Mark Meadows, były szef sztabu Białego Domu za kadencji Donalda Trumpa, był postacią niejednoznaczną. Choć początkowo mało kto znał jego imię, to wkrótce stał się kluczowym graczem na scenie politycznej Stanów Zjednoczonych. Jego lojalność wobec Trumpa, jego nieprzejednana postawa wobec przeciwników politycznych i kontrowersyjne decyzje sprawiły, że zyskał reputację polityka gotowego na wszystko. Jednak jego rola w kwestii pandemii COVID-19 rzuciła nowe światło na to, w jaki sposób niektóre decyzje polityczne mogą wpłynąć na reakcję społeczeństwa w czasie kryzysu zdrowotnego.

Kiedy pandemia COVID-19 dotknęła Stany Zjednoczone, rząd federalny początkowo miał różne podejścia do kwestii zdrowia publicznego. W szczególności Trump, choć na początku starał się nieco złagodzić powagę sytuacji, później, pod wpływem nacisków i rosnącej liczby zgonów, zaczął mówić o zaleceniu noszenia masek. Jednak szybko stało się jasne, że decyzja o ich noszeniu nie była kwestią zdrowia publicznego, lecz politycznego wyboru. Prezentowanie masek przez Trumpa, zwłaszcza w kontekście spotkań z zagranicznymi liderami, stało się politycznym wyzwaniem. Jego odmowa noszenia maski była wciąż przypieczętowana jego postawą, której celem było budowanie swojego wizerunku jako lidera, który nie poddaje się presji. Był to jeden z przykładów, w jaki sposób pandemia stała się polem do walki ideologicznej, której nie dało się już oddzielić od polityki.

W tym kontekście postawa Marka Meadowsa, jednego z najbliższych doradców Trumpa, staje się jeszcze bardziej interesująca. Meadows, który wcześniej odgrywał ważną rolę w opozycji wobec rządu Baracka Obamy, wkrótce stał się zwolennikiem Trumpa, mimo że początkowo był do niego sceptyczny. Jego zaangażowanie w propagowanie polityki Trumpa w czasie pandemii COVID-19 pokazało, jak silne były powiązania między osobistymi ambicjami a decyzjami dotyczącymi zdrowia publicznego. Meadows, podobnie jak jego szef, zdystansował się od kwestii zdrowia publicznego, stawiając je na drugim planie w obliczu walki o utrzymanie władzy.

Meadows, jako były członek House Freedom Caucus, był postacią, która zyskała popularność dzięki radykalnym, konserwatywnym poglądom. Jego twarde stanowisko wobec rządu Obamy, a później rządu Trumpa, nie było niczym nowym. Przez całe swoje polityczne życie Meadows stawiał interesy partyjne i ideologiczne ponad potrzebami społeczeństwa. Jednak w przypadku pandemii COVID-19 jego sceptycyzm wobec zamknięcia kraju oraz minimalizacji zagrożenia zdrowotnego stawiały go w jeszcze bardziej kontrowersyjnej roli. W jego oczach pandemię można było zignorować, traktując ją jako „przesadną reakcję”, którą należy szybko zakończyć. Na przykład, Meadows uważał, że nie ma sensu zamykać gospodarki, bo "większość ludzi nie była zagrożona", jednocześnie zapominając o tym, że wirus nie znał granic i dotykał również osoby młodsze, a także tych, którzy wcześniej nie mieli poważnych chorób.

Postawa Meadowsa była dla wielu wewnętrznych doradców Białego Domu zaskakująca. W czasie, gdy eksperci ds. zdrowia publicznego walczyli o wdrożenie surowych środków ostrożności, Meadows nie tylko minimalizował ryzyko, ale także starał się zminimalizować wpływ polityczny decyzji, które mogłyby zaszkodzić wizerunkowi administracji. W efekcie, w ciągu kilku miesięcy pandemia stała się nie tylko tematem medycznym, ale także przedmiotem nieustannej walki politycznej, gdzie opinie i decyzje były często podyktowane interesem partyjnym, a nie zdrowiem publicznym.

Równocześnie, postawa Meadowsa odbiła się także na samym Trumpie, który nie potrafił stworzyć spójnej i przekonującej narracji dotyczącej zdrowia publicznego. Jego decyzje często były chaotyczne, a zalecenia sprzeczne. Z jednej strony zalecał noszenie masek, z drugiej – kpił z ich stosowania, co wprowadzało zamieszanie wśród obywateli. Podjęta decyzja o tym, by zignorować kwestie zdrowotne na rzecz politycznej gry, miała ogromny wpływ na rozwój pandemii w Stanach Zjednoczonych.

Warto również zauważyć, że postawa Meadowsa w czasie pandemii była tylko jednym z przykładów tego, jak konserwatywni politycy wykorzystywali sytuację kryzysową do realizacji swoich celów politycznych. Jego podejście, oparte na minimalizacji zagrożenia, spotkało się z dużym poparciem wśród konserwatywnych wyborców, którzy czuli się zagrożeni przez nadmierne ingerencje rządu w życie prywatne. W tym kontekście pandemia COVID-19 stała się nie tylko wyzwaniem zdrowotnym, ale i narzędziem do testowania granic władzy politycznej.

Patrząc na tę sytuację z perspektywy współczesnej polityki, możemy zauważyć, jak w okresie kryzysu zdrowotnego doszło do znaczącej polaryzacji społecznej. Pytanie o zdrowie stało się pytaniem o wierność określonej wizji politycznej. Wydarzenia te pokazują, jak łatwo było przekroczyć granice zdrowego rozsądku, by utrzymać swoją pozycję polityczną i jak polityka może wkraczać w sferę, która powinna być obszarem działania ekspertów i naukowców.

Jak Trump zderzył się z rzeczywistością: Wewnętrzne konflikty w administracji i wpływ na politykę USA

Podczas swojego kadencji Donald Trump nie tylko spotykał się z krytyką zewnętrzną, ale także zmagał się z wewnętrznymi napięciami w samej Białej Domu. Jego styl przywództwa i decyzje polityczne prowadziły do ciągłych zawirowań i kłopotów, które dotyczyły zarówno jego doradców, jak i samego kierunku polityki administracji.

Od samego początku kadencji, Trump stawiał na lojalność jako kluczowy element swojego kręgu doradców. Jak powiedział: "Demokraci przez dekady pokonują was, bo znają małe słowo – 'lojalność'". Jednak, mimo nacisków, doradcy Trumpa, tacy jak Gary Cohn, niejednokrotnie stanęli w opozycji do jego decyzji. Cohn, który pełnił funkcję doradcy ekonomicznego, publicznie krytykował Trumpa za brak odpowiedniego stanowiska wobec grup nienawistnych, zwłaszcza po wydarzeniach w Charlottesville. Choć w końcu zdecydował się pozostać w administracji, jego lojalność była już podważona, a rosnąca liczba konfliktów wewnętrznych tylko pogłębiała poczucie chaosu.

Również postać Steve’a Bannona, bliskiego doradcy Trumpa, odgrywała kluczową rolę w kształtowaniu wizerunku administracji. Bannon, który początkowo zdobył zaufanie prezydenta, zaczął coraz częściej kłócić się z innymi członkami rządu. Jego kontrowersyjne wypowiedzi i publiczne starcia, takie jak z Jaredem Kushnerem i Ivanką Trump, były tylko przykładem głębszego problemu w administracji. Bannon widział w polityce Trumpa szansę na zrealizowanie swoich bardziej radykalnych celów, szczególnie w kwestii obrony tradycji i dziedzictwa, co z kolei spotkało się z krytyką ze strony innych członków Białego Domu.

Wspomniane wydarzenia w Charlottesville, które miały miejsce w sierpniu 2017 roku, stały się punktem zwrotnym dla administracji Trumpa. Po brutalnym ataku neonazistów, prezydent początkowo wypowiedział się w sposób, który wielu uznało za wysoce kontrowersyjny – stwierdził, że odpowiedzialność za zamieszki ponoszą "oba obozy". Choć później próbował wycofać się z tej wypowiedzi, efekt był już widoczny. Z jednej strony, Trump starał się bronić swojej bazy wyborczej, z drugiej – budził obawy wśród elit rządzących, które zaczynały dostrzegać w nim zagrożenie dla stabilności administracji.

Bannon, który był jednym z głównych architektów kampanii Trumpa, szybko stał się celem krytyki. Jego publiczna konfrontacja z administracją, w tym wypowiedzi na temat polityki zagranicznej, zaczęły podważać jego pozycję. Jego nieustanne angażowanie się w wewnętrzne walki o wpływy oraz odmienne zdanie na temat kluczowych kwestii politycznych, w tym strategii wobec Korei Północnej i Chin, sprawiły, że jego obecność w Białym Domu stała się coraz bardziej problematyczna. W końcu, po głośnej wypowiedzi udzielonej "The American Prospect", Bannon został zwolniony. Tego samego dnia, Trump ogłosił decyzję o powrocie do tradycyjnej polityki zagranicznej, szczególnie w kontekście Afganistanu.

Zaskakujące jest, jak mimo ogromnych napięć wewnętrznych, Trump potrafił utrzymać władzę nad swoimi doradcami, niejednokrotnie wygrywając z nimi spory i pokazując im, kto ostatecznie decyduje. Jednak nie była to tylko kwestia siły przywództwa, lecz również jego zdolności do przyciągania osób, które wierzyły, że mogą wywrzeć większy wpływ w administracji, mimo chaosu panującego wokół.

Warto dodać, że wojna o to, kto ma większy wpływ na decyzje prezydenta, była w dużej mierze kontynuacją jego polityki "rozłamu". Z jednej strony, starał się przyciągać bardziej konserwatywne i radykalne kręgi, z drugiej zaś, musiał dbać o równowagę wewnętrzną, żeby nie wywołać całkowitego paraliżu administracyjnego.

Kluczowym aspektem jest również rola armii, której Trump coraz bardziej ufał, traktując ją jako symbol siły. Z chwilą objęcia przez niego stanowiska prezydenta, armia stała się istotnym elementem jego wizerunku. Zamiast jednak szukać bardziej pragmatycznych ro

Jak Trump zarządzał Białym Domem: Chaos, manipulacje i lojalność w administracji

W ciągu kilku miesięcy, kiedy Stormy Daniels wydała książkę, w której opisała prezydenta jako posiadacza „małego i dziwnie ukształtowanego penisa”, Donald Trump zadzwonił do swojej rzeczniczki, Sarah Huckabee Sanders, prosząc ją, by wyjaśniła to kłamstwo. „Czy widziałaś, co o mnie powiedziała?” – zapytał Trump. „Same kłamstwa. Same kłamstwa.” Sanders, nie wiedząc, jak odpowiedzieć, odpowiedziała po prostu: „Tak, panie prezydencie.” Trump, jak zawsze, był przekonany o swojej niewinności: „Wszystko tam jest w porządku.” To typowy przykład jego reakcji na publiczne oskarżenia, które często traktował jako atak na jego osobę, nie zważając na ich rzeczywistą wagę czy prawdziwość.

Dla Johna Kelly'ego, byłego dowódcy Korpusu Marines i szefa sztabu Trumpa, zarządzanie wizerunkiem prezydenta, który był oskarżany o liczne nadużycia seksualne, było jednym z najcięższych obowiązków. Kelly, człowiek oddany służbie państwowej, nie ukrywał swojego coraz większego zniechęcenia. W końcu nazywał to stanowisko „najgorszą robotą”, jaką kiedykolwiek miał. „Nie wiem, czy jutro wrócę do pracy” – mówił niejednokrotnie, choć były to tylko jedne z wielu przykrych refleksji na temat prezydentury Trumpa. Jego zdaniem, Trump był narcystycznym kłamcą, który nie rozumiał rzeczywistości poza tym, co sam stworzył.

W trudnych chwilach Kelly miał tylko jedno marzenie: powstrzymać Trumpa przed podejmowaniem kolejnych impulsywnych decyzji, takich jak masowe zwolnienia czy nieprzemyślane tweety. Jako szef sztabu, starał się stworzyć mechanizmy, które pozwalałyby wyhamować prezydenckie pomysły, zanim stałyby się rzeczywistością. Wielokrotnie mówił, że jego książka o pracy w Białym Domu nosiłaby tytuł „Nie wysłane tweety, nie podjęte decyzje”. W rzeczywistości Kelly robił wszystko, by zatrzymać wprowadzanie nieprzemyślanych planów – takich jak wyjście z NATO czy prywatyzacja poczty amerykańskiej – a jednocześnie starał się zatrzymać naiwne i nieodpowiedzialne wpływy niektórych doradców, takich jak Peter Navarro, doradca ds. handlu, i Wilbur Ross, sekretarz handlu.

Trump, z natury człowiek, który skłonny był wierzyć w najbardziej ekstremalne pomysły, był łatwym celem dla takich doradców jak Navarro, który starał się wpłynąć na niego swoją protekcjonistyczną wizją polityki handlowej. Navarro często unikał innych doradców, by przekonać Trumpa do podejmowania działań, które w przeciwnym razie zostałyby zablokowane. Nawet jeśli Kelly i jego współpracownicy starali się odsunąć takich ludzi od prezydenta, to nie było to łatwe. Trump, jak widać, nie potrafił odrzucić skrajnych pomysłów, które często pojawiały się z dnia na dzień.

W tej atmosferze zdominowanej przez chaotyczną politykę, Kelly i jego współpracownicy musieli codziennie walczyć o to, by decyzje prezydenta nie były podejmowane bez przemyślenia. Mimo tego, że próbowali wypracować procedury, które spowalniałyby decyzje, często nie udawało się zablokować absurdalnych inicjatyw Trumpa, które po kilku dniach wracały na jego biurko. Niezależnie od tego, jak często doradcy starali się zniechęcić go do działań, które mogłyby zaszkodzić reputacji kraju, Trump zawsze wracał do tych samych tematów.

Również w tej niestabilnej atmosferze zewnętrzni doradcy, jak Corey Lewandowski, byli stałymi bywalcami Białego Domu, choć Kelly próbował unikać ich wpływów. Lewandowski, były menedżer kampanii Trumpa, wciąż miał swój wpływ na prezydenta, często wywierając nacisk na podejmowanie decyzji, które nie były korzystne dla samej administracji. Kelly próbował ograniczyć dostęp do takich postaci, ale w tej przestrzeni, gdzie prawo do wstawiennictwa u Trumpa były łatwe do zdobycia, nie było łatwo zaprowadzić porządek.

W obliczu tych złożonych relacji w Białym Domu, Kelly był zmuszony do podejmowania drastycznych kroków, takich jak usunięcie Omarosy Manigault Newman, jednej z niewielu czarnoskórych pracownic administracji, której oskarżenia o niewłaściwe korzystanie z samochodów służbowych wystawiły jej lojalność na próbę. W klasyczny sposób Trumpworld, cała rozmowa została potajemnie nagrana przez samą Omarosę, co tylko potęgowało atmosferę nieufności i napięcia.

Choć Kelly starał się ogranicz

Dlaczego urzędnicy Trumpa nie zrezygnowali? Analiza sekretnego dramatu w administracji

W 2018 roku ukazał się anonimowy artykuł w "The New York Times", napisany przez rzekomego „wysokiego rangą urzędnika administracji Trumpa”, który opisał tajemniczą grupę działającą wewnątrz rządu, mającą na celu blokowanie niektórych decyzji prezydenta oraz jego najgorszych skłonności. Artykuł zasugerował istnienie bardziej zorganizowanego oporu niż w rzeczywistości, jednocześnie wpisując się w retorykę Trumpa o tajemniczym „Deep State”, który rzekomo działa przeciwko niemu. Choć tekst wskazywał na niezadowolenie wielu osób w administracji, w tym Mike’a Pence’a, Johna Kelly’ego, a także Ivankę Trump i Jareda Kushnera, to zagadka tożsamości „Anonimowego” stała się tematem medialnej burzy. Spekulacje na temat autora sięgały różnych osób, ale prawda była inna. Autorem okazał się Miles Taylor, jeden z doradców, który wkrótce ujawnił swoją tożsamość.

To jednak, co zostało ukryte przed opinią publiczną, to prawdziwa, niewypowiedziana walka o zachowanie lojalności wobec prezydenta. W 2018 roku, w obliczu wzrostu napięć i coraz bardziej kontrowersyjnych decyzji Trumpa, Kirstjen Nielsen, sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, rozmawiała z innymi wysokimi rangą urzędnikami, zastanawiając się nad masową rezygnacją. Taki krok mógłby zadać Trumpowi polityczny cios, jednak urzędnicy nie zdecydowali się na publiczną rewolucję. Niezależnie od tego, czy chodziło o ambicje polityczne, strach przed konsekwencjami czy poczucie obowiązku, grupa, która rozważała rezygnację, nie doszła do ostatecznej decyzji.

Punktem zapalnym było zbliżenie się do wyborów midterm. Niektórzy, tacy jak Dan Coats, dyrektor wywiadu narodowego, byli zaniepokojeni relacjami Trumpa z Rosją, szczególnie po szczycie w Helsinkach. Trumpa reakcje na kryzysowe sytuacje, takie jak trucizna użyta do zaatakowania byłego rosyjskiego szpiega w Wielkiej Brytanii, zdawały się ignorować powagę zagrożenia. Mimo to, Coats uznał, że nawet jeśli cała administracja zrezygnowałaby, to nie wpłynęłoby to na politykę prezydenta, ponieważ Trumpa nie zmieniłyby takie gesty. W końcu, pomimo licznych wewnętrznych napięć, urzędnicy postanowili pozostać na swoich stanowiskach, choć wielu z nich miało poważne zastrzeżenia do polityki prezydenta.

Nielsen, która stała się jednym z centralnych punktów tej nieoficjalnej opozycji, początkowo nie chciała przyjąć stanowiska sekretarza DHS. Przeszła jednak długą drogę, zanim zgodziła się przyjąć tę funkcję. Zrezygnowała, aby uniknąć jeszcze bardziej skrajnych wyborów na to stanowisko, takich jak Kris Kobach, który chciałby wdrożyć kontrowersyjne pomysły na temat nielegalnych imigrantów. Mimo to, wkrótce okazało się, że jej relacje z Trumpem stają się coraz bardziej napięte. Po początkowych sukcesach, które obniżyły liczbę nielegalnych przekroczeń granicy, liczba migrantów wkrótce wzrosła. To sprawiło, że Trump zaczął ją obwiniać o niepowodzenie w realizacji obietnicy wybudowania muru na granicy z Meksykiem.

Trump, coraz bardziej sfrustrowany, zaczął domagać się od Nielsen realizacji jego pomysłu, aby zbudować mur, a potem rozważał dramatyczne środki, takie jak separacja rodzin imigrantów, co było jego pomysłem, promowanym przez hardline'owych doradców, jak Stephen Miller. To, co zaczęło się jako rozważania o twardej polityce imigracyjnej, zmieniło się w obawy, które miały ogromny wpływ na funkcjonowanie administracji. Choć wielokrotnie w przeszłości Trump spotykał się z oporem od swoich doradców, to najistotniejsze pytanie brzmiało: dlaczego osoby te nie zrezygnowały, mimo że były świadkami politycznych decyzji, które były nie tylko kontrowersyjne, ale wręcz destrukcyjne?

Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Być może chodziło o lojalność wobec urzędów i instytucji państwowych, a może obawę przed tym, co mogłoby się stać, gdyby w obliczu kryzysu rządy przejęli ludzie, którzy nie podzielają tych samych wartości. Poczucie obowiązku wobec instytucji publicznych czy ambicje polityczne mogą również odgrywać swoją rolę, ale niezależnie od motywacji, w obliczu coraz większej krytyki administracji, niektórzy urzędnicy czuli, że ich lojalność wobec kraju nie pozwala im na łatwe wycofanie się. Zrezygnowanie z posady w kluczowym momencie, jakim były wybory midterm, nie gwarantowałoby zmiany polityki Trumpa, a mogłoby tylko pogłębić chaos.

Wreszcie, warto zauważyć, że w całej tej sytuacji, mimo że różne osoby w administracji miały własne poglądy i wątpliwości, to ich zachowanie może być postrzegane jako wynik dylematów etycznych i politycznych, z którymi musieli się zmierzyć. W przypadku osób takich jak Nielsen, nie chodziło jedynie o lojalność wobec prezydenta, ale także o to, jak zrealizować odpowiedzialną politykę imigracyjną w obliczu wyzwań związanych z ogromnymi napięciami politycznymi. Ostatecznie, w polityce rządzenia jednym z największych wyzwań staje się nie tylko radzenie sobie z kryzysami, ale również zarządzanie sprzecznymi interesami różnych grup, które mogą mieć różne wyobrażenia o przyszłości kraju.

Jak polityka rozdzielania rodzin na granicy zmieniła wizerunek USA?

Kirstjen Nielsen została wezwana do sali prasowej, aby natychmiast odpowiedzieć na pytania dziennikarzy dotyczące kontrowersyjnej polityki separacji rodzin na granicy. Zanim jednak mogła wyjść przed kamery, John Kelly oraz Chad Wolf, jej główny doradca, stanowczo ostrzegli ją, by tego nie robiła. Przypomnieli jej, że nie jest to jej polityka, a wręcz próbowała ją zatrzymać. Mimo to, pod presją Sandersa i Stephena Millera, Nielsen zgodziła się stanąć przed dziennikarzami. Chociaż miała na sobie maskę profesjonalizmu, była wyraźnie nieprzygotowana i brzmiała technokratycznie oraz defensywnie, próbując przerzucić odpowiedzialność na Kongres, który nie uchwalił zmian w prawie imigracyjnym. Dziennikarze byli sceptyczni. Jedno z pytań dotyczyło zdjęć dzieci zamkniętych w klatkach, inne pytało o nagranie, na którym dzieci wołają. Nielsen była zaskoczona, nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z nich.

Zamiast przeprosin lub wyrażenia empatii, odpowiedziała, że nie widziała żadnego nowego materiału, lecz dodała, że obraz, który chce przedstawiać Ameryka, to system imigracyjny, który „zapewnia bezpieczeństwo granic i wypełnia nasze humanitarne ideały”. Tymczasem dla wielu osób, obraz dzieci zamkniętych w klatkach, krzyczących z bólu, był symbolem upadku tych ideałów.

Spotkanie w sali prasowej okazało się katastrofą. Nielsen później przyznała, że to była „najgorsza sytuacja, jaką kiedykolwiek miała w życiu”. Po tym wystąpieniu, który dla wielu komentatorów politycznych stał się symbolem bezduszności administracji Trumpa, Nielsen wybrała się na rozmowę z prezydentem. Próbowała przekonać Trumpa, by odwołał politykę separacji rodzin, ostrzegając go, że negatywne skutki będą kosztować Republikanów wybory śródokresowe. Prezydent jednak nie okazał zrozumienia i po kilku dniach polityka ta była wciąż obecna w dyskusjach wewnątrz administracji.

Z perspektywy publicznej, polityka rozdzielania rodzin stała się symbolem brutalnej polityki imigracyjnej, która nie tylko wywołała liczne kontrowersje w kraju, ale również skala jej stosowania pozostawiła tysiące dzieci pozbawionych kontaktu z rodzicami. Rzeczywistość była brutalna: z około czterech tysięcy dzieci, które zostały oddzielone od rodziców, setki nie zostały przywrócone do rodzin nawet po zakończeniu kadencji Trumpa.

W tym samym czasie, Ivanka Trump twierdziła, że to właśnie ona przekonała ojca do wycofania się z polityki separacji, jednak nie było to jednoznacznie potwierdzone. Z kolei Melania Trump, która podczas wizyty w ośrodku dla uchodźców w Teksasie, pojawiła się w kurtce z napisem „I REALLY DON’T CARE, DO U?”, sprawiła, że debata publiczna skupiła się na jej kontrowersyjnej odzieży, a nie na tragicznych losach dzieci. Gdy wróciła do Białego Domu, Trump osobiście skomentował jej wybór, przyznając jej jednocześnie wymówkę, którą miała przekazać mediom. Niezrozumienie tematu przez pierwszą damę było wyraźne, a sama Melania, po powrocie z Teksasu, w rozmowie z przyjaciółmi wyrażała raczej obojętność wobec sytuacji. Dla niej, dzieci w obozach miały lepsze warunki niż w swoich ojczyznach, ponieważ mogły mieć łóżko i szafkę na ubrania.

Jednak w sercu tego kryzysu stał nie tylko brak zrozumienia wśród polityków, ale również populistyczna strategia prezydenta. W kampanii wyborczej przed wyborami midterm w 2018 roku, Trump wykorzystał wizerunek „karawany” migrantów, którzy rzekomo stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W rzeczywistości, migranci byli wciąż tysiące kilometrów od granicy, a temat ten był wykorzystywany głównie do wzbudzenia niepokoju i mobilizacji elektoratu. Trump stawiał karawanę w centrum swojej retoryki, nie uwzględniając ani faktów, ani realiów ekonomicznych związanych z handlem przygranicznym, który wnosił rocznie miliardy dolarów do gospodarki. Mimo tego, retoryka ta była skuteczna w utrzymaniu napięcia i podsycaniu poczucia zagrożenia.

Należy również zauważyć, że administracja Trumpa podjęła działania, które miały na celu wykorzystywanie mediów, takich jak Fox News, aby utrzymać temat imigracji jako dominujący w publicznej debacie. Wydaje się, że to media, a nie Trump osobiście, napędzały temat „karawany”, choć prezydent był w pełni zaangażowany w jego eksploatację. Cykliczne odniesienia do tego tematu, prezentowane na antenie telewizji, wywołały łańcuchową reakcję, który jeszcze bardziej przyczynił się do wzmocnienia wizerunku zagrożenia.

Dla wielu obserwatorów, polityka separacji rodzin była jednym z najbardziej kontrowersyjnych i brutalnych rozdziałów historii USA w kontekście imigracji. Jednak kryzys ten pokazuje również szerszy problem związany z amerykańskim systemem imigracyjnym, który, mimo licznych protestów, pozostaje głównie niezmieniony. To system, który nie jest w stanie zapewnić odpowiednich rozwiązań w obliczu dynamicznego wzrostu liczby migrantów, nie podejmując jednocześnie wystarczających działań na rzecz poszanowania praw człowieka i godności każdego człowieka.