Po przegranej w wyborach prezydenckich w 2020 roku, Donald Trump i jego najbliżsi współpracownicy zaczęli szukać dróg do zmiany wyniku, co doprowadziło do skomplikowanej i kontrowersyjnej politycznej rozgrywki. Kluczowym momentem stała się data 6 stycznia 2021 roku, kiedy to Kongres miał formalnie zatwierdzić wyniki wyborów. Jednak zanim do tego doszło, zespół Trumpa, w tym jego zwolennicy w Senacie i Izbie Reprezentantów, planował podważyć wyniki, wykorzystując różne prawne i pozaprawne manipulacje.
Jednym z pierwszych kroków było podjęcie działań przez senatora Teda Cruze’a, który ogłosił, że wraz z dziesięcioma innymi senatorami będzie protestował przeciwko głosom elektorskim Joe Bidena. Proponowali oni kontrowersyjny plan, który zakładał, by zakwestionowane głosy elektorskie zostały odesłane z powrotem do stanów na 10 dni, podczas których miała działać komisja, której zadaniem było przeprowadzenie dochodzenia. Chociaż plan ten miał na celu jedynie opóźnienie procesu, zyskał pewne poparcie, zwłaszcza wśród najbardziej lojalnych zwolenników Trumpa. W tym czasie, w izbie niższej, przewodniczący Kevin McCarthy wykazywał niewielką chęć ograniczenia działań swoich współpracowników, którzy byli zdecydowani na wstrzymanie certyfikacji wyników.
W Mar-a-Lago, Trump, zdenerwowany wynikami, zdecydował się wrócić do Waszyngtonu przed terminem. Atmosfera napięcia w kraju była potęgowana nie tylko przez wewnętrzne starcia, ale także przez sytuację międzynarodową, z narastającymi groźbami ze strony Iranu. Trump, obawiając się zamachów, zdecydował się wrócić do stolicy, gdzie czuł się bezpieczniejszy. W Waszyngtonie sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, a prezydent coraz częściej wywierał presję na wiceprezydenta Mike’a Pence’a, by ten unieważnił część głosów elektorskich.
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych momentów to wysiłki mające na celu wywarcie presji na Pence’a, aby ten wstrzymał certyfikację głosów. Trump i jego doradcy twierdzili, że wiceprezydent ma prawo do samodzielnego decydowania o przyjęciu głosów elektorskich, powołując się na przykłady z przeszłości, jak na przykład w przypadku Thomasa Jeffersona. Zresztą nie tylko Trump i jego najbliżsi współpracownicy naciskali na Pence’a. Niektórzy prawnicy, jak Lin Wood, oskarżali wiceprezydenta o zdradę, twierdząc, że może on zostać ukarany za swoje decyzje.
Pomimo nacisków, Pence nie ustąpił. W obliczu tych wydarzeń wiceprezydent skontaktował się z byłym wiceprezydentem Danem Quaylem, który doradził mu, by nie poddawał się tej presji, nazywając całą sytuację "absurdalną". Ostatecznie Pence, choć pod ogromną presją, odmówił podporządkowania się woli Trumpa, co doprowadziło do dramatycznych wydarzeń w Kongresie.
Jednak kluczową częścią tej politycznej gry była walka o stan Georgia, który Trump uważał za fałszywie oddany na korzyść Bidena. Po wyborach Trump i jego zespół, w tym Mark Meadows, rzucili się na obronę wyniku w tym stanie, licząc, że uda się przekonać lokalnych urzędników do zmiany wyników. W rozmowie z Bradym Raffenspergerem, sekretarzem stanu Georgii, Trump próbował naciskać, by ten "znalazł" brakujące głosy, które zmieniłyby wynik w tym stanie. "Po prostu chcę znaleźć 11 780 głosów" – mówił Trump, co wzbudziło oburzenie wśród urzędników stanowych. Mimo licznych prób nacisku i gróźb, Raffensperger pozostał nieugięty, co doprowadziło do upublicznienia nagrania z rozmowy, które ukazało nieprawdziwe oskarżenia Trumpa o fałszerstwa.
Mimo tych wszelkich trudności i nielegalnych prób podważenia wyborów, najwięksi przeciwnicy Trumpa w partii republikańskiej, w tym Liz Cheney, pozostali konsekwentni w sprzeciwie wobec takich działań, ostrzegając, że mogą one stworzyć niebezpieczny precedens. Cheney i inni uważali, że takie próby zmiany wyników wyborów stanowią zagrożenie dla fundamentów demokracji i legalności systemu wyborczego w Stanach Zjednoczonych. Jednak mimo tych ostrzeżeń, wielu republikańskich polityków, szczególnie w Izbie Reprezentantów, było gotowych wspierać Trumpa w jego staraniach, co podkreślało głęboki podział wśród amerykańskiej klasy politycznej.
Ostatecznie, mimo ogromnych wysiłków ze strony Trumpa i jego sojuszników, 6 stycznia 2021 roku Kongres zatwierdził wyniki wyborów, a Joe Biden stał się 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jednak wydarzenia związane z próbami podważenia tych wyników wciąż pozostają jednym z najbardziej kontrowersyjnych rozdziałów w historii amerykańskiej polityki.
Jak impeachment stał się walką o odpowiedzialność i moralność: analiza procesu Donalda Trumpa
Impeachment Donalda Trumpa, który miał miejsce po zamachach z 6 stycznia 2021 roku, stanowił wydarzenie o wyjątkowym ładunku emocjonalnym, politycznym i prawnym. Choć formalnie oskarżenie dotyczyło roli byłego prezydenta w incydentach, które miały miejsce w dniu, gdy tłum złożony z jego zwolenników zaatakował Kapitol, istota procesu wykraczała daleko poza samą zasadność oskarżeń. Po raz drugi w historii Stanów Zjednoczonych były prezydent stanął przed Sądem Senackim w obliczu prób ukarania go za swoje działania podczas kadencji. Chociaż nie mógł już zostać usunięty z urzędu, zwolennicy jego postawienia przed sądem argumentowali, że to niezbędne, by zaprowadzić porządek i dać społeczeństwu znak, że żadne czyny nie mogą pozostać bez konsekwencji. Udział w zamachu na stolicę, który miał na celu zakłócenie certyfikacji wyborów, wykraczał poza zwykłe przestępstwo; był to akt symboliczny, mający wpływ na postrzeganą integralność demokracji.
W tym procesie kluczową rolę odegrał Jamie Raskin, który, choć borykając się z tragiczną śmiercią swojego syna, został wybrany przez Nancy Pelosi na szefa zespołu menedżerów, którzy mieli poprowadzić sprawę impeachmentu. Jego wyznaczenie nie było przypadkowe – człowiek, który znał ból osobisty, wydawał się zdolny do wprowadzenia do sprawy moralnej jasności. Raskin, jako były profesor prawa konstytucyjnego, z pasją podjął się reprezentowania sprawy, mając za sobą doświadczenia wcześniejszych sporów z Trumpem, takich jak te dotyczące korupcji i nepotyzmu. Jednakże, mimo przeżyć osobistych, Raskin musiał stawić czoła politycznemu wyzwaniu, związanym z obozem konserwatywnym, którego duża część wciąż stała po stronie Trumpa.
Już na początku procesu pojawiła się kwestia tego, czy impeachment był w ogóle możliwy, biorąc pod uwagę, że Trump nie pełnił już funkcji prezydenta. Senator Rand Paul z Kentucky zaproponował, by proces odrzucić, twierdząc, że nie można sądzić osoby, która już nie pełni funkcji prezydenckiej. Choć motion Paula nie zostało przyjęte, to wyniki głosowania – 45 głosów przeciwko procesowi – pokazały, jak silne są podziały w Senacie, a także, że kluczowa część senatorów republikańskich wciąż pozostaje wierna Trumpowi. Próba zdobycia większości w Senacie wymagała od zespołu Raskina głębokiego zrozumienia struktury politycznej i wyczucia, które z senatorów mogą być przekonani do jego sprawy. Ich celem stało się pozyskanie kluczowych republikańskich liderów, w tym Mitcha McConnella, który, choć odczuwający osobistą wrogość wobec Trumpa, mógłby przyciągnąć innych konserwatywnych senatorów.
Zespół impeachmentowy postanowił uniknąć powielania błędów z poprzedniego procesu, który był uznawany za zbyt rozciągnięty, zbyt abstrakcyjny i zbyt jednostronny. Zamiast tego, skupili się na prezentowaniu dowodów w sposób emocjonalny i bezpośredni, apelując do ludzkiej odpowiedzialności i honoru, zrezygnowali z używania zbyt ogólnych sformułowań. Barry Berke, jeden z głównych doradców prawnych zespołu, zrezygnował z filozoficznych rozważań na rzecz ukazania brutalnej rzeczywistości zamachów z 6 stycznia. Dla niego kluczowe było pokazanie, jak blisko zamachowcy byli od vice-prezydenta Mike'a Pence'a, który mógł zginąć w wyniku działań tłumu. Każdy szczegół, każda minuta materiału wideo miały na celu wstrząsanie emocjami senatorów i zmuszenie ich do refleksji nad tym, co się wydarzyło, oraz nad konsekwencjami braku reakcji na tak poważne naruszenie porządku konstytucyjnego.
Próba przekonania Republikanów do głosowania za potępieniem Trumpa była skomplikowaną grą, której wynik zależał od równowagi między osobistymi doświadczeniami senatorów a ich lojalnością wobec partii. Kluczowym aspektem tej gry było przemówienie Raskina, który poświęcił część swojego wystąpienia na pokazanie osobistego wymiaru tragedii, jednocześnie nie rezygnując z ukazania przemocy i niebezpieczeństwa, które wiązały się z dniem zamachu.
Pomimo starań menedżerów impeachmentu, wynik procesu nie przyniósł zaskakujących rezultatów. Głosowanie w Senacie nie wykazało wystarczającej liczby głosów na potępienie Trumpa. Jednak sama ta sytuacja podkreśla istotną lekcję, która wykracza poza konkretne przypadki polityczne. Każde takie wydarzenie stawia pytanie o granice odpowiedzialności politycznej, o to, gdzie kończy się lojalność wobec idei i partii, a zaczyna odpowiedzialność za czyny, które mogą zagrażać samej istocie demokracji. Pokazuje również, jak silne potrafią być podziały wewnętrzne w państwie, zwłaszcza gdy chodzi o wartości fundamentalne, jak integralność wyborów i państwa prawa.
Z perspektywy czasu należy zrozumieć, że proces impeachmentu miał większy wymiar niż jedynie polityczne wyzwanie wobec Trumpa. To była także próba samodzielnego zrozumienia i zdefiniowania granic moralności w polityce. Ponadto, pomimo nieudanej próby usunięcia Trumpa z życia politycznego, proces pozostaje ważnym punktem odniesienia w analizie mechanizmów działania demokratycznych instytucji i ich reakcje na zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne. Proces impeachmentu pokazał nie tylko proces prawny, ale także złożoną grę między osobistymi tragediami a zimną polityczną kalkulacją.
Co się dzieje, gdy polityk staje się niewolnikiem własnej tożsamości?
Trump, w trakcie swoich prezydentur i po jej zakończeniu, przedstawiał się jako osoba nieustannie zaangażowana w konflikt z rzeczywistością. Jego sposób rządzenia i komunikowania się z publicznością pełen był sprzeczności i niejasności. Jednym z bardziej uderzających aspektów jego postawy było to, jak niejednokrotnie kształtował i przekształcał własną tożsamość, wykorzystując ją nie tylko do kreowania wizerunku, ale i do manipulowania własnym stanowiskiem politycznym.
Kiedy rozmawialiśmy z nim w listopadzie 2021 roku w Mar-a-Lago, Trump ujawniał nam szczegóły swojej osobistej filozofii rządzenia i myślenia o pandemii Covid-19. Wcześniej, siedem miesięcy temu, mówił, że został poproszony o nagranie spotu reklamowego zachęcającego Amerykanów do zaszczepienia się. Co ciekawe, wówczas zastanawiał się nad tym, by taki spot stworzyć, mając na uwadze opór części jego zwolenników do szczepionek. Jednak, jak się okazało, miesiące mijały, a Trump nigdy nie zrealizował tego pomysłu. Kiedy zapytaliśmy go o powód, odpowiedział, że nikt go o to nie prosił. Ta sprzeczność była tylko jednym z wielu przykładów jego osobistego podejścia do prawdy i jego wizerunku.
Pomimo tego, że Trump twierdził, iż jest dumny z opracowania szczepionki przeciwko Covid-19, nie potrafił wystarczająco głośno zaapelować do swoich zwolenników, by się zaszczepili. Stał się liderem ruchu, który nie tylko podważał autorytet nauki, ale również aktywnie podsycał podziały społeczne, zmieniając postrzeganą prawdę na temat pandemii w nieustannie rosnący element kultury politycznej. Nawet gdy szczepionka stała się dostępna, wielu z jego zwolenników nadal odmawiało jej przyjęcia, co prowadziło do tragicznych konsekwencji.
Bardziej niż fakty, Trumpowi zależało na utrzymaniu swojego elektoratu i wierności swojemu wizerunkowi. Jego postawa w kwestii szczepionki jest tylko jednym z wielu przykładów na to, jak pełna sprzeczności była jego prezydentura. Będąc nie tylko liderem, ale i zakładnikiem własnego ruchu, w pewnym sensie stał się jego ofiarą. To, co miało być jego osiągnięciem – rozwój szczepionki i walka z pandemią – zostało zniekształcone przez polityczne przekonania i narrację, którą sam stworzył, by utrzymać swoje wpływy.
Innym przykładem jego sprzeczności była kwestia 6 stycznia 2021 roku i zamachów na Kapitol. Podczas wywiadów niejednokrotnie zmieniał zdanie na temat swoich działań w tym dniu, podając różne wersje wydarzeń. Jednocześnie z wielką pewnością zapewniał, że nigdy nie naciskał na wymiar sprawiedliwości, by ścigał Joe Bidena czy jego syna, mimo że istnieją publiczne dowody na jego takie starania. Była to kolejna przejaw sprzeczności, gdzie własna narracja Trumpa różniła się od faktów.
Trump był mistrzem w manipulowaniu faktami, a jego sposób wypowiedzi i postrzegania świata stawał się coraz bardziej sprzeczny. Mówił jedno, a za chwilę zaprzeczał temu samemu w innej wersji. Przyczyny tych sprzeczności leżały nie tylko w jego osobowości, ale i w jego roli politycznej. Z jednej strony był autentycznym przedstawicielem swoich wyborców, z drugiej – osobą, która karmiła się tymi podziałami, by nie stracić kontroli nad swoim ruchem. Trump stał się nie tylko liderem politycznym, ale również częścią większej gry, w której jego osobista tożsamość była równie ważna jak same wyniki polityczne.
W rozmowach z nim często można było odczuć, że Trump żyje w osobnym świecie, zbudowanym na narzucie narracji i sprzeczności, które kreował i które były utrzymywane przez jego zwolenników. Życie w takim świecie, pełnym obietnic i fałszywych informacji, stało się integralną częścią amerykańskiej polityki, która teraz zmaga się z konsekwencjami tej dezinformacyjnej spirali.
Trudność z oceną osiągnięć Trumpa w jego prezydenturze nie wynika tylko z jego braku precyzji czy sprzeczności, ale także z ogólnego kontekstu politycznego, w jakim funkcjonował. Mimo to, jego największe „osiągnięcia”, jak np. reforma handlowa czy negocjacje z Kim Jong-unem, pozostają kwestią sporną i niejednoznaczną. Jedno jest pewne: Trump stał się symbolem politycznego ruchu, który przeżywał swoją własną ewolucję, ale także swoje wewnętrzne upadki.
Jego styl rządzenia i komunikacji z wyborcami, pełen kontrastów, pozostawił trwały ślad w polityce amerykańskiej. Przypadek Trumpa jest dowodem na to, jak silna może być rola lidera w kształtowaniu rzeczywistości, która wkrótce staje się zaledwie konstrukcją, z której coraz trudniej się wydostać. Wydaje się, że polityka amerykańska nigdy nie była tak podzielona, jak podczas jego kadencji, a jego osobista tożsamość była nie tylko wynikiem jego decyzji, ale także reakcją na te podziały. Takie podejście nie tylko zdominowało amerykański krajobraz polityczny, ale wprowadziło nowe normy w debacie publicznej, które będą miały wpływ na przyszłe pokolenia.
Jak Donald Trump wciąż kształtuje amerykańską politykę po odejściu z Białego Domu?
Donald Trump, mimo porażki wyborczej w 2020 roku, pozostaje centralną postacią amerykańskiej polityki. Jego post-prezydencka kariera nie opiera się na osiągnięciach rządