W centrum, wokół którego wszystko inne się obraca, znajduje się niezwykła orientacja Donalda Trumpa wobec samego siebie. Nie ma w nim Jekylla, jest tylko Hyde. Dziwaczny przypadek Donalda J. Trumpa jest zupełnym przeciwieństwem tego, co Robert Louis Stevenson opisał w swojej powieści „Doktor Jekyll i pan Hyde”. Tak samo jak ja, a prawdopodobnie jak ty, Stevenson uważał, że ludzie mają ukryte, wewnętrzne ja. Zawsze istnieje więcej w każdym z nas, niż to, co widać na powierzchni. Jednym z powodów, dla których bycie człowiekiem gatunku Homo sapiens okazuje się tak interesujące, jest fakt, że każdy z nas jest zagadką dla samego siebie. Każdy z nas ma okazję podjąć podróż ku odkrywaniu samego siebie. Szukamy w sobie prawd wewnętrznych. Jednak Donald Trump nie jest jak inni ludzie. Kiedy patrzy w psychologiczną taflę lustrzaną, nie widzi różnych jaźni, które go tworzą. Nie dostrzega wielu różnych postaci, z których każda ewoluuje, by odgrywać rolę w historii Donalda J. Trumpa. On nie dostrzega żadnej historii, bo nie ma jej wcale.

Michael D’Antonio może mieć rację, opisując Trumpa jako skutecznego „opowiadacza historii”. Nie da się zaprzeczyć, że Trump tworzy obrazy w umysłach innych ludzi – na przykład obraz sukcesu jako biznesmena, który zbudował swoje bogactwo przez lata, czy obraz celebryty, większego niż życie, gwiazdy telewizyjnej. Na wiecach wyborczych i porannych tweetach Trump potrafi opowiadać bardzo dobrą historię. Na przykład, obiecując „Make America Great Again”, odwołuje się do potężnej narracji, którą dzielą z nim jego zwolennicy, narracji o spadku znaczenia Ameryki i obietnicy odrodzenia. Jednak Donald Trump nie ma psychologicznie przekonującej opowieści o sobie samym. On nie widzi swojego życia jako opowieści rozwijającej się przez czas – jako wewnętrznej narracji, która śledzi wieloaspektowego i rozwijającego się bohatera przez długą drogę. I przez to nie postrzega siebie jako osoby, przynajmniej nie w sposób, w jaki widzą siebie inni dorośli ludzie. Zamiast patrzeć na siebie jak na w pełni zrealizowaną istotę ludzką, która żyje spójną historią rozwijającą się przez czas i świadomość, Donald Trump porusza się przez życie, jakby był superbohaterem – a tak to widzi również on sam. Działa odważnie, by podbić chwilę, moment po momencie, epizod po epizodzie – człowiek epizodyczny. Jak nauczyli się sfrustrowani biografowie, Trump nie patrzy w głąb siebie; nie patrzy wstecz; nie patrzy na to, co może nadejść, przynajmniej nie bardzo daleko. Trump nie jest introspektywny, retrospektywny ani prospektywny. Nie ma głębi; nie ma przeszłości; nie ma przyszłości.

Współczesni ludzie nieustannie projektują na Donalda Trumpa swoje podstawowe założenia dotyczące tego, jacy są ludzie. Oczekujemy od Trumpa, że będzie czymś więcej, jak każdy inny dorosły człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkaliśmy. Oczekujemy, że będzie miał różne części siebie, które będą ze sobą jakoś spójne i realizowane przez jakąś historię. Oczekujemy głębi, złożoności i zmiany – bo współcześni ludzie są głębocy, złożeni i zmieniają się z biegiem czasu. Jednak dziwność Donalda Trumpa polega na odrzuceniu naszych głębokich oczekiwań, tych ukrytych oczekiwań, które Robert Louis Stevenson uczynił w pełni widocznymi w swoim dziwacznym przypadku. W przeciwieństwie do Jekylla i jego Hyde’a, Donald Trump nie jest wieloma rzeczami. On jest jedną pierwotną rzeczą. Trump może ukrywać fakty dotyczące swojego życia i skrywać szczegóły swojej finansów, ale nie potrafi ukryć różnych części siebie – i to dlatego, że psychologicznie rzecz biorąc, nie ma różnych części siebie. Gdziekolwiek jest i kiedykolwiek, Trump jest dziwnie w pełni obecny w tym momencie. To nie może być prawdą, mówisz? Trump często wydaje się, jakby grał, zakładał maskę, odgrywał rolę. Musi być coś więcej za tą maską, prawda? Nie! Spoglądasz na niego całego – tu i teraz. Jak pan Hyde, bez Jekylla, Donald Trump żyje głównie w żywej, emocjonalnej teraźniejszości. To dlatego dla wielu ludzi wydaje się tak autentyczny, a jednocześnie tak dziwny. To właśnie daje mu pierwotną charyzmę, która nie przestaje fascynować milionów Amerykanów, mimo że odstrasza miliony innych. Dlatego Trumpowi udało się pokonać swoich 15 rywali w prawyborach Partii Republikańskiej w 2016 roku. Niemożliwe było oderwanie oczu od niego w czasie debat republikańskich – a publiczność była wciągnięta przez całą kampanię prezydencką i jego kadencję. Dynamiczny i pierwotny, Trump jest jak wulkan czy dzikie zwierzę. Siła natury, uwolniona. Kiedy Jekyll przeistoczył się w Hyde’a, poczuł „wolność duszy”, która „dodawała mi sił i cieszyła mnie jak wino”. Moja „miłość do życia była wspaniała” – wspominał. Był Trumpem w tym momencie. Każdym momentem.

Oto, kim jestem. Profesor psychologii i rozwoju człowieka na Uniwersytecie Northwestern, badam osobowość oraz to, jak ludzie zmieniają się z biegiem czasu. Przez ostatnie trzy dekady moi studenci i ja przeprowadziliśmy szereg badań dotyczących rozwoju osobowości w dorosłości, kładąc nacisk na wewnętrzne narracje, które ludzie tworzą, aby nadać sens swojemu życiu. Jestem więc psychologiem, który prowadzi badania, pisze książki i artykuły, a także prowadzi zajęcia. Nie jestem klinicystą. Nie diagnozuję chorób psychicznych. Nie pracuję z pacjentami ani nie prowadzę psychoterapii. W swoich ostatnich artykułach i książkach, zastosowałem narzędzia psychologicznej interpretacji do życia prezydentów USA George’a W. Busha i Baracka Obamy. Moja psychologiczna interpretacja życia i osobowości Donalda Trumpa rozwija tematy, które poruszyłem w artykule na okładce z czerwca 2016 roku w „The Atlantic”. W „Umysł Donalda Trumpa” starałem się ujawnić niektóre ważne dynamiki psychologiczne w życiu Trumpa i przewidzieć, jakim prezydentem może się stać, jeśli wygra wybory w 2016 roku. Jak większość ludzi latem 2016 roku, nie sądziłem, że wygra wybory prezydenckie. Dlatego prognozowanie wydawało się głównie interesującym ćwiczeniem intelektualnym w tamtym czasie, jak hipotetyczna sprawa, którą mógłbym zadać moim studentom na zajęciach. Wyniki wyborów 8 listopada 2016 roku jednak zamieniły hipotetyczną sprawę w rzeczywistość. Od tego czasu uważnie śledzę, jak uczucia, myśli i zachowania prezydenta Trumpa odpowiadają na prognozy, które poczyniłem, a także jak w niektórych kwestiach zaskoczył mnie, motywując do głębszego zrozumienia.

Chociaż nie da się przewidzieć, co Trump zrobi jutro, mamy dziś wystarczającą wiedzę o nim, by przeprowadzić pełne psychologiczne rozliczenie. Znamy go już dobrze – 73-letni były magnat nieruchomości i gwiazda telewizyjna, który został prezydentem USA, ktoś, kto jest w centrum uwagi publicznej od swoich dwudziestych lat, a jego biografia jest rozciągnięta na niezliczone publiczne

Czy diagnozowanie polityków na podstawie ich osobowości jest etyczne?

Psycholog i gospodyni programów telewizyjnych, Gina Loudon, twierdzi, że Donald Trump nie cierpi na żadną chorobę psychiczną, lecz jest wręcz wzorem zdrowia psychicznego. Jeśli już można go określić mianem „szalonego”, to tylko w sensie pozytywnym – jest „szalony jak lis”, czyli „szalony” w dobrym tego słowa znaczeniu. Jednak w przypadku Donalda Trumpa, najtrudniejszą kwestią do rozstrzygnięcia w odniesieniu do NPD (zaburzenie osobowości narcystycznej) może być sama zasada leżąca u podstaw dziewięciu specyficznych kryteriów tego zaburzenia. Osoba cierpiąca na NPD musi bowiem wykazywać rzeczywiste oznaki cierpienia. Musi występować cierpienie i upośledzenie. Zaburzenie to powinno zakłócać przystosowanie osoby do życia, utrudniając jej życie w sposób, który sama osoba dotknięta zaburzeniem uznaje za nieakceptowalny. Jeżeli Trump czuje się doskonale z powodu swojej narcyzmu, jeżeli żyje bez uporczywego cierpienia i osiąga swoje cele życiowe w sposób udany (został prezydentem, mimo wszystko), to czy naprawdę możemy twierdzić, że cierpi na jakiekolwiek zaburzenie psychiczne? To trudne pytanie, na które eksperci zdrowia psychicznego różnią się w swoich odpowiedziach.

Donald Trump od dawna rozwijał w sobie narcyzystyczną motywacyjną agendę. Pod cechami wysokiej ekstrawersji i niskiej ugodowości kryje się złożona mieszanka celów, motywów, wartości i przekonań, które mają na celu promowanie wspaniałości jego samego. Trump kocha siebie tak, jak starożytny grecki chłopiec Narcyz kochał swój piękny obraz odbijający się w wodzie. Jego nadmierna miłość do siebie, dziwnie zewnętrzna i zależna od jego ciągłego bycia zwycięzcą, napędza i kieruje jego codziennym zachowaniem w braku stałej tożsamości, długoterminowej narracji życiowej. Jest narcyzem bez opowieści, narcyzem epizodycznym, którego miłość do siebie musi być nieustannie odnawiana i potwierdzana w każdym kolejnym epizodzie, gdy przechodzi od jednej bitwy do następnej w życiu pełnym wojen.

Ale czy to wszystko oznacza, że Donald Trump jest podręcznikowym przypadkiem NPD? Dlaczego nie po prostu nadać mu etykiety klinicznej i zakończyć temat? Dlaczego nie przyjąć roli lekarza i nie postawić mu diagnozy medycznej? Choć posiadam doktorat z psychologii i relacji społecznych, specjalizując się w psychologii osobowości i rozwoju, nie jestem przeszkolony jako klinicysta. Nie mam uprawnień do prowadzenia psychoterapii. Nie diagnozuję pacjentów. Ale co, gdybym to zrobił? Gdybym był przeszkolonym psychologiem klinicznym, który codziennie stawia diagnozy zgodnie z DSM? Czy byłoby profesjonalnie odpowiednie, abym jako praktykujący psycholog kliniczny postawił Trumpowi diagnozę NPD? Czy byłoby to etyczne? Pamiętajmy, że w tym scenariuszu nie jest on moim pacjentem, a ja nigdy nie przeprowadziłem z nim wywiadu diagnostycznego.

Wyobraźmy sobie jednak, że postawiłem taką diagnozę. Jaką użyteczność miałaby ta diagnoza? Czego by nas nauczyła, czego nie wiedzielibyśmy wcześniej? Czy wyborcy amerykańscy byliby lepiej poinformowani, gdyby otrzymali informacje diagnostyczne na temat zdrowia psychicznego kandydatów politycznych? Jakie byłyby konsekwencje dla amerykańskiego życia politycznego, gdyby psychologowie byli rutynowo wzywani do diagnozowania wybranych urzędników publicznych? To wszystko prowadzi nas do tzw. zasady Goldwatera.

W wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 1964 roku starł się republikański senator z Arizony Barry Goldwater z demokratycznym urzędującym prezydentem Lyndonem Johnsonem. Johnson, który objął prezydenturę po zamachu na Johna F. Kennedy'ego, zjednoczył liberałów i politycznych moderatów wokół programu rozbudowy programów społecznych, praw obywatelskich oraz aktywnej polityki zagranicznej. Z kolei Partia Republikańska, podczas swojej konwencji w 1964 roku w San Francisco, dokonała ostrego zwrotu w prawo, nominuje skrajnego konserwatystę Barry'ego Goldwatera. Goldwater, libertarianin, który opowiadał się za ogromnymi cięciami podatkowymi i zrównoważonym budżetem, głosował przeciwko ustawie o prawach obywatelskich. Uważany był również za jastrzębia w kwestiach obronności. W jednej z najsłynniejszych reklam politycznych w historii, tzw. „Daisy Ad”, trójletnia dziewczynka w prostym sukieneczce, stojąc na idyllicznej łące, zrywa płatki kwiatka, podczas gdy nad nią wybucha bomba nuklearna. Reklama kończy się poważnym wezwaniem do głosowania na Lyndona Johnsona, bo „stawka jest zbyt wysoka, by zostać w domu”.

W obliczu tej reklamy oraz ogólnych obaw o Goldwatera, wielu polityków i dziennikarzy uważało go za niebezpiecznego i zbyt ekstremalnego, by objąć urząd prezydenta. W odpowiedzi na swoje liczne ataki, Goldwater słynnie ogłosił: „Ekstremizm w obronie wolności nie jest wadą”. Wśród psychiatrów amerykańskich także pojawiły się wątpliwości, czy Goldwater jest odpowiednią osobą na prezydenta. W miesiącach poprzedzających wybory, magazyn Fact przeprowadził ankietę wśród psychiatrów, pytając ich o zdrowie psychiczne Goldwatera. W odpowiedzi na tę ankietę spośród 12 356 psychiatrów, 2 417 (około 19%) odpowiedziało, z czego 1 189 uznało Goldwatera za psychicznie „niezdolnego” do sprawowania urzędu, a 657 za psychicznie zdolnego. W artykule opublikowano również komentarze, w których Goldwater opisywany był jako „emocjonalnie niestabilny”, „niemoralny”, „amoralny” i jako „niebezpieczny szaleniec”. Jeden z psychiatrów stwierdził, że „megalomaniakalna, wielkoduszna wszechmoc zdaje się przenikać osobowość pana Goldwatera, dając dalsze dowody na jego zaprzeczenie i brak uznania własnych uczuć niepewności i nieefektywności”. Wśród respondentów pojawiły się także formalne diagnozy, takie jak „schizofrenia”, „paranoja”, „zaburzenie obsesyjno-kompulsywne” oraz „zaburzenie osobowości narcystycznej” (dziś NPD).

Goldwater, po przegranej, pozwał magazyn Fact za zniesławienie. W trakcie procesu zeznał, że jego zdrowie psychiczne jest nienaruszone. Sąd przyznał mu symboliczne 1 dolara odszkodowania, ale 75 000 dolarów odszkodowania karnego, sugerując, że choć Goldwater nie ucierpiał na tym procesie (jego porażka nie była związana z artykułem), to magazyn dopuścił się nieodpowiedzialnego zachowania. Po apelacji Sąd Najwyższy utrzymał wyrok, a dwóch sędziów, Hugo Black i William O. Douglas, wyraziło zdanie odmienne, argumentując, że „społeczeństwo ma niezbywalne prawo do najściślejszego badania charakteru i zdolności każdego, kto aspiruje do prezydentury”.

Społeczność psychiatryczna została upokorzona aferą Fact. Wielu obserwatorów uznało, że lewicowi psychiatrzy ukryli swoje polityczne uprzedzenia pod maską medycyny, niesłusznie stygmatyzując postać publiczną, której nigdy nie traktowali jako pacjenta.

Jak narracja kształtuje tożsamość: Analiza życiowych opowieści liderów politycznych

W latach 70. XX wieku Barack Obama stawiał sobie pytanie o ojca, który porzucił rodzinę zaraz po jego narodzinach. Jego psychologiczna podróż w poszukiwaniu tożsamości stała się jednym z najważniejszych tematów młodzieńczych lat. Z jednej strony, nieprzemijająca ciekawość świata, z drugiej – zamieszanie co do własnej tożsamości jako młodego mężczyzny, który był jednocześnie czarnoskóry i „nieczarnoskóry”. W jednym z najodważniejszych przykładów autobiograficznego myślenia, Obama określił siebie jako dziedzica amerykańskiego ruchu na rzecz praw obywatelskich, stawiając się w roli Józefa w opowieści o Mojżeszu, którym był Martin Luther King Jr. i inni bojownicy o prawa człowieka. Jego opowieść, opowiedziana w książce „Dreams from My Father”, jest progresywnym narracyjnym wznoszeniem się, które odbija się echem marszu narodu ku równości i wolności – długiej drogi historii, która, jak mówił King, zakrzywia się ku sprawiedliwości.

Zanim Obama poślubił Michelle Robinson w wieku 31 lat, już wcześniej identyfikował się jako bohater tej wielkiej opowieści. George W. Bush, również w tym samym wieku, nie stworzył swojej narracji, ale gdy poślubił Laurę Welch, zaczynał dostrzegać, jak jego dotychczasowe życie – pełne rozczarowań i zmarnowanych szans – nie miało nic wspólnego z planami jego ojca, George’a H.W. Busha, który był bohaterem wojennym, mądrym biznesmenem i prezydentem Stanów Zjednoczonych. Bush Jr., będąc w swojej „wędrującej fazie” w latach 20., zrozumiał, że jego życie to raczej historia syna marnotrawnego, który, po nawróceniu, zaczął szukać sensu. W 38. roku życia przeszedł istotną religijną konwersję, a po 40. urodzinach zerwał z alkoholem na stałe. W jego oczach była to narracja o utraconym i odzyskanym raju, opowieść o drugiej szansie, która przyciągnęła wielu jego zwolenników w czasie kampanii prezydenckiej w 2000 roku.

Donald Trump, choć często mówi o sobie, nie stworzył tego rodzaju narracji. Jego wypowiedzi to raczej serie ogólnych oświadczeń: „Jestem najlepszy”, „Jestem najinteligentniejszy”, „Jestem genialnym stabilnym geniuszem”. Mimo że Trump regularnie mówi o swoich sukcesach, te stwierdzenia nie stanowią historii o nim samym. Nie wyjaśniają, jak stał się tym, kim jest, ani jak jego życie się rozwijało. Brakuje im refleksji nad tym, co jest dla niego ważne na dłuższą metę, poza chwilowym „byciem najlepszym” i wygrywaniem. Nie odnoszą się do żadnych niepowodzeń, które mogłyby stanowić fundament jego rozwoju. Trump nigdy nie pokusił się o stworzenie osobistej narracji, w której podzieliłby się swoją drogą życia, błędami, nauką i przemianą. Zamiast tego, pozostaje w roli „bohatera komiksu”, który nie rozwija się, nie zmienia, ani nie przekazuje żadnej głębszej, moralnej lekcji.

Po 16 latach od zwycięstwa George’a W. Busha, Trump miał okazję, by podczas swojej przemowy akceptacyjnej na Konwencji Narodowej Partii Republikańskiej w Cleveland przedstawić swoją własną historię. Tradycyjnie, kandydaci na prezydenta w swoich przemowach akceptacyjnych dzielą się osobistymi opowieściami o sobie, o tym, kim byli, kim się stali i kim chcieliby być jako prezydent. Jednak Trump, mimo swojej popularności i lat obecności w mediach, nie zaprezentował żadnej narracji o swoim życiu. Zamiast tego, mówił o swojej „wielkości”, nie odnosząc się w żaden sposób do swojej przeszłości, trudności, nauk życiowych czy wewnętrznych zmagań. Dziennikarze zauważyli, że zamiast stać się „człowiekiem z krwi i kości”, Trump uchodził za karykaturę, postać, którą trudno było utożsamić z rzeczywistością.

Pewien biznesmen, Tom Griffin, który spotkał Trumpa w 2006 roku, zauważył, że Trump jest jak aktor, który zawsze odgrywa swoją rolę. Według niego, Trump nigdy nie był sobą – zawsze był „Donaldem Trumpem”, granym w stylu telewizyjnego show. Nawet gdy negocjował interesy, grał w swoją rolę do perfekcji. Griffin porównał go do postaci z komiksów, które mają charakterystyczną postawę, wygląd i sposób mówienia, ale nie oferują niczego głębszego. Trump pozostaje w swojej roli, nigdy nie pozwalając, by jego prawdziwa osobowość wyłoniła się zza maski.

Podstawową różnicą między tymi liderami, jak Obama czy Bush, a Trumpem, jest umiejętność tworzenia spójnej narracji o własnym życiu. Narracja ta pomaga nie tylko zrozumieć siebie, ale także budować więź z innymi, w tym wyborcami. Opowieść o własnym życiu nie musi być doskonała, ale musi zawierać elementy rozwoju, zmiany i refleksji. To te historie dają ludziom poczucie, że ich liderzy są prawdziwi, że przeżyli coś, co ich ukształtowało, i co pozwala im teraz podejmować decyzje o przyszłości. Donald Trump natomiast, poprzez swoje narracyjne ograniczenia, pozostaje bohaterem swojej własnej baśni, bez głębszego sensu, który przyciągałby innych do jego opowieści.