Kamala Harris, pełniąc funkcję wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, miała świadomość swojej niełatwej sytuacji w administracji Joe Bidena. Choć stanowiła symboliczny wybór jako pierwsza kobieta, pierwsza czarnoskóra oraz pierwsza osoba pochodzenia latynoskiego na tym stanowisku, jej pozycja w Białym Domu była daleka od stabilnej. Harris zmagająca się z rosnącą frustracją, niejednokrotnie obwiniała swoich doradców o niepowodzenia, a jej decyzje o przeprowadzeniu audytu własnego biura wskazywały na głęboki kryzys organizacyjny, który próbowała rozwiązać.
Ważnym punktem w jej politycznej drodze była decyzja o oddelegowaniu Symone Sanders, wiernej doradczyni z kampanii Bidena, która nie wytrzymała w jej biurze nawet roku. Wiceprezydent miała w Białym Domu tylko jednego zdecydowanego obrońcę – szefa personelu prezydenta, Rona Klaina. To on był odpowiedzialny za przekonanie Bidena, by to Harris została jego kandydatką na wiceprezydenta. Klain, choć oddany swojej podopiecznej, nie był ślepy na problemy związane z jej wizerunkiem. Podkreślał jej błąd w traktowaniu zadania dotyczącego Ameryki Łacińskiej z dystansem, wskazując na konieczność pełnego zaangażowania się w temat i przedstawienia konkretów politycznych. Według niego, to właśnie takie działanie pozwalało wiceprezydentowi zdobyć autentyczną popularność.
Mimo rady Klaina, Harris nie potrafiła całkowicie zaakceptować jego sugestii. Opierała się przed podjęciem jakiejkolwiek inicjatywy w sprawach, które mogłyby ograniczyć jej publiczny wizerunek. Obawiała się, że jej zaangażowanie w kwestię dotyczącą tylko jednej grupy społecznej – kobiet czy Afroamerykanów – mogłoby wpisać ją w wąski schemat, ograniczając jej polityczny zasięg. Jej stanowisko było jasne: chciała wybierać takie zagadnienia, które miałyby charakter ogólny i miałyby szersze znaczenie polityczne.
Harris doskonale zdawała sobie sprawę z własnych słabości. Wiele razy przyznawała, że nie zna dobrze Waszyngtonu, a jej integracja w ten zamknięty świat polityki była opóźniona przez jej późny przyjazd do stolicy. Z tego powodu miała trudności w budowaniu sieci wsparcia, a także z orientowaniem się w niuansach administracyjnych. Jednak ta samoświadomość, choć nieczęsta w polityce, mogła stanowić początek jej drogi do wyjścia z kryzysu.
Pomimo wyzwań, Harris nie mogła liczyć na pełne wsparcie w administracji. Ostatnie lata rządów Bidena nie były czasem stabilności i sukcesów, zarówno w obozie demokratów, jak i w obozie republikanów. Demokratyczna Partia stawiała czoła rosnącym problemom wewnętrznym, z kolejnymi członkami administracji odchodzącymi lub krytykującymi system, który nie funkcjonował tak, jak powinien. Po stronie republikanów dominowała niepewność, a pozycja liderów, takich jak Mitch McConnell, była coraz bardziej zagrożona przez odradzający się wpływ Donalda Trumpa.
Harris, choć nie miała silnej politycznej organizacji, nie była postrzegana jako osoba gotowa do walki o prezydenturę w 2024 roku, szczególnie biorąc pod uwagę konkurencję, jaką stanowili Pete Buttigieg, Phil Murphy czy JB Pritzker. Kolejne rozmowy z doradcami i rozmowy z wieloma doświadczonymi politykami, w tym Rahmem Emanuelem i Joe Scarboroughem, wyraźnie pokazały, że jej droga do odzyskania popularności i skuteczności powinna polegać na wyjściu z wewnętrznego kokonu Białego Domu. Wskazywano jej, by była bardziej obecna w mediach, aby odrzucić nierealistyczne oczekiwania i nawiązać bezpośrednią więź z wyborcami.
Pomimo tego, że Harris przyjęła te porady, zmiana była powolna, a jej aktywność medialna wciąż nie zapewniała jej stabilnej pozycji w partii. Była jeszcze zbyt silnie związana z wewnętrznymi rozgrywkami, które w końcu zaczęły przytłaczać nie tylko ją, ale także całą administrację Bidena.
Dla Harris, kluczowym momentem w jej politycznej drodze było zaakceptowanie, że nie będzie mogła zadowolić wszystkich, ani uniknąć kontrowersji. Jednocześnie, jej niezdecydowanie w kwestii wyboru "swoich" tematów politycznych utrudniało budowanie zaufania wśród wyborców. Mimo że jej sytuacja była trudna, to jednak rozpoznanie swoich ograniczeń oraz wyjście z wewnętrznych tarapatów mogło dawać nadzieję na przyszłość.
Kluczowym wnioskiem z tej analizy jest konieczność zrozumienia, że we współczesnej polityce nie ma miejsca na bezbłędną strategię. Dla liderów, takich jak Kamala Harris, wyzwaniem pozostaje umiejętność balansowania między oczekiwaniami partii a koniecznością budowania własnej tożsamości politycznej. Ważne jest, by nie bać się popełniać błędów, bo tylko na ich podstawie można wyciągnąć wnioski, które pozwolą na dalszy rozwój. Z drugiej strony, proces ten wymaga również nieustannej pracy nad wizerunkiem, obecnością publiczną i umiejętnością odnajdywania się w zmieniającym się kontekście politycznym.
Jaką rolę odegrały rodziny Rockefellerów i Gatesów w kształtowaniu globalnego systemu zdrowia i kontroli społecznej?
John D. Rockefeller był architektem powstania tego, co dziś określane jest jako „Big Pharma” — globalnej sieci koncernów farmaceutycznych, które generują gigantyczne zyski na sprzedaży narzędzi chirurgicznych i leków, a ich obsesją stało się wtłaczanie coraz większej liczby szczepionek do ludzkich ramion i pośladków. To on zainicjował system edukacji w Stanach Zjednoczonych i poza nimi, zaprojektowany tak, by programować percepcję kolejnych pokoleń. Rodzina Rockefellerów przekazała również wyjątkowo cenne tereny w Nowym Jorku pod budowę siedziby ONZ i była kluczowa w tworzeniu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w 1948 roku — agencji ONZ, która od początku funkcjonowała jako koń trojański i narzędzie dla rządów światowych.
Bill Gates, którego rodzina od dawna łączy się z Rockefellerami pokrewieństwem i współpracą, jest ich kontynuatorem. Fundacja Billa i Melindy Gatesów została zainspirowana działalnością Fundacji Rockefellera, obie służą temu samemu celowi – kultowi, którego agenda jest realizowana pod pozorem filantropii, przy jednoczesnym unikaniu opodatkowania. Wielkie fundacje zwolnione z podatków to de facto przestępcze przedsięwzięcia, w których aktywa kultu finansują jego cele, a przedstawiciele fundacji stają się bogatymi marionetkami psychopatów wewnętrznego kręgu. Znaczna część zgromadzonych funduszy jest przeznaczana na projekty mające na celu podporządkowanie całej ludzkości.
Bill Gates stał się globalną twarzą tego kultu poprzez swój wpływ na technologię, zdrowie publiczne, szczepionki, edukację, modyfikacje klimatyczne, a nawet kontrolę nad żywnością i rolnictwem. Jego pozycja jako największego właściciela gruntów rolnych w USA oraz promowanie GMO to elementy strategii, która łączy się z jego działalnością na rzecz globalnej kontroli. Wspólnie z Rockefellerami Gates kieruje Światową Organizacją Zdrowia, zwłaszcza po tym, jak Stany Zjednoczone wycofały swoje finansowanie, które następnie zostało przywrócone przez administrację Bidena.
Dokument Fundacji Rockefellera z 2010 roku, zatytułowany „Scenariusze przyszłości technologii i rozwoju międzynarodowego”, przedstawia hipotetyczną epidemię śmiertelnego wirusa, która zakaża 20% populacji światowej i zabija 8 milionów ludzi w ciągu siedmiu miesięcy. Scenariusz przewiduje zniszczenie gospodarek, zamknięcie sklepów i firm oraz wprowadzenie przez rządy surowych restrykcji, w tym obowiązkowego noszenia masek i kontroli temperatury ciała przy wejściach do przestrzeni publicznych. Po ustaniu epidemii autorytarne rządy miały trwać i rozszerzać swoją kontrolę, by chronić społeczeństwa przed kolejnymi zagrożeniami, od pandemii po terroryzm i kryzysy środowiskowe. Społeczeństwo miało zaakceptować oddanie części suwerenności i prywatności w zamian za bezpieczeństwo i stabilność, przyzwalając na rozszerzoną kontrolę i nadzór.
W kolejnych latach zorganizowano symulacje nowych pandemii, takie jak „Clade X” czy słynne „Event 201” – zaledwie sześć tygodni przed faktycznym wybuchem pandemii COVID-19. Organizacje powiązane z fundacjami Gatesa i Rockefellerów, takie jak Uniwersytet Johns Hopkins, odgrywały w tym centralną rolę, tworząc prognozy i scenariusze zarządzania globalnym kryzysem zdrowotnym.
Warto zrozumieć, że opisana tu strategia to nie tylko teoria spiskowa, lecz systematycznie realizowany projekt, który wykorzystuje kryzysy jako pretekst do wprowadzania globalnych mechanizmów kontroli, ograniczających wolności i prywatność. Fundamentem tych działań jest ogromne bogactwo i wpływy rodzin i fundacji, które poprzez pozornie charytatywne przedsięwzięcia tworzą nowy porządek świata.
Kluczowe jest, by czytelnik zdał sobie sprawę, że obecne wydarzenia nie są jedynie reakcją na realne zagrożenia, ale elementem starannie zaplanowanego programu, którego celem jest nie tylko zarządzanie zdrowiem publicznym, ale przede wszystkim centralizacja władzy i podporządkowanie jednostek systemom nadzoru. Zrozumienie mechanizmów finansowania i wpływów kluczowych postaci pozwala lepiej pojąć dynamikę współczesnych kryzysów i rolę, jaką odgrywają w nich największe instytucje.
Jak senatorowie reagowali na atak na Kapitol: Zdrada, strach i niepewność w godzinach kryzysu
Atak na Kapitol Stanów Zjednoczonych, który miał miejsce 6 stycznia 2021 roku, wstrząsnął amerykańską polityką i całym światem. Dla wielu osób był to moment, w którym widać było granicę między normalnym funkcjonowaniem instytucji demokratycznych a zagrożeniem, które może pojawić się z nieoczekiwanej strony. W tym artykule skupimy się na reakcjach senatorów, którzy znaleźli się w samym sercu wydarzeń tego dnia. To był dzień, który nie tylko obnażył pęknięcia w amerykańskim systemie politycznym, ale także ujawnił silne, indywidualne emocje, strach i dynamikę wśród najwyższych przedstawicieli władzy.
W momencie, kiedy atakujący zamachowcy sforsowali mury Kapitolu, senatorowie musieli zmierzyć się z sytuacją, której nigdy wcześniej nie doświadczyli. Nie byli tylko świadkami brutalności; sami stali się jej ofiarami. Każdy z nich musiał w sekundzie podjąć decyzję o tym, co zrobić i jak zabezpieczyć siebie, ale również jak zabezpieczyć swoich bliskich. Dla niektórych senatorów, takich jak Mitt Romney, głównym priorytetem stało się zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie. Romney, zmartwiony sytuacją w swoim domu, bez wahania zadzwonił do gubernatora stanu Utah, prosząc o wysłanie policji stanowej do jego rezydencji, gdzie zaczęły się gromadzić grupy protestujących. Była to decyzja, której nie można uznać za panikę; była to zimna kalkulacja zagrożenia, które mogło dotknąć nie tylko polityka, ale również jego najbliższych.
Inny obraz sytuacji przedstawiał się w przypadku senatorów, którzy w tej chwili nie myśleli tylko o sobie, ale także o swojej odpowiedzialności za kraj. Działania atakujących były bezprecedensowe, a próby uspokojenia emocji przez policję i służby ochrony Kapitolu nie mogły ukryć powagi sytuacji. „Kapitol został złamany”, powiedział jeden z oficerów policji, starając się przekazać senatorom jak najwięcej informacji na temat sytuacji i strategii obrony. W tej chwili jednak nie chodziło już tylko o przeżycie – chodziło o to, by jak najszybciej zabezpieczyć i ochronić symbole amerykańskiej demokracji.
Lindsey Graham, senator z Południowej Karoliny, którego lojalność wobec Donalda Trumpa była znana, wybuchł gniewem. W momencie, kiedy inni senatorowie próbowali zachować spokój i racjonalnie analizować sytuację, Graham wdał się w zaciętą dyskusję, kwestionując błędy, jakie popełnił Trump w trakcie incydentu. Był to moment, który symbolizował jego wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony Graham wciąż starał się trzymać się linii politycznej swojego prezydenta, z drugiej – nie mógł dłużej ignorować tego, co działo się w jego własnym kraju. „Jeśli Trump nie podejmie odpowiednich działań, będziemy wzywać do zastosowania 25. poprawki” – powiedział, sugerując usunięcie Trumpa z urzędu. Był to wyraz nie tylko rozczarowania, ale i świadomości, że sytuacja wymaga natychmiastowej reakcji.
Mimo że w chwili ataku wielu senatorów było zamkniętych w bezpiecznych pomieszczeniach, nie wszyscy byli w pełni świadomi tego, co się dzieje. Patty Murray, senatorka z Waszyngtonu, znalazła się w jednym z biur Kapitolu, nie wiedząc dokładnie, co się wydarzyło. Dopiero po kontakcie z innymi senatorami i po kilku godzinach oczekiwania została ewakuowana przez policję. W tym czasie wiele osób, zarówno z lewej, jak i z prawej strony politycznej, nie kryło swojego oburzenia. „To najgorszy dzień, jaki przeżyłem w Kongresie” – stwierdził Roy Blunt z Missouri, podkreślając, jak tragiczne w skutkach było to, co się wydarzyło tego dnia.
Nie było to tylko wydarzenie wewnętrzne. Obraz chaosu i zamachów na Kapitol w tym dniu był przekazywany na całym świecie, a amerykańska demokracja, która przez dekady była przykładem dla innych narodów, stała się symbolem chaosu i bezradności. Bernie Sanders, senator z Vermontu, mówił wprost: „To kraj, który był modelem demokracji dla świata, a mamy prezydenta, który nawołuje do buntu przeciw tej demokracji”. Słowa te były dosadnym komentarzem do sytuacji, która wymknęła się spod kontroli.
Reakcje senatorów na atak na Kapitol nie były jednolite. Choć wszyscy podkreślali wagę tej chwili, różne były postawy i opinie na temat przyczyn i odpowiedzialności za zamach. Wielu z nich, pomimo ogromnego strachu i niepewności, starało się zachować zimną krew i szukać rozwiązania. Jedni, jak Graham, byli rozgoryczeni i zniecierpliwieni, inni, jak Romney, obawiali się o bezpieczeństwo swoich rodzin. Każdy z nich, choć znajdował się w innej sytuacji, czuł na własnej skórze konsekwencje działania tłumu, który został podżegany przez najwyższe władze państwowe. W tym chaosie widać było pełną skalę destabilizacji, jaka może wyniknąć z populistycznych ruchów, które prowadzą do podważenia fundamentów demokratycznych instytucji.
Ważne jest, aby zrozumieć, że atak na Kapitol to nie tylko historia o przemocy i protestach, ale także o politycznych napięciach, które latami narastały w amerykańskim społeczeństwie. To nie był tylko incydent wynikły z jednego dnia; to rezultat lat społecznych i politycznych podziałów, które były wywoływane przez retorykę nienawiści, manipulację i nieodpowiedzialność ze strony liderów politycznych. W tej sytuacji kluczowe było pytanie, jak instytucje demokratyczne, które były uważane za stabilne, poradzą sobie z wyzwaniem, które nadeszło od wnętrza ich własnego systemu politycznego.
Jak Donald Trump i jego polityczni sojusznicy kształtowali politykę i lojalność w amerykańskim systemie władzy?
Po spotkaniu w Białym Domu w lipcu 2020 roku, Mitch McConnell wyraził zdziwienie wobec strumienia radosnych prognoz, którymi doradcy Trumpa karmili go w tym trudnym okresie kampanii. Choć dla Trumpa był to jeden z najciemniejszych momentów, nikt nie mógłby się domyślić tego po optymistycznych przewidywaniach przedstawianych przez jego zespół polityczny. Jeden z doradców, Bill Stepien, który stał się nowym menedżerem kampanii Trumpa, szczególnie zaskoczył McConnella. McConnell chciał wiedzieć, kim on jest. Gdy dowiedział się, że to Stepien, grzmiał: "On po prostu mówi Trumpowi to, co chce usłyszeć." Było wielu takich "wspólników" w tej politycznej opiece na najwyższym szczeblu, zarówno w Partii Republikańskiej, jak i w kręgach prezydenckich. Wszyscy byli przekonani, że Trump jest postacią niezwykle popularną na prawicy, a utrzymywanie jego przychylności jest po prostu kosztem prowadzenia polityki.
Kevin McCarthy, lider mniejszości w Izbie Reprezentantów, wyróżniał się spośród innych liderów partyjnych jako jeden z najbardziej usłużnych polityków w GOP. Po nieudanej próbie ubiegania się o stanowisko przewodniczącego Izby Reprezentantów, McCarthy nie miał żadnej silnej bazy w partii ideologicznej. Jego celem stało się jednak utrzymanie się na fali popularności "skrzydła MAGA". Zdecydował się na politykę pełną podporządkowania się wymaganiom prezydenta, co obejmowało zarówno prezentowanie Trumpowi kandydatów do Kongresu, którzy wspierali jego program, jak i wykonywanie gestów lojalności wobec prezydenta, gdy był to niezbędny warunek współpracy z Białym Domem. McCarthy był również w pełni zaangażowany w kreowanie wizerunku "przyjaciela Trumpa", co niejednokrotnie przybierało groteskowy wymiar, jak w przypadku wysyłania Trumpowi słoika cukierków Starburst z dwoma ulubionymi smakami prezydenta.
Wśród innych polityków partii republikańskiej, którzy znaleźli się w takiej sytuacji podporządkowania, szczególne miejsce zajmował Thom Tillis, senator z Karoliny Północnej. W 2019 roku, Tillis opublikował krytyczny artykuł w "Washington Post" na temat wykorzystania przez Trumpa nadzwyczajnych uprawnień w celu przeznaczenia federalnych funduszy na budowę muru na granicy z Meksykiem. Prezentując jedno z wielu trudnych wyzwań, przed którymi stanęli republikanie, Tillis zrozumiał, że jeśli chce uniknąć gniewu Trumpa, musi przejść przez publiczne gesty skruchy. Dla Tillisa, jak i dla innych polityków, którzy odważyli się na krytykę Trumpa, odpowiedź była jednoznaczna — "czym prędzej wrócić na ścieżkę lojalności".
Jako prezydent, Trump traktował polityczną lojalność i wdzięczność jako podstawowe zasady rządzenia, które miały decydować o przyszłości każdego, kto miał jakiekolwiek ambicje polityczne w Partii Republikańskiej. Tylko dzięki utrzymywaniu wzajemnej sympatii mógł liczyć na dalszą polityczną karierę lub wsparcie w kluczowych sprawach. Polityczna "wymiana lojalności" stała się dla niego czymś fundamentalnym i miała określony mechanizm. Cokolwiek robili politycy z Partii Republikańskiej, czy to zagrażając mu, czy szukając jego aprobaty, zawsze decydowało to, na ile byli w stanie zapewnić Trumpowi stałą lojalność, zrozumienie jego potrzeb i gratyfikację za jego polityczne przywództwo.
W sytuacji pandemii COVID-19 Trump, który starał się kierować polityką w atmosferze konfliktu i podziałów, utrzymywał zasadę, że preferuje pomóc tym, z którymi utrzymuje bliskie relacje, oraz tym regionom, które w większości wspierały jego reelekcję. Było to dramatyczne odejście od tradycyjnej zasady amerykańskiego prezydentury, gdzie rządy były wspierane przez wszystkie stany, niezależnie od poparcia dla prezydenta. Trump nie wahał się angażować politycznych uprzedzeń w najpilniejsze sprawy, jak np. dystrybucja zasobów potrzebnych w walce z koronawirusem. Gubernatorzy z różnych stanów, szczególnie z tych, które były mniej przychylne prezydentowi, musieli zmagać się z trudnościami w pozyskaniu wsparcia rządu federalnego. Takie podejście zrodziło napięcia, a z drugiej strony zjednoczyło Trumpa z jego politycznymi sojusznikami.
Wszystko to stanowiło o specyfice jego prezydentury i metodzie rządzenia, w której lojalność, polityczne gesty oraz wzajemne przysługi odgrywały najważniejszą rolę.
Warto również zrozumieć, że ta polityczna dynamika wpływała nie tylko na samych polityków, ale także na sposób, w jaki kształtowała się szeroka opinia publiczna. Polityka Trumpa, z jej dążeniem do kontroli i dominacji, znacząco wpłynęła na sposób postrzegania władzy, lojalności i politycznego zaangażowania w amerykańskim społeczeństwie. Kiedy przyjrzymy się temu z szerszej perspektywy, możemy dostrzec, że procesy te nie tylko zmieniały oblicze Partii Republikańskiej, ale również kształtowały sposób, w jaki Amerykanie rozumieli relacje władzy i autorytetu, co miało długofalowy wpływ na politykę kraju.
Czy Nektony App Cleaner & Uninstaller to narzędzie, które warto mieć na Macu?
Jak analizować stabilność układów z opóźnieniem za pomocą metod dyskretyzacji spektralnej?
Jak clown w polityce może kształtować opinię publiczną?
Jakie składniki wybrać do zdrowych i smacznych sałatek na lunch?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский