Thomas Jefferson, wybitny amerykański polityk, zapisał kiedyś, że „jeśli naród oczekuje, że będzie jednocześnie ignorantem i wolnym, w stanie cywilizacji, oczekuje czegoś, co nigdy nie było i nigdy nie będzie”. To ostrzeżenie ma zastosowanie zarówno do naszych politycznych liderów, jak i do nas samych, obywateli, którzy wybierają ich do urzędów. Niestety, jak pokazują kolejne rozdziały, Stany Zjednoczone stoją obecnie przed wieloma problemami związanymi z tym zagadnieniem, zarówno na poziomie obywateli, jak i polityków. Potrzebujemy wsparcia, by sprostać wyzwaniom, przed którymi stoimy. Mam nadzieję, że ta książka przyczyni się do poprawy sytuacji, choćby w niewielkim stopniu.

Początkowy rozdział omawia rozwój instytucji rządowych, edukacyjnych i dziennikarskich, co stanowi tło historyczne dla dalszej części książki. Większość książki poświęcona jest dwunastu wyzwaniom, które obecnie zagrażają demokracji w Stanach Zjednoczonych. Zakończenie zawiera kilka sugestii dotyczących sposobów rozwiązania tych problemów, zarówno indywidualnie, jak i kolektywnie. Kluczowym elementem jest edukacja, zdobywanie wiedzy, stosowanie rozumu oraz dążenie do rozwiązywania naszych różnic poprzez dyskusję, deliberację i debatę w duchu demokratycznego samorządu.

W demokracjach zdrowe społeczeństwo obywatelskie wymaga, by obywatele i liderzy kierowali się zasadą, że „prawda ma znaczenie” oraz że „fakty mają znaczenie”. Dopóki ludzie wierzą, że uczciwość, przejrzystość, poszukiwanie prawdy oraz gotowość do rozmowy z osobami o odmiennych poglądach są ważne, dopóty istnieje nadzieja na zachowanie demokratycznych wartości. Gdy ludzie przestaną wierzyć, że te zasady są istotne, wkrótce wejdziemy na śliską drogę ku tyranii. Niestety, niektórzy już rozpoczęli tę podróż.

Zasadą demokratycznego społeczeństwa jest także to, że ludzie z natury różnią się w wielu kwestiach – od założeń, celów, metod działania, a czasami także w kwestiach podstawowych, jak rozumienie prawdy czy faktów. Gdyby wszyscy zgadzali się ze sobą, nie byłoby potrzeby polityki, nie byłoby potrzeby dyskusji, deliberacji i podejmowania decyzji. Rozwiązania problemów i droga do sukcesu narodu byłyby jasno określone w sposób, który odpowiadałby wszystkim. Jednak doświadczenie i lekcje historii nauczyły nas, że różnice, niezgody i konflikty są nieodłączną częścią ludzkiej natury. Tym, czego potrzebujemy, jest praktyczny sposób rozwiązywania tych niezgodności, kanalizowania różnych opinii, celów, nadziei i marzeń w ramach instytucji, które będą w stanie osiągnąć konsensus lub, jeśli to niemożliwe, kompromis. Gdy kompromis zawodzi, ostatecznie o wszystkim decyduje surowa władza, a zbyt często – przemoc.

W kontekście amerykańskiego marzenia, które naród amerykański pielęgnuje od jego początków, warto zauważyć, że to marzenie nie miało nigdy jednej, jednolitej formy. Było ono wciąż zmieniającym się, wieloaspektowym dążeniem, pełnym sprzeczności i ewolucji. Warto podkreślić, że amerykańska tożsamość jest jednocześnie optymistyczna i mroczna, imperialistyczna i izolacjonistyczna, wojownicza i pokojowa, konserwatywna i liberalna, materialistyczna i idealistyczna, konkurencyjna i egalitarna, demokratyczna i autorytarna. Zależy to od tego, o kim mówimy, o jakim czasie i kontekście.

Początkowo amerykańscy ojcowie założyciele, choć byli dumnymi twórcami demokracji, nie myśleli o stworzeniu systemu opartego na bezpośredniej demokracji. Byli świadomi, że demokracje są kruchymi formami rządów, podatnymi na demagogów i prowadzącymi nieuchronnie do tyranii. Dlatego wzorem dla nich była republika rzymska, w której decyzje podejmowane były przez wybranych przedstawicieli. Taki system, mimo licznych niedoskonałości, miał zapewnić stabilność, której nie dawałby model bezpośredniej demokracji.

Zatem, współczesne wyzwania dla demokracji nie tkwią tylko w zewnętrznych zagrożeniach, ale także w wewnętrznych napięciach społecznych, które mogą prowadzić do jej osłabienia. Aby demokracja mogła się rozwijać i trwała, konieczne jest zrozumienie, że jej fundamentem jest zdolność obywateli do prowadzenia konstruktywnej rozmowy, poszukiwania wspólnych rozwiązań i kompromisów, mimo że w wielu kwestiach będą się różnić. Współczesna demokracja wymaga od obywateli nie tylko uczestnictwa w wyborach, ale również aktywnego angażowania się w procesy decyzyjne, poszukiwania rzetelnych informacji i nieustannego kształcenia się w zakresie historii, polityki i ekonomii. Tylko w ten sposób można zapewnić jej trwałość.

Jak media kształtują nasze postrzeganie rzeczywistości w erze polaryzacji politycznej?

Wyniki badań opinii publicznej ukazują społeczną podzielność nie tylko w kwestiach politycznych czy programowych, ale również w postrzeganiu faktów i kłamstw. Współczesne społeczeństwo coraz częściej dzieli się na dwie grupy: moje fakty stają się twoimi kłamstwami, twoje fakty moimi. Pojawiający się podział wykracza poza zwykłe różnice zdań i przekonań. Coraz częściej to, co dla jednej strony jest prawdą, dla drugiej jest jedynie manipulacją i fałszem. Rzeczywistość, którą postrzegamy, jest coraz bardziej uzależniona od naszego światopoglądu, a media, zamiast pełnić rolę neutralnego obserwatora, stają się elementem tej politycznej gry.

W 2016 roku w Stanach Zjednoczonych dziennikarze zostali wystawieni na nowe, niespotykane wcześniej wyzwania. Rzeczywistość, w której przyszło im funkcjonować, była skrajnie polaryzowana. Donald Trump, kandydat na prezydenta, nie tylko wzywał do zmiany przepisów umożliwiających łatwiejsze pozwanie mediów, ale również nazywał je "wrogami narodu", a poszczególne organizacje medialne były poddawane brutalnym atakom. W tym kontekście słowa "kłamcy", "złodzieje" czy "szumowiny" stały się częścią codziennej debaty publicznej. Pojawiła się tendencja, by traktować media jako przeciwnika, a nie niezbędnego partnera w procesie poszukiwania prawdy. Niezależnie od tego, czy była to krytyka uzasadniona, czy nie, fakt jest taki, że media stały się głównym celem ataków, a publiczne dyskusje coraz częściej kończyły się wzajemnymi oskarżeniami.

Media, w miarę jak stawały się obiektem politycznych ataków, zaczęły również borykać się z własnymi wewnętrznymi problemami. Kryzys prasy tradycyjnej, szybko rosnąca liczba platform informacyjnych i różnorodność form przekazu sprawiły, że trudno było mówić o jednym, spójnym obrazie współczesnego dziennikarstwa. Z jednej strony mamy nagłówki podkręcające emocje, z drugiej strony starania o dostarczenie rzetelnych informacji oparte na wiedzy eksperckiej. Wielu dziennikarzy nie jest wystarczająco dobrze poinformowanych o omawianych przez siebie kwestiach, co obniża jakość przekazu i sprawia, że łatwiej dają się wciągnąć w pościg za sensacją. Wiele redakcji, aby przyciągnąć uwagę, sięga po powierzchowność, łatwe tematy i tanie chwytliwe hasła, zamiast zgłębiać istotę spraw.

Zjawisko "pack journalism", czyli rutynowego powielania przez różne media tej samej wersji wydarzeń, stało się powszechne. Gdy większość dziennikarzy podąża za liderem, reszta zmuszona jest do powielania jego podejścia. W takim systemie rzetelne dziennikarstwo staje się coraz trudniejsze do znalezienia, a odbiorcy zmuszeni są do poszukiwań, jeśli chcą natrafić na solidne informacje. W obliczu takiej sytuacji, coraz większa liczba konsumentów mediów wybiera źródła, które w pełni odpowiadają ich światopoglądowi, unikając różnorodnych punktów widzenia. To prowadzi do dalszego wzmacniania polaryzacji i zwiększa nieufność wobec informacji z innych obozów.

Zjawisko fragmentaryzacji mediów, wynikające z rozwoju nowych form komunikacji, takich jak media społecznościowe, blogi czy podcasty, zmienia nie tylko sposób dystrybucji informacji, ale i postrzeganą wartość prawdy. W dobie tzw. post-faktów, gdzie każda strona może stworzyć własną wersję wydarzeń, a odbiorcy sami wybierają swoje źródła informacji, granice między prawdą a fałszem zaczynają się zacierać. Zgodnie z tym, co zauważył Farhad Manjoo, "nieograniczony wybór informacji, który mamy teraz do dyspozycji, rozluźnia kontrolę nad tym, co jest prawdą, a co nie". To zjawisko jeszcze bardziej komplikuje naszą zdolność do rozróżnienia rzetelnych informacji od dezinformacji.

Tendencje te są szczególnie niebezpieczne w kontekście wzrastającej liczby zjawisk dezinformacyjnych i manipulacji. Były burmistrz Nowego Orleanu, Mitch Landrieu, w sposób trafny wskazuje, że żyjemy w epoce dezinformacji, w której media i dziennikarstwo wkraczają w sferę cyfrową, pozbawioną jakiejkolwiek kontroli. W takim środowisku demagodzy i oszuści mają ogromne pole do popisu. To, co kiedyś było domeną polityków, którzy wpływali na opinię publiczną, dziś jest wykorzystywane przez osoby, które potrafią zmanipulować tłum za pomocą mediów społecznościowych czy fałszywych newsów. Konsekwencją tego jest stworzenie zamkniętych bańek informacyjnych, w których odbiorcy jedynie potwierdzają swoje poglądy, nie dopuszczając innych perspektyw.

Zniknięcie tradycyjnych "bramkarzy" informacji, którzy kiedyś weryfikowali wiarygodność źródeł, sprawia, że media stają się coraz mniej transparentne. Mimo iż wciąż istnieją wiarygodne źródła, coraz mniej osób decyduje się z nich korzystać. Max Boot zwraca uwagę, że "nie ma już bramkarzy". Internet dał przestrzeń do głoszenia wszelkich teorii, co skutkuje tym, że propagandowe pętle informacyjne stają się coraz bardziej popularne.

W takich warunkach obie strony politycznego spektrum – lewica i prawica – tworzą swoje własne światy informacyjne, w których każda strona ma swoje źródła, które mówią tylko to, co chcą usłyszeć. Niestety, wynika z tego nie tylko dalsza polaryzacja, ale także coraz większa nieufność do samych mediów.

Media w XXI wieku stają przed ogromnym wyzwaniem. Aby zachować wiarygodność i pełnić swoją rolę w demokratycznym społeczeństwie, muszą dostarczać obywatelom informacji, które pozwolą im na obiektywne zrozumienie rzeczywistości. Jednak równie ważne jest to, aby konsumenci tych informacji nauczyli się świadomie wybierać źródła, które opierają się na faktach i unikają nieuzasadnionej stronniczości. Tylko w ten sposób możliwe będzie ocalenie przestrzeni publicznej od dezinformacji i manipulacji, a także odbudowanie wiary w prawdziwą rolę mediów w demokracji.

Dlaczego ignorancja staje się modna, a eksperci tracą zaufanie?

Współczesne społeczeństwa demokratyczne, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, stoją w obliczu niepokojącego zjawiska: ignorancja staje się coraz bardziej popularna, a eksperci, mimo posiadanej wiedzy, są coraz częściej marginalizowani. Zjawisko to jest związane z rosnącym sceptycyzmem wobec mediów, rządu i instytucji edukacyjnych. Ignorancja przestaje być postrzegana jako coś wstydliwego – wręcz przeciwnie, staje się symbolem kulturowej nowoczesności, a odrzucenie porad ekspertów traktowane jest niczym znak wyrafinowanej niezależności intelektualnej. Przykłady tego procesu są liczne: od ruchu antyszczepionkowego, przez propagowanie teorii spiskowych, aż po popularność pseudonaukowych opinii o zdrowiu, takich jak poparcie dla picia surowego mleka. W wielu przypadkach to osoby wykształcone, kierujące się najlepszymi intencjami, wpadają w sidła irracjonalnego myślenia, bo uznają, że mogą same dotrzeć do prawdy bez pomocy zewnętrznych autorytetów.

W społeczeństwach, które utraciły wiarę w obiektywne źródła wiedzy, coraz więcej osób zaczyna uważać, że sama wykształcenie, a przede wszystkim opinie ekspertów, to przejaw elitarnych przekonań, które należy odrzucać. Warto zauważyć, że w USA coraz większa część społeczeństwa, szczególnie osoby określające siebie jako populistów, zaczyna traktować „elit” – naukowców, dziennikarzy, profesorów – jako grupy, które nie reprezentują interesów zwykłych ludzi. Krytykują je nie tylko za konkretne decyzje, ale za cały system reprezentacji, który postrzegają jako oderwany od realiów życia społecznego.

Zjawisko to ma swoje źródła nie tylko w tendencji społeczeństw do buntu przeciwko autorytetom, ale także w błędach samych ekspertów. Często to oni, zamiast wzbudzać zaufanie, swoim zachowaniem pogłębiają przepaść między sobą a społeczeństwem. Wyrażanie pogardy dla opinii publicznej, mówienie w sposób wyłącznie techniczny, ignorowanie niezadowolenia z ich działań – wszystko to prowadzi do jeszcze większego oddalenia. Eksperci, mimo swojej wiedzy, mogą też wchodzić w obszary, w których nie mają wystarczającego doświadczenia, co tylko pogłębia wrażenie, że nie rozumieją rzeczywistych problemów obywateli. Dodatkowo, eksperci nie zawsze potrafią wyjaśnić różnice w swoich wnioskach, które mają różne prawdopodobieństwa potwierdzenia, co sprawia, że stają się mniej wiarygodni.

W sytuacji, gdy zarówno eksperci, jak i opinia publiczna stają się wrogami, pojawia się niebezpieczeństwo, które dotknęło już wiele demokratycznych społeczeństw: z jednej strony mamy tzw. tyranię większości, z drugiej zaś – „klub” samolubnych, zamkniętych elit. Główna trudność polega na znalezieniu równowagi między tymi dwoma siłami – między mądrością ekspertów a wolą ludzi. Wobec złożoności współczesnych problemów, takich jak zmiany klimatyczne, migracje czy nierówności społeczne, niezbędna staje się współpraca między tymi, którzy dysponują wiedzą, a tymi, którzy są bezpośrednio dotknięci skutkami politycznych decyzji.

Problem, który zauważył jeszcze niemal sto lat temu Walter Lippmann, to konieczność znalezienia skutecznego mechanizmu decyzyjnego w demokracjach, które już wtedy były tak skomplikowane, że przeciętny obywatel nie był w stanie zrozumieć lub rozwiązać skomplikowanych problemów. Lippmann, który początkowo był zwolennikiem „technokratycznego” podejścia, czyli oddania władzy w ręce ekspertów, później zmienił zdanie. Wyzwania stojące przed współczesnymi społeczeństwami demokratycznymi wciąż pozostają aktualne – pytanie, jak osiągnąć rozwiązania racjonalne, oparte na faktach, które będą akceptowane przez szerokie kręgi społeczne, nie tracąc przy tym podstawowych zasad demokracji.

Krytyka elit, chociaż w wielu przypadkach uzasadniona, nie może prowadzić do absolutnej negacji wiedzy eksperckiej. Zbyt duża odległość między społeczeństwem a elitami może prowadzić do fatalnych konsekwencji, które były widoczne w wielu punktach historii – od demagogii po katastrofy społeczne. Z kolei zbyt duża koncentracja władzy w rękach „ekspertów” może prowadzić do osłabienia demokracji i obniżenia jakości życia obywateli.

Niezbędna jest zatem równowaga – krytyczne spojrzenie na błędy ekspertów, ale również docenienie ich roli w procesie podejmowania decyzji. Brak zaufania do władzy i wiedzy prowadzi do erozji podstawowych mechanizmów samokontroli społecznej i prawnej, co z kolei może zapoczątkować upadek instytucji demokratycznych. Z kolei nadmierne poleganie na „autorytetach” prowadzi do społecznej alienacji i nieufności, a także do ryzyka, że decyzje podejmowane będą w oderwaniu od rzeczywistych potrzeb obywateli.