Na wieczór tego samego dnia wszyscy oficerowie i marynarze, którzy mieli wolne, zebrali się w stołówce okrętu na występ striptizu. Ci, którzy nie zdążyli obejrzeć premiery, mieli okazję zobaczyć show następnego dnia. Jim chciał opóźnić przedstawienie o jeden lub dwa dni, aby móc je dokładniej przygotować, ale Gerald stanowczo odmówił. „Musi być dzisiaj”, powiedział, „nawet jeśli spektakl będzie kiepski. Chłopaki zasługują na chwilę relaksu, a psychologia jest ważniejsza niż sztuka”. Tak więc występ rozpoczął się tego wieczoru.
Dziewczyny pojawiały się kolejno, w małych grupkach, czasami same, czasami razem. Występ rozpoczynały w bogatych, choć symbolicznie zakrywających strojach, aby potem znów pojawić się w pełnych ubraniach, tylko po to, by zaraz znowu je zdjąć. Jim, który od momentu swojego mianowania na kierownika striptizu planował cały show, wymyślił ekscentryczne nazwy dla kolejnych numerów. Część z nich nie była szczególnie oryginalna, ale Jim uznał, że musi dostosować się do gustów publiczności. Niektóre, jego zdaniem, były wynikiem prawdziwej twórczej inspiracji. Spektakl rozpoczął się od „Proszę, nie patrzcie”, potem była „Podglądaczka”, „Dziewczyna natury”, „W dżungli”, „Na małej wyspie” i „Puść mnie, mamo!”. Po przerwie, podczas której Jim wygłosił krótką prelekcję na temat prawdziwego sensu striptizu (zmieścił się w pięciu minutach, bo chłopaki zaczynali się niecierpliwić), przyszły „Co to minimum?”, „Historia strojów kąpielowych” i na koniec „Bikini i poza”. Show zakończyło się sukcesem, okrzyki i gwizdy widowni zmusiły występujące dziewczyny do kilku bisów. Jedynym, który nie był do końca zadowolony, był Jim. Dziewczyny pomieszały niektóre numery, a fragmenty choreografii, które miały być wykonane w „Nature Girl”, powtarzały się w „Jungle”. Wyraźnie nie udało im się uchwycić subtelnej różnicy między tymi dwoma występami. Jednak Jim nie winił ich za to: wykonały swoje zadanie całkiem dobrze, biorąc pod uwagę jak mało czasu miały na przygotowanie. Był pewien, że za kilka dni jego zespół będzie doskonały.
Po występie dziewczyny były gośćmi honorowymi oficerów na uroczystej kolacji, która odbyła się w mesie oficerskiej. Jedzenie było znakomite nawet jak na standardy Polar Lion, który mógł poszczycić się świetnym kucharzem. Podano również nowo zakupione wino musujące, choć niektóre dziewczyny, które nigdy wcześniej go nie próbowały, stwierdziły, że smakuje prawie jak piwo imbirowe. Pod wpływem wina, swojego własnego występu oraz braw od mężczyzn, dziewczyny były gotowe zadowolić swoich gospodarzy nie tylko na scenie, ale także poza nią. Jim miał z tym problem, próbując wydostać się z objęć dwóch dziewczyn, które siedziały obok niego. Udało mu się w końcu uwolnić, wykręcając się koniecznością zajęcia się reaktorem atomowym. Inni oficerowie, jak i marynarze, nie byli tak wstrzemięźliwi, a kolejne dni przyniosły zmianę dotychczasowej monastycznej dyscypliny na coś w rodzaju plemienia promiskuitycznych poligamistów.
Spośród wszystkich mężczyzn na pokładzie tylko Tom Kelly (oprócz Jima) pozostał wierny swojemu celibatowi. Cieszył się z ogromnej kwoty pieniędzy przeznaczonej dla swojej kuzynki i jej biednej córki. Jednak nie uważał tego za powód, by czerpać przyjemność z innych rzeczy. Nadal był zabójcą swojej żony i ojca dziewczynki. Gerald leżał na swoim łóżku, kontemplując swoje wspaniałe osiągnięcia. Udało się! Cała operacja przeszła bez żadnych problemów. Ten, z którego początkowo miał niewielkie zaufanie, Smite, okazał się bardzo efektywnym oficerem. „Dobry oficer, warto mieć go pod swoją komendą” – pomyślał Gerald z uśmiechem. Wielką przyjemność sprawiło mu osobiste upokorzenie kontradmirała. Każde jego słowo, każda mina kontradmirała była swego rodzaju zemstą. Już nie czuł do niego tej palącej nienawiści. Przecież kontradmirał to tylko podwładny oficer, nie prawdziwy władca.
„A chłopaki to teraz uwielbiają!” – pomyślał Gerald. W końcu nie był już tylko dowódcą, ale dowódcą, którego kochali. Zrealizował ich marzenia, zamienił pin-upy w prawdziwe kobiety. Uwalniał Lwa z zoo i prowadził go w dżunglę. Monotonna, nieprzepełniona dramatyzmem rutyna codziennych podróży pomiędzy bazą a biegunem zakończyła się dramatycznym happy endem. Ale czy to naprawdę był koniec? W umyśle Geralda zakiełkowały wątpliwości. Może to słowo „koniec” sprawiło, że poczuł się nieswojo. „Co jeśli to wszystko zacznie się nudzić?” – pomyślał. „Co jeśli to będzie początek nudnej, ustabilizowanej egzystencji? Kobiety, wino, znowu wino i kobiety. I pieniądze. Po prostu nudne, spokojne życie”. Tylko co, jeśli chłopaków to usatysfakcjonuje? Gerald nie chciał tego. Żadnych więcej ukradkowych akcji, żadnych więcej biegów w stronę ukrytych sukcesów. Chciał, by Polar Lion była znana. Chciał ogłosić światu jej niezależność, jej potęgę. To byłoby prawdziwe zwycięstwo! Nie jakieś ukryte posunięcia, nie potajemne działania – ale publiczna chwała i uznanie.
Wiedział, że moment na działanie jeszcze nie nadszedł. Chłopaków trzeba było zostawić trochę czasu na przystosowanie się do ich nowych, pełnych rozkoszy i swobody, życia. Jednak nie miał zamiaru czekać w nieskończoność. Kiedy tylko zauważy, że nuda zaczyna zagrażać, planował działać.
Czym jest władza pod lodem?
Gerald siedział przy stole, obserwując towarzystwo z taką samą precyzją, z jaką kiedyś kalkulował tory okrętu. Kobieta — Mary Lou — uśmiechała się chłodno, trzymając córkę za rękę; uśmiech należał do rzędu interesów, do rozliczeń rodzinnych, do operacji społecznych, które decydowały o losach kariery. Myśl o małżeństwie dla awansu paliła go jak sól. Gdyby pojął za żonę Mary Lou, nie byłoby teraz tego gnicia w podwodnym metalowym sarkofagu; żaden los nie skłoniłby go do wejścia do marynarki. A jednak był tu, z kubkiem w ręku, gotów roztrwonić wszystko dla chwilowego zbiorowego upojenia — dla dźwięku śmiechu, dla odgłosu kielichów.
Opowieść Jima o wykonawczyni — „Fall”, dziewczynie odzianej w liście, które wiatr odrywał po jednym — była tu metaforą: widoczna bliskość i jednoczesne niemożliwe dotknięcie. Jim mówił z pasją konesera; dla niego tajemnica była rytuałem. Inni jedli, pili, żartowali; Charlie patrzył w butelkę, lecz myślami pływał gdzie indziej, w starych podróżach, w książkach o żeglarzach, w technikolorowych mitach morskiej wolności. Gerald zaś widział prościej i mroczniej — atomowa łódź pod lodem to suwerenność absolutna. Dwa lata samowystarczalności, niewidzialność, zdolność unicestwienia bez obawy odwetu — to była jedyna realna, ciężka władza, jaką znał.
„Après moi le déluge” — fraza, która pasowała do jego marzenia o komnacie rozstrzygającej losy milionów. Był o krok od tego podium, a gdy mu je wyrwano, nienawiść skupiła się na biurokratycznym trybunie: COMSUBLANT — obojętny, pokerowy zdrajca. John Q. Johnson, przeciwnik, nie był zły; był zwyczajnym człowiekiem, któremu powierzono kierowanie maszyną o boskiej sile. Gdy leżał w swojej kabinie, z radiem na wyciszeniu i zdjęciem rodziny naprzeciw, wyobrażał sobie, co mógłby uczynić zemstą przekraczającą ludzkie miary — myśl, której nie powinien pielęgnować, a która potrafiła go poruszyć jak nic innego.
Polar Lion pod lodem — trzynaście, szesnaście rur gotowych do wypalenia miasta — była jednocześnie barankiem i bestią. Spokój jej załogi był stanem przymusowym: gotowość na najgorsze, życie w zawieszeniu między codziennością a apokalipsą. Tych, którzy rządzą mocą strachu, nie dotyka bezpośrednie zagłada, lecz stała świadomość: w jednej chwili możesz stać się katem milionów albo ofiarą własnej decyzji. To uczucie rozkłada się w ciałach szczelniej niż lód nad nimi.
Narracja nie potrzebuje moralizowania; wystarczy obserwacja kontrastów: teatr — striptease, kąśliwy żart, nalewka — przeciwieństwo abstrakcyjnej siły; ambicja — której owocem miała być globalna decyzyjność; zdrada administracji — jako katalizator upadku. Wszystko to wiruje w hermetycznym wnętrzu, gdzie decyzje są jednocześnie prywatne i totalne. Ten rozdźwięk między codziennością a omnipotencją jest istotą fabuły.
Ważne do zrozumienia dla czytelnika: techniczny i historyczny kontekst systemu wyrzutni balistycznych pod lodem — ograniczenia i możliwości okrętów, zasięg i potencjał niszczenia pocisków, mechanizmy dowodzenia — nadają ciężar moralny opisywanym wyborom. Psychologia dowódców i załóg—ambicja, lęk, potrzeba uznania, poczucie izolacji—kieruje decyzjami równie mocno jak rozkazy sztabu. Trzeba też uwzględnić konsekwencje rodzinne: fotografia w kabinie przypomina, że strategia odstraszania ma ludzkie endemity. W narracji warto dopracować źródła autorytetu (awans, protekcje, intrygi biurokratyczne), elementy codziennego rytuału na okręcie (żywność, alkohol, rozrywka) jako katalizatory napięć oraz symbolikę scen — liście, radio, butelka — które scalają psychologiczny wymiar opowieści z geopolitycznym. Dodatkowo przydatne będą fragmenty dokumentów technicznych i świadectwa byłych podwodników, które urealnią scenę i pogłębią konflikt między ambicją jednostki a mechanizmami państwa.
Czy Rosja naprawdę mogła uderzyć w Krzyżowców? A może to Lwi Polarny miał zniszczyć ich raz na zawsze?
Historia, którą opowiadam, to w pewnym sensie analiza wojennego dylematu, który nie tylko niepokoi, ale i budzi do refleksji nad tym, czym jest prawdziwa sprawiedliwość i jak daleko człowiek może posunąć się, by osiągnąć swoje cele. Dla głównych bohaterów tej historii, zarówno tych z Zachodu, jak i Wschodu, pojawia się pytanie: co może powstrzymać apokalipsę, zanim wybuchnie ostateczna wojna?
Z jednej strony, logiczne jest, że Rosja, uznając zagrożenie ze strony Krzyżowców, mogłaby podjąć działania prewencyjne, o ile rząd Stanów Zjednoczonych dałby na to zgodę. W końcu, jeśli nie, wszystko mogłoby prowadzić do globalnego konfliktu. Ale dlaczego Rosjanie mieliby być ci, którzy podejmą pierwsze kroki? W końcu, jak się okazuje, Polarny Lew — a więc siła militarnego uderzenia — może równie dobrze wziąć sprawy w swoje ręce. Niewielki, precyzyjny atak rakietowy, na przykład jeden dobrze wymierzony wybuch Polaris, mógłby wyeliminować to zagrożenie. To byłby gest o ogromnym znaczeniu politycznym, który rozwiązałby nie tylko problem Rosji, ale także problem Stanów Zjednoczonych. Mógłby to być jeden wielki krok ku ratunkowi — zarówno świata, jak i własnej pozycji na arenie międzynarodowej. Gerald Brown, który miał przejąć odpowiedzialność za ten dramatyczny krok, mógłby stać się bohaterem, o jakim świat nie marzył. Po zakończeniu tej operacji mógłby być witany jako wybawca, a decyzja o zniszczeniu konkurenta, Petera Schumachera, byłaby rozwiązaniem problemu raz na zawsze.
Jednak to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być polityczną rozgrywką, nabiera zupełnie innego wymiaru, gdy zaczynamy rozważać biblijny obraz Armageddonu. Schumacher, który przez cały czas wahał się, zastanawiając się, czy Bóg pozwoli na takie wydarzenia, doszedł do wniosku, że kluczowym momentem jest zrozumienie obrazu, który pojawia się w Apokalipsie św. Jana. „Jezus na białym koniu” — ten obraz nie może być przypadkowy. W końcu, po długim namyśle, Schumacher zrozumiał, że w tej wizji nie chodzi o dosłowne zniszczenie Krzyżowców, ale o symboliczne zniszczenie „Lwa Polarnego”, a więc symbolu zła i tyranii. Tak więc wyrok zapada. Czas na działanie.
Peter Schumacher, któremu Bóg miał wyznaczyć misję obrony sprawiedliwości, musiał działać, aby uniknąć „Małżeństwa z Antychrystem”. Wiedział, że nie będzie łatwo, że za tym krokiem kryje się nie tylko śmierć, ale i zniszczenie miasta. Bo oto nadchodzi Apokalipsa: cały świat będzie świadkiem katastrofy, której nie da się już powstrzymać. „Dzień gniewu” już się zaczął, a rozstrzygnąć go miała nie wojna konwencjonalna, lecz rakietowy atak, który w jednej chwili wywróciłby układ sił w świecie.
Czasy, w których pojawia się ten konflikt, są niezwykle ważne: z jednej strony, technologia militarna i strategia polityczna, z drugiej — niemniej ważna jest rola religii i przekonań. Z tego właśnie powodu decyzje o podjęciu działań, które wydają się wynikać z chłodnej kalkulacji politycznej, w rzeczywistości mają swoje źródło w wewnętrznej walce moralnej. Wszystko w tej historii jest bowiem związane z pytaniem: co to znaczy złożyć ofiarę, jaką ofiarę gotów jest ponieść człowiek, aby świat ocalić przed totalnym zniszczeniem? Decyzja, która zapadła, była nie tylko wynikiem politycznych kalkulacji, ale także konsekwencją przekonania o konieczności dokonania „świętej wojny” z niewłaściwymi wartościami, które miały zdominować świat.
Zatem kluczowym pytaniem staje się nie tylko to, kto ma prawo decydować o życiu i śmierci, ale także — jakie konsekwencje będą miały te decyzje? W momencie, gdy Brown wystrzelił rakietę, miała ona zniszczyć całe miasto. Ale nie wszyscy uczestnicy tej historii zdawali sobie sprawę, że walka, która ma miejsce, to nie tylko fizyczna konfrontacja, lecz także walka duchowa — walka, która decyduje o przyszłości całego świata. W tym sensie, atak rakietowy i decyzja o ostatecznej eliminacji „Lwa Polarnego” stają się nie tylko aktem wojennym, ale również symbolicznym końcem pewnej epoki w historii ludzkości.
Warto w tym miejscu zastanowić się nad rolą polityki w czasach kryzysowych. Jak daleko człowiek jest gotów posunąć się, by rozwiązać problem, który może mieć charakter globalny, nie tylko militarny, ale także ideologiczny i religijny? Jaką wartość mają te decyzje, gdy w grę wchodzi przyszłość całej ludzkości? Również należy pamiętać, że w każdej wielkiej konfrontacji wojennej, za technologią i armią, stoją nie tylko politycy, ale także przekonania i ideały, które często mają decydujące znaczenie.
Jak Power Query przetwarza i łączy dane z wielu plików
Jak fotochemiczne przemiany ketenów mogą rewolucjonizować syntezę heterocyklicznych związków chiralnych?
Jakie wyzwania stawiają nowoczesne technologie druku 3D w biomedycynie i jak wpływają na przyspieszenie procesu druku?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский