Relatywizm intelektualny, który zdominował okres międzywojenny, miał ogromny wpływ na różne dziedziny wiedzy, w tym na naukę, filozofię, prawa, historię, oraz socjologię. Pierwsza połowa XX wieku była świadkiem przełomu, który zburzył wiele tradycyjnych pewników, zastępując je wątpliwościami, zmiennością oraz brakiem jednoznacznych odpowiedzi. Zmiany te nie dotyczyły tylko teorii naukowych, ale również norm etycznych, które były poddane dekonstrukcji.

Albert Einstein, tworząc swoją ogólną teorię względności, wykazał niedoskonałość geometrii euklidesowej w opisie fizycznego wszechświata. Ukazał, jak dotychczasowe paradygmaty naukowe stają się nieadekwatne wobec nowoczesnych odkryć. Tymczasem, takie postacie jak C.I. Lewis i inni rozwijali logiki wielowartościowe, które negowały klasyczne pojęcia prawdy i fałszu. Zamiast tego, zaproponowali podejście, w którym te pojęcia zależały od kontekstu, zmieniając tym samym nasze rozumienie faktów i zdarzeń.

Fizykalne przykłady, takie jak zasada „komplementarności” Nielsa Bohra czy teoria nieoznaczoności Wernera Heisenberga, stały się centralnymi punktami tego nowego podejścia do nauki. W fizyce, tak jak w wielu innych dziedzinach, wszystko stało się względne i zmienne. Współczesna nauka zaczęła kwestionować same podstawy, które wcześniej były uznawane za pewne. W fizyce, jak i w innych dyscyplinach, zapanowało poczucie, że żadna teoria, żadna prawda nie jest absolutna.

W obrębie filozofii etycznej, Walter Lippmann w swojej książce A Preface to Morals (1929) ukazał, jak „kwasy nowoczesności” podważają dawne pewniki, prawdy, zasady i reguły. Według Lippmanna, współczesny człowiek nie jest zmuszony do akceptacji jednej, uniwersalnej teorii sensu i wartości wydarzeń. Co więcej, nie istnieje żadna moralna autorytet, do którego można by się zwrócić w przypadku wątpliwości. Zamiast tego, człowiek współczesny jest zmuszony poddawać się presji opinii, mody i chwilowych fascynacji. Zgodnie z tym podejściem, nie ma nieuniknionego celu w wszechświecie, ale istnieją konkretne, fizyczne, polityczne i ekonomiczne konieczności.

Joseph Wood Krutch, w swojej książce The Modern Temper, opisał podobne zmiany w sposobie postrzegania świata. Krutch dostrzegał, że wcześniejszy porządek, oparty na pewnych, współdzielonych założeniach, ustąpił miejsca nowemu, relatywistycznemu podejściu. W jego ocenie, Newtonowska fizyka proponowała wizję wszechświata, który mógł być zrozumiany w sposób absolutny, na wzór stołu, przy którym siedzimy. Natomiast nowoczesna nauka wskazywała, że nie jesteśmy w stanie poznać tego „rzeczywistego” stołu, ani żadnych innych rzeczywistości, z którymi nauka ma do czynienia.

Takie podejście znalazło również odzwierciedlenie w naukach społecznych. Antropologia kulturowa, której popularność rosła po I wojnie światowej, zaczęła zwracać uwagę na relatywizm kulturowy. Wielu badaczy, takich jak Franz Boas, Ruth Benedict czy Margaret Mead, zaczęło podkreślać, że nie ma jednej uniwersalnej normy kulturowej. Kultura każdej społeczności powinna być badana w jej własnym kontekście, bez narzucania zewnętrznych, obcych wartości. Wkrótce, relatywizm kulturowy przerodził się w etyczny relatywizm, który zakładał, że normy moralne także są względne i zależne od społeczeństwa, w którym funkcjonują.

Zmiany te znalazły swoje odbicie także w prawie. Realizm prawny, rozwijany przez myślicieli takich jak Oliver Wendell Holmes, stał w opozycji do tradycyjnych teorii, które zakładały, że prawo opiera się na stałych, niezmiennych zasadach sprawiedliwości. W rzeczywistości, jak zauważali realiści, prawo jest tym, co robią sędziowie – jego kształt zależy od ich indywidualnych interpretacji, błędów, uprzedzeń i zrozumienia rzeczywistości.

Również w historii, relatywizm intelektualny zaczął odgrywać dominującą rolę. Historycy, tacy jak Carl Becker i Charles Beard, w swoich przemówieniach na konferencjach Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego wyrazili przekonanie, że interpretacje przeszłości są subiektywne, zależne od kontekstu, osobistych przekonań oraz uprzedzeń badaczy. W ich opinii, fakty historyczne nie mówią same za siebie – każda historia jest konstruowana przez wybór, jaki badacz dokonuje, decydując się na badanie konkretnych wydarzeń, a jego wartości i przekonania nieuchronnie wkradają się w proces interpretacji przeszłości.

Podobne idee pojawiły się także w rozważaniach nad demokracją. W swojej książce The Symbols of Government Thurman Arnold zauważył, że współczesne społeczeństwa oparte na demokracji wymagają wiary obywateli w instytucje rządowe. Jednak aby zdobyć poparcie, politycy muszą często posługiwać się mitami, symbolami i emocjami, ponieważ te środki przekazu okazują się bardziej efektywne niż apelowanie do rozsądku i faktów. Z jednej strony, instytucje rządowe muszą utrzymywać pozory spójności i moralnej czystości, by zachować swój prestiż i władzę; z drugiej strony, aby skutecznie rządzić, często muszą w tajemnicy łamać te zasady.

Współczesna sytuacja, w której nie brakuje przykładów polityków wykorzystujących mitologię i emocjonalne odwołania do przekonań, zdaje się być zbieżna z przewidywaniami Arnolda. Systemy demokratyczne, które opierają się na przekonaniach obywateli, nierzadko wykorzystywane są przez polityków w sposób, który odbiega od ideałów rozsądku i logicznego działania.

Relatywizm intelektualny zatem nie ograniczał się do jednego obszaru wiedzy, lecz przenikał wszystkie dziedziny, wprowadzając zasadnicze zmiany w sposobie rozumienia rzeczywistości. Świat, w którym brakowało niepodważalnych fundamentów, stał się areną ciągłej zmiany, wątpliwości i poszukiwań.

Jakie wyzwania stoją przed demokracją w obliczu politycznych podziałów?

W 2016 roku Stany Zjednoczone stanęły w obliczu wyborów, które miały kluczowe znaczenie dla przyszłości demokratycznego ładu. Zjawisko, które zaczęło się dostrzegać na przestrzeni poprzednich dekad, uległo zaostrzeniu. Wybory te były pełne niepokojów, podziałów społecznych oraz populistycznych obietnic, które miały przyciągnąć głosy szerokich grup wyborców, zmęczonych globalizacją, spadkiem dochodów i utratą pracy.

Przykłady takie jak Wilkes-Barre w Pensylwanii czy Macomb County w Michigan stały się ikonami zmieniającego się krajobrazu politycznego Ameryki. W Wilkes-Barre, które nie głosowało na Republikanów od 1988 roku, Donald Trump zdobył zdecydowane poparcie, mimo iż Barack Obama zwyciężył w tym regionie cztery lata wcześniej. Podobnie Macomb County, które w poprzednich wyborach poparło Obamę, tym razem wybrało Trumpa, dając mu znaczną przewagę. W tych rejonach, gdzie przemiany przemysłowe i utrata miejsc pracy były szczególnie dotkliwe, obietnice Trumpa o rewizji umów handlowych oraz ożywieniu przemysłu miały dużą siłę przyciągania.

Fenomen poparcia dla Trumpa nie był jedynie kwestią wzrostu niezadowolenia z polityki tradycyjnych partii. Wspomniane regiony były symbolem zjawiska, które nasiliło się w całej Ameryce – stagnacji dochodów, zwłaszcza w klasie średniej i robotniczej. Część społeczeństwa, pozbawiona nadziei na lepszą przyszłość, poszukiwała alternatywy. Zjawisko to miało swoje korzenie w zmianach strukturalnych gospodarki, które wciąż pogłębiały nierówności. Dla wielu wyborców Donald Trump był nadzieją na powrót do przeszłości, kiedy to niezależnie od wykształcenia można było znaleźć dobrze płatną pracę, a szacunek dla jednostki był czymś naturalnym.

Jego kampania była odwołaniem do nostalgii. Hasło „Make America Great Again” zawierało obietnicę powrotu do lepszych czasów, w których „człowiek z ludu” mógł liczyć na godne życie. Trump, choć jego obietnice były na ogół niekonkretne, potrafił wzbudzić w wyborcach poczucie, że będą częścią czegoś większego, że znów będą mieli kontrolę nad swoim życiem.

Jego retoryka była jednak skrajnie jednostronna i pełna kontrowersji. Zamiast przedstawiać konkretne rozwiązania, Trump posługiwał się sloganami i emocjonalnymi hasłami, które były łatwe do zrozumienia i które każdy mógł interpretować na swój sposób. To sprawiało, że jego przesłanie było atrakcyjne, ale niejednoznaczne. Budowanie murów, obiecanie rozwiązania problemów „w ciągu dnia” – to wszystko było obietnicą działania, ale w rzeczywistości niewiele z tego miało jakąkolwiek realną podstawę.

Pozycja Trumpa w polityce stała się symbolem wzrostu znaczenia symbolicznych działań, które nie zawsze muszą mieć głęboki sens, ale mogą przyciągnąć uwagę i poparcie. W jego przypadku, jak w wielu podobnych, polityka opierała się na emocjach, niekonkretnych rozwiązaniach i retoryce, która miała zjednoczyć ludzi w walce z tym, co postrzegali jako zagrożenie dla ich tradycyjnego stylu życia.

Podczas kampanii i po jej zakończeniu widoczny stał się również niepokojący trend: polityka stała się coraz bardziej brutalna. Różnice między rywalizującymi stronami były coraz bardziej wyraźne, a każda ze stron dążyła do dehumanizacji przeciwników, co prowadziło do jeszcze głębszego podziału społeczeństwa. Radykalizacja politycznych debat sprawiała, że niechęć do oponentów była na porządku dziennym, a przestrzeń do konstruktywnej dyskusji była coraz bardziej ograniczona.

Demokracja w takich warunkach nie tylko cierpi na skutek tych podziałów, ale również na skutek samej polityki, która nie tylko nie rozwiązuje problemów, ale je pogłębia. W państwie, gdzie słowo ma wartość, a obietnice powinny być wypełniane, odmienność między słowami a czynami staje się jedną z największych groźb dla demokracji. Demokracja wymaga spójności i wiarygodności – rzeczy, które w obecnej sytuacji politycznej są poważnie zagrożone.

Dla niektórej części wyborców, którzy nie utożsamiają się z obrazem sukcesu, prezentowanym przez elitę, kwestia nierówności dochodowych stała się jednym z głównych źródeł frustracji. Skrajne bogactwo jednej części społeczeństwa, obok rosnącej biedy drugiej, nie tylko pogłębiało poczucie niesprawiedliwości, ale również stawiało pytanie o przyszłość systemu demokratycznego, który oparty jest na równości szans i równych prawach dla wszystkich obywateli. Polityka, która zaczyna być zdominowana przez język nienawiści i wzajemnych oskarżeń, nie tylko podważa zaufanie do instytucji, ale także osłabia fundamenty społeczne, na których opiera się demokratyczne państwo.

Jak Prezydentura Zmieniała się w Stanach Zjednoczonych: Od Ceremonialnej Funkcji do Silnej Władzy Wykonawczej

Artykuł I Konstytucji Stanów Zjednoczonych traktował o władzach ustawodawczych, podczas gdy Artykuł II odnosił się do władzy wykonawczej – co stanowiło wyraźny sygnał, że zgromadzeni delegaci traktowali tę drugą jako mniej istotną. Kongresowi przypisano szereg szczegółowych kompetencji, natomiast uprawnienia prezydenta zostały określone w sposób ogólny i lakoniczny. Jedynym powodem, dla którego wielu delegatów zgodziło się na tak szeroką władzę wykonawczą, było przekonanie, że pierwszym prezydentem zostanie George Washington. W pierwszych latach istnienia republiki urząd prezydenta pozostawał w zasadzie ceremonialny, a tylko nieliczni prezydenci, tacy jak Jefferson, Jackson czy Lincoln, wykazywali silne cechy przywódcze. Dopiero Theodore Roosevelt stał się pierwszym prezydentem, który rozpoczął przekształcanie tego urzędu w silną instytucję, zyskującą coraz większe znaczenie w sprawowaniu władzy.

Jednym z przełomowych momentów w historii amerykańskiej prezydentury była wojna hiszpańsko-amerykańska z 1898 roku, która umożliwiła Stanom Zjednoczonym stanie się potęgą imperialną. Z tego okresu pochodziły także pierwsze interwencje wojskowe w Ameryce Łacińskiej i azjatyckie ekspansje gospodarcze. Chociaż po wojnie amerykańska administracja zniosła większość nadzwyczajnych środków, ustanowiony został precedens, który umożliwił późniejsze poszerzanie władzy prezydenta. Ważnym etapem w tym procesie stał się Nowy Ład Franklin Delano Roosevelta. Pod jego rządami prezydentura zyskała nowe prerogatywy w zakresie interwencji gospodarczych, szczególnie w kontekście Wielkiego Kryzysu. W swoim inauguracyjnym przemówieniu z 1933 roku, Roosevelt wyraził gotowość do sięgnięcia po szerokie uprawnienia wykonawcze, jeżeli tradycyjne metody nie przyniosłyby oczekiwanych rezultatów. Choć społeczeństwo amerykańskie popierało takie działania, to część konserwatywna zaczęła formułować zarzuty o dyktatorski charakter władzy. Początkowo ograniczone, z czasem rosnące biurokracja rządu federalnego stała się jednym z fundamentów funkcjonowania Stanów Zjednoczonych.

Z biegiem lat prezydentura stała się bardziej widoczna, a rola prezydenta w kształtowaniu polityki wewnętrznej i zagranicznej zaczęła wzrastać. Działania administracji Roosevelta, Tafta, Wilsona, a później także Trumana, Kennedy’ego czy Johnsona, dowodziły rosnącego znaczenia prezydenta w systemie politycznym. Sztandarowym przykładem tego trendu było zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w II wojnę światową oraz po wojnie w zimnej wojnie, gdzie decyzje o interwencjach militarystycznych, takich jak Korea czy Wietnam, coraz częściej zapadały w Białym Domu, a nie w tradycyjnych instytucjach takich jak Kongres czy Departament Stanu. Precedens, jaki ustanowiono, pozwalał na skuteczne wykorzystywanie władzy wykonawczej w czasach kryzysów.

Jednak rosnąca władza prezydenta budziła również kontrowersje, szczególnie w okresie zimnej wojny. Począwszy od administracji Roosevelta, poprzez Nixon’a, aż do administracji Trumpa, prezydenci coraz częściej korzystali z uprawnień, które pierwotnie były przypisane Kongresowi. Niezwykle istotne stały się decyzje podejmowane w Białym Domu w kwestii polityki zagranicznej, a także w zakresie kwestii wojskowych i obronnych. Choć nieformalnie władza prezydencka zyskiwała na znaczeniu, to nigdy nie udało się całkowicie przekształcić systemu w prezydencką formę rządów, jak miało to miejsce w wielu państwach świata.

W miarę jak prezydentura rośnie w siłę, zmieniają się również postawy obywateli wobec tego urzędu. W XX wieku partie polityczne zaczęły mieć swoje preferencje co do władzy wykonawczej: zwolennicy silnego prezydenta wychwalali administrację Roosevelta, Wilsona, Kennedy’ego, a później Reagana czy Clintona. Z kolei przeciwnicy, szczególnie konserwatywni, podważali nadmierne uprawnienia prezydenckie, oskarżając kolejnych prezydentów o nadużywanie władzy. Ta polaryzacja w postawach politycznych wciąż jest obecna, a zmiany na poziomie administracji wykonawczej niejednokrotnie prowadziły do silnych kontrowersji.

Ważnym elementem, który wciąż pozostaje niezmienny w amerykańskim systemie, jest decyzja ojców założycieli, którzy postanowili, że prezydentura nie powinna być formą rządów autorytarnych. To mimo wszystko sprawiło, że w czasie kryzysów wojennych i gospodarczych prezydenci musieli balansować pomiędzy potrzebą działania a poszanowaniem zasad konstytucyjnych. Takie rozwiązanie sprawiło, że historia amerykańskiej prezydentury stała się swoistą grą pomiędzy rozwojem władzy wykonawczej a utrzymaniem równowagi w systemie republikańskim.

Podczas gdy wiele z działań prezydentów w XX i XXI wieku, które wykraczały poza tradycyjne granice konstytucyjne, miało na celu ochronę kraju przed zewnętrznymi zagrożeniami, w niektórych przypadkach przekraczano granice, które niejednokrotnie rodziły kontrowersje. Warto zauważyć, że nie wszystkie decyzje podejmowane przez prezydentów były uznawane za legalne w świetle konstytucji, lecz ich praktyczne skutki pozostawały na długo w systemie politycznym USA.