W życiu zdarza się, że napotykamy na zjawiska, które z pozoru wydają się nieistotne, ale w rzeczywistości mogą mieć ogromny wpływ na naszą codzienność. Przykład? Niewielkie stworzenia, takie jak owady, które wnikają do naszego życia w sposób niemal niezauważalny. Jak wiele osób ma świadomość, że te maleńkie istoty mogą stać się bohaterami historii nie mniej dramatycznych niż te, które dotyczą większych i bardziej widocznych zagrożeń? Warto przyjrzeć się temu zagadnieniu, by lepiej zrozumieć, jak nasze reakcje i lęki kształtują nasze życie.
Zaczynając od prostej sytuacji: mała, nowoczesna kuchnia, której wygląd nie jest szczególnie przyciągający, staje się miejscem, gdzie dzieje się coś, czego nie jesteśmy w stanie kontrolować. W pewnym momencie, po przezwyciężeniu instynktownego strachu, podnoszę ciężkie krzesło. Czuje się, jakbym stawał się częścią tej mechaniki, jakbym miał kontrolować przestrzeń wokół siebie. Zanim jednak mogę to zrobić, pojawia się coś, co wywraca moją rzeczywistość do góry nogami — mały owad, który zmienia wszystko. Jego nagły ruch, który wydaje się pełen chaosu, sprawia, że wszystko wokół mnie staje się niesamowicie ważne. Czuję się winny, jakby moje działania były w jakimś sensie sprzeczne z tym, co powinno być naturalne. To przejście z pozornego panowania nad sytuacją do poczucia bezsilności jest czymś, czego nie sposób zignorować.
To doświadczenie, choć wydaje się być banalne, jest znakomitym przykładem tego, jak ludzkie instynkty mogą być wciągnięte w gry, które są poza naszą kontrolą. Owady, tak powszechne w naszym otoczeniu, mają swoją własną agendę. Gdy pewnego dnia piszę o moich doświadczeniach, przypominam sobie, jak inny moment, z pozoru zwykły, przerodził się w coś znacznie większego. Choć jest to drobnostka, jak np. robak, który wpadł do mojej herbaty, zaczynam dostrzegać coś istotnego. Moje poczucie humoru zmienia się w lęk, który popycha mnie do działań, których wcześniej bym się wstydził. Kiedy piszę o tych doświadczeniach, czuję, że ich zapisanie pozwala mi zrozumieć, jak mocno nasze emocje mogą zostać wywołane przez małe, na pozór nieistotne zdarzenia.
Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nagle znalazł się w sytuacji, gdzie wszystko wokół mnie nabrałoby dramatyzmu, jak w opowiadaniach o tajemniczych wojnach z owadami. Choć wydaje się to absurdalne, to przecież równie łatwo można wyobrazić sobie, jak pewne sytuacje w życiu mogą prowadzić do paniki, która zakłóca naszą normalną percepcję. Czy można się przed tym obronić? Czy w ogóle jesteśmy w stanie zapanować nad reakcjami wywołanymi przez takie nagłe, drobne zmiany w otoczeniu?
Wspomnienie o skautach, kiedyś ignorowanych jako bezcelowa działalność, nabiera zupełnie nowego znaczenia w kontekście tego, co się dzieje. Wydaje się, że można je traktować jako symbol porządku i systematyczności w świecie pełnym chaosu. Moje wcześniejsze, nieprzychylne opinie na temat skautów, które traktowałem z lekceważeniem, zostają zastąpione zrozumieniem. Ich zdolność do organizacji, reagowania na niespodziewane sytuacje, staje się czymś, czego teraz pożądam. Kiedy wcześniej śmiałem się z nich, teraz dostrzegam ich wartość — być może dlatego, że wiem, jak małe rzeczy, takie jak wpadnięcie owada do herbaty, mogą prowadzić do dużych zmian w naszym postrzeganiu rzeczywistości.
Warto zatem pamiętać, że zjawiska, które z pozoru są banalne, mogą wpłynąć na nas bardziej niż się wydaje. Może to być strach przed czymś małym, jak owad, który staje się symbolem niepokoju, albo odkrycie, że coś, co kiedyś było ignorowane, ma wartość i znaczenie. Nasze reakcje, choć często automatyczne, mogą zdradzać więcej o nas samych, niż jesteśmy w stanie dostrzec na pierwszy rzut oka. Czasami warto zatrzymać się, zastanowić i zrozumieć, jak małe zdarzenia mogą zmienić nasze życie i sposób, w jaki postrzegamy świat.
Jakie wrażenia pozostawiają konwencje science fiction?
Był to, jak się domyślacie, późny wieczór. Grupa ludzi powoli zaczynała opuszczać główny pokój apartamentu Berkley-Putnam i udawać się do sypialni w poszukiwaniu świeżego powietrza i miejsca do siedzenia. Wśród nich znaleźli się Marta Randall, Jack Dann oraz Sherry Gottlieb, którzy wymyślili grę, którą napotkałem, gdy wszedłem do pokoju.
„Każdy, kto przekroczy próg,” powiedział Jack, „musi opowiedzieć nam, kiedy po raz pierwszy to zrobił, ile miał lat i gdzie.” Przez chwilę się zamyślił, po czym dodał: „I nie mówcie, że nie pamiętacie, bo każdy to pamięta.”
I tak przez następne godziny, gdy impreza w głównym pokoju stawała się coraz bardziej zatłoczona, a liczba osób w naszym pomieszczeniu rosła do kilkunastu, byliśmy zabawiani śmiesznymi historiami, które opowiadał każdy nowy uczestnik. Oczywiście nikt nie podawał nazwisk, ani żadnych pikantnych szczegółów, lecz owa „pierwsza raz” zawsze wydaje się mieć absurdalne aspekty… potknięcia, złe planowanie, zastanawianie się „co teraz zrobić?”, itd.
Z wielkim podziwem i rozbawieniem przyjęliśmy wypowiedź jednej osoby, która stwierdziła z lekkim dystansem: „To było o drugiej po południu, na cmentarzu.”
Jedna młoda kobieta, zapytana o to, zastanowiła się przez chwilę, a potem zapytała: „Masz na myśli z mężczyzną czy kobietą?” Jack machnął ręką: „To nie ma znaczenia. Którakolwiek pierwsza.”
„Kozy i kury się liczą?” zapytałem pomocniczo...
Impreza była absurdalna, zupełnie nie taką, jaką nowi fani wyobrażają sobie na spotkaniach profesjonalistów. Ale jak często powtarzam, profesjonaliści bywają głupsi od fanów, gdy tylko mają okazję.
Pod koniec tej nocy jeden z ważniejszych braków konwentu został uzupełniony: przybył Sid Coleman, który dopiero co wysiadł z samolotu z Istambułu lub Krety, czy innego zakątka świata. Zmagał się z jetlagiem i nie mógł w pełni dołączyć do ogólnej wesołości, ale gdy Jack zaproponował: „Dość już tej gry o pierwszym razie, zaczynajmy pytać o najbardziej wstydliwe momenty w życiu,” Sid odpowiedział: „To to samo pytanie!”
Następnego dnia prowadziłem panel „Kobiety w science fiction”, w którym uczestniczyły Phyllis Eisenstein, Marta Randall i Lizzy Lynn. Byłem moderatorem, ponieważ przybyłem ostatni, a wszyscy pozostali stanowczo odmówili. Lubię moderować panele, a ten wyszedł całkiem dobrze; czułem się dobrze. Prezentacja była dość typowa dla tego tematu, ale pojawiły się i nowe aspekty, i te znane zostały przedstawione w interesujący sposób. Ray Nelson, z którym rozmawiałem kilka tygodni po konwencie, powiedział mi, że ma dość paneli o „Kobietach w SF” i życzyłby sobie, aby po prostu zniknęły. Ja jednak przewidywałem, że będą one stałym elementem programu Worldconu jeszcze przez co najmniej pięć lat, ponieważ coraz więcej kobiet zaczyna interesować się fantastyką, a to oznacza, że panele te będą przyciągały spore grupy słuchaczy. Na tym panelu było około sześćdziesięciu uczestników, co stanowiło stosunkowo dużą frekwencję na SunConie, bo większość prezentacji gromadziła znacznie mniejszą liczbę osób. Na przykład, podczas dialogu między Fredem Pohl'em a Jackiem Williamsonem, który był gościem honorowym, było tylko czterdzieści osób.
Byłem także na kilku innych panelach. Pierwszy z nich dotyczył „Zatoki San Francisco: lewa strona science fiction”, gdzie Marta, Lizzy, Bob Silverberg i ja opowiadaliśmy o funkcjonowaniu sceny społecznej, w której prawie połowa ludzi to pisarze SF. Moja ulubiona anegdota dotyczyła czasu, kiedy Marta, która mieszka trzy domy dalej ode mnie, przesłała rozdział nadchodzącej powieści jako opowiadanie do „Universe”. Uważałem, że ten rozdział nie sprawdza się jako samodzielna opowieść, więc następnego dnia zadzwoniłem do niej, mając nadzieję, że będzie w pracy, i chciałem zostać pierwszym redaktorem, który odrzuciłby tekst na pocztę głosową. Jednak tego dnia Marta była w domu, więc mogłem stracić tę szansę na zapisanie się do Księgi Rekordów Guinnessa. Tego samego wieczoru poszedłem do niej, by oddać jej rękopis, narzekając, że nie załączyła zwrotnego znaczka pocztowego. (Niedawno Marta przesłała mi opowiadanie, które mi się podobało, ale popełniłem błąd i zadzwoniłem do niej w pracy, by powiedzieć, że chcę je kupić, przez co straciłem szansę na zostanie pierwszym redaktorem, który zaakceptowałby tekst na pocztę głosową.)
W poniedziałek po południu Ted White i ja poprowadziliśmy panel „Fandom lat sześćdziesiątych”, który odbył się w małym pokoju przeznaczonym dla fanów, ukrytym w kącie, dostępnym tylko przez kilka tajemnych przejść. Przed rozpoczęciem rozmawialiśmy, jak powinniśmy to przeprowadzić, i uzgodniliśmy, że ja opowiem o wszystkim, co Ted zrobił w fandomie lat sześćdziesiątych, a on o tym, co zrobiłem ja. Niestety, nie wyszło to dokładnie tak (co nie znaczy, że byliśmy naprawdę poważni). Ted przybył bardzo podekscytowany i rozgadany... rozmowa niemalże zamieniła się w monolog, ale ponieważ mówił rzeczy bardzo interesujące – nie tylko o mnie – prawie go nie zabiłem. Rozmawialiśmy o fandomie lat sześćdziesiątych przez godzinę, a potem dowiedzieliśmy się, że panel „Fandom lat pięćdziesiątych”, który miał odbyć się zaraz po naszym, został odwołany, ponieważ Bob Silverberg postanowił zamiast tego zwiedzać ogrody botaniczne. Więc zaprosiliśmy Lee Hoffman z publiczności, która miała być na panelu lat pięćdziesiątych, i kontynuowaliśmy rozmowę przez kolejną godzinę.
Wszystko to było dziwne, ale jednocześnie cudowne. Dla młodszych fanów, którzy byli na sali, było to jak oglądanie historii na żywo.
Później, po całym dniu rozmów, odbyło się jeszcze kilka przyjęć. Wędrowałem od jednej imprezy do drugiej: od party feministek, przez imprezę Pocket Books, aż po spotkania w Berkley-Putnam. W przeszłości zazwyczaj odbywała się tylko jedna impreza każdego wydawcy na noc, ale science fiction stało się tak dochodowe, że wydawcy i redaktorzy zaczęli pojawiać się wszędzie, starając się przyciągnąć autorów do swoich „szponów”. Na szczęście nie było to brutalne, gdyż na przykład po imprezie Pocket Books, Adele Hull wysłała resztki alkoholu do Berkley-Putnam.
Jakie tajemnice kryją szybkie istoty, które żyją poza rodziną?
Wędruję po ścieżce, która prowadzi mnie ku nieznanemu. Niebawem minę Morden, który, choć stary i pełen mądrości, zdaje się trzymać w sobie wspomnienia przeszłości, które dla mnie stają się coraz bardziej obce. „Szukam jej”, powtarzam w myślach, czując, jak ziemia pod moimi korzeniami drży. Chociaż Morden mówi, że szybko przemijające istoty, takie jak Virra, są pozostałościami po dawnych czasach, nie mogę uwierzyć w jego słowa. Ona była za piękna, zbyt pełna energii, by zniknąć tak szybko.
Morden rzuca w moją stronę słowa, które brzmią jak ostrzeżenie, ale ich sens jest niejasny. „Wszystko, co szybkie, jest tylko chwilowe”, mówi z pogardą, a jego śmiech, tak pełen zniechęcenia, wstrząsa moimi korzeniami. „Szybkie istoty to tylko resztki. Zajmij się czymś poważnym, dziecko, nie gonisz za tym, co nieosiągalne.” Ale ja nie mogę pozbyć się obrazu Virry, tej drobnej istoty, której liście mieniły się od wewnętrznego światła. Widziałem ją przez chwilę, gdy przechodziła obok mnie z szybkością, której nie potrafię zrozumieć.
„Insekty istniały kiedyś”, mówi Morden, a jego głos wibruje w powietrzu. „Widziałem jednego, kiedy miałem drugi pierścień. Był mały jak pąk, ale latał szybciej niż wzrok. Potem spadł i umarł. Uważam, że to był ostatni.”
Jego opowieść jest dziwna. Jak może opowiadać o czymś, czego nie widział? „Jak to możliwe, że wiesz o nim, skoro go nie widziałeś?” pytam, czując, jak ziemia pod moimi korzeniami staje się coraz bardziej twarda. Ale Morden nie odpowiada wprost. „Zjadłem go, kiedy już spadł”, mówi, a jego głos brzmi jak echo czegoś dawno zapomnianego. „Insekty kiedyś były pożyteczne. Przenosiły nasz pyłek, a my im za to dawaliśmy kwiaty i zapachy.”
Ale to przeszłość, o której już nie chcę słuchać. Morden żyje w tej przeszłości, której nie rozumiem, w której wszystko było inne. Kiedy mówi, że szybkie istoty, takie jak Virra, są przeżytkiem, nie potrafię tego pojąć. Virra nie była jak te zapomniane insekty. Jej myśli były pełne światła, a ona sama nie miała nic wspólnego z martwymi czasami, o których mówił Morden.
Wędruję dalej, opuszczam Morden, który w cieniu swoich korzeni zamilkł. Droga staje się łatwiejsza, bo rodzina coraz rzadziej staje na mojej drodze. Tylko martwe ciała przodków, które zdążyły wrócić do ziemi, blokują mi przejście. Mimo to omijam je, bo ich korzenie dawno już zniknęły. Trzy dni wędruję bez słowa, mijając starsze istoty, które drzemią w słońcu, karmiąc się ziemią poniżej lodu. Chwila na odpoczynek, kiedy znajdę nieużywane promienie słońca, pozwala mi na chwilę wytchnienia. Jednak czuję, jak moje korzenie stają się coraz bardziej kruche.
Kiedy docieram do miejsca, w którym rośnie Querca, zatrzymuję się, czując niepokój. Jej korzenie sięgają setek metrów wokół pnia, a jej wiek sprawia, że zdaje się być świadoma wszystkiego, co mnie otacza. Zatrzymuję się przy niej tylko na chwilę, ale to wystarczy, by zwróciła na mnie uwagę. „Kim jesteś?” pyta, jej głos grzmi w powietrzu. „Widzę, że jesteś młody, nie masz żadnego szacunku.”
Zatrzymuję się w biegu. Zapytałem ją o Virrę, bo z każdą chwilą czuję, że muszę ją znaleźć. „Widziałeś ją? Była pełna światła.” Querca zaczyna się śmiać, ale jej śmiech nie jest przyjazny. „Mówisz o buszu”, mówi. „Nie ma co o nim mówić. Busz to nic, nic nie znaczy. Żyją krótko, nie mają pamięci.”
Zaczynam się wahać. „Więc zapomni mnie?” pytam. Querca nie odpowiada, tylko wymienia swoje korzenie z moimi, a ja czuję, jak stare, suche liście dotykają moich młodych korzeni. Wiem, że muszę odejść, ale strach rośnie w moim sercu. „Ale ona myślała!” mówię, czując, jak moje słowa odbijają się echem. „Nawet jej myśli były pełne światła, nie oszczędzała go jak inni, którzy żyją w cieniu.”
„Tak, ale one to marnują”, mówi Querca. „My, starzy, zaprzepaściliśmy słońce, które mieliśmy. Wydaliśmy je, spalić je wewnątrz siebie. A teraz ci, którzy żyją w otwartym polu, nie rozumieją, co to znaczy.”
Rozumiem teraz, że ta podróż, którą podjąłem, nie jest tylko poszukiwaniem jednej istoty. To także próba zrozumienia, co naprawdę oznacza życie w harmonii z tym, co nas otacza. Przeszłość, która tak ciężko ciśnie się na mnie, nie jest niczym, czym powinienem się martwić. To przyszłość jest najważniejsza, a Virra, choć krucha, przypomina mi, że życie nie polega na przechowywaniu energii, lecz na jej swobodnym przepływie.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский