W aferze Iran-Contra kluczową rolę odegrała seria działań zmierzających do zatajenia prawdziwego charakteru sprzedaży broni Iranowi oraz transferu środków do kontry. Gdy sekretarz stanu Schultz bezpośrednio skonfrontował prezydenta Reagana, wzywając go do wszczęcia formalnego dochodzenia, ten powierzył zadanie prokuratorowi generalnemu Edowi Meese. Meese prowadził śledztwo nie jako prokurator, lecz jako „doradca prawny prezydenta”, co spowodowało, że nie wykorzystał FBI do zabezpieczenia dokumentów ani przeprowadzenia podstawowego dochodzenia. Brak odpowiednich działań śledczych umożliwił niszczenie kluczowych dokumentów i manipulację materiałem dowodowym.

Współpracownicy administracji, w tym Poindexter, North i McFarland, wraz z pracownikami CIA sporządzili podstawową linię czasową działań i wypowiedzi dla Kongresu. Projekt dokumentu zawierał rażące pominięcia i jawne fałszerstwa — np. obarczono Izrael winą za pierwsze dostawy broni, twierdząc, że USA zostały wprowadzone w błąd, myśląc, iż broń to części do wierceń ropy. Sekretarz Schultz, po przeglądzie, nie dopuścił do rozpowszechnienia tych fałszywych informacji, lecz usunięcie fałszu nie naprawiło wszystkich braków. Nadal pominięto ważny fakt — prezydenckie zezwolenie z grudnia 1985 na sprzedaż broni Iranowi.

Jednym z najbardziej dramatycznych elementów była intensywna akcja niszczenia dokumentów, prowadzona przez Olivera Northa i jego sekretarkę Fawn Hall. Usunięto wiele dowodów dotyczących zarówno sprzedaży broni, jak i przekierowania środków na wsparcie kontrrewolucjonistów. Poindexter zniszczył też jedyną kopię decyzji prezydenta Reagana z grudnia 1985, motywując to ochroną prezydenta przed politycznym skandalem i zapewnieniem „absolutnej” możliwości zaprzeczenia.

Ważnym elementem strategii obronnej administracji było skierowanie uwagi na wykorzystanie funduszy ze sprzedaży broni na wsparcie kontrów, zamiast na samą sprzedaż broni Iranowi w zamian za zakładników. Prokurator Meese podkreślił, że prezydent Reagan nie wiedział o przekierowaniu pieniędzy, sugerując, że środki przepływały bezpośrednio od Iranu do kontrów przez Izrael bez wiedzy USA. W tym przekazie mieli zostać ukazani North, McFarlane i Poindexter jako główni winowajcy, natomiast sam prezydent i jego administracja jako działający w granicach prawa i dla szczytnych celów.

Jednakże ten scenariusz zakładał zgodę wszystkich zaangażowanych stron na taką wersję wydarzeń, co nie miało miejsca. Donald Regan, bliski doradca Reagana, jasno wskazał na potrzebę przypisania winy działaniom „niekontrolowanym” w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, które miały miejsce bez wiedzy i zgody prezydenta, próbując ratować jego wizerunek i minimalizować skutki skandalu.

Po powołaniu Komisji Tower, która miała zbadać sprawę, okazało się, że dyrektor CIA Casey nie poinformował ani prezydenta, ani Kongresu o działaniach personelu NSC. Sam Reagan w zeznaniach twierdził, że nie pamięta upoważnienia do sprzedaży broni Iranowi. Niezależny prokurator Lawrence Walsh, powołany do śledztwa, doprowadził do skazania Poindextera i Northa. Jego raport uznał, że nie ma wystarczających dowodów, by udowodnić, że Reagan świadomie uczestniczył w działaniach kryminalnych lub składał fałszywe oświadczenia, choć wskazał, że prezydent stworzył warunki, które umożliwiły popełnienie przestępstw przez innych, poprzez tajne działania sprzeczne z oficjalną polityką wobec Iranu oraz determinację w utrzymaniu wsparcia dla kontrów mimo zakazu prawnego.

Raport Walsha nie zdołał jednak rozwiać wszystkich wątpliwości. Prezydent był skutecznie osłonięty przez lojalnych współpracowników, którzy przekierowywali winę na niższych rangą urzędników. North utrzymywał, że Reagan znał prawdę o przekierowaniu środków i że zadzwonił do niego, by zapobiec ujawnieniu tej informacji. To wskazuje na istnienie tzw. „firewalla” ochronnego, który chronił prezydenta przed bezpośrednią odpowiedzialnością, jednocześnie kryjąc przed opinią publiczną pełen zakres jego wiedzy i zaangażowania.

Znaczenie afery Iran-Contra wykracza daleko poza same działania nielegalne i fałszerstwa dokumentów. Pokazuje, jak delikatna i złożona jest relacja między prawem, polityką a bezpieczeństwem narodowym. Ukazuje, jak łatwo mogą powstać mechanizmy ochronne, które zamiast ujawniać prawdę, skutecznie ją zacierają. Warto zrozumieć, że takie procesy wpływają na zaufanie społeczne wobec instytucji państwowych i prezydentury. Zrozumienie tej afery wymaga dostrzeżenia, jak presja polityczna i chęć ochrony wizerunku mogą prowadzić do działań, które podważają podstawy demokratycznej kontroli nad władzą wykonawczą.

Jak manipulacja faktami staje się narzędziem w polityce: przykład Donalda Trumpa

Zarówno dla Demokratów, jak i Republikanów, konfrontacja z nieprawdziwymi stwierdzeniami nie prowadzi do istotnego spadku poparcia dla ich kandydatów lub przedstawicieli. Dowody wskazują, że obie strony polityczne reagują na fałszywe informacje w sposób ograniczony, co sugeruje, że manipulacja faktami w polityce nie tylko pozostaje bezkarna, ale wręcz może wzmacniać więź między politykiem a jego zwolennikami. Badania Swire-Thompsona i współpracowników z 2019 roku pokazują, że nawet kiedy stwierdzenia prezydenta Trumpa są ujawniane jako nieprawdziwe, jego zwolennicy często przyjmują to do wiadomości, ale nie rezygnują ze wsparcia. Co więcej, używanie przez Trumpa strategii "odwrotnego ognia" – polegającej na wyolbrzymianiu lub wypaczaniu faktów, aby skierować uwagę na przewinienia przeciwników – jest skuteczne, nawet gdy część społeczeństwa wie, że przedstawiane informacje są fałszywe.

To zjawisko może budzić zdziwienie. Jak to możliwe, że ludzie nadal popierają prezydenta, który kłamie? Badania przeprowadzone przez Swire-Thompsona w 2017 roku wykazują, że zwolennicy Trumpa są bardziej skłonni uwierzyć w coś, jeśli jest to przypisane bezpośrednio jemu, podczas gdy jego krytycy mają tendencję do odrzucania tych samych informacji. Zjawisko to jest podobne do selektywnej projekcji, znanej z teorii psychologicznych (Campbell et al. 1960), ale w wersji bardziej skoncentrowanej i politycznej. Spadająca wiarygodność instytucji takich jak media, które wcześniej pełniły rolę obiektywnych źródeł informacji, a ich miejsce zajmują coraz bardziej ideologiczne i partyjne platformy, tylko pogłębia ten trend. Publiczne używanie przez prezydenta wulgaryzmów, takich jak określenie "bzdury" w odniesieniu do impeachmentu, może sprawiać wrażenie, że jest on bardziej autentyczny. Jak zauważają Rosenblum, Schroeder i Gino (2019), język politycznie niepoprawny, mimo że może wywoływać kontrowersje, jest postrzegany przez niektórych jako bardziej szczery i "prawdziwy" niż tradycyjna, "poprawna" mowa.

"Nie jestem jego fanem – to wieprz – ale on nie owija w bawełnę. Mówi, co myśli, i to mi się podoba. Jesteśmy wdzięczni, że mamy prezydenta, który stawia ludzi amerykańskich na pierwszym miejscu. Tak, ma swoje wady, ale kto ich nie ma?" – komentują zwolennicy Trumpa w Minnesota (Smith, 2019). To pokazuje, że chociaż wielu popierających Trumpa zdaje sobie sprawę z jego nieprawdziwych wypowiedzi, nie przeszkadza im to w dalszym wspieraniu go. Częściowo wynika to z postrzeganego spadku norm politycznych i oczekiwania, że politycy będą kłamać, by osiągnąć swoje cele.

Jednym z kluczowych zjawisk w tej sytuacji jest tzw. "transgresywna adwokatura" – dążenie do realizacji określonego celu za pomocą normatywnie niewłaściwych środków, jak kłamstwo, gdy te środki wspierają wspólny moralny cel (Muller i Skitka, 2018). Politycy, którzy sięgają po kłamstwa, mogą postrzegać je jako uzasadnione narzędzie do osiągnięcia wyższego celu, który traktują jako priorytetowy. Z perspektywy tych, którzy podzielają te cele, kłamstwo staje się mniej istotne lub wręcz dopuszczalne, o ile przyczynia się do realizacji "większego dobra". Publiczna akceptacja tego typu postaw rodzi pytanie, czy strategia "odwrotnego ognia", stosowana przez Trumpa, jest skuteczna nie pomimo faktu, że część obywateli wie o jej fałszywej naturze, ale wręcz z powodu tej wiedzy.

W kontekście skandali politycznych takich jak Watergate, Iran-Contra czy sprawa Trumpa, warto zauważyć, jak różne strategie zarządzania kryzysowego były stosowane przez poszczególnych prezydentów. W przypadku Trumpa, jego sukces w zarządzaniu skandalem – mimo że publiczność w wielu przypadkach była świadoma kłamstw – wynikał z umiejętności przekształcenia tych kłamstw w narzędzie politycznego działania. Skandal stał się częścią większej gry, w której przeciwnicy polityczni byli "demonizowani", a media manipulowane. Dla wielu zwolenników Trumpa, najważniejsze było to, co miał do powiedzenia, a nie to, jak to mówił. Na tej samej zasadzie działała jego strategia "odwrotnego ognia".

Warto jednak zauważyć, że skuteczność tej strategii nie jest jednoznaczna i zależy od kontekstu politycznego. W czasach mniej spolaryzowanych, jak w przypadku Nixona, próby wykorzystania takiej strategii mogłyby spotkać się z większym oporem. Polityczne i medialne warunki epoki mogłyby nie sprzyjać sukcesowi podobnych prób. Za czasów Reagana, mimo iż użyto narzędzi do odwrócenia winy i obarczenia odpowiedzialnością "rogatych pracowników" czy innych państw, to samo pojęcie "wiarygodnej zaprzeczalności" skomplikowało możliwość pełnego ujawnienia winy.

Manipulacja faktami i wykorzystanie kłamstw w polityce nie jest zatem jedynie wynikiem chwilowej strategii, ale częścią szerszej zmiany w politycznych normach, która zmienia sposób, w jaki społeczeństwo postrzega polityków i ich działania. Obecnie widoczna jest tendencja do oczekiwania, że politycy będą używać nieprawdy jako narzędzia w swojej grze o władzę, a publiczność – przynajmniej część jej – akceptuje to jako część tego, co jest konieczne, by osiągnąć wyznaczone cele. To zjawisko ma długofalowe konsekwencje dla jakości debaty publicznej i zaufania do instytucji politycznych.