Donald Trump, na przestrzeni swojego życia, nie tylko dostrzegał świat jako miejsce nieustannego zagrożenia, ale i sam aktywnie kształtował ten świat poprzez swoje działania, które z kolei generowały silne reakcje z zewnątrz. U podstaw tego leży jego wczesne doświadczenie z dzieciństwa, kiedy to jako młody chłopak, zmagając się z presją swojego ojca Freda i szkołą wojskową NYMA, nauczył się, że przetrwanie oznacza nieustanną walkę. Świat, w którym żył, nie oferował miejsca na słabość; każde niepowodzenie traktowane było jako coś, co należy jak najszybciej zamaskować agresją.

W okresie swojej prezydentury Donald Trump w sposób bezkompromisowy stawiał świat przed sobą jako miejsce pełne zagrożeń. W swoich wystąpieniach powtarzał, że "nigdy nie było bardziej niebezpiecznego czasu". Jego inauguracja, w której malował obraz Stanów Zjednoczonych jako kraj zrujnowany, opanowany przez "rzeź", podkreślała ten obraz nieustannego kryzysu. Co ciekawe, pomimo że w momencie objęcia urzędu Stany Zjednoczone znajdowały się na szczycie gospodarczej odbudowy, z najniższym poziomem przestępczości w historii, Trump skonstruował wizję kraju, który wymaga natychmiastowej obrony.

Jego percepcja zagrożenia, której doświadczył w dzieciństwie, odcisnęła piętno na jego zachowaniu w późniejszych latach. Agresja z jego strony rodziła równie silne reakcje w odpowiedzi — atak wzywał do kontrataku. Również jego przeciwnicy, zarówno polityczni, jak i społeczni, wyczuwali ten klimat wrogości i reagowali w sposób, który tylko potęgował ten cykl. Trudno zapomnieć o dochodzeniu specjalnego prokuratora Roberta Muellera, które stało się manifestacją tego procesu. Trump, postrzegany przez wielu jako prowodyr zamieszania, a jego obrońcy twierdzili, że stał się celem ataków. I w tym przypadku prawda leży gdzieś pośrodku — Trump nie był tylko ofiarą; jego działania, jego sposób postrzegania otaczającego go świata, stworzyły reakcję łańcuchową, która sprowadzała na niego coraz większe napięcia.

Jego ojciec, Fred Trump, oraz nauczyciel w NYMA, coach Dobias, byli dla młodego Donalda kluczowymi postaciami, które ukształtowały jego tożsamość. Fred Trump, człowiek agresywny, wymagający i bezwzględny, był pierwowzorem siły, którą młody Donald postanowił zaadoptować jako kluczowy element swojej osobowości. Donald obserwował jego zachowanie, które w jego oczach stanowiło drogę do sukcesu. Mimo własnych niepowodzeń w relacjach z ojcem, Donald uznawał te cechy za fundament swojego późniejszego życia.

Co jednak istotne, w tym procesie modelowania osobowości, Donald Trump postanowił nie tylko przyjąć cechy ojca, ale również świadomie zrezygnować z drogi, którą obrał jego starszy brat Freddy. Freddy był przeciwieństwem ojca — nie tak twardy, nie tak agresywny, wręcz w pewnym sensie "słaby". Donald obserwował jego porażki, a także brutalne reakcje ojca na te porażki, co wykształciło u niego przekonanie, że każda forma słabości jest czymś, czego należy unikać. Freddy stał się więc pierwszym przykładem, od którego Donald świadomie się odwrócił, twierdząc, że nie będzie nigdy taki jak on.

Warto zauważyć, że ten proces tworzenia wizerunku "mężczyzny sukcesu", opartego na twardości i agresji, to nie tylko kwestia wyborów osobistych Donalda Trumpa. Jest to wynik głębokiej dynamiki rodzinnej, w której agresja ojca i oczekiwanie sukcesu przez dominację stały się podstawowym modelem. To także efekt jego edukacji, szczególnie w NYMA, gdzie wzmocniono w nim przekonanie, że świat to miejsce nieustannej walki, w którym słabość nie jest akceptowana.

Kiedy Donald Trump staje się prezydentem, nie tylko przyjmuje rolę przywódcy, ale i kontynuuje walkę, którą zaczął w młodości. Jego prezydentura, naznaczona nieustannymi kontrowersjami i atakami, staje się kontynuacją jego życiowej walki z wyimaginowanymi wrogami. Ale istotne jest zrozumienie, że Trump w pewnym sensie sam stworzył ten świat: nie tylko w polityce, ale i w swoim życiu prywatnym. To on był inicjatorem walki, a w świecie, który stworzył, nie było miejsca na słabość. Każdy atak, każda krytyka, wywoływała odpowiedź, która tylko pogłębiała wrażenie zagrożenia.

Nie można zapominać, że ten cykl agresji i oporu, który wykształcił się w życiu Donalda Trumpa, jest w pewnym sensie samonapędzającą się prognozą. Świat, który postrzegał jako pełen niebezpieczeństw, stawał się w oczach Trumpa coraz bardziej zagrażający, bo to on swoją postawą przyczyniał się do jego powstawania. Donald Trump żył w rzeczywistości, którą sam stworzył — w świecie pełnym wrogów i nieustannych wyzwań, które wymagały od niego nieustannej walki o dominację.

Czy narcyzm może być zdrowy? Historia od mitu do współczesnej psychologii

Narcyzm, słowo wywodzące się z mitu o pięknym młodzieńcu zakochanym w swoim odbiciu, zyskało nowe znaczenie dzięki psychologii XX wieku. Początki współczesnego myślenia o narcyzmie sięgają końca XIX wieku, kiedy to Havelock Ellis, brytyjski seksuolog, opisał go jako stan głębokiej kontemplacji własnego piękna i wielkości, który może przechodzić w erotyczną fascynację sobą samym. Ellis cytował kobiety z epoki wiktoriańskiej, które pisały o własnym doświadczeniu narcyzmu w listach: „Kocham siebie; jestem swoim bogiem”. U Ellis’a adoracja własnego „ja” stawała się emocjonalnym źródłem autoerotycznych ekstaz, gdzie ciało staje się obiektem pożądania.

Zupełnie inny, bardziej systematyczny i psychodynamiczny wymiar narcyzmu nadał temu pojęciu Zygmunt Freud. W pracy „O narcyzmie” z 1914 roku Freud uznał narcyzm za uniwersalny etap rozwoju psychicznego jednostki. Każdy człowiek, według Freuda, najpierw kocha siebie, zanim przeniesie uczucia na matkę jako źródło pożywienia i bezpieczeństwa. Choć z wiekiem miłość do siebie ustępuje miejsca relacjom z innymi, pewien „osad” narcyzmu pozostaje aktywny psychicznie przez całe życie. Osoby o silnych cechach narcystycznych koncentrują się na zachowaniu siebie, wykazując niezależność, agresję i zdolności przywódcze. Freud widział w narcyzmie ambiwalencję: może on być zarówno źródłem siły, jak i psychicznego cierpienia.

Przez większą część XX wieku narcyzm pozostawał na marginesie zainteresowań psychologii. Dopiero lata 70. przyniosły jego renesans, zarówno w praktyce klinicznej, jak i w analizach kulturowych. Psychoterapeuci zauważyli wzrost przypadków związanych z „ranami narcystycznymi” i zaburzeniami samooceny. Krytycy społeczni alarmowali, że kultura amerykańska przekształca się w kult „ja”. W epoce konsumpcjonizmu wartości takie jak praca i poświęcenie zostały wyparte przez obsesję na punkcie samorealizacji. Tom Wolfe nazwał tę dekadę „Epoką Mnie”. Christopher Lasch, w przełomowej książce „Kultura narcyzmu” z 1978 roku, pisał o nowym typie osobowości – narcystycznej do głębi, skoncentrowanej na odbiciu własnego „ja” w otaczającym świecie, niezdolnej do empatii, zafascynowanej sobą, lecz emocjonalnie wyjałowionej.

Lasch uważał, że współczesne społeczeństwo wzmacnia i nagradza zachowania narcystyczne. Upadek tradycyjnych norm seksualnych, ruchy rozwoju osobistego, orientalne techniki medytacyjne, psychodeliki, media, reklama, popkultura – wszystko to miało, według niego, przyczyniać się do eskalacji kultu „ja”. Obraz, który rysował, był apokaliptyczny: jednostka narcystyczna manipuluje innymi, widzi w nich jedynie przedłużenie własnych fantazji, a jeśli ci nie spełniają jej oczekiwań – zostają zdegradowani i porzuceni. Wszelka słabość jest wykorzystywana z chłodnym wyrachowaniem.

W tym samym czasie w psychoanalizie zaczęły krystalizować się dwa skrajnie różne podejścia do narcyzmu. Otto Kernberg skupił się na jego ciemnych aspektach, przedstawiając narcystów jako osoby niezdolne do empatii, wewnętrznie puste, z pozorną pewnością siebie i powierzchownym urokiem, które żyją w świecie zdominowanym przez przemoc i walkę o dominację. W jego ujęciu narcyzm to struktura osobowości oparta na zazdrości, agresji i potrzebie upokorzenia innych. Narcystyczny świat to świat bez zasad, gdzie inni są jedynie pionkami – do wykorzystania, porzucenia lub zniszczenia.

Heinz Kohut zaproponował jednak alternatywną wizję narcyzmu jako potencjalnie konstruktywnej siły. Uważał, że dziecięca megalomania i radość z własnej mocy są naturalnym elementem rozwoju. Kluczową rolę odgrywają tu reakcje rodziców. Matka ma być lustrem – ciepło potwierdzającym wyjątkowość dziecka. Ojciec natomiast uosabiać ma ideał – wzorzec, który pomoże ukierunkować ambicje dziecka i nadać im sens. Tylko dzięki zrównoważonej obecności tych dwóch „figur psychicznych” dziecko może rozwinąć dojrzały narcyzm. W tej formie narcyzm staje się zasobem – źródłem twórczości, siły, zdolności przywódczych, zdrowej miłości własnej i uznania ze strony innych.

Dojrzały narcyzm, według Kohuta, nie jest egoizmem, lecz zdolnością do konstruktywnego działania napędzanego pozytywnym obrazem siebie. Takie osoby potrafią kochać siebie bez nienawiści do innych, potrafią być podziwiane, nie tracąc kontaktu z rzeczywistością. Narcyzm staje się wtedy źródłem energii społecznej i kreatywnej – motorem działań, a nie mechanizmem obronnym wobec własnej pustki.

Współczesna psychologia osobowości rozwija dziś te intuicje Freuda, Kernberga i Kohuta, ale także prowadzi empiryczne badania nad narcyzmem. Rozróżnia jego różne odmiany – od narcyzmu wielkościowego po wrażliwy – oraz analizuje ich wpływ na relacje, zdrowie psychiczne i życie społeczne. Wciąż aktualne pozostaje pytanie, gdzie kończy się zdrowa miłość własna, a zaczyna destrukcyjna koncentracja na sobie.

Ważne jest zrozumienie, że narcyzm nie jest jedynie jednostkowym zaburzeniem, ale głęboko społecznym zjawiskiem. Narcyzm może być wyuczoną reakcją na świat, który nie daje przestrzeni na autentyczność, który nagradza pozór zamiast treści, podziw zamiast wzajemności. Często to kultura i struktury społeczne kształtują narcystyczne tendencje, wzmacniając je poprzez media, rywalizację, spektakl sukcesu i nieustanną konieczność autoprezentacji. Z tego powodu analiza narcyzmu musi obejmować nie tylko psychikę jednostki, ale i kontekst społeczny, w którym się ona rozwija.

Czy "Make America Great Again" jest dobrą historią dla Ameryki?

Wielu ludziom, którzy popierają hasło „Make America Great Again” (MAGA), jego siła polega na głęboko zakorzenionym poczuciu nostalgii za czasami, które w ich wyobrażeniu były lepsze. Ameryka, po zakończeniu II wojny światowej, zdawała się być na szczycie swojej potęgi. W latach 50. XX wieku, okresie powojennego dobrobytu, Stany Zjednoczone nie tylko cieszyły się status quo supermocarstwa, ale były także symbolem potęgi przemysłowej i wzrostu klasy średniej, z dobrze płatnymi miejscami pracy w przemyśle i na budowach. Dla Donalda Trumpa te czasy mogą być ukierunkowaniem idealnej wizji „wielkości” Ameryki. Jednak MAGA nie jest jedynie politycznym hasłem — stało się swego rodzaju narracją kulturową, mającą na celu odwrócenie zmian, które miały miejsce w kraju przez ostatnie dziesięciolecia.

Rzeczywistość jednak, jak to często bywa w politycznych narracjach, jest znacznie bardziej złożona. Trump nie wskazał nigdy jednoznacznie, jaka dokładnie era miała być złotym okresem w historii USA, ale domniemywać można, że chodzi mu o czas po wojnie, kiedy Ameryka była niekwestionowanym liderem świata. Równocześnie nie podaje przyczyn, dla których ten stan rzeczy został utracony. Choć w wielu przypadkach jego zwolennicy wskazują na takie wydarzenia jak porażka w Wietnamie, skandal Watergate, a także na spadek znaczenia przemysłu w latach 70. XX wieku, Trump nie dostarcza wyjaśnienia dla tych zjawisk.

Zmiany społeczne, które miały miejsce od lat 60., jak ruchy na rzecz praw obywatelskich czy emancypacja kobiet, również nie były widziane przez część amerykańskiego społeczeństwa jako postęp, a raczej zagrożenie dla tradycyjnych wartości. Zmiany kulturowe, w tym ekspansja konsumpcjonizmu, rozwój kontrkultury lat 60., rewolucja seksualna czy proces sekularyzacji społeczeństwa, mogą być odbierane przez niektóre grupy społeczne jako zagrożenie dla porządku, który panował w czasach „wielkości” Ameryki. Dla Trumpa i jego zwolenników powrót do tego porządku oznaczałby przywrócenie dawnej dominacji białej męskości i tradycyjnych ról społecznych, które zniknęły w miarę jak kraj stawał się bardziej zróżnicowany i otwarty.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że MAGA jako narracja ma swoje ograniczenia. Historia wielkości nie jest osadzona w kontekście moralnym. W przeciwieństwie do innych narracji kulturowych, które poszukują głębszego sensu, mającego na celu budowanie lepszego społeczeństwa, MAGA skupia się na prostym celu: wielkość dla samej wielkości. To jest jak wygrywanie meczu – nie chodzi o to, by być moralnym zwycięzcą, ale po prostu o to, by znaleźć się na szczycie. Takie podejście nie uwzględnia etycznych, społecznych czy moralnych wartości, które mogą stanowić fundament narodowej tożsamości.

W istocie MAGA nie jest historią o odkupieniu, nie daje nadziei na duchowe przebudzenie ani nie zachęca do ciężkiej pracy na rzecz wspólnego dobra. Jest to bardziej narracja o wygranej, o chęci bycia najlepszym, nie zaś o dążeniu do osiągnięcia moralnych wyżyn. Wszyscy, którzy sięgają po tę ideę, muszą zdawać sobie sprawę, że powrót do „wielkości” nie wiąże się z powrotem do moralnych fundamentów, które w wielu innych narracjach są kluczowe.

Z kolei Trump, jako lider, nie stara się nawet stworzyć moralnej ramy dla swojej polityki. W przeciwieństwie do innych prezydentów, którzy w swoich wystąpieniach podkreślali znaczenie moralnych wartości, Trump zrezygnował z tego, co uznawane jest za standard w roli moralnego przywódcy narodu. Wystąpienia Lincolna, Wilsona czy Obamy były głęboko zakorzenione w moralnym wymiarze polityki, który w przypadku Trumpa, wydaje się całkowicie nieobecny. W przypadku MAGA mamy do czynienia z polityką transakcyjną, nastawioną na zysk, a nie na służbę społeczną. Trump zamiast być moralnym przewodnikiem, pozostaje jedynie graczem, który ceni zwycięstwo ponad wszystko inne.

Kiedy podczas zamachów w Charlottesville Trump odmówił jednoznacznego potępienia białych suprematystów, a przy okazji brutalnego mordu dziennikarza Khashoggiego nie podjął żadnych działań, to wyraźnie pokazało, że jego wizja Ameryki nie zakłada żadnej moralnej odpowiedzialności ani dążenia do słuszności. W tej historii nie ma miejsca na refleksję nad tym, co oznacza być dobrym człowiekiem, obywatelskim patriotą czy etycznym przywódcą.

„Make America Great Again” to narracja, która może przyciągać ludzi z powodu swojej prostoty i obietnicy powrotu do „dawnych, lepszych czasów”. Jednak warto zauważyć, że ta narracja nie jest fundamentem, na którym można budować przyszłość, zwłaszcza jeśli chodzi o społeczny i moralny rozwój kraju. To raczej opowieść o wygranej, która, choć pociągająca, nie wnosi niczego wartościowego w sensie etycznym czy moralnym.