Strategia Donalda Trumpa w trakcie jego kampanii prezydenckiej w 2016 roku stanowiła doskonały przykład wykorzystania religii jako narzędzia politycznego. Trump, dążąc do zdobycia poparcia białych konserwatywnych chrześcijan, wplecionych głęboko w strukturę wyborczą Partii Republikańskiej, przyjął taktykę, która łączyła wartości religijne z populistycznym i autoritarnym przekazem. Kluczowe w tym kontekście były nie tylko symbole religijne, ale także zdolność do wykorzystywania emocji i tożsamości wyznawców jako mechanizmu przyciągania głosów.

Strategia, którą nazywa się "strategią Boga" (Domke, Coe, 2008), opierała się na czterech głównych elementach: mówieniu językiem wierzących, łączeniu Ameryki z wolą boską, obejmowaniu ważnych symboli religijnych i angażowaniu się w politykę moralną. Jednak dla tej strategii, jak zauważają autorzy, kluczowe było to, by sygnały wysyłane przez kandydata były postrzegane jako zgodne z jego osobistym życiem. W przypadku Trumpa jednak, użycie symboli chrześcijańskich często było powierzchowne i sprowadzało się do prostych sloganów, które nie były głęboko osadzone w jego własnym doświadczeniu religijnym.

Trump, w przeciwieństwie do innych kandydatów, którzy starali się poszerzyć elektorat, zwracając się do mniejszości, skupił się na podsycaniu lęków związanych z imigrantami i zagrożeniem dla tożsamości białych konserwatystów. Ta polityka "nas versus oni" była głównym narzędziem, które Trump wykorzystywał, by zjednać sobie wyborców, bazując na ich przekonaniach o utracie statusu w zmieniającym się społeczeństwie amerykańskim. Jego dyskurs pełen był antyimigranckich i islamofobicznych wątków, które miały na celu wywołanie poczucia zagrożenia i konieczności obrony narodowej wspólnoty przed obcymi.

Jego przemówienia były naprzemiennie przerywane odniesieniami do Biblii i świąt Bożego Narodzenia, co miało przypominać o utraconym "złotym okresie" Ameryki. Użycie tych symboli religijnych nie było jednak wynikiem głębokiej wiary, a raczej pragmatycznym zabiegiem mającym na celu stworzenie wrażenia, że Trump dzieli wartości swoich wyborców. Zgodnie z opinią Roba Stutzmana, Trump nie wykazywał autentycznego związku z religią, raczej "wynajmował religię" na potrzeby swojej kampanii wyborczej.

Podobnie jak w przypadku innych populistów, Trump stosował proste, krótkie zdania, które miały na celu stworzenie wrażenia bliskości z ludem i łatwego zrozumienia dla szerokiej publiczności. Używał również charakterystycznych dla populizmu "ram", które pomagały mu wzmocnić przekaz i uzasadniać kontrowersyjne decyzje. Ramy te obejmowały koncepcje "najlepszych ludzi", "kocham ich, a oni kochają mnie" oraz przedstawianie siebie jako niekwestionowanego zwycięzcy w rywalizacji z przeciwnikami. Dzięki tym zabiegom, Trump zdołał zdobyć serca wielu wyborców, którzy czuli się zaniepokojeni rosnącą różnorodnością społeczną w USA i pragnęli przywrócenia "tradycyjnych" wartości, w tym tych religijnych.

Co jednak ważniejsze, użycie przez Trumpa religijnych symboli i haseł takich jak "Będziemy znowu mówić 'Merry Christmas!'" z czasem straciło jakąkolwiek głębię religijną. Biblia stała się kolejnym narzędziem w arsenale populistycznej retoryki, redukując ją do politycznego sloganu, który miał służyć do zyskania głosów wyborców, nie zaś do rzeczywistego wyrażania religijnych przekonań. Dla niektórych wyborców, zwłaszcza wśród białych konserwatywnych chrześcijan, Trump był postrzegany jako obrońca ich tożsamości, mimo że jego słowa nie miały prawdziwej treści religijnej.

Warto zauważyć, że Trump w swojej strategii nigdy nie odnosił się do swojej osobistej religijności w sposób głęboki. Zamiast tego, religijne symbole były wykorzystywane głównie w kontekście politycznym, stanowiąc narzędzie do mobilizacji białych chrześcijan, którzy obawiali się utraty swojej dominującej pozycji w społeczeństwie. Używanie takich symboli w kampanii Trumpa wskazuje na to, jak religia może zostać uprzedmiotowiona i wykorzystana jako część strategii populistycznej, która opiera się na strachu, niepewności i nacjonalistycznych nastrojach.

Wszystkie te elementy wskazują na rosnącą tendencję wykorzystywania religii w polityce, nie tylko w kontekście amerykańskim, ale i w szerszym wymiarze globalnym. Zjawisko to ukazuje, jak łatwo można zredukować religię do pustych symboli, które mają mobilizować wyborców, nie niosąc ze sobą prawdziwego przesłania duchowego. W tym kontekście ważne jest, by krytycznie podchodzić do używania religii w polityce i dostrzegać, jak łatwo może ona stać się narzędziem manipulacji.

Jak Ruch Religijnych Prawicowców Wpływa na Wizerunek Trumpa i Politykę Kulturalną USA

Ruch religijnych prawicowców w Stanach Zjednoczonych odgrywa kluczową rolę w kształtowaniu amerykańskiej polityki, zwłaszcza od momentu wyboru Donalda Trumpa na prezydenta. Warto zatem przyjrzeć się, w jaki sposób ich retoryka ukształtowała obraz Trumpa i jakie ideologiczne mechanizmy stoją za jego politycznym sukcesem wśród tej grupy.

Ważnym elementem tej retoryki jest sposób, w jaki prawicowi fundamentaliści religijni przedstawiają Trumpa – jako obrońcę tradycyjnych wartości chrześcijańskich i ich przekaźnika w przestrzeni publicznej. W tej wizji Trump staje się niemalże postacią charyzmatyczną, której zadaniem jest przywrócenie porządku opartego na zasadach tak zwanej tradycji judeochrześcijańskiej. Przedstawienia te opierają się na narracji o "utraconej wielkości" USA, której fundamenty miały zostać zniszczone przez lewicową politykę, postmodernistyczne idee i rosnącą różnorodność kulturową.

W dyskursie ruchu religijnych prawicowców kluczowe są dwa główne wątki: po pierwsze, nieustanna obrona wolności religijnej, rozumianej jako zagrożona przez postępujący sekularyzm i marginalizację chrześcijaństwa w życiu publicznym, oraz po drugie, etno-nacjonalistyczna retoryka, która łączy się z rosnącą polaryzacją społeczną. Religią, a raczej jej wykorzystaniem w polityce, traktuje się jako narzędzie do konsolidacji tożsamości białych, konserwatywnych chrześcijan, którzy czują się zagrożeni przez mniejszości etniczne, LGBTQIA+ czy muzułmanów.

Ruch religijnych prawicowców od zawsze miał silne powiązania z Partią Republikańską, której ideologia konserwatywna odpowiadała ich wyobrażeniu o państwie. Jednak z chwilą objęcia władzy przez Trumpa, ich retoryka zmienia się, przybierając ton bardziej alarmistyczny, mówiący o konieczności obrony chrześcijańskich wartości przed rzekomym upadkiem cywilizacji. Trump staje się nie tylko symbolem walki o te wartości, ale także narzędziem w wojnie kulturowej, której celem jest obrona chrześcijańskiej tożsamości narodowej.

Dyskurs tego ruchu przybiera również wyraźnie autorytarne zabarwienie. Trump, w oczach wielu jego zwolenników, staje się wybawcą, który powstrzymał "zagrożenie" związane z lewicową polityką, homoseksualizmem czy wprowadzeniem ideologii gender. Temat ten jest szczególnie ważny w dyskursie religijnych prawicowców, którzy traktują zmiany w kwestiach płciowych i seksualnych jako atak na podstawy moralne, na których zbudowana jest ich wizja społeczeństwa. Mówi się o tzw. "ideologii transgenderowej" jako zagrożeniu dla kobiet i dzieci, które rzekomo miałyby stać się ofiarami, jeśli nie zareaguje się na czas.

Trump, przez swoje wypowiedzi i polityczne decyzje, zyskał w oczach religijnych prawicowców status lidera, który stawia opór temu, co oni postrzegają jako atak na tradycyjne wartości. Jego rządy były postrzegane jako czas, w którym "prawdziwi Amerykanie", czyli biali chrześcijanie, odzyskali poczucie władzy i bezpieczeństwa, w przeciwieństwie do ery Baracka Obamy, którą traktowali jako czas marginalizacji ich tożsamości.

Ruch religijnych prawicowców także mocno akcentuje kwestie związane z wolnością religijną i wyzwaniami, przed którymi stoją chrześcijańscy obywatele. W tej retoryce problematyczne staje się nie tylko odbieranie religijnej swobody, ale także narzucanie nowych norm społecznych, które rzekomo ograniczają możliwości publicznego wyrażania wiary. Przykładem mogą być kontrowersje wokół praw chrześcijańskich przedsiębiorców, którzy – zdaniem tego ruchu – są zmuszeni do działania wbrew swoim przekonaniom, na przykład w kwestiach związanych z małżeństwami jednopłciowymi.

Ważnym elementem w tej narracji jest także kwestia "wojny kulturowej", w której wolność religijna traktowana jest jako zagrożona, a działania administracji Obamy i lewicy są postrzegane jako atak na tradycję chrześcijańską. W tej perspektywie, Trump staje się symbolem walki o przywrócenie porządku, który wielu uważa za kluczowy dla zachowania tożsamości narodowej.

Retoryka religijnych prawicowców przekształca Trumpa w postać heroicznego przywódcy, który walczy z niewidzialnymi wrogami i zagrożeniami. Ten obraz lidera, który powstrzymuje zalew liberalizmu, jest silnie zakorzeniony w narracjach o "obronie wartości" i walce o to, co w ich opinii jest fundamentem amerykańskiego społeczeństwa. Ważne jest jednak, by dostrzec, jak ta retoryka wplata w siebie elementy nacjonalizmu i tożsamości etnicznej, które w połączeniu z religią stają się narzędziem wykluczania innych grup.

Z kolei kwestia ideologii obrony tradycyjnych wartości w polityce seksualnej oraz małżeńskiej stała się jednym z kluczowych tematów, które wykorzystywano w trakcie kampanii wyborczej Trumpa. Retoryka religijna dotycząca małżeństw jednopłciowych i praw osób LGBTQIA+ wciąż pozostaje jednym z głównych punktów sporu między lewicą a prawicą, w którym obie strony przedstawiają się jako obrońcy wartości moralnych.

Warto zauważyć, że retoryka ta nie tylko zwiększa polaryzację w społeczeństwie amerykańskim, ale także wpływa na sposób postrzegania religii i polityki. Przez przekształcenie kwestii wolności religijnej w temat wojny kulturowej, ruch religijnych prawicowców stawia w centrum dyskusji nie tylko kwestie związane z religią, ale również z tożsamością narodową, etniczną i kulturową. Trump, w tej narracji, staje się nie tylko prezydentem, ale symbolem walki o zachowanie "czystości" tradycji, której obrońcą w jego oczach są wyłącznie biali, konserwatywni chrześcijanie.

Czy religijna wolność w Stanach Zjednoczonych jest zagrożona?

Pojęcie „wojny na religię” jest w amerykańskim dyskursie politycznym obecne od długiego czasu. Często bywa przedstawiane jako starcie, w którym ofiarą są chrześcijanie, w szczególności protestanci, broniący swojej tożsamości religijnej. W 2017 roku Tony Perkins, przedstawiciel organizacji Family Research Council, ogłosił radośnie w artykule, że wydane zostało rozporządzenie wykonawcze wspierające wolność słowa i religii, twierdząc, iż „sezon na chrześcijan i innych ludzi wierzących dobiega końca”. Mimo to prześladowania chrześcijan, jak wskazują liczne przypadki, nie zniknęły. Jednym z najbardziej widocznych przykładów tej rzekomej dyskryminacji jest obszar edukacji publicznej.

W 2016 roku, Rada na rzecz Amerykańsko-Islamskich Relacji zaproponowała wprowadzenie do szkół publicznych programu edukacyjnego, który miał na celu eliminowanie islamofobii i zwalczanie przemocy wobec dzieci wyznających islam. Projekt spotkał się z oporem niektórych rodziców, którzy uznali go za formę faworyzowania jednej religii kosztem innych, w tym chrześcijaństwa. Sprawa zyskała na znaczeniu, a w 2019 roku zawarto porozumienie, które uniemożliwiło przedstawicielom CAIR bezpośrednie prowadzenie wykładów w szkołach. Niemniej jednak, program przeciwko dyskryminacji nie został porzucony. Perkins, podobnie jak wielu innych przedstawicieli tzw. religijnej prawicy, w swoich wystąpieniach, oceniając takie inicjatywy, dostrzegał w nich nie tylko preferowanie jednej religii, ale również marginalizowanie chrześcijaństwa, które według nich stanowi fundament amerykańskiej tożsamości.

Podobne zdanie wyraził Perkins, który w kontekście wprowadzenia programu o „dziedzictwie islamskim” w San Diego, twierdził, że w USA „chrześcijaństwo, religia, na której opiera się nasz kraj, jest traktowane jak zaraza, która nie powinna zagościć w szkołach”. W jego przekonaniu, walka z religijnym ekstremizmem w szkołach powinna oznaczać również ochronę chrześcijaństwa, a nie jego marginalizowanie. Chrześcijanie, którzy w swojej wierze dostrzegają wartości kształtujące kraj, czują się traktowani jak obcy na własnej ziemi. Perkins stara się uzasadnić to poczucie prześladowania, wykorzystując retorykę zagrożenia, jaką daje pojawiający się islam w sferze publicznej.

Narracja o zagrożeniu religijnej wolności nie kończy się na edukacji. Często powraca przy okazji dyskusji o małżeństwach jednopłciowych czy tzw. politykach „toaletowych”, dotyczących wyboru płci w przestrzeni publicznej. W 2015 roku decyzja Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych (Obergefell v. Hodges) zalegalizowała małżeństwa jednopłciowe, co dla niektórych środowisk, zwłaszcza wśród konserwatywnych chrześcijan, stało się punktem zapalnym. Z kolei programy, które mają na celu zapewnienie równości dla osób LGBT, są przedstawiane jako atak na tradycyjne wartości chrześcijańskie, które według tych grup były fundamentem amerykańskiej cywilizacji.

Te problemy zyskały szczególną uwagę po objęciu przez Donalda Trumpa urzędu prezydenta w 2016 roku. W obozie religijnej prawicy pojawiły się nadzieje na przywrócenie wartości chrześcijańskich do życia publicznego, co miało także oznaczać większą swobodę głoszenia poglądów moralnych przez duchownych i inne osoby związane z Kościołem. W tym kontekście Perkins i inni liderzy tego ruchu wyrażają żal z powodu decyzji z 1954 roku, która ograniczyła możliwość prowadzenia politycznej działalności przez duchownych w ramach ich roli w Kościele. Twierdzą oni, że wolność słowa, w tym również głoszenie poglądów na temat polityki, powinna obejmować również duchownych, którzy w imieniu swojej religii powinni móc wyrażać swoje opinie publicznie. W ich przekonaniu, ta forma milczenia jest jednym z największych zagrożeń dla wolności religijnej w Stanach Zjednoczonych.

Kiedy mowa o tej specyficznej „narracji o prześladowaniu”, zwraca uwagę jedna rzecz: choć niewielu zwykłych obywateli amerykańskich może poczuć się realnie zagrożonych (choć niektórzy uważają, że nie mogą już swobodnie wyrażać swoich poglądów w przestrzeni publicznej), to zjawisko to wciąż jest szeroko rozpowszechniane. Odnosi się ono do poczucia, że chrześcijanie są traktowani jak obywatele drugiej kategorii, niezdolni do obrony swoich fundamentalnych praw i przekonań w obliczu rosnącego pluralizmu religijnego i kulturowego. W tym kontekście, dyskusja o prawach obywatelskich i wolności religijnej często sprowadza się do jednego kluczowego pytania: kto ma prawo do wyrażania swojej tożsamości religijnej w przestrzeni publicznej? Czy jest to prawo przynależne wszystkim obywatelom, czy tylko tym, którzy mieszczą się w granicach szeroko pojętej „dominującej” tradycji?

Ważnym aspektem jest również kwestia, w jaki sposób narracja o prześladowaniu wykorzystywana jest w dyskursie politycznym, szczególnie w kontekście zmieniającej się rzeczywistości społecznej. Choć chrześcijaństwo nie jest w Stanach Zjednoczonych formalnie prześladowane, wciąż istnieje poczucie zagrożenia wśród wielu przedstawicieli tej religii, którzy czują, że ich tradycyjne wartości są marginalizowane. To poczucie niepokoju o przyszłość religijnej wolności wciąż jest żywe i staje się punktem odniesienia w debatach na temat roli religii w publicznej sferze amerykańskiego życia.