Badania pokazują, że poparcie dla Donalda Trumpa wśród konserwatywnych białych chrześcijan nie wynika z pogorszenia warunków ekonomicznych, ale z poczucia zagrożenia, które ci ludzie odczuwają w związku z utratą dominującej pozycji w amerykańskim społeczeństwie. Poczucie to jest głównie wynikiem przemian kulturowych, które miały miejsce od lat 60. XX wieku, a które wywołały przekonanie, że tradycyjne wartości, na których opierał się ich świat, zostały zepchnięte na margines.

Prace takie jak etnografia Arlie Hochschild "Strangers in Their Own Land" wskazują, że teoria o tzw. "porzuconych" wyborcach Trumpa, którzy czuli się zepchnięci na margines przez zmieniającą się rzeczywistość, może być bardziej trafna, niż wskazywałyby na to dane ekonomiczne. Zamiast zmniejszenia dochodów, ich głównym motywem była obawa przed utratą statusu, która wynikała z postrzeganego zagrożenia ich tożsamości kulturowej i etnicznej. W wyniku tego poczucia zagrożenia, biali chrześcijanie stali się jedną z najbardziej zmotywowanych grup wyborczych Trumpa, choć ich sytuacja ekonomiczna nie wskazywała na poważne problemy.

Badania wykazały, że poparcie dla Trumpa wiązało się z przekonaniem o konieczności ochrony tradycyjnych wartości przed postępującą modernizacją i zmieniającymi się normami społecznymi. Jak zauważyła Mutz, wybory w 2016 roku były próbą utrzymania dominacji przez już dominujące grupy społeczne. To poczucie zagrożenia przez zmiany kulturowe – związane z rosnącą akceptacją różnorodności etnicznej, orientacji seksualnych, i ról płciowych – doprowadziło do wzrostu poparcia dla Trumpa.

Społeczna tożsamość tej grupy była głęboko związana z poczuciem przynależności do "właściwego" porządku społecznego, który zaczynał zanikać. W tym kontekście, Donald Trump był postrzegany jako lider, który mógł przywrócić dawny porządek, dając ludziom poczucie, że mają prawo do dominacji w społeczeństwie. Jak zauważyła Hochschild, Trump obiecał także, że przywróci męskość do roli, którą kiedyś pełniła, szczególnie w kontekście białych, heteroseksualnych mężczyzn, którzy czuli się zagrożeni w wyniku kulturowej rewolucji lat 60. i 70.

Nie tylko zmiany ekonomiczne, ale przede wszystkim społeczne i kulturowe, wywołały uczucie "bycia pozostawionym w tyle" i obawy przed utratą tradycyjnych wartości, które nie zostałyby już uznane za fundamenty amerykańskiej polityki i kultury. To poczucie zagrożenia często przeradzało się w wrogość wobec osób, które były postrzegane jako obce, nieprzestrzegające zasad "samodzielności" i polegające na wsparciu rządu.

Zjawisko to jest ściśle powiązane z autorytaryzmem, który jest mechanizmem obronnym przed poczuciem niepewności i braku kontroli. Według teorii dominacji społecznej, autorzy tacy jak Sidanius i Pratto zwracają uwagę, że prawicowy autorytaryzm jest odpowiedzią na poczucie zagrożenia, które nie dotyczy bezpośrednio dobrobytu jednostki, ale raczej stabilności i porządku społecznego. Przykładem takiego autorytaryzmu są osoby, które pragną powrotu do tradycyjnych norm społecznych i etycznych, co może przejawiać się w odrzuceniu nowych wartości związanych z równością i tolerancją.

Te zmiany w społecznym krajobrazie USA wywołały nie tylko polityczne, ale i ideologiczne reakcje, w tym wzrost etnocentryzmu i segregacji społecznej. Warto zauważyć, że religia, która kiedyś miała służyć jako fundament do budowania wspólnoty i współczucia, w wielu przypadkach stała się narzędziem do wyznaczania granic między grupami – zarówno w sensie etnicznym, jak i ideologicznym. Współczesny "muskularny" protestantyzm, który stał się jednym z fundamentów poparcia dla Trumpa, jest przykładem na to, jak religia może zostać wykorzystana do obrony status quo, zamiast promować idee solidarności i współczucia.

W kontekście współczesnych badań nad autorytaryzmem, etnocentryzmem i religią w polityce, ważne jest, aby zrozumieć, że społeczeństwo amerykańskie znajduje się w punkcie przełomowym. Z jednej strony, postęp technologiczny i zmiany kulturowe prowadzą do wzrostu globalnej interakcji i wzajemnego zrozumienia, z drugiej – wywołują reakcje obronne w postaci zamknięcia się w granicach tożsamości narodowej, religijnej i etnicznej. Ta dynamika jest kluczowa do zrozumienia wyborów politycznych, takich jak te dokonane w 2016 roku, które były wynikiem głębokich lęków i przekonań o zagrożeniu tożsamości i statusu.

Jak „moralne obcość” wpływa na debatę o prawach religijnych i ich rozumienie w amerykańskim dyskursie politycznym?

Współczesny amerykański dyskurs polityczny dotyczący praw religijnych jest kształtowany przez szereg czynników, w tym głęboko zakorzenioną ideologię wolności religijnej, której początek sięga okresu kolonialnego. Przez dziesięciolecia, z każdym nowym wyzwaniem, takie pojęcia jak „wolność religijna” nabierały nowych znaczeń, tworząc fundamenty, na których wyrosła amerykańska tożsamość narodowa. Obecnie, te same pojęcia stały się jednymi z głównych narzędzi retorycznych w walce politycznej między konserwatywnymi a liberalnymi siłami, w szczególności w kontekście tematów takich jak aborcja, prawa osób LGBTQIA+, modlitwa w szkołach publicznych czy wyświetlanie Dziesięciu Przykazań w przestrzeni publicznej.

Dyskusja o prawach religijnych w kontekście aborcji, na przykład, nie jest jedynie starciem ideologicznym, lecz częścią szerszego zjawiska, które Hunter określa mianem „moralnej obcości” (1991). W wyniku tego zjawiska, dwie strony debaty – konserwatywna prawica religijna i liberalna lewica – znajdują się w sytuacji, w której praktycznie niemożliwe staje się znalezienie wspólnej płaszczyzny do dyskusji. Przykład ten pokazuje, jak silnie zakorzenione wizje moralne utrudniają jakąkolwiek współpracę, skutkując społecznym rozłamem. Warto zauważyć, że ta moralna obcość ma również wymiar praktyczny – zwolennicy prawa do aborcji i obrońcy życia często nie potrafią przejść do rozmowy na temat wzajemnych praw kobiet i płodów, a każda z tych grup przyjmuje za swoje tylko określoną, fundamentalną część narracji.

Warto również zrozumieć, jak zmieniająca się rola religijnych społeczności w Stanach Zjednoczonych wpływa na postrzeganą „zagrożoną wolność” amerykańskich chrześcijan. Zgodnie z analizami Lewisa (2018), zmiana demograficzna i ideologiczna w obrębie amerykańskiego ruchu ewangelikalnego sprawiła, że poczucie zagrożenia stało się centralnym elementem narracji obozu konserwatywnego. Ewangelicy, którzy kiedyś stanowili silną większość, zaczęli postrzegać siebie jako grupę mniejszościową, której prawa są coraz bardziej zagrożone przez rosnącą liczbę głosów sprzeciwu wobec ich konserwatywnej wizji świata.

Zjawisko to szczególnie uwidacznia się w kwestii praw osób LGBTQIA+. Prawa tych osób, podobnie jak w przypadku aborcji, zaczynają być przedstawiane nie jako kwestia ograniczania praw jednej grupy, lecz jako rozszerzanie praw drugiej grupy – w tym przypadku ludzi, których religia i moralność uznają za grzesznych. W rezultacie, narracja na temat praw osób transgenderycznych, która zyskuje na znaczeniu wśród amerykańskich konserwatystów, zaczyna być traktowana jako najnowszy obszar, w którym zagrożona zostaje wolność wyznania. Problem ten staje się centralny, ponieważ w obozie konserwatywnym panuje przekonanie, że uznanie praw osób transgenderycznych równa się ignorowanie boskich i naturalnych porządków, co według tej grupy jest absolutnie nieakceptowalne.

Istnieje również głębszy wymiar tych sporów: spór o prawa i wolności jednostki, które mają w tej narracji zupełnie różne źródła i uzasadnienia. Konserwatywni chrześcijanie widzą swoje prawa jako przywileje wynikające bezpośrednio z religii, podczas gdy liberałowie argumentują, że są to prawa obywatelskie, które muszą być respektowane niezależnie od religijnych przekonań. To nie tylko różnica w interpretacji prawa, ale również głęboko zakorzenione rozumienie moralności i porządku społecznego, które wprowadza fundamentalny konflikt między tymi dwiema stronami.

Z kolei istotnym elementem tego dyskursu jest także wzrost roli pojęcia „wolności religijnej” w retoryce politycznej. W końcu to właśnie na fundamencie tego pojęcia wielu liderów ruchu prawicy religijnej stara się uzasadniać swoje działania, odwołując się do przekonania, że bez tej wolności wszystkie inne wolności będą stopniowo ograniczane. Od momentu lat 70., kiedy to temat wolności religijnej zyskał na znaczeniu, z każdym rokiem rośnie liczba tych, którzy postrzegają zagrożenie wolności religijnej jako bezpośrednie zagrożenie dla tożsamości amerykańskiego narodu. To, co dla niektórych jest obroną wartości chrześcijańskich, dla innych staje się próbą narzucenia jednej wersji moralności całemu społeczeństwu.

Przykładów tych napięć można mnożyć, jednak kluczowym pozostaje pytanie: czy w erze postmodernistycznej, w której idee wolności i równości nieustannie ewoluują, możliwe jest zbudowanie mostów między tymi diametralnie różnymi światopoglądami? Wydaje się, że tylko przez dialog oparty na wzajemnym szacunku i zrozumieniu, a nie jedynie na retoryce strachu i ochronie własnych interesów, można szukać odpowiedzi na te trudne pytania.

Jak rozumieć wolność religijną w kontekście współczesnych zmian społecznych i politycznych?

W obliczu współczesnych napięć kulturowych i politycznych, temat wolności religijnej często staje się punktem zapalnym. Jednakże, wśród rozmów prowadzonych przez uczestników badań dotyczących chrześcijańskich konserwatystów, temat ten pojawia się niezwykle rzadko, co może zaskakiwać, biorąc pod uwagę dominującą narrację promowaną przez organizacje takie jak Family Research Council. W istocie, ani podczas grupowych rozmów, ani w innych analizowanych materiałach, nie ma znaczącego nacisku na kwestię zagrożenia dla wolności religijnej. Brak wyraźnych odniesień do tego zagadnienia może wynikać z tego, że uczestnicy badań nie mieli styczności z tą częścią dyskursu politycznego, która intensywnie porusza kwestie wolności religijnej, zwłaszcza w kontekście działań konserwatywnych organizacji religijnych. Niemniej, nie możemy tego faktu zrozumieć jedynie przez pryzmat braku kontaktu z materiałami tych organizacji.

Warto zauważyć, że choć wydarzenia organizowane przez prawicę religijną i publikowane przez nią materiały kierowane są przede wszystkim do aktywistów z obszaru pro-life i pro-familijnego, nie docierają one do szerszej publiczności. Pomimo tego, w publicznych wystąpieniach, takich jak kampania wyborcza Donalda Trumpa, temat wolności religijnej staje się centralny. Trump, otoczony przez chrześcijańskich liderów, często kreował obraz siebie jako obrońcy tradycyjnych wartości chrześcijańskich. Mimo tego, nie skutkowało to automatycznym przyjęciem narracji prawicy religijnej przez wyborców białych chrześcijańskich konserwatystów. Nie odnosiło się to bezpośrednio do tematów wolności religijnej, które, pomimo obecności w dyskursie publicznym, nie były używane w kontekście kontrowersyjnych kwestii społecznych, takich jak małżeństwa jednopłciowe, aborcja, czy kwestie związane z mniejszościami seksualnymi.

Dyskusje, które pojawiły się podczas badanych rozmów, dotyczyły głównie kwestii społecznych, które nie miały bezpośredniego związku z wolnością religijną, ale z poczuciem utraty statusu społecznego przez konserwatywnych chrześcijan. Wśród wymienianych problemów, pojawiła się krytyka kulturowych zmian, które były postrzegane jako zagrożenie dla tradycyjnych wartości. Choć wyrazem niezadowolenia była, na przykład, publiczna konfrontacja z małżeństwami jednopłciowymi, to rzadko pojawiały się w rozmowach obawy o indywidualne ograniczenie wolności religijnej czy wolności wypowiedzi.

Rzeczywistość, w której biali chrześcijanie konserwatywni postrzegają siebie jako rosnącą mniejszość, może być kluczowa dla zrozumienia tego zjawiska. Pomimo obaw o utratę tradycyjnego statusu, rzadko pojawiają się wyraźne oznaki lęku przed osobistym ograniczeniem wolności religijnej. W obliczu rosnącej liczby osób postrzegających ich religijne przekonania jako przejaw nietolerancji, problem stanowi raczej społeczna deprecjacja ich wartości. Ci ludzie nie czują jednak silnej potrzeby zmiany swojego sposobu bycia, lecz raczej obawiają się, że ich poglądy mogą zostać zinterpretowane w kontekście współczesnych lewicowych ideologii jako przejaw nienawiści lub rasizmu. W związku z tym, lęk przed byciem uznanym za bigota jest mniej wynikiem autentycznych ataków na religijną wolność, a bardziej skutkiem rosnącej dominacji liberalnej narracji w przestrzeni publicznej.

Warto zwrócić uwagę na to, że te obawy o utratę statusu są silnie zinternalizowane w obrębie grupy. Uczestnicy badań rzadko odnosili się do konkretnych przykładów naruszenia wolności religijnej, natomiast częściej wspominali o ogólnej atmosferze, w której ich przekonania i tożsamość chrześcijańska stają się przedmiotem publicznych ataków. Zmiana w postrzeganiu religii w życiu publicznym, zwłaszcza w obliczu rosnącej pluralizacji i modernizacji społeczeństwa, stanowi dla tych osób źródło poczucia zagrożenia.

To wszystko ma również związek z sukcesem Donalda Trumpa, który w kampanii wyborczej skutecznie posługiwał się motywem obrony wartości chrześcijańskich, choć w rzeczywistości sama kwestia wolności religijnej nie była centralnym tematem jego polityki. Fenomen tego sukcesu wynika bardziej z odzwierciedlenia publicznego obrazu tej grupy społecznej, którą wielu postrzega jako zagrożoną przez liberalną politykę i zmieniające się normy społeczne. Trump stał się symbolem obrońcy tradycyjnych wartości, a jego retoryka, choć w dużej mierze wykorzystywała temat wolności religijnej, koncentrowała się głównie na ochronie statusu społecznego konserwatywnych białych chrześcijan, w obliczu zmian zachodzących w kraju.

Równocześnie, te zmiany w postrzeganiu wolności religijnej przez część społeczeństwa pokazują, jak silne są obawy o utratę wpływów w publicznym życiu politycznym. Zmniejszająca się liczba chrześcijańskich konserwatystów w USA nie oznacza jednak, że ci ludzie czują się rzeczywiście zagrożeni w swoich prawach. Większym problemem jest to, jak są postrzegani w szerokim dyskursie społecznym, gdzie ich przekonania, uznawane kiedyś za normę, teraz spotykają się z rosnącą krytyką.