QAnon to zjawisko wyjątkowe pod względem swojego trwania i sposobu oddziaływania na odbiorców. Od samego początku zapowiadało spektakularne aresztowania kluczowych członków tzw. satanistycznej kabały – na przykład Johna Podesty – które miały się dokonać w najbliższym czasie, a nawet w konkretnych godzinach czy dniach. W rzeczywistości „burza”, czyli zapowiadana seria masowych zatrzymań i oczyszczeń władzy, nigdy nie nadeszła. Przewidywania zaczęły być coraz mniej precyzyjne, a terminy rozmyły się do nieokreślonego „wkrótce” czy „w następnym tygodniu”. Sam charakter wydarzeń stał się niejasny – QAnon używał zamglonych określeń, jak „czy zagramy w grę?”, „wydarzenia mają się zaraz zdarzyć” lub „ma się zaraz wydarzyć coś przełomowego”. Zamiast konkretnych informacji, zwolennicy otrzymywali zagadkowe „okruszki”, do których mieli wracać, łączyć „znaczniki” i „kropki”, wciągając się w intensywne analizy coraz bardziej zawiłych, krypticznych komunikatów.

Ten sposób działania budzi silne zaangażowanie – zwolennicy nie są tylko biernymi odbiorcami, ale aktywnymi badaczami, którzy nocami przeszukują tysiące zdjęć, filmów, wpisów i pozornie przypadkowych danych w poszukiwaniu ukrytego znaczenia. Jak zauważa badaczka Julie Ebner, system archiwizacji QAnon jest niemal biurokratycznie uporządkowany – kolejne „dowody” i „wskazówki” są starannie numerowane i kategoryzowane, tworząc ogromną, rozrastającą się sieć informacji. Ta gigantyczna baza danych, choć złożona i misternie skomponowana, opiera się jednak na przypuszczeniach, domysłach, niedorzecznych powiązaniach i interpretacjach, które bywają absurdalne. Filozofowie podkreślają, że obsesyjne tworzenie i rozbudowywanie archiwów konspiracyjnych służy nie tyle prawdzie, co estetyce spójności – poczuciu, że wszystko do siebie pasuje i ma sens, choćby w logice wewnętrznej tej ideologii, a nie w rzeczywistości.

Dla wielu zwolenników QAnon największą wartością jest sam proces poszukiwań i odkrywania, który daje poczucie kontroli i sensu wobec chaosu świata. Kompleksowe mapy „Wielkiego Przebudzenia” łączą ze sobą najróżniejsze, często sprzeczne teorie – od iluminatów, przez rzekome fałszerstwa księżycowych lądowań, aż po teorie o globalnej totalitarnej spiskowej władzy. W tym chaosie sprzeczności tkwi pozorna siła QAnon: teoria ta pochłania sprzeczne elementy i łączy je w jedną całość, tworząc narrację, która ma jednocześnie charakter wyjaśniający i mistyczny.

Warto zauważyć, że to, co wyróżnia QAnon spośród innych teorii spiskowych, to nie deficyt informacji, lecz wręcz przeciwnie – nadmiar danych. Współczesna sieć internetowa zapewnia nieograniczony dostęp do wszelkich treści, a ruch QAnon wykorzystuje tę obfitość, by nieustannie rozsiewać i łączyć fragmenty informacji w coraz bardziej rozbudowany system. Filozofowie i badacze wskazują, że ten stan to „degenerujący program badawczy” – zwolennicy teorii spiskowej mają niewielką liczbę prawdziwych faktów, a reszta to błędne interpretacje i domysły, które jednak są coraz bardziej skomplikowane i dopracowane.

Ciekawe jest również, że wierni QAnon często są ludźmi wykształconymi i inteligentnymi, którzy – według obserwatorów – potrafią skomplikowane teorie układać z precyzją i szczegółowością, co paradoksalnie sprawia, że przekonania te zyskują na pozornej wiarygodności. Q, główny autor tych „kropek do połączenia”, często stosuje metodę sokratejską, zachęcając do samodzielnego myślenia i badania, zamiast podawać gotowe odpowiedzi. Przekaz „sprawdzaj sam” jest powtarzany wielokrotnie, co jeszcze bardziej angażuje zwolenników i wzmacnia ich przekonanie o prawdziwości całej narracji.

Podczas gdy klasyczne teorie spiskowe rodziły się często w warunkach braku informacji, QAnon jest przykładem zjawiska opartego na przesycie informacyjnym. To właśnie nadmiar danych, ich fragmentaryczność, sprzeczność i konieczność nieustannego interpretowania stały się paliwem napędowym tej ruchu. Internet i media społecznościowe stworzyły idealne środowisko, w którym można budować skomplikowane i rozrastające się systemy konspiracyjne, a ich zwolennicy otrzymują nieustanny zastrzyk materiałów do „badania” i „odkrywania”.

Ważne jest, aby rozumieć, że QAnon nie funkcjonuje jak typowa teoria spiskowa o jednej, spójnej i logicznej narracji. Jest to raczej dynamiczny, samonapędzający się system, który żyje dzięki nieustannej aktywności i zaangażowaniu swoich uczestników. Jego „prawda” powstaje w procesie niekończącej się interpretacji i reinterpretacji „kropek”, co daje poczucie sensu, nawet jeśli obiektywna rzeczywistość tych przekazów pozostaje wątpliwa.

Dlaczego „kolorowa ślepota” już nie wystarcza? Ewolucja lewicowego podejścia do rasizmu

W latach 80. XX wieku dominująca na Zachodzie lewica egalitarna – reprezentowana w dużej mierze przez pokolenie X – związała się z ruchami walczącymi przeciwko cenzurze sztuki, konserwatyzmowi obyczajowemu oraz apartheidowi w RPA. Sprzeciw wobec komisji Meese’a i administracji Reagana, obrona sztuki Mapplethorpe’a i Serrano oraz protesty pod galeriami po odwołaniu kontrowersyjnych wystaw stały się manifestacją wiary w wolność ekspresji i uniwersalne wartości ludzkie. W tym paradygmacie rasizm utożsamiano z jawnymi aktami dyskryminacji – wyzwiskami, nierównościami prawnymi i systemowymi, uprzedzeniami w dowcipach. Przeciwdziałać miał mu uniwersalistyczny humanizm: przekonanie, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi, a różnice rasowe to konstrukcje społeczne, które można i należy przezwyciężać.

Tak rozumiana „ślepota na kolor skóry” stała się dla egalitarnej lewicy fundamentem polityki równości. Śpiewał o tym Michael Jackson w „Black or White” – „It don’t matter if you’re black or white”. Ale dla współczesnej lewicy progresywnej to właśnie taka postawa, oparta na liberalnym humanizmie, stała się problemem – zakamuflowanym narzędziem utrwalania status quo białej supremacji. Robin DiAngelo pisze wprost: to „dobrzy biali ludzie”, kierujący się zasadą koloru niewidzialnego, nieświadomie podtrzymują struktury opresji. Rasizm nie znika przez poprawność, lecz musi być aktywnie zwalczany – nie tylko w słowach i postawach, ale przede wszystkim w samych systemach, które przez wieki sankcjonowały dominację bieli.

Współczesne podejście progresywne rozumie rasizm jako zjawisko wszechobecne, systemowe i osadzone w strukturach społecznych. Nie wystarczy być „przeciwko rasizmowi” – konieczne jest demaskowanie i dekonstruowanie białej normatywności. Ta zmiana nie przebiega jednak wyłącznie wzdłuż osi pokoleń – to raczej pęknięcie ontologiczne między liberalnym humanizmem a postideologiczną polityką tożsamości.

Dobrze ten rozdźwięk ilustrują dwaj czarnoskórzy intelektualiści – Paul Gilroy i Frank B. Wilderson III. Obaj urodzeni w 1956 roku, reprezentują skrajnie odmienne podejścia. Gilroy, autor wpływowego „The Black Atlantic”, zachowuje ramę humanistyczną. W „Against Race” dowodzi, że ludzka wspólnota i podobieństwo są banalne, ale to właśnie ta banałowatość pozwala wyobrazić sobie świat „poza rasą”. Dla Gilroya polityka wymaga porzucenia osobistej tożsamości – nie dlatego, że tożsamość jest nieistotna, lecz dlatego, że emancypacja wymaga wyjścia poza jej granice.

Wilderson, przeciwnie, reprezentuje afropesymizm – podejście radykalne, oparte na przekonaniu, że czarna egzystencja w ramach świata Zachodu to egzystencja „społecznej śmierci”. Czarnoskóry człowiek nie jest podmiotem ludzkim, lecz narzędziem – rekwizytem w spektaklu białych pragnień i fantazmatów. Jego książka „Afropessimism” łączy teorię z autobiografią, eseistykę z narracją osobistą – i ukazuje, że dla Wildersona polityczność czarnej tożsamości nie może być oderwana od doświadczenia cielesnego, historycznego i emocjonalnego.

Dla Gilroya to właśnie utożsamienie polityki z tożsamością jest problematyczne – t