Wszystko zaczęło się od kontrowersyjnego oświadczenia prokuratora generalnego Williama Barra, które wprowadziło zamieszanie w społeczeństwie amerykańskim. Barr, w sposób wysoce niekorzystny dla wizerunku dochodzenia, zaprezentował je publiczności w formie zniekształconej, nieoddającej pełnej powagi wyników śledztwa. Chociaż nie było to zgodne z treścią raportu, jego interpretacja zyskała dużą popularność, tworząc wrażenie, jakoby śledztwo było niczym więcej jak politycznym polowaniem na czarownice. Kiedy raport w końcu ujrzał światło dzienne, po wielu tygodnia

Dlaczego Trump ostatecznie nie zaatakował Iranu?

Podczas swojej kadencji prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donald Trump wielokrotnie znajdował się w sytuacjach, w których musiał podejmować decyzje o ogromnym znaczeniu, dotyczące zarówno polityki wewnętrznej, jak i międzynarodowej. Jednym z najbardziej napiętych momentów w jego administracji była sytuacja związana z Iranem. Chociaż eksperci i doradcy naciskali na zdecydowane działanie, Trump wykazywał skłonność do unikania eskalacji konfliktu. Historia, która rozegrała się w czerwcu 2019 roku, kiedy Trump zadecydował o odwołaniu ataku na Iran, stała się jednym z kluczowych przykładów jego niekonwencjonalnego podejścia do polityki zagranicznej.

Gdy Trump objął stanowisko prezydenta, w jego administracji kluczową rolę odgrywał John Bolton, jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Bolton, który przez wiele lat opowiadał się za obaleniem reżimu w Teheranie, uznał, że jedynym sposobem na zapobieżenie zdobyciu przez Iran broni nuklearnej jest zmiana władzy w tym kraju. Bolton postrzegał wyjście USA z umowy nuklearnej z Iranem jako pierwszy krok w stronę realizacji tej polityki. Kiedy jednak Iran, odpowiadając na presję, zaczynał wycofywać się z postanowień umowy, atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.

Zdecydowana większość doradców Trumpa, w tym Bolton i Mike Pompeo, domagała się silnej reakcji wobec Iranu, nawet jeśli oznaczało to ryzyko eskalacji konfliktu. Trump, mimo presji ze strony swojego otoczenia, wykazywał większą powściągliwość. Jego decyzja o wycofaniu się z ataku na Iran, który miał miejsce w czerwcu 2019 roku, pokazuje, jak złożoną i kontrowersyjną postacią był amerykański prezydent. Kiedy dowiedział się, że atak mógłby kosztować życie nawet 150 Irańczyków, uznał, że cena jest zbyt wysoka, zwłaszcza w obliczu tak delikatnej sytuacji międzynarodowej.

Na tym tle warto zauważyć, jak różne były cele Trumpa i jego doradców. Bolton i Pompeo dążyli do obalenia reżimu, traktując to jako niezbędny krok w walce z iranijską polityką nuklearną. Prezydent natomiast, choć podchodził do sprawy Iranu z dużą dozą agresji, w rzeczywistości miał inne priorytety. Dla niego kluczowe było uniknięcie konfliktu zbrojnego, który mógłby negatywnie wpłynąć na jego kampanię reelekcyjną. Trump liczył na możliwość prowadzenia negocjacji i wykorzystania nacisków gospodarczych jako narzędzi wywierania wpływu na Iran. Należy także zauważyć, że Trumpowi zależało na zachowaniu wizerunku przywódcy, który kończy "wieczne wojny" i stawia na dyplomację zamiast interwencji wojskowych.

Pomimo tego, że Bolton, który był jednym z głównych orędowników twardej polityki wobec Iranu, nie zgadzał się z decyzją prezydenta, Trump nie dał się przekonać. Co ciekawe, w tym przypadku nie tylko Trump odrzucił argumenty swoich doradców, ale również skorzystał z głosów krytycznych, które docierały do niego z innych źródeł, takich jak media czy politycy, którzy sprzeciwiali się rozpoczęciu kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie. Osobiste rozmowy z osobami takimi jak Tucker Carlson, który ostrzegał przed ryzykiem wojny z Iranem, mogły mieć istotny wpływ na decyzję prezydenta.

Warto również zwrócić uwagę na rolę samego generała Joe Dunforda, przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. To on ostrzegał przed ryzykiem nieproporcjonalnej reakcji militarnej, wskazując, że atak na Iran może doprowadzić do nieodwracalnej eskalacji konfliktu. Jego bardziej wyważone podejście, choć krytykowane przez niektóre osoby w administracji, okazało się być kluczowe w utrzymaniu równowagi między polityką "maksymalnej presji" a możliwością negocjacji.

Przyjrzenie się tej sytuacji pozwala zrozumieć, jak skomplikowana była polityka zagraniczna administracji Trumpa. Choć z jednej strony jego doradcy naciskali na twardą reakcję wobec Iranu, prezydent, kierując się zarówno kalkulacjami politycznymi, jak i chęcią uniknięcia wojny, wykazał się niezwykłą elastycznością. Ta decyzja pokazuje, jak trudno było w jego administracji osiągnąć jedność w sprawach kluczowych dla bezpieczeństwa narodowego, a także jak wielką rolę w podejmowaniu decyzji odgrywała postać samego prezydenta.

Nie mniej istotne jest także zrozumienie, jak takie decyzje mogą kształtować długoterminową politykę międzynarodową. Często zapomina się, że każda decyzja o interwencji militarnej wiąże się nie tylko z natychmiastowymi konsekwencjami, ale także z długotrwałymi skutkami politycznymi, zarówno wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi. Trump zdawał sobie sprawę, że rozpoczęcie wojny z Iranem mogłoby wywołać globalne konsekwencje, których skutki byłyby trudne do przewidzenia, zwłaszcza w kontekście jego nadchodzącej kampanii reelekcyjnej. Ostateczna decyzja o wstrzymaniu ataku stała się więc symbolem jego pragmatyzmu, który niejednokrotnie dominował nad bardziej radykalnymi i wojowniczymi postawami w jego administracji.

Jak Trump nadal mógłby powrócić do władzy: analiza politycznej rzeczywistości po jego prezydenturze

Po zakończeniu swojej kadencji Donald Trump nie zniknął z politycznego krajobrazu USA, jak to się wydawało jeszcze w 2021 roku. Jego wierni zwolennicy, nieprzerwanie przekonani o „skradzionej” wyborczej porażce, traktowali go niemal jak mitycznego bohatera, którego los wciąż nie został przypieczętowany. Trump, choć pozbawiony oficjalnej władzy, kontynuował swoje działania na scenie politycznej i medialnej, a jego rosnąca kontrola nad umysłami elektoratu republikańskiego pozwalała mu na rozprzestrzenianie własnej wizji rzeczywistości, niezależnie od tego, jak absurdalna się ona wydawała.

Rzeczywistość, którą Trump próbował promować, była nie tyle politycznym narzędziem, ile próbą stworzenia alternatywnego porządku, gdzie jego przegrana w 2020 roku była jedynie chwilową niepowodzeniem, a „kradzież” wyborów stanowiła fundamentalną przeszkodę w przywróceniu go na fotel prezydenta. Te przekonania nie miały żadnego poparcia w faktach czy w decyzjach sądów, które po wielokroć odrzucały oskarżenia o oszustwa wyborcze, ale dla jego zwolenników były one prawdą ostateczną. Mimo że żadna niezależna instytucja – ani sędziowie, ani prokuratorzy, ani agencje wyborcze – nie znalazła dowodów na masowe oszustwa, Trump i jego otoczenie wciąż wytrwale forsowali swoje narracje.

Wbrew wszelkim dowodom, które obalały te teorie, wielu z jego bliskich doradców i sojuszników nie miało odwagi stanąć w opozycji do jego nieustającej propagandy. Ich lojalność wobec Trumpa była bardziej rezultatem strachu przed jego wybuchem niż przekonania o prawdziwości głoszonych przez niego twierdzeń. Nawet jeśli wiedzieli, że Trump trzyma się coraz bardziej wyimaginowanej wersji wydarzeń, nikt nie odważył się mu tego powiedzieć. Zamiast tego przyjmowali postawę milczenia lub wygodnego przyzwolenia, z obawy przed jego gniewem i konsekwencjami, jakie niosłoby publiczne zaprzeczenie jego roszczeniom.

Pomimo wszelkich niepowodzeń i zamachów na jego reputację, Trump pozostawał nieugięty. Nie przegrał ani razu, a każda porażka była tylko potwierdzeniem jego narracji o walce z „systemem”. Niezależnie od tego, że jego biznesy nie zawsze odnosiły sukcesy, on sam wciąż pozostawał finansowo aktywny, znajdując nowych inwestorów, którzy gotowi byli wspierać jego przedsięwzięcia. W polityce, podobnie jak w interesach, Trump udowodnił, że nie liczy się tylko to, co widać na powierzchni. Liczy się siła woli i zdolność do wykorzystywania kryzysów na własną korzyść.

Jego potencjalny powrót na urząd prezydenta w drugiej kadencji, jeśli rzeczywiście do niego dojdzie, miałby charakter radykalnie inny niż w pierwszej kadencji. Trump, pozbawiony trosk związanych z przyszłymi wyborami i ograniczeniami wynikającymi z drugiej kadencji, miałby większą swobodę w realizacji swoich zamierzeń. Brak obawy o przyszłość wyborczą oznaczałby, że mógłby skupić się na realizowaniu swoich osobistych celów, takich jak eliminowanie swoich wrogów i zemsta na tych, którzy go zdradzili lub przeciwstawili się mu. Ponadto, Trump pozbyłby się doradców, którzy próbowali go powstrzymać, wybierając osoby, które nie byłyby w stanie sprzeciwić się jego decyzjom.

Nawet jeśli jego administracja zakończyła się katastrofą dla wielu, dla niektórych pozostaje symbolem determinacji i nieugiętości w dążeniu do celu, niezależnie od przeszkód. To, co niektórzy uważają za tyranię, inni widzą jako heroiczne staranie o utrzymanie porządku w kraju, w którym demokratyczne zasady zdają się trząść w posadach. Trump, niczym Napoleon, mógłby wrócić do władzy. Po swojej przegranej kadencji, nic nie stałoby na przeszkodzie, by ponownie starał się o najwyższy urząd w państwie, zwłaszcza w obliczu silnego poparcia bazy wyborczej, która nie chce zaakceptować żadnej alternatywy dla jego powrotu.

W tej sytuacji warto zwrócić uwagę na kluczową rolę, jaką odgrywa postać Trumpa w amerykańskiej polityce, nie tylko jako jednostka, ale także w kontekście głębszych procesów społecznych i politycznych. Co istotne, jego powrót mógłby nie być tylko odzwierciedleniem silnych aspiracji jednostki, ale także symptomem głębszych, niezaspokojonych potrzeb społecznych, które nie znajdują reprezentacji w tradycyjnych strukturach politycznych.

Jak administracja Trumpa była rozbita wewnętrznie i co z tego wynika dla przyszłości polityki?

Izolacja, która pojawiła się w administracji Trumpa, nie była tylko wynikiem jej politycznych decyzji, ale także wynikała z charakteru prezydenta oraz jego braku tolerancji wobec profesjonalizmu i porządku. Wielu dostrzegało w Trumpie, zwłaszcza w początkowej fazie jego kadencji, pewną cechę charakterystyczną dla osoby, która nie rozumie ani nie akceptuje struktury państwowej, której celem jest sprawność i przewidywalność działania. W tym kontekście, historia Rexa Tillersona, sekretarza stanu w administracji Trumpa, stanowi dość dobitny przykład frustracji wynikającej z tej politycznej chaotycznej atmosfery.

Podczas jednego z najważniejszych spotkań w Pentagonie, które miało miejsce nazywane „Tank” – doszło do serii gwałtownych starć, z których najbardziej uderzające było zachowanie prezydenta. Trump wielokrotnie przerywał Tillersonowi, kiedy ten próbował wyjaśnić, jak działa umowa nuklearna z Iranem, czy wyrażał sprzeciw wobec porównań amerykańskich żołnierzy do najemników. Tillerson, którego osobiste poczucie porządku i profesjonalizmu było silnie rozwinięte, reagował milczeniem i z irytacją. Po zakończeniu spotkania zwrócił się do Garrego Cohna słowami: „Jebany idiota”. To spotkanie, pełne napięć i nieporozumień, stało się jednym z najbardziej pamiętnych epizodów całej administracji Trumpa, bo było swoistym lustrem, które pokazało nie tylko brak zrozumienia dla strukturalnych zasad polityki, ale także głęboki kryzys komunikacyjny, który miał później nieoczekiwane konsekwencje.

Z kolei reakcja Steve'a Bannona na te wydarzenia była nie mniej interesująca. Bannon, który chciał, by Trump zrozumiał, że struktura administracyjna ma „własny umysł” i działa niezależnie, traktował te starcia niemal jak wygraną w grze politycznej. Twierdził, że to on przygotował Trumpa na te konflikty i chciał pokazać, że osoby z wojska, choć potężne w swych rolach, nie mogą rządzić całym krajem. Dla Bannona był to rodzaj triumfu, który miał pokazać, że jego plan jest realizowany, że administracja potrzebuje odważnych działań i nie boi się otwartych starć.

Kolejne wydarzenia nie zdołały złamać tego obrazu. Trump po wprowadzeniu kontrowersyjnego zakazu dla żołnierzy transseksualnych, który nie został wcześniej skonsultowany z jego doradcami wojskowymi, jeszcze bardziej zraził do siebie generałów. Mattis, który miał być jednym z głównych doradców prezydenta, czuł się oszukany. W tej atmosferze, Priebus i Spicer, którzy nie potrafili sprostać tej politycznej niestabilności, zostali w końcu odstawieni na bok. Na ich miejsce wkrótce pojawił się Anthony Scaramucci, który w sposób bardzo ekspresyjny, wręcz wulgarny, zaczął publicznie krytykować swoich współpracowników. Jego wywiad z dziennikarzem Ryanem Lizzą, w którym oskarżał Priebusa o „paranoję” i Bannon o brak profesjonalizmu, tylko pogłębił poczucie chaosu i rozbicia wewnętrznego.

Do momentu, gdy sytuacja doszła do kryzysu, gdy Priebus poczuł, że jego czas w Białym Domu dobiega końca, Trump podjął decyzję o mianowaniu nowego szefa sztabu – Johna Kelly'ego. Kelly, były generał, który miał doświadczenie zarówno w wojsku, jak i w pracy w administracji, miał być ratunkiem dla rozpadającej się administracji. Choć jego decyzja o objęciu tego stanowiska była zaskoczeniem, to sam Kelly nie był przekonany, że jego doświadczenie w wojsku może pomóc w tak niezwykle politycznym środowisku Białego Domu. Jednak pomimo tego, że był w tej roli traktowany jak wybawiciel, to szybko zorientował się, że jego zadanie nie polegało tylko na przywróceniu porządku, ale także na radzeniu sobie z głębokimi podziałami wewnętrznymi, które pogłębiały się z dnia na dzień.

Wszystkie te wydarzenia, które miały miejsce w pierwszym roku prezydentury Trumpa, ukazują nie tylko specyfikę jego osobistego stylu zarządzania, ale również głębokie problemy strukturalne, które stały się jego dziedzictwem. Chaos

Jak decyzje Trumpa w sprawie Rosji i weteranów kształtowały jego administrację?

W trakcie swojej kadencji Donald Trump wielokrotnie stawiał swoich doradców i współpracowników w trudnych sytuacjach, gdzie decyzje były podyktowane jego osobistymi przekonaniami oraz chęcią unikania odpowiedzialności. Sytuacje takie jak wyciek dokumentu "DO NOT CONGRATULATE" czy sprawa wypuszczenia rosyjskich dyplomatów są doskonałymi przykładami chaosu, który zdominował polityczne decyzje w Białym Domu.

Jednym z najistotniejszych momentów w administracji Trumpa była jego reakcja na kontrowersyjny wybór języka, który miał zostać użyty w rozmowie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Kiedy w 2017 roku wyciekła informacja o "DO NOT CONGRATULATE" w kontekście wyników wyborów prezydenckich w Rosji, Trump uznał to za powód do zażenowania i skierował swoje oskarżenia w stronę doradców, oskarżając ich o niekompetencję. McMaster, który był jednym z głównych doradców, musiał stawić czoła presji i tłumaczyć decyzje, mimo że sam Trump w końcu zdecydował się skorzystać z "zatrutych" wyników. Takie wypadki były częścią szerszego obrazu administracji, gdzie rzeczywiste decyzje polityczne były skutkiem osobistych interakcji Trumpa z doradcami i innymi liderami świata.

Po wycieku, McMaster stanął przed kolejnym zadaniem – przekonaniem Trumpa do nałożenia sankcji na Rosję za próbę zabójstwa Siergieja Skripala, b. rosyjskiego agenta, który został otruty na terytorium Wielkiej Brytanii. Trump, początkowo niechętny, w końcu zgodził się na eksmitowanie rosyjskich dyplomatów, ale ostatecznie pozostał niezadowolony z tego, jak sytuacja rozwinęła się na poziomie międzynarodowym. Okazało się, że wciąż był przekonany, że Europa nie robi wystarczająco dużo, aby ukarać Moskwę. Takie podejście, skoncentrowane na dążeniu do zadowolenia "ego" Trumpa, charakteryzowało wiele jego decyzji międzynarodowych.

Inną, równie znaczącą sprawą, która pokazała nieracjonalność działań w Białym Domu, była historia odwołania sekretarza weteranów, Davida Shulkina. Shulkin, który był członkiem administracji Obamy i starał się reformować system opieki zdrowotnej weteranów, znalazł się w centrum walki o kontrolę nad Departamentem Spraw Weteranów. W trakcie jego kadencji, wielki wpływ na decyzje w tej dziedzinie wywarli prywatni sponsorzy Trumpa, w tym Ike Perlmutter, miliarder i dawny przyjaciel Trumpa z Mar-a-Lago. Shulkin zmagał się z presją wywieraną przez grupę "Mar-a-Lago Crowd", co w końcu doprowadziło do jego odwołania. Trump, choć formalnie mówił, że Shulkin odszedł z własnej woli, w rzeczywistości zadecydował o jego zwo