Millikan patrzył na swoją włócznię. „To narzędzie nie będzie miało większego zastosowania przeciwko Tyranozaurowi.”
„Nie ma wątpliwości,” odpowiedział Jonas, wspinając się na wzniesienie, by nagle rzucić się na ziemię.
„Jezu!”
Poślizgnąłem się do niego, przyciągając Maryanne za rękę, zatrzymując się, kiedy mogłem zajrzeć przez górkę. Ocean. Ogromny, płaski ocean, który rozciągał się, aż stawał się nierzeczywisty. Tam, daleko, coś dużego, coś podobnego do wieloryba.
Maryanne krzyknęła: „O Boże! Patrz!” Wskazywała w dół na szeroką, białą plażę, przypominającą setki Waikikich połączonych w jedno. Jedno z małych, owłosionych stworzeń uniosło wzrok z poszukiwań, wstając na nogi z muszlą w jednej ręce i płaskim kamieniem w drugiej. Otworzyło muszlę, zjadając zawartość, po czym bez pośpiechu szturchnęło drugie z nich, kiwając głową w stronę wzniesienia. Kucające stworzenie, samica, z wiszącymi, owłosionymi piersiami, zatrzymało się, patrząc na nas. Zamarło.
Maryanne powiedziała: „To habilisy, prawda?”
Skinąłem głową, przez chwilę życząc sobie, by Paulie był tutaj, abym mógł powiedzieć, że to torodon.
Obok mnie Millikan uśmiechnął się przez swoją brodę, mówiąc: „O Boże, to najfajniejsze, co mi się kiedykolwiek przydarzyło!”
Poza wzburzoną taflą oceanu, coś wyskoczyło z wody, wygięte jak delfin, by znów zniknąć. To nie była ryba, za mała na ichtiozaura. Wysunęło się ponownie, stojąc na ogonie, patrząc prosto na nas. Pomyślałem, że krzyknęło, wydało dźwięk przypominający słowo, jakby papuga.
Maryanne wyszeptała: „Jakby wiedziało, że tu jesteśmy, i cieszyło się.”
Millikan zaśmiał się. „Może to cholerny Flipper!”
Blisko, dźwięk parasaurolofa niósł się przez plażę, a kiedy spojrzałem, najbliższy szympans, duży samiec, był już tylko kilka metrów od nas, jego oczy szerokie, pełne desperacji.
Uśmiechnąłem się wąsko, przypominając sobie wszystko, co przeczytałem, i gestem zaprosiłem go, by podszedł.

Kiedy rozbiliśmy oboz tej nocy, na niebie pojawiło się sześć księżyców jednocześnie. Reinkarnacja. Nie mogę tego nazwać drugą szansą, bo pierwsza była ustawiona przeciwko mnie, jeszcze zanim wpadłem, przez przypadek, do tego fałszywego, starego świata.

Z najniższych przejść przez Pierścieniowy Mur Ziemia Bąbel wyglądała nierealnie, bardziej jak impresjonistyczny obraz niż Wielki Kanion, czy widok z południowego szczytu Kilimandżaro. Z każdego szczytu góry widzisz świat poniżej, przechylający się, wznoszący coraz bardziej stromo, aż zanika. Z południowej krawędzi Wielkiego Kanionu widać, jak chmury nad północną krawędzią wznoszą się niemożliwie w górę.
Ale nie tutaj. Tu była miska mgły, miska o nieznanej wielkości, wypełniona namalowanym, zamglonym krajobrazem, kawałkowym pierścieniem zieleni, złota i błękitu, otaczającym przepaść gęstej, żółtawo-białej mgły.
Tam, w najgłębszych partiach, powietrze, którego żadne zwierzę z ery fanerozoicznej nie mogłoby oddychać. Tam było stare, bakteryjne życie, które miało pół historii życia na Ziemi. Życie, które Bogowie uznali za równie warte ocalenia, co nasze.

Mierzyliśmy to, w pewnym sensie, triangulując wierzchołki wokół Pierścieniowego Muru podczas naszej wędrówki, rysując kąty i azymuty na naszych mapach z kory brzozowej, idąc wokół świata, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, powoli wspinając się, w dół w przeszłość, w górę ku końcowi czasu.
Nie żyłeś, dopóki nie słyszałeś krzyku dimetrodona.

W pewnym momencie zgadliśmy, że ta wielka dolina ma może pół miliona mil średnicy, może nieco więcej. Wystarczająco dużo, by pomieścić wszystko, co kiedykolwiek istniało? Może tak. Trudno powiedzieć. Przypomniało mi to inny świat, ten Świat Bez Końca, który wyobrażałem sobie, pomalowany na zewnętrznej powierzchni Stworzenia, ostateczne miejsce dla wszystkich transmigrujących dusz. Gdzieś tutaj mogłaby być Wysoka Ameryka, gdybyśmy zechcieli ją zbudować. Miejsca wystarczyłoby. Ale po co?

Tutaj nie było wiatru, co było całkiem wygodne, ponieważ było zimniej niż w jakimkolwiek piekle, które widziałem przed deszczem. Przejście, które wypatrzyliśmy kilka miesięcy temu, na które wspinaliśmy się przez miesiące, było może osiemdziesiąt tysięcy stóp nad równiną na końcu Pierścieniowego Muru. Beznadzieja.

Jonas to właśnie zauważył, że ciśnienie powietrza nie zmieniało się, gdy szliśmy w górę i w dół, sugerując, że gradient grawitacyjny tutaj może być inny niż w domu, a z nim – skala atmosferyczna.
„Dom?” Zabawne, że to nazwałem. Nigdy to nie był dom dla mnie. Tylko dla tanich, oszukujących miliardów, którzy żyli i umierali dla niczego i nikogo.
Obok mnie Maryanne powiedziała: „Wyglądasz dobrze w tych siwych włosach i brodzie, Scottie. Cieszę się, że nie zabrali tego, kiedy znów nas odmłodzili.”
Znowu młodsi? Śmiech. Ale byliśmy zdrowi, a to wystarczyło za młodość.
Spojrzałem na nią obok siebie i uśmiechnąłem się, myśląc, jak tanio z mojej strony jest patrzeć na widok przed sobą, kiedy ona patrzyła na mnie.

Tam, w oddali, ludzie, niektórzy patrzyli na świat, inni na góry, które wznosiły się po obu stronach przełęczy, inni grupowali się w małych gromadach, rozmawiając o tym, o czym, kto wie. Ben i Katy. Jonas i jego przyjaciele. Czarni z drukarni HDC, którzy wydawali się tak zadowoleni, że znaleźli nas na naszej małej wzgórzu tej pierwszej nocy. Nawet Jake, ten dziwny mały dyrektor reklamy, który starał się być miłym facetem, zamiast menedżerem. Ciekawe, że trzymali się za ręce z nowym przyjacielem, Seekerhawkiem, jednym z wysokich, szczupłych brązowych mężczyzn z plemienia, które nazywało się Dziećmi Matki. Cro-Magnoni, nazywaliśmy ich, jedni z Pięciu Ras Ludzkości, którzy przeszli z Afryki sto tysięcy lat temu, zatapiając Archaików przed sobą.

Patrząc na nich, zauważyłem, że jeden z Trolli machał ręką: Oczy jak Weimaraner, wyraźny połysk nad nosem Durante, cały otoczony bushy złotymi włosami. Pięć stóp cztery, potrafiący giąć stal

Jak Zrozumieć Niezwykłą Walkę z Inevitable? Refleksje nad „Czasami Zatraconymi”

„Zdras’tye,” rzucił jeden z Aleutów, wychodząc z cienia cedrów. „Gotowi. Teraz?” „Da. Teraz,” odpowiedział Jack, z trudem formułując słowa w swoim złotym rosyjskim, które i tak brzmiało gorzej od ich pidżin. Niezauważenie, jedno słowo za drugim, toczyła się rozmowa, jakby każde z nich miało swoje znaczenie, lecz tak naprawdę każde było tylko częścią większej, nieuniknionej całości.

Każdy, kto choć raz stanął na rozdrożu nieuchronnych decyzji, zna uczucie, które wykracza poza zwykłe zrozumienie. W tym świecie, pełnym tajemniczych ścieżek, czasami nawet największe wybory stają się jedynie odzwierciedleniem tego, co już zostało zapisane w historii, w przeszłości, która wciąż na nowo się powtarza. Czym są nasze wybory, kiedy jesteśmy więźniami nieuchronnych losów? Jak wielką siłę ma czas, który nie tylko wymusza, ale i niweczy?

Kiedy mówimy o tej walce, mówimy o czymś więcej niż tylko o próbie zrozumienia przeszłości. Mówimy o nieuchronności, która decyduje o naszym losie. W opowieści o Jacku Londynie, w której bohaterowie, przez cały czas starający się zmienić przyszłość, muszą zmierzyć się z tym, co już się wydarzyło, nie ma miejsca na sentymenty. To, co miało miejsce, ma już swoją trajektorię, która nie jest tylko zapisanym słowem. To jest wydarzenie, które zostanie powtórzone, jak tylko pojawi się odpowiedni punkt w historii.

„Jak długo jeszcze?” – to pytanie, które pada wśród postaci, borykających się z niewyjaśnionymi tajemnicami i nieuchronnymi losami. Jednak odpowiedź jest prosta – „Nie długo. Zaraz.” I z tą prostą odpowiedzią, cały obraz zamiera. Czas, który do tej pory był niejasny, teraz nabiera mocy. Czeka ich nie tylko koniec, ale również moment, w którym wszystko stanie się jasne.

W tym fragmencie, nie chodzi tylko o wydarzenia czy miejsca, ale o to, co nieuchronnie zdarzy się w życiu postaci. W tym świecie, który nie zna innej drogi, nie ma już miejsca na wybory. To, co jest do zrealizowania, jest już zapisane, w kontekście nie tylko własnych decyzji, ale i światów, które rządzą tą historią. I w tej nieuchronności, bohaterowie dostrzegają ogromną stratę, ale i potencjalnie zmarnowane życie. Przyszłość bowiem, jak pokazuje ten fragment, jest zaledwie powtórzeniem przeszłości. Nawet jeśli bohaterowie będą starali się zmieniać coś, ich działania będą jedynie odbiciem tego, co już miało miejsce.

Wydaje się, że świat tych postaci ma jedno zasadnicze przesłanie: nie ma już miejsca na prawdziwą wolność. Wszystko jest zapisane w wielkim planie, z którego nie ma ucieczki. Owa nieuchronność, choć odczuwana z opóźnieniem, w końcu wygrywa, bo przecież każda wojna, każdy konflikt, prędzej czy później w końcu i tak wybucha, nieważne, jakbyśmy starali się go uniknąć.

Warto też dodać, że ostatecznie nie chodzi tylko o odtwarzanie czy modyfikowanie przeszłości, ale o całkowite zrozumienie tego, jak bardzo nasza wolna wola jest ograniczona przez siły, które na nas wpływają. Nawet jeśli chcielibyśmy zmienić coś w naszej osobistej historii, wciąż będziemy borykać się z siłami, które już dawno to zaplanowały. To, co nieuchronne, prędzej czy później nas dogoni, niezależnie od tego, jak bardzo próbujemy tego uniknąć.

„Jak długo jeszcze?” – to pytanie pojawia się w momentach kryzysowych, w chwilach, kiedy czas zdaje się być naszym wrogiem. Jednak odpowiedź zawsze pozostaje ta sama: „Nie długo. Zaraz.” I to w tej odpowiedzi tkwi cała siła tej historii. Historia, która jest już zapisana. Historia, która nie pozwala na uniknięcie, ponieważ wszystko już miało miejsce.

Jakie wyzwania napotyka kapitan Baptiste na swojej misji, a jak można zrozumieć kontekst konfliktów na Coyote?

Kapitan Baptiste stanął przed zupełnie innym zadaniem niż to, które pierwotnie zakładała jego misja. Jego obecność na statku Spirit była związana z wprowadzeniem kolejnych osadników na planetę Coyote, ale plany uległy gwałtownej zmianie. Zamiast misji kolonizacyjnej, Baptiste został wysłany, by stłumić bunt. Zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się, czy takie działania są zgodne z jego wartościami. Jednak w wojsku, jak to bywa, decyzje nie należą do jednostki. Jego zadaniem było jedno – wykonać rozkazy, nie zadając pytań.

To wewnętrzne napięcie, które towarzyszyło mu w tych chwilach, nie było czymś wyjątkowym. W armii jednostki często muszą konfrontować się z własnym sumieniem, czy postępują zgodnie ze swoimi przekonaniami. Jednak w sytuacjach wojennych, gdzie liczy się wykonanie misji, samodzielne rozważania mogą zagrażać skuteczności operacji. Baptiste wiedział, że decyzje, które miał podjąć, miały charakter wyłącznie wojskowy, a nie humanitarny. W tym momencie chodziło o zabezpieczenie planety i utrzymanie porządku.

Gdy dotarł do sali konferencyjnej, czekała tam na niego matriarcha Luisa Hernandez. Postać ta była przykładem liderki, która doświadczyła nie tylko politycznych zawirowań, ale także realiów życia w surowym środowisku. Hernandez, choć nosiła złociste szaty wskazujące na jej władzę, nie unikała również niezbędnych działań praktycznych – jak noszenie broni czy obecność zbrojnych strażników. Jej powaga i gotowość do działania były dostrzegalne nie tylko w jej słowach, ale i w postawie.

Przedstawiając Baptiste’owi sytuację, Hernandez opisała plan manhunt, którego celem było złapanie jednego z kolonistów Alabama, który przyjął nowe imię – Rigil Kent. Baptiste, choć początkowo zaskoczony, szybko zdał sobie sprawę, że sprawa była poważna. Plan zakładał, że rozwiązanie konfliktu wymaga wsparcia militarnego. I mimo że nie znał pełnego obrazu sytuacji, wiedział, że jego rola sprowadza się do pełnienia rozkazów, niezależnie od osobistych przekonań.

Zadanie, przed którym stanęli, przypominało raczej bezwzględną misję wojskową niż klasyczne rozwiązanie konfliktu. To pokazuje, jak wielką rolę w sytuacjach ekstremalnych odgrywają postawy liderów oraz gotowość do podjęcia decyzji, które zadecydują o przyszłości setek, a może i tysięcy ludzi.

Z kolei wyjaśnienie dalszych działań na Coyote stawia przed czytelnikiem pytanie o naturę ludzkich działań w obliczu ekstremalnych warunków. Historia wciąż nie jest zakończona, a konsekwencje podjętych decyzji zaczynają się dopiero ujawniać. Konflikt nie jest czarno-biały – po jednej stronie mamy wojskowych, po drugiej osadników, którzy walczą o przetrwanie w nieznanych warunkach.

W tej opowieści pojawia się także temat lojalności i obowiązków wobec instytucji. Baptiste, choć nie miał wątpliwości co do słuszności wykonania rozkazu, musiał stawić czoła swojej własnej moralności. Ten dylemat pojawia się w wielu wojskowych misjach, gdzie sukces zależy od gotowości do poświęcenia nie tylko życia, ale i własnej tożsamości.

Takie historie nie są tylko opowieściami o wojnach, buntach i misjach ratunkowych. Są także opowieściami o decyzjach, które zmieniają życie jednostek oraz całych społeczności. Ważnym elementem w takich opowieściach jest zrozumienie, że to, co dla jednej strony wydaje się być moralnym obowiązkiem, dla drugiej może być najgorszą zbrodnią. Coyote, podobnie jak inne planety w podobnej sytuacji, staje się miejscem, gdzie zderzają się różne idee, wola przetrwania oraz walka o władzę. To przestrzeń, w której każda decyzja niesie ze sobą nie tylko polityczne, ale i osobiste konsekwencje.

Jak woda, jak para: Innowacje i interesy w Wenecji XVII wieku

Gaspare, ubrany niemal równie elegancko jak Matteo, zdawał się poważniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Inżynier nie zaprowadził go do Arsenal, gdzie handlowiec spodziewał się zobaczyć udoskonaloną maszynę młynarską, lecz do anonimowego budynku, położonego w pobliżu placu Świętego Marka, gdzie dwaj strażnicy natychmiast ich zatrzymali. Dopiero po długiej kontroli, szczególnie po dokładnym przestudiowaniu listu, który Gaspare wręczył strażnikom, mogli wejść do środka. „Co to za list?” zapytał Matteo, gdy strażnicy zamknęli drzwi za nimi. „List przejścia,” odpowiedział cicho Gaspare, gdy kolejna para strażników podeszła. „Mam jeszcze jeden dla Ser Scipio na górze.”

Wkrótce po ich wejściu do tajemniczej biblioteki, która nie miała swojej nazwy, Matteo poczuł się jak w innym świecie. Znajdowała się ona na trzecim piętrze, a może i wyżej, w gmachu o neutralnej nazwie Archivio dei Documenti, do którego dostęp miał tylko nieliczni, posiadający odpowiednie pozwolenia. Gaspare wyjaśnił, że zgromadzone tam materiały pochodziły z różnych zakątków świata muzułmańskiego, w tym z Hiszpanii i Sycylii, które niegdyś były pod władaniem niewiernych i mogłyby znowu wrócić pod ich panowanie. Matteo przez dwa popołudnia przeglądał arabskie traktaty i przepisy dotyczące maszyn napędzanych parą. Nie miał żadnego powodu, by pomóc młodemu Treviso, ale dostęp do tej ukrytej skarbnicy wiedzy mógł oznaczać coś więcej.

Choć Matteo był zainteresowany, w jego sercu nie było chęci pomagania. List, który dostał, był ważnym kluczem do tej biblioteki, ale także do zrozumienia jak potężni ludzie w Wenecji, jak Domenico, mieli swoje interesy w takich przedsięwzięciach. Gaspare nie tylko posiadał dostęp do tajnych archiwów, ale także znalazł sposób na zdobycie pomocy rządu dla swoich projektów. Matteo szybko zrozumiał, że to nie tylko wiedza była jego kluczem do sukcesu, ale także umiejętność pozyskiwania wpływów.

Mimo że Gaspare nie miał finansowych środków, udało mu się zdobyć zezwolenie na badania nad potencjałem pary jako alternatywy dla prochu strzelniczego. Jego pierwsze eksperymenty były niezgrabne, ale skuteczne — stworzył broń, która, choć niepraktyczna, potrafiła wystrzelić kulę przez ścianę. Kiedy obawiał się, że inżynierowie w Stambule również mogą wykorzystać parę do swoich celów, włoski rząd dał mu dostęp do jeszcze głębszych zasobów. Ostatecznie jego działalność zaczęła być wspierana przez wpływowe osoby, które zapewniały mu dostęp do cennych książek i rękopisów, które w przeciwnym razie mogłyby być poza jego zasięgiem.

Gaspare zdołał także zrealizować swoje ambicje związane z nauką. Jego pasja do pary zaczęła przeradzać się w coś poważniejszego. Przykład współpracy z Uniwersytetem w Padwie oraz książki, takie jak „De Medicina Aegyptorum” czy „De Plantis Aegypti Liber” autorstwa Prospera Alpiniego, stały się fundamentem do jego dalszych badań. Matteo, choć początkowo nie rozumiał pełnego potencjału tych książek, z czasem dostrzegł, że Gaspare gromadził nie tylko wiedzę, ale także wpływy, które były w stanie zapewnić mu dalszy rozwój.

Zarówno Gaspare, jak i Matteo zdawali sobie sprawę, że technologia pary, choć fascynująca, może również stanowić zagrożenie, jeśli trafi w niepowołane ręce. Mimo to, obaj widzieli ogromny potencjał w wykorzystaniu tej technologii, a ich współpraca mogła zrewolucjonizować sposób, w jaki postrzegano maszyny w Wenecji i w całej Europie. W końcu, po wielu rozmowach, negocjacjach i podpisaniu umowy partnerskiej, połączyli swoje siły, aby rozwijać maszyny parowe i czerpać z tego korzyści.

Być może to właśnie takie połączenie nauki i handlu, technologii i politycznych powiązań, stało się fundamentem ich sukcesu. Jednak ich droga nie była prosta — trzeba było nie tylko umiejętności technicznych, ale także zdolności do wyciągania korzyści z relacji z wpływowymi osobami. Matteo był świadom, że to nie tylko technologia ma kluczowe znaczenie, ale również zdolność do zarządzania swoimi interesami.

Istotnym elementem tej historii jest również to, jak handel i technologia mogły być ze sobą powiązane, a wpływy, które Gaspare zdobył w Wenecji, były kluczem do rozwoju nowych wynalazków. Często w takich środowiskach, jak to w Wenecji XVII wieku, sukces nie zależał tylko od tego, co potrafiło się stworzyć, ale także od tego, jak umiejętnie się z tym poruszało w świecie pełnym rywalizujących interesów.