, które, jak sam twierdził, nie rozumieli jego działań.
Pandemia zdominowała życie Amerykanów, a Trump, mimo że w jego rodzinnych stronach — w Queens — sytuacja stała się dramatyczna, nigdy nie okazał empatii wobec ofiar. Choć wielokrotnie pojawiał się na konferencjach prasowych, nigdy nie skupił się na ludzkich cierpieniach, koncentrując się zamiast tego na własnym wizerunku i rywalizacji z mediami. Dla Trumpa najważniejsze było pokazanie siły, a nie przeżywanie narodowej tragedii.
Trudno nie dostrzec, jak jego podejście do zarządzania kryzysem zdrowotnym było nie tylko nieprzygotowane, ale także egoistyczne. Zamiast działać z odpowiednią ostrożnością, Trump traktował pandemię jak kolejny element swojej politycznej gry. A przecież w takiej sytuacji, jak pandemia, najważniejsze jest nie tylko silne, ale także mądre i odpowiedzialne przywództwo.
Dlaczego hydroksychlorochina stała się politycznym symbolem?
W ciągu mniej niż sześciu tygodni średnia spadła o oszałamiające 37 procent. Wieści o tym kryzysie chwilowo przerwały polityczny impas w Waszyngtonie. W wyniku tego prezydent Trump, w rzadkim, dwupartyjnym ruchu, szybko zgodził się z demokratami na ogromny pakiet pomocowy w wysokości 2,2 biliona dolarów dla osób i firm dotkniętych pandemią. Jednakże, negocjacje tego porozumienia musiał przeprowadzić Steven Mnuchin, ponieważ Trump nadal nie rozmawiał z Nancy Pelosi, po tym jak doszło do jego impeachmentu. Po uchwaleniu ustawy, zamiast wykorzystać ten moment do promowania narodowej jedności, jak uczyniłby to inny prezydent, Trump zaprosił na ceremonie podpisania jedynie republikanów, ignorując demokratów, którzy pomogli w uchwaleniu pakietu. Co więcej, Trump dopilnował, by czeki na 1,200 dolarów wysłane do 35 milionów amerykańskich gospodarstw domowych, które nie otrzymały płatności elektronicznie, nosiły jego własne imię, jakby to była jego osobista hojność, co było bezprecedensowe w historii amerykańskich prezydentów.
Szukając sposobu na ucieczkę od katastrofy, Trump nadal pokładał nadzieje w hydroksychlorochinie. Dla prezydenta, niepotwierdzony lek stał się jakby magicznym eliksirem, który miałby sprawić, że wirus zniknie, nawet jeśli eksperci, na których opierał się rząd, nie wierzyli w jego skuteczność. Po tym jak nie udało mu się przekonać Alexa Azara, aby obejść oficjalny proces zatwierdzania leku, 28 marca, tuż po podpisaniu ustawy covidowej, pojawiła się dla niego lepsza wiadomość. Stephen Hahn, komisarz Agencji Żywności i Leków (FDA), wydał zezwolenie na pilne użycie hydroksychlorochiny w leczeniu pacjentów zakażonych COVID-19, podczas gdy dalsze testy miały zostać przeprowadzone. Hahn zgodził się z dr. Tony’m Faucim, że brakowało dowodów na skuteczność leku w walce z wirusem, ale ponieważ substancja była wcześniej bezpiecznie używana do leczenia innych schorzeń, uznał, że ryzyko jej stosowania jest mniejsze niż potencjalne korzyści.
Jednak zaledwie tydzień później, międzynarodowa organizacja medyczna odwołała opublikowane wcześniej badanie, które sugerowało korzyści z stosowania hydroksychlorochiny, twierdząc, że nie spełniało ono ich standardów. Mimo to, Trump, wciąż przekonany o skuteczności leku, rozpoczął atakowanie każdego, kto poddawał w wątpliwość jego działania, traktując poparcie dla leku jako nowy test lojalności wobec jego prezydentury. Atakował media, zwłaszcza Fox News, gdyż stacja ta zaczęła podważać sens stosowania hydroksychlorochiny. Wkrótce po tym sam Trump zaczął stosować ten lek zapobiegawczo, stwierdzając: „Co masz do stracenia?”. Wkrótce jednak okazało się, że nie tylko nie był to cudowny lek, jak twierdził prezydent, ale że może on powodować poważne problemy z sercem, co wcześniej ostrzegał Azar.
Po siedmiu tygodniach od wydania pozwolenia na jego stosowanie, FDA cofnęła zgodę, uznając, że potencjalne korzyści nie przewyższają znanych i potencjalnych ryzyk związanych z lekiem. Trump jednak nie zrezygnował, wciąż przekonując, że "czuję się świetnie, to cud". Próbował nawet naciskać na wojsko, by przeprowadziło prewencyjne leczenie wojskowych hydroksychlorochiną, pomimo sprzeciwu Pentagonu.
Wraz z postępującą pandemią, w kwietniu, CDC zdecydowało się zarekomendować Amerykanom noszenie masek ochronnych w celu zapobiegania zakażeniom. Wcześniej niektórzy eksperci, jak Matt Pottinger, zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, stanowczo twierdzili, że maski będą skuteczne w walce z wirusem. Jednak w pierwszych dniach pandemii oficjalne stanowisko było inne. Początkowo lekarze zalecali, by unikać masek, w dużej mierze ze względu na braki w zaopatrzeniu i chęć zapewnienia ich pracownikom służby zdrowia. Dopiero z czasem, po eskalacji pandemii, lekarze zmienili zdanie, uznając, że maski mogą być jedną z najskuteczniejszych metod zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa.
W międzyczasie, pojawiły się również kontrowersje związane z inicjatywą produkcji masek. Robert Kadlec, asystent sekretarza zdrowia, opracował plan współpracy z firmą Hanes i innymi producentami odzieży w celu wyprodukowania 650 milionów masek. Plan zakładał wysyłkę masek do domów w najbardziej dotkniętych przez pandemię obszarach. Chociaż początkowo były one uznawane za mało estetyczne, z biegiem czasu okazały się skuteczne i trwałe, mogąc być używane do 20 razy bez utraty efektywności. Jednak tuż przed zaprezentowaniem tego planu na posiedzeniu zespołu ds. koronawirusa w Białym Domu, inicjatywa została usunięta z porządku obrad. Co więcej, kilka dni później Trump, mimo wcześniejszych wątpliwości, zgodził się ogłosić zalecenie noszenia masek, jednak zaraz po tym publicznie je odrzucił, co pokazało jego ciągłe sprzeczności w podejściu do zarządzania kryzysem.
Wszystkie te wydarzenia pokazują, jak pandemia stała się nie tylko wyzwaniem zdrowotnym, ale i politycznym, z szeregiem decyzji, które były bardziej wynikiem kalkulacji politycznych niż troski o zdrowie obywateli. Ważne jest, aby zrozumieć, jak polityka, osobiste przekonania i strategie komunikacyjne wpływały na przebieg działań rządu w czasie kryzysu zdrowotnego. Często decyzje były podejmowane nie na podstawie faktów naukowych, ale z myślą o wizerunku i poparciu wyborców. Dlatego tak ważne jest, by nie tylko oceniać skutki decyzji w kontekście zdrowotnym, ale także dostrzegać ich polityczne tło i wpływ na społeczeństwo.
Jak decyzje Trumpa o zwolnieniach w Białym Domu wpłynęły na politykę zagraniczną USA?
Prezentowane wydarzenia z okresu prezydentury Donalda Trumpa są doskonałym przykładem polityki rządów, w której osobiste relacje, kaprysy i nieprzewidywalność lidera stają się dominującymi czynnikami decyzyjnymi. Połączenie jego kontaktów z autokratycznymi liderami, takimi jak Recep Tayyip Erdoğan, oraz kontrowersyjnych decyzji personalnych w obrębie najbliższego kręgu doradców, stało się kluczowe dla zrozumienia nie tylko stylu politycznego Trumpa, ale również globalnych skutków jego kadencji.
Trump zbudował wyjątkową relację z prezydentem Turcji, Erdoğananem, który, mimo swojej rosnącej autokratycznej władzy, stał się jednym z ulubionych międzynarodowych rozmówców prezydenta USA. Donald Trump, znany ze swojej specyficznej charyzmy i stylu rządzenia, postrzegał Erdoğana jako silnego gracza na międzynarodowej scenie, a ich relacje były pełne niecodziennych dialogów i porównań. Donald Trump, określając tureckiego lidera mianem „Sultana”, chwalił jego nieograniczoną zdolność do osiągania własnych celów, zarówno wewnętrznych, jak i międzynarodowych. Z kolei w gabinecie Trumpa, doradcy obawiali się, że ten, pod wpływem pochwał i nacisków, będzie bardziej skłonny do ustępstw wobec niekorzystnych żądań Erdoğana, które stawiały w trudnej sytuacji zarówno interesy USA, jak i ich sojuszników, w tym Kurdyjczyków w Syrii.
Takie kontakty z Erdoğananem były charakterystyczne dla szeroko rozumianego stylu politycznego Trumpa, który nie zawsze potrafił oddzielić osobiste sympatie od obiektywnych interesów państwowych. Z jego stanowiska wynikała preferencja do „szusowania” w relacjach z liderami, raczej niż do konfrontacji. Z tego powodu jego administracja borykała się z licznymi kryzysami, w tym z decyzjami o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii, które były wynikiem jego bezpośrednich rozmów z Erdoğanem, mimo ostrzeżeń ze strony doradców. Przykład Trumpa ukazuje, jak nieprzewidywalność prezydenta, niechęć do trzymania się wytycznych doradców oraz bliskie osobiste relacje z liderami międzynarodowymi mogą wpłynąć na ważne decyzje polityczne.
