Religia zajmuje unikalne miejsce w spektrum prawdy. Kiedy byłem dzieckiem, uczono mnie, że Jezus mnie kocha, że Bóg stworzył wszechświat, a wszystkie psy trafiają do nieba. Równocześnie mówiono mi, że piec jest gorący, Lansing jest stolicą stanu Michigan, a za obcięcie włosów siostrze dostanę kary. Wszystkie te stwierdzenia były traktowane jako prawdziwe, ale już wtedy zauważyłem, że religijne twierdzenia wydają się być zarówno bardziej, jak i mniej prawdziwe niż inne. Mniej prawdziwe w sensie, że nie można ich używać na sprawdzianach w szkole ani wyprowadzać innych prawd na ich podstawie. Natomiast bardziej prawdziwe, ponieważ reakcje ludzi na wątpliwości dotyczące religii były zupełnie inne. Nikt nie zareagowałby histerią, gdyby stwierdziłbym, że Lansing nie jest stolicą Michigan. Gdy jednak wyraziłem wątpliwości co do istnienia nieba, reakcje były zupełnie inne.

Religijne twierdzenia, które nie mają żadnych dowodów naukowych, są często umieszczane w kategorii „nieweryfikowalnych prawd”, które można zaakceptować na podstawie wiary, a nie dowodów. Problem w tym, że kiedy religia wchodzi w konflikt z nauką, wówczas jej twierdzenia okazują się fałszywe. Wystarczy spojrzeć na każde badanie naukowe, które stawia pod znakiem zapytania tezę o istnieniu nadprzyrodzonych mocy – zawsze okaże się, że religijne wyjaśnienia są niezgodne z tym, co możemy zweryfikować w realnym świecie.

Jako społeczeństwo nie mamy problemu z rozpoznaniem, że religia w żadnym przypadku nie jest w stanie wpływać na naukowe badania, takie jak w przypadku pandemii COVID-19. Chociaż politycy wzywali do modlitw, nikt poważnie nie sugerował, że to religijne działania mają powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. Wręcz przeciwnie – odpowiedź na pandemię była oparta na badaniach naukowych, a nie na religijnych rytuałach. Gdyby jednak ktoś zapytał przedstawicieli władz, dlaczego nie angażują religii w zarządzanie kryzysem zdrowotnym, odpowiedź byłaby jednoznaczna: religia nie działa.

Ten sam mechanizm niechęci do przyznania się do prawdy ma wpływ na naszą kulturę. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo tolerowanie religijnych przekonań, które nie mają podstaw naukowych, wprowadza nas w błąd. Zamiast przyjąć postawę, w której religia i nauka zajmują odrębne sfery – jak sugerował Stephen Jay Gould – powinniśmy zrozumieć, że religia nie ma żadnej funkcji w przestrzeni, którą zajmuje nauka. W przeciwnym razie otwieramy drzwi do wprowadzania nieprawdziwych twierdzeń w najważniejsze aspekty naszego życia.

Zanim pojęcie „fake news” zostało zdominowane przez polityków, którzy używali go do krytykowania mediów, pojęcie to już istniało w kontekście dezinformacji. W 2016 roku podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, kampania dezinformacyjna, prowadzona głównie przez Rosję, zalała amerykańską opinię publiczną fałszywymi informacjami. Wśród tych kłamstw było oskarżenie Hillary Clinton o organizowanie międzynarodowej sieci handlu dziećmi z siedzibą w piwnicy pizzerii. Większość z tych oskarżeń była tak absurdalna, że nie można ich traktować poważnie, jednak dla wielu ludzi stały się one „prawdą”, ponieważ były tak przekonywująco zaprezentowane.

Religia, podobnie jak dezinformacja, może wykorzystywać emocje i przekonania do promowania twierdzeń, które nie mają oparcia w rzeczywistości. W obu przypadkach chodzi o to, by nie kwestionować przedstawianych faktów. W przypadku religii jednak staje się to bardziej niebezpieczne, gdyż jej wpływ na decyzje polityczne i społeczne może prowadzić do rozprzestrzeniania szkodliwych przekonań, które nie mają żadnej podstawy w obiektywnej rzeczywistości.

Prawda, nawet jeśli jest nieprzyjemna, ma kluczowe znaczenie w naszej zdolności do podejmowania decyzji opartych na faktach. Nie możemy pozwolić, by religia czy dezinformacja były traktowane na równi z nauką, zwłaszcza gdy chodzi o kwestie zdrowia publicznego czy polityki. Niezbędne jest, by w każdym przypadku odróżniać to, co jest sprawdzalnym faktem, od tego, co jest jedynie wytworem wierzeń i emocji.

Czy pandemia to kara od Boga? Refleksje na temat religijnych interpretacji nieszczęść i plag

W historii religii, szczególnie w tradycjach monoteistycznych, pandemia, zaraza czy inne katastrofy naturalne były często traktowane jako karą za grzechy. W kontekście Abrahamowych wiar, które wiążą Boga z absolutnym dobrem, istnienie plagi, chorób czy cierpienia jest problematyczne, szczególnie wtedy, gdy uparcie trwamy przy założeniu, że Bóg jest jednocześnie wszechmocny i miłosierny. W Biblii można znaleźć liczne historie, w których Bóg zesłał plagę na własny lud za jego niewierność. Tego rodzaju wydarzenia, przedstawiane w archaicznym języku Pisma Świętego, mogą łatwo umknąć współczesnemu czytelnikowi, który nie zastanawia się nad nimi w kontekście swoich własnych doświadczeń i wyzwań, jakie stawia współczesny świat.

Zastanówmy się jednak, czy to możliwe, by wszyscy Izraelici popełnili ten sam grzech? Czy Bóg rzeczywiście karze całe społeczności za działania kilku jednostek? Czy jest w stanie rozróżnić, kto zasługuje na cierpienie, a kto nie? Czy jego plagi dotykają tylko "grzesznych"? To pytania, które mają swoje korzenie w jednym z najbardziej złożonych dylematów teologicznych – problemie zła, który w starożytnej Grecji sformułował Epikur: "Czy Bóg chce zapobiegać złu, ale nie może? Wtedy nie jest wszechmocny. Czy może, ale nie chce? Wtedy jest zły. Czy chce i może? Skąd w takim razie pochodzi zło?"

Teologowie stworzyli niezliczone wymówki, by bronić dobroci Boga w obliczu zła na świecie. Jednym z narzędzi, którym posługują się, jest pojęcie teodycei – nauki o uzasadnieniu istnienia zła w kontekście boskiej dobroci. W tym przypadku, część teologów redefiniuje pojęcie wszechmocy, inni argumentują, że zło, które postrzegamy jako złe, może prowadzić do wyższych celów, jeszcze inni tłumaczą, że pandemia to efekt wolnej woli człowieka i tego, jak Bóg stara się chronić tę wolność.

Pomimo całej tej literatury, odpowiedzi te są dalekie od rozwiązań logicznych. Nie sposób pogodzić wszechmocy Boga z istnieniem niekontrolowanych i masowych katastrof, które dotykają zarówno grzesznych, jak i niewinnych ludzi. W tym kontekście, pandemia, która nie rozróżnia ofiar, jest szczególnie trudna do zrozumienia w ramach tradycyjnych teologicznych odpowiedzi. Pytanie, dlaczego Bóg stworzył plagę i dlaczego zabija ludzi w sposób, który wydaje się tak bezwzględny, pozostaje nieodpowiedziane. Wciąż nie mamy odpowiedzi na to, dlaczego cierpienie jest zjawiskiem tak powszechnym, a zarazem tak nieproporcjonalnym względem naszych win.

Papież Franciszek również odniósł się do tej kwestii w wywiadzie z kwietnia, gdzie zasugerował, że pandemia to efekt zemsty natury na ludzkości za nasze zaniechania w obliczu zmian klimatycznych. Stwierdzenie to zawiera pewną próbę obrony koncepcji wolnej woli – zmiany klimatyczne są winą ludzkości, a pandemia stanowi odpowiedź na nasze zaniechania. Zamiast mówić o Bogu jako karzącym sędzi, papież odwołuje się do personifikowanej "natury", która, według tej interpretacji, ma działać na naszą szkodę. Jednakże, pomimo tego zabiegu, nie ma tu ucieczki od teologicznego problemu: natura jako taki "agresor" jest jedynie metaforą Boga, którego w ten sposób papież stara się oddzielić od ideału miłosiernego stwórcy.

Warto zwrócić uwagę, że teologiczne podejście do tego typu katastrof wciąż nie jest w stanie odpowiedzieć na wiele trudnych pytań. Podobnie jak w przypadku innych nieszczęść, taka interpretacja nie może wyjaśnić, dlaczego cierpienie dotyka zarówno niewinnych, jak i winnych, i dlaczego niektóre wydarzenia, jak pandemia, są tak rozległe i niekontrolowane. Można zauważyć, że nawet w przypadku najbardziej wyrozumiałych apologetów religijnych, brak konkretnej odpowiedzi na to, dlaczego cierpienie jest wszechobecne, prowadzi jedynie do usprawiedliwienia Boga, bez zaspokojenia głębokiej potrzeby zrozumienia.

Z tych powodów dla wielu ludzi, szczególnie w obliczu kryzysów takich jak pandemia, odpowiedzi religijnych liderów okazują się niewystarczające. Zamiast zaoferować jasną perspektywę, teologowie często posługują się frazami o "upadłym świecie" czy o konieczności przyjęcia, że zło jest niezrozumiałym aspektem życia. W takiej sytuacji, kwestia zła i cierpienia pozostaje jednym z najtrudniejszych i najczęściej zadawanych pytań, na które nie znaleziono żadnej odpowiedzi w klasycznych religijnych naukach.

W kontekście pandemii, odpowiedzi, które mają na celu usprawiedliwienie Boga, a także przekształcenie katastrof w wyraz „sprawiedliwości” lub „kary” często nie tylko nie przynoszą poczucia ulgi, ale i pogłębiają wątpliwości dotyczące etycznej natury religii. Takie podejście nie rozwiązuje zagadki, jaką jest cierpienie ludzi, szczególnie tych niewinnych, a tylko stawia pytanie: dlaczego cierpienie jest, mimo wszystko, częścią porządku stworzenia?

Czy pandemia COVID-19 jest karą boską? Refleksje nad teologicznymi interpretacjami kryzysu zdrowotnego

Pojawienie się pandemii COVID-19 stało się okazją do szerokiej dyskusji nie tylko na temat zdrowia publicznego, ale i teologii. Wśród wpływowych głosów chrześcijańskich pojawiły się głosy interpretujące wirusa jako boską karę. Papież, choć w subtelny sposób, również sugerował, że pandemia może być wynikiem gniewu Bożego, który kara ludzkość za jej grzechy. Podobne stanowisko przyjął Franklin Graham, znany przedstawiciel ewangelikalnego ruchu, który w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji stwierdził, że pandemia jest efektem ludzkiego odwrócenia się od Boga i grzechu. Z jego perspektywy, ludzkość musi zwrócić się ku Bogu, aby uzyskać przebaczenie i zbawienie.

Jednak nie każdy pastor był gotów przypisać odpowiedzialność za COVID-19 bezpośrednio Bogu. Perry Stone, kontrowersyjny lider pentekostalny, sugerował, że wirus to raczej działanie szatana, który poprzez pandemię stara się zniszczyć starsze pokolenia, które opierają się "Znakowi Bestii" i "Antychrystowi". Jego teoria, choć pełna fantastycznych elementów, była próbą wyjaśnienia pandemii w kontekście duchowej walki między dobrem a złem.

W kontekście tych spekulacji należy zauważyć, że wirus nie jest traktowany jedynie jako kara za grzechy, ale także jako narzędzie służące do zniszczenia fundamentów społecznych i duchowych. Istnieje także przekonanie, że COVID-19 mógł być użyty przez siły zła, by osłabić Kościół, zmieniając sposób, w jaki wierni uczestniczą w życiu religijnym. Tony Spell, pastor z Luizjany, argumentował, że pandemia była próbą szatana, aby pozbawić jego wiernych fizycznej obecności w kościele, co miało na celu osłabienie ich wiary.

Wśród takich interpretacji, które przypisują wirusowi złośliwe, nadprzyrodzone pochodzenie, można także znaleźć teorie, które bardziej koncentrują się na duchowym wymiarze wirusa. Priscilla Shirer, autorka i mówca chrześcijański, stwierdziła, że COVID-19 to narzędzie szatana, mające na celu zniechęcenie wierzących i pozbawienie ich poczucia zwycięstwa, mimo tego, że chrześcijanie według niej już osiągnęli duchową wiktorię. Z kolei E.W. Jackson, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, nie wskazywał na homoseksualizm jako przyczynę pandemii, ale wykorzystał kryzys jako pretekst do atakowania tej społeczności.

Choć teologiczne interpretacje COVID-19 w wielu przypadkach mają charakter kontrowersyjny i nie znajdują obiektywnego potwierdzenia, ważnym elementem tych dyskusji jest sposób, w jaki różne grupy religijne starają się nadawać sens i porządek w świecie, który stał się chaotyczny i pełen niepewności. W rzeczywistości pandemia stała się swoistym lustrem, w którym odbijają się zarówno lęki, jak i nadzieje, które prowadzą do reinterpretacji tradycyjnych wierzeń.

Ostatecznie, rozważania teologiczne o COVID-19 nie powinny być traktowane tylko jako próby wyjaśnienia samego zjawiska, ale także jako okazja do głębszej refleksji nad tym, w jaki sposób religijność wpływa na postrzeganie kryzysów społecznych i zdrowotnych. Choć wyjaśnienia związane z boską karą mogą stanowić część interpretacji, nie można zapominać, że takie podejście często ignoruje bardziej przyziemne aspekty pandemii, takie jak polityczne decyzje, społeczne nierówności czy globalne zjawiska ekonomiczne, które również mają ogromny wpływ na przebieg kryzysów.

W kontekście pandemii COVID-19 warto także zauważyć, że przypisywanie odpowiedzialności za globalne wydarzenia jedynie siłom nadprzyrodzonym prowadzi do uniknięcia konfrontacji z realnymi przyczynami, które często leżą w ludzkich działaniach. Odmowa przyznania się do odpowiedzialności za zaniechania polityczne czy zdrowotne w obliczu kryzysu staje się często wygodnym sposobem na uchylenie się od krytyki. Co więcej, takie teologiczne podejście może przyczynić się do stygmatyzacji różnych grup społecznych, a także zniechęcać do podjęcia realnych działań w celu rozwiązania problemów społecznych.