Po wyborach prezydenckich 2020 roku Stany Zjednoczone znalazły się w nowym, nieznanym terytorium politycznym. Nigdy wcześniej prezydent, który przegrał wybory, nie podejmował aż tak otwartej walki z wynikiem ogłoszonym przez Kolegium Elektorskie. Donald Trump, nie akceptując porażki, wszedł w fazę, która wydawała się bardziej przypominać skok w nieznane niż klasyczną postawę przegranej. Przedstawiciele jego otoczenia, jak Chris Liddell, zastępca szefa personelu Białego Domu, starali się przewidzieć różne scenariusze przejścia od wyborów do inauguracji, ale żaden z tych scenariuszy nie uwzględniał długotrwałego podważania wyników, co Trump praktykował przez wiele tygodni po 3 listopada 2020 roku.
Choć dla większości prawników i ekspertów politycznych jakiekolwiek kontynuowanie oporu wobec wyniku wyborów stało się constitutionalnie bezcelowe po 14 grudnia, Trump nie zamierzał poddać się. Stawką była nie tylko jego przyszłość polityczna, ale również jego percepcja rzeczywistości, w której nie mógł zaakceptować porażki. Wkrótce wokół niego zaczęli krążyć zwolennicy teorii spiskowych, z Markiem Meadowsem na czele, którzy chcieli wykorzystać ostatnie dni prezydentury Trumpa do kontynuowania nierealistycznej walki o zmianę wyników wyborów.
Jednak sytuacja nie ograniczała się tylko do Trumpa. Wpływ na wydarzenia miała również rola wiceprezesa Mike’a Pence’a, który mimo wyraźnych sygnałów, że jego rola w tej sprawie staje się marginalizowana, nie podjął wprost wyzwania wobec prezydenta. Pence próbował, choć w sposób delikatny, skłonić Trumpa do skupienia się na pozytywnych aspektach swojej prezydentury, takich jak obniżki podatków, wzrost gospodarczy, twardsza polityka wobec Chin i renegocjacja NAFTA. Ale Trump, zamiast skupić się na tych osiągnięciach, podążał ślepo za śladami teorii, które bardziej przypominały mity niż rzeczywistość polityczną.
Najważniejszym punktem całej tej historii jest jednak fakt, że Trump, mimo prób innych doradców i bliskich współpracowników, kontynuował swoje działania zmierzające do unieważnienia wyborów, niezależnie od dowodów czy obiektywnych faktów. Kiedy Bill Barr, prokurator generalny, zrezygnował, Trump zaczął szukać nowych sojuszników, którzy zgodziliby się na jego pomysły. Jeffrey Rosen, nowy prokurator generalny, miał przed sobą niełatwe zadanie. W odpowiedzi na naciski Trumpa, by zataić niewygodne dla niego fakty, Rosen wykazał się odpornością, tłumacząc, że żadnych dowodów na masowe oszustwa wyborcze nie ma.
Podobnie, kiedy Trump próbował wykorzystać fałszywe informacje o rzekomych nadużyciach wyborczych w Antrim County w stanie Michigan, Rosen oraz inni eksperci szybko obalili te rewelacje. W efekcie Trump wciąż szukał kogoś, kto by potwierdził jego wersję wydarzeń. Peter Navarro, doradca handlowy prezydenta, włączył się do gry, prezentując „raport” na temat tzw. „niewinnej dezinformacji”. Trump z radością przyjął te sensacje, nie interesując się badaniem faktów.
Kulminacją tej spirali fałszywych informacji był spotkanie w Białym Domu, które miało miejsce 18 grudnia 2020 roku. Zgromadzili się tam ludzie, którzy, delikatnie mówiąc, byli dalecy od profesjonalnych doradców politycznych. Mike Flynn, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Sidney Powell, adwokat, która publicznie twierdziła, że wybory zostały ukradzione, oraz Patrick Byrne, miliarder związany z kontrowersjami w Rosji – ci ludzie wspólnie zaprezentowali Trumpowi plan, który w żadnym wypadku nie przypominał tradycyjnych działań politycznych. Chcieli oni wykorzystać wojsko do anulowania wyników wyborów.
Rzeczywistość polityczna tej sytuacji wyraźnie pokazuje, jak niebezpieczne mogą być władza i manipulacja informacjami w rękach jednostek, które wciąż wierzą w swoje alternatywne fakty. Takie postawy nie tylko destabilizują polityczne instytucje, ale mogą również stanowić zagrożenie dla samej struktury demokratycznej, na której opiera się cały system polityczny Stanów Zjednoczonych.
Czy to, co działo się w Białym Domu po wyborach 2020 roku, jest wyjątkowym przypadkiem? Na pewno nie w pełni. Choć nikt wcześniej nie podjął działań o takiej skali, to jednak historia pełna jest przykładów, w których manipulacja wynikami wyborczymi lub dążenie do oszustwa wyborczego wciąż pozostaje zagrożeniem dla demokracji. Odpowiedzią na te wyzwania jest nie tylko ochrona procesów wyborczych, ale również weryfikowanie i odbudowywanie zaufania obywateli do instytucji państwowych i procesów demokratycznych. W przypadku Stanów Zjednoczonych, obok szerokich działań legislacyjnych, równie ważna staje się praca nad społeczną świadomością i edukacją obywatelską, aby zapobiec powtórzeniu się podobnych sytuacji w przyszłości.
Jakie działania podejmowali najbliżsi sojusznicy Trumpa, aby zmienić wynik wyborów w 2020 roku?
21 grudnia, dwa dni po swoim kontrowersyjnym tweecie „will be wild”, Donald Trump zaprosił Marjorie Taylor Greene, która wygrała wybory i miała być zaprzysiężona na początku roku, do Białego Domu. Do spotkania dołączył Matt Gaetz, kongresman, który określał siebie mianem „najlepszego kumpla Trumpa”, oraz inni długoletni współpracownicy Marka Meadowsa z Freedom Caucus, w tym Jim Jordan, Louie Gohmert, Mo Brooks z Alabamy, Paul Gosar z Arizony oraz Scott Perry z Pensylwanii. Spotkanie to, z Rudy’m Giulianim w roli doradcy, miało na celu opracowanie planu, który mógłby pozwolić na zablokowanie wyników wyborów poprzez złożenie obiekcji 6 stycznia w celu zakwestionowania głosów elektorskich ze stanów, które głosowały na Bidena. Kluczowym punktem dyskusji była rola wiceprezydenta Mike’a Pence’a, który zgodnie z Konstytucją miał przewodniczyć liczeniu głosów elektorskich. To on miał wówczas podjąć decyzję, czy pewne głosy są „nieważne” i czy można je odrzucić, co mogłoby zmienić wynik wyborów.
Oczywiście sama Konstytucja była w tej kwestii nieprecyzyjna, co stwarzało pole do manipulacji. Artykuł II mówił jedynie, że „Prezydent Senatu w obecności Senatu i Izby Reprezentantów otworzy wszystkie certyfikaty, a głosy będą liczone.” Sformułowanie to pozostawiało pytanie, kto konkretnie miałby liczyć głosy, a tym samym mogło sugerować, że wiceprezydent, jako przewodniczący Senatu, mógłby te głosy w jakiś sposób podważyć. Po przegranych wyborach 1876 roku, kiedy Rutherford B. Hayes uzyskał głosy elektorskie z trzech spornych stanów, wprowadzono ustawę o liczeniu głosów z 1887 roku, mającą na celu doprecyzowanie procedur. Mimo tego, do dziś niektóre zapisy pozostały niejasne.
W praktyce, dotychczasowi wiceprezydenci traktowali liczenie głosów jako ceremoniał, nawet w przypadkach, gdy byli w sytuacji, w której musieli przewodniczyć liczeniu głosów z przegranej własnej kandydatury, jak miało to miejsce w przypadku Richarda Nixona (1961), Waltera Mondale’a (1981), Dana Quayle’a (1993) czy Ala Gore’a (2001). Żaden z nich nie próbował wykorzystać swojej roli do zmiany wyniku wyborów. Mike Pence, pomimo presji ze strony sojuszników Trumpa, prywatnie rozumiał, że nie istnieją dowody na masowe oszustwa, które mogłyby unieważnić zwycięstwo Bidena. Jednak nie chciał całkowicie zerwać z politycznym wizerunkiem, który kreował przez cały okres kadencji prezydenckiej Trumpa, a jego obietnice o „walce” o legalność głosów tylko podgrzewały atmosferę napięcia.
Podczas gdy Trump był naciskany przez najbardziej radykalnych doradców, by ogłosić stan wyjątkowy i wykorzystać siłę wojskową w kraju, wysokiej rangi dowódcy amerykańscy obawiali się, że prezydent może postanowić podjąć interwencję zagraniczną, zwłaszcza przeciwko Iranowi. Dowódca sztabu generalnego Mark Milley i inni wojskowi obaw
Jak Trump wykorzystywał media do osiągania swoich celów: walka z CNN, Amazonem i manipulacja rynkiem
Donald Trump w czasie swojej kadencji jako prezydent Stanów Zjednoczonych wykorzystywał media w sposób, który nie miał precedensu w historii amerykańskiej polityki. Jego relacje z mediami były wyjątkowo burzliwe i nie ograniczały się tylko do narzekań na niekorzystne relacje. Trump nie tylko otwarcie atakował media, które uważał za wrogie, ale również starał się wpływać na strukturę rynku mediów, wykorzystując swoją pozycję, aby realizować własne interesy i protegowanych.
Przykładem tego była jego obsesja na punkcie CNN, którego kierownictwo i sposób przedstawiania jego osoby były nieustannie przedmiotem krytyki ze strony prezydenta. Trump próbował wykorzystać swoją władzę, by wpłynąć na rynek medialny, m.in. poprzez próbę przejęcia kontroli nad tym kanałem. Jego próby, które obejmowały bezpośrednie rozmowy z Randall'em Stephensonem, CEO AT&T, były postrzegane przez wielu jako próbę zmiany właścicielskiej struktury mediów, które mu się nie podobały. Mimo że negocjacje nie zakończyły się sukcesem, a Trump nie zdobył CNN, sytuacja ta ujawnia jedno – Trump traktował media jak narzędzie w swojej politycznej grze, wykorzystując je do własnych celów.
Jego ataki na CNN były tylko jednym z przykładów. Po objęciu prezydentury, Trump skoncentrował się również na innych dużych graczach medialnych, takich jak Amazon, którego właścicielem był Jeff Bezos, właściciel „Washington Post”. Trump postrzegał Bezos jako zagrożenie, nie tylko ze względu na krytyczne materiały publikowane przez jego gazetę, ale także w związku z rosnącą dominacją Amazonu na rynku. Prezydent wielokrotnie starał się wpłynąć na decyzje administracji dotyczące Amazonu, licząc na to, że firma zostanie pozbawiona kontraktów państwowych, a także obwiniał Amazon o rzekome preferencyjne traktowanie przez Pocztę Stanów Zjednoczonych. Jego celem było ukaranie Bezoza za posiadanie wpływowego medium, które często go krytykowało.
To, co stało się w tej kwestii kluczowe, to sposób, w jaki Trump postrzegał rywalizację na rynku. Dla niego nie chodziło tylko o poprawę polityki czy walka z korupcją – sprawa z Amazonem była osobistym starciem, które wynikało z jego prywatnych animozji. Używał swojego stanowiska, by nałożyć presję na firmy, które były przeciwnikami jego politycznych sojuszników lub krytykowały jego rządy. W kontekście tej wojny z mediami, Trump postrzegał wszystkie media jako coś, co można wykorzystać lub zniszczyć.
Trump nie tylko starał się wpłynąć na media, ale również wykorzystywał swój urząd do wspierania interesów swoich przyjaciół biznesowych. Jego działania wobec Fox News, którego właścicielem był Rupert Murdoch, to kolejny przykład tego, jak prezydent starał się kształtować rynek mediów. Trump, mimo że osobiście atakował inne firmy medialne, nigdy nie miał problemu z popieraniem i wspieraniem Murdocha. To pokazuje, jak wybiórczo traktował swoje relacje z mediami: wspierał te, które sprzyjały jego interesom, a resztę starał się zniszczyć.
Trump traktował media w sposób transakcyjny – starał się zrozumieć, jak działa rynek mediów i jak może go wykorzystać do swoich celów. W tym kontekście, ataki na CNN czy Amazon były tylko narzędziem w jego szeroko zakrojonej grze politycznej, której celem było zbudowanie przewagi nad przeciwnikami, zarówno politycznymi, jak i biznesowymi.
Istnieje jednak jedno istotne zastrzeżenie, które warto uwzględnić w kontekście tego zachowania. Działania Trumpa, choć wyraziste i kontrowersyjne, nie były całkowicie nowym zjawiskiem na rynku medialnym. Część jego działań miała miejsce w ramach długotrwałej tradycji powiązań między polityką a mediami, a media wielokrotnie pełniły rolę narzędzia w rywalizacjach politycznych. Co więcej, nie należy zapominać, że chociaż Trump aktywnie próbował manipulować rynkiem mediów, to jednak jego działania były w dużej mierze reakcją na rosnącą siłę i niezależność mediów, które coraz częściej podważały jego autorytet.
Trump postrzegał media nie tylko jako element kształtujący opinię publiczną, ale także jako narzędzie, które może być wykorzystywane do walki z jego wrogami. Jego podejście do mediów jako do przedmiotu transakcji pokazuje, jak głęboko wpis
Jak Trump stworzył adhokrację w Białym Domu?
Zarządzanie w Białym Domu pod przewodnictwem Donalda Trumpa przeszło przez szereg nieoczekiwanych i często chaotycznych zwrotów, które rysują obraz administracji zorganizowanej nie na zasadzie tradycyjnej hierarchii, lecz raczej na zasadzie adhokracji. To zjawisko, które kształtowało nie tylko decyzje polityczne, ale także interakcje wśród najwyższych urzędników i członków administracji. Adhokracja, rozumiana jako elastyczne, improwizowane podejście do zarządzania, była kluczowym elementem, który odróżniał tę administrację od poprzednich.
Wiele z decyzji podejmowanych w Białym Domu Trumpa nie miało ścisłej procedury ani długofalowego planowania. Współpracownicy Trumpa, tacy jak jego doradcy, byli często poddawani nieprzewidywalnym zmianom kierunków politycznych, które zmieniały się z dnia na dzień, w zależności od impulsów samego prezydenta. Z jednej strony, nie było jasnej struktury decyzyjnej, a z drugiej, wszyscy musieli dostosować się do stylu pracy prezydenta, który niechętnie przestrzegał tradycyjnych procedur administracyjnych.
Z perspektywy administracyjnej, jednym z najbardziej uderzających aspektów był brak centralnej kontroli nad przepływem informacji. Donald Trump, z zamiłowaniem do niewielkich, bezpośrednich spotkań i nieformalnych rozmów, preferował podejmowanie decyzji w sposób niemal ad-hoc, nie korzystając z przygotowanych raportów czy analiz. Był to styl pracy, który skutkował częstymi zmianami zdania, niedoinformowaniem i brakiem koordynacji między różnymi departamentami.
Do takiej adhokracji doszło także w wyniku braku stałych, stabilnych doradców. Zmienność personelu była jednym z charakterystycznych elementów administracji Trumpa. Wzajemne napięcia, które pojawiły się między kluczowymi doradcami, takimi jak Steve Bannon czy Jared Kushner, a także między urzędnikami na poziomie średniego szczebla, często prowadziły do wewnętrznych konfliktów. Bannon, postać kontrowersyjna, był odpowiedzialny za wiele kluczowych decyzji ideowych, które stały w opozycji do stanowiska bardziej tradycyjnych doradców, jak Gary Cohn. To tylko pogłębiało wrażenie chaosu, gdyż każda decyzja była podejmowana nie przez zespół ekspertów, lecz raczej przez osobistą intuicję prezydenta, co miało swoje konsekwencje w postaci braku spójności w polityce.
Innym aspektem adhokracji w Białym Domu było podejście do kwestii międzynarodowych, w tym zwłaszcza do polityki względem Korei Północnej. Decyzje Trumpa były często improwizowane, a jego publiczne wystąpienia często przeczyły wcześniejszym ustaleniom. Jego komunikaty, takie jak oświadczenia o "gotowości militarnej" względem Korei Północnej, nie były wynikiem długotrwałych konsultacji z ekspertami wojskowymi, lecz raczej reaktywnością na sytuację, którą Trump postrzegał przez pryzmat własnych odczuć i relacji z mediami.
Brak przewidywalności i struktur w administracji Trumpa miał swoje konsekwencje w kwestii efektywności zarządzania. Częste zwolnienia, zmiany stanowisk i personalne rozgrywki nie tylko demoralizowały urzędników, ale także utrudniały długofalowe planowanie. Ważną częścią tej układanki była również rola mediów. Trump wykorzystywał media do realizacji własnych celów politycznych, często komunikując się bezpośrednio z opinią publiczną, co bywało bardziej efektywne niż tradycyjne kanały komunikacji rządowej.
Warto dodać, że podobne podejście adhokratyczne w zarządzaniu miało również swoje odbicie w polityce krajowej, gdzie administracja Trumpa zmieniała kurs w zależności od sytuacji. Zamiast stawiać na długoterminowe strategie, preferowano szybkie decyzje, które mogły być popularne w danym momencie, ale nie zawsze były dobrze przemyślane w kontekście całej kadencji. To podejście doprowadziło do wielkich napięć w Waszyngtonie, szczególnie w kontekście relacji z Kongresem, gdzie obie strony często pozostawały w konflikcie, nie potrafiąc osiągnąć porozumienia w wielu sprawach.
W efekcie styl zarządzania w Białym Domu Trumpa, oparty na adhokracji, zdominował polityczną rzeczywistość Ameryki. Z jednej strony pozwalał na szybką reakcję na kryzysy, z drug
Jak stworzyć Web API do dostarczania usług?
Jak stworzyć przestrzeń do kreatywnych i konstruktywnych rozmów w zespole?
Jakie znaczenie miała flota ateńska w kontekście rywalizacji z Macedonią na morzu?
Jak optymalizować koszty interakcji z LLM poprzez strukturę zapytań i pamięć podręczną

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский