W kampanii senackiej w Connecticut w 2012 roku Linda McMahon – była dyrektor generalna World Wrestling Entertainment – po raz drugi starała się zdobyć mandat senatora. Jej kampania była spektaklem politycznym o niespotykanej intensywności, medialności i wydatkach. Towarzyszyła jej narracja o kobiecie sukcesu, która przeszła przez bankructwo, młode macierzyństwo i zbudowała imperium biznesowe. Historia ta została podana w opakowaniu emocjonalnej narracji – McMahon miała być nie tylko przedsiębiorcą, ale i kobietą, która rozumie codzienne troski zwykłych Amerykanów. Jej przekaz był zdecydowanie bardziej miękki niż w 2010 roku, bardziej ludzki i osadzony w storytellingu. Miało to poprawić jej odbiór szczególnie wśród kobiet, gdzie wcześniej notowała słabe wyniki.

W kampanii wykorzystano wizerunki kobiet – blondynek z sąsiedztwa – które mówiły, że McMahon zna ich problemy i będzie reprezentować ich interesy. Miało to kontrastować z zimnymi i nieprzekonującymi materiałami z poprzednich wyborów. Jej sztab wyciągnął wnioski z wcześniejszych porażek – zbudowano wizerunek osoby autentycznej, oddanej i niezależnej od partyjnych struktur. McMahon próbowała też zdobyć elektorat centrowy i afroamerykański. Emitowano spoty, w których czarnoskóre kobiety – jedna z nich duchowna – deklarowały jednoczesne poparcie dla prezydenta Obamy i McMahon. Kampania liczyła na efekt tzw. "split ticket", czyli głosowania na kandydatów z różnych partii. Strategia ta jednak wywołała konsternację, a nawet oskarżenia o manipulację – skoro McMahon sprzeciwiała się niemal wszystkim inicjatywom Obamy, to jak można pogodzić te dwa wybory?

Krytycy zwracali uwagę, że poparcie dla Obamy było czysto taktyczne, pozbawione spójności ideologicznej. W tym samym czasie, gdy publicznie eksponowano wsparcie dla urzędującego prezydenta, McMaho

Jak Trump Plaza stało się sceną dla spektaklu WrestleManii IV i polityczno-kulturowej gry iluzji

WrestleMania IV, rozegrana w 1988 roku w Trump Plaza Hotel & Casino w Atlantic City, była czymś znacznie więcej niż tylko widowiskiem sportowym. Była precyzyjnie zaprojektowanym spektaklem, który łączył świat wrestlingu, mediów, polityki i amerykańskiego marzenia o bogactwie. Nie była to jedynie walka na ringu – to było wielowarstwowe przedstawienie, które zbudowało pewien mit, iluzję sukcesu i wpływu. I Trump, i WWF (World Wrestling Federation) skorzystali z tej symbiozy, by promować siebie jako centralne postacie amerykańskiej rozrywki końcówki lat 80.

Program Prime Time Wrestling emitowany na tydzień przed wydarzeniem na USA Network, pełnił rolę wprowadzenia. Scenariusz był lekki, komediowy, pełen gry ról i odgrywania scenek w luksusowym hotelu, które służyły jednocześnie za reklamę Trump Plaza. Heenan, menedżer wrestlingowych „czarnych charakterów”, próbował zameldować się w hotelu bez rezerwacji, prosząc o rozmowę z samym Trumpem, co posłużyło za żart – zamiast kontaktu, oferowano mu firmową czapkę. Nawet najbardziej trywialne sceny – lunch z widokiem na plażę, masaż, gra w karty – były estetycznie wyreżyserowane, by zbudować obraz luksusu, przepychu i niedostępnego świata dla przeciętnego widza.

Wszystko to służyło podbudowie wydarzenia, które samo w sobie było mieszaniną faktów i przesady. Oficjalnie mówiło się o 19 000 widzów płacących nawet do 150 dolarów za bilet. Według niektórych źródeł, przychody miały wynieść 40 milionów dolarów, choć bardziej wiarygodne dane mówiły o kwocie zbliżonej do 21 milionów. Sam Trump, w pierwszym rzędzie, otoczony był przez gości, w tym Roberta LiButti – znanego z powiązań mafijnych i późniejszych kontrowersji. Jego obecność nie była przypadkowa, a relacja z Trumpem, choć oficjalnie negowana, była udokumentowana: wspólne podróże helikopterem, jachtem, luksusowe prezenty i konie nazwane na cześć przyszłego prezydenta. W 1991 roku Trump Plaza ukarano grzywną w wysokości 650 000 dolarów za spełnianie rasistowskich żądań LiButtiego, który wymagał, by trzymano z dala od niego kobiety i osoby czarnoskóre.

Wydarzenie otwarto symbolicznym ujęciem automatu do gry, z którego wysypały się monety – jedna z nich prezentowała obraz na żywo z areny. Był to technologiczny majstersztyk lat 80., mający oddziaływać na wyobraźnię i prestiż. W ringu powitał widzów Gene Okerlund, o niskim wzroście, ale donośnym głosie i ciętym języku – klasyczna postać WWF. Obok niego komentatorzy Gorilla Monsoon i Jesse „The Body” Ventura, późniejszy gubernator Minnesoty, który właśnie podczas tej WrestleManii po raz pierwszy spotkał Trumpa – spotkanie symboliczne, bo obaj mieli odegrać istotne role w politycznym teatrze dekady.

Trump nie był tylko gospodarzem. Jego wizerunek – poprzez czapki, monety, szyldy i lokalizację – był nierozerwalnie związany z wydarzeniem. Nawet bohaterowie widowiska, tacy jak afroamerykański zapaśnik Junk Yard Dog z napisem „THUMP” na pośladkach, zdawali się być elementem tej estetyki – na tle ciągłych odniesień do nazwiska Trumpa, wiele osób mogło z łatwością pomylić ten napis z jego nazwiskiem. Ta obecność była tak wszechobecna, że granica między postacią z ringu a realną ikoną władzy i majątku uległa zatarciu.

Goście specjalni – Vanna White jako „czaso-mierniczka” w cekinowej mini, Gladys Knight wykonująca hymn narodowy, Robin Leach z The Lifestyles of the Rich and Famous wygłaszający absurdalną sekwencję zdań zaczynających się od „Whereas” – wszyscy oni byli zaproszeni nie ze względu na funkcję, ale ze względu na estetykę. Leach zresztą powrócił do Atlantic City w czerwcu 1990 roku, by świętować 44. urodziny Trumpa i otwarcie Trump Taj Mahal, przylatując samolotem z floty Trump Shuttle. To była perfekcyjnie skrojona mitologia amerykańskiego sukcesu – sukcesu nie poprzez walkę, ale poprzez widowisko.

WrestleMania IV była również narracyjnie nietypowa. Turniej o mistrzostwo uznano za monotonny i przeciągający się, z tymi samymi zapaśnikami pojawiającymi się kilkukrotnie tej samej nocy. Ikoniczni Hogan i Andre the Giant zostali wyeli