Warto jednak zauważyć, że za każdym z tych wydarzeń kryły się nie tylko decyzje dotyczące polityki zagranicznej, ale również dynamiczne zmiany w administracji. Po serii zwolnień i zmian na stanowiskach kluczowych doradców, Trump coraz częściej sięgał po nowych ludzi, którzy podzielali jego wizję świata. March 2018 roku to okres, w którym prezydent zdecydował się na poważną reorganizację w swoim gabinecie – zrezygnował z H. R. McMastera, a na jego miejsce powołał Johna Boltona, znanego z bardziej hawkowskiego podejścia do polityki zagranicznej. To właśnie wtedy, w obliczu nieustannych zmian wśród doradców, polityka zagraniczna USA stawała się coraz bardziej chaotyczna, a same decyzje – coraz mniej przewidywalne. Trump, nie ograniczając się jedynie do rozwoju własnych osobistych relacji, zaczął powoływać ludzi, którzy nie mieli oporów przed forsowaniem agresywnej, a czasem sprzecznej z dotychczasową linią, polityki. Jego decyzje o wycofaniu się z niektórych międzynarodowych umów czy skłonności do współpracy z autokratami, takimi jak Erdoğan czy Putin, miały swoje daleko idące konsekwencje nie tylko dla USA, ale i dla całego porządku międzynarodowego.
Pomimo chaosu w administracji, Donald Trump nie zawsze był w stanie przewidzieć konsekwencje swoich działań. Choć był skuteczny w wykorzystywaniu swoich kontaktów i pozycji w globalnej polityce, jego decyzje personalne doprowadziły do destabilizacji w obrębie rządu, a zmiany na kluczowych stanowiskach nie tylko osłabiły spójność administracji, ale także mogły wpływać na wiarygodność USA w oczach międzynarodowych partnerów.
Warto również zrozumieć, jak ciągła rotacja na stanowiskach w Białym Domu podważała stabilność i ciągłość polityki zagranicznej. W sytuacji, gdy nie było jasnych zasad ani standardów dotyczących mianowania i zwalniania doradców, amerykańska administracja stała się obiektem krytyki za brak spójności i przewidywalności. Zatem, mimo że Trump zyskał wielu sojuszników na świecie, jego własna administracja nieustannie borykała się z wewnętrznymi tarciami i kryzysami.
Sytuacja ta daje do myślenia o roli osobistych decyzji liderów w kształtowaniu nie tylko polityki krajowej, ale również międzynarodowej. Wydaje się, że w erze, gdy polityka zagraniczna jest coraz bardziej zglobalizowana i złożona, brak stabilności w administracji może mieć dalekosiężne skutki, które wykraczają poza granice państwowe.
Jak Donald Trump zmienił przestrzeń Białego Domu i znaczenie swojej roli
Donald Trump, jak każdy prezydent Stanów Zjednoczonych, zrozumiał, że Biały Dom to nie tylko miejsce urzędowania, ale także przestrzeń, która kształtuje postrzeganą przez innych moc prezydenta. Dla Trumpa, poza codziennymi obowiązkami politycznymi, ogromne znaczenie miały elementy symboliczne władzy. Od samego początku swojej kadencji wprowadził zmiany, które były mniej związane z administracją, a bardziej z osobistym odbiorem własnej roli jako głowy państwa. Zmieniając przestrzenie i przedmioty w Białym Domu, Trump stwarzał wrażenie, że władza, którą sprawuje, jest czymś bardziej namacalnym, osobistym i dosłownie w zasięgu ręki.
Wielokrotnie zmieniał układ flag w Roosevelt Room, który początkowo rozbijał rytuały Białego Domu. Zamiast dostosować się do obowiązujących norm, dążył do tego, by przestrzeń wokół niego, także symbolicznie, odzwierciedlała jego pojęcie prezydentury. Flagi, które normalnie stały w Roosevelt Room, Trump każdorazowo przemieszczał do Gabinetu Owalnego na swoje sesje fotograficzne, traktując je niemal jak artefakty, które mogłyby dodać prestiżu jego wizerunkowi. I kiedy po jakimś czasie flagi wracały na swoje miejsce, domagał się ich ponownego przeniesienia, aby wzmocnić swoje poczucie kontroli nad przestrzenią.
W kwestii prywatnych preferencji, Trump miał również swoje dziwactwa. Uwielbiał przycisk, który umieścił na biurku w Białym Domu – czerwony przycisk, którego naciśnięcie miało wywoływać efekt, jakoby uruchamiało atak wojskowy, choć w rzeczywistości wołało kelnera z Diet Coke. To tylko jedno z wielu przykładów, jak Trump wykorzystywał proste symbole władzy, by poczuć się potężnym. Nie był to jednak wyjątek w historii prezydentów Stanów Zjednoczonych, bo podobne praktyki stosował Lyndon B. Johnson, który miał swój przycisk do zamawiania napoju Fresca.
Air Force One, jak wiele innych przedmiotów w otoczeniu Trumpa, był symbolem prestiżu. Mimo że wcześniej podróżował po Stanach Zjednoczonych na swoim prywatnym samolocie "Trump Force One", który był wyposażony w luksusy na najwyższym poziomie, to jednak samolot prezydencki wywarł na nim ogromne wrażenie. Choć nie był tak luksusowy jak jego prywatny jet, uznał go za przykład technicznego mistrzostwa i nie omieszkał dopytać o możliwość jego modernizacji, argumentując, że inne kraje, w tym Arabia Saudyjska, dysponują nowoczesniejszymi Boeingami 747-800. To z kolei doprowadziło do jego nacisków na zakup nowego, kosztującego niemal 4 miliardy dolarów, samolotu.
Jednak nawet te symboliczne elementy władzy nie były w stanie ukryć, że Trump miał problem z przystosowaniem się do tradycyjnej roli prezydenta. Zamiast przyjąć ustalone normy, stawiał na osobistą wolność w wykonywaniu obowiązków. To, co z początku wydawało się być tylko kolejnym wyrazem jego ekscentryczności, stało się kluczowym aspektem jego kadencji. Prezentował się jako prezydent, który nie tylko miał własną definicję władzy, ale również własne wyobrażenie o tym, jak ta władza powinna być sprawowana.
Wielu prezydentów w przeszłości miało swoją unikalną przestrzeń w Białym Domu – John F. Kennedy zaspokajał swoje potrzeby prywatności, ukrywając się przed wzrokiem innych, a Richard Nixon spędzał czas w Old Executive Office Building, poświęcając się swojej pracy. Obama, zmęczony i znudzony nadmierną kontrolą, wymknął się z Białego Domu na spontaniczną wizytę w Starbucksie. Trump jednak poszedł jeszcze dalej, twórczo przekształcając przestrzeń Białego Domu według swoich potrzeb. W preferencji do przestrzeni intymnych, unikał formalności i tradycyjnych obrad. Zamiast spędzać czas w Gabinecie Owalnym, codzienne decyzje podejmował w małej, prywatnej jadalni, która wkrótce stała się jego osobistym centrum dowodzenia. Zainstalował tam ogromny telewizor, który zainstalował z myślą o intensywnym śledzeniu własnych ulubionych programów informacyjnych.
Nie bez znaczenia była także rola, jaką telewizja pełniła w jego życiu. Trump spędzał godziny przed ekranem, kontrolując to, co działo się w mediach. Wielu jego współpracowników zauważyło, że ogromną część swojego czasu poświęcał na oglądanie telewizji, co ostatecznie zostało uwiecznione w kalendarzu jako „Czas wykonawczy”, który stanowił aż 60% jego planu dnia. Chociaż Trump twierdził, że nie ogląda zbyt dużo telewizji, nikt w jego otoczeniu nie wierzył w tę deklarację. Programy informacyjne były jego głównym źródłem informacji i, co równie ważne, sposobem na potwierdzenie jego poczucia kontroli nad narracją.
Swoje spotkania z doradcami i politykami często przekształcał w wydarzenia, które miały na celu nie tylko realizację celów politycznych, ale także budowanie jego wizerunku jako lidera. Chociaż Biały Dom z reguły był miejscem pracy, dla Trumpa stał się przestrzenią, w której z pełną świadomością kształtował swoją rolę na oczach publiczności. Z każdym kolejnym dniem jego prezydentura nabierała bardziej osobistego charakteru, łącząc politykę z osobistymi preferencjami i gustami, co dawało mu poczucie pełnej kontroli nad
Jak wpływa funkcjonalna asymilacja i wartości humanitarne na poparcie dla imigracji w USA?
Jakie techniki poprawy wydajności wymienników ciepła w mikrokanałach stosowane są w nowoczesnych rozwiązaniach technologicznych?
Jak skutecznie odzyskać kształty modów mostów wieloprzęsłowych pomimo tłumienia i nierówności nawierzchni?
Jakie są trzy podstawowe aspekty informacji i jak je rozumieć?
Jak poradzić sobie z niebezpieczeństwem: Historia Wilda i jego towarzyszy w Dolinie Kwiatów

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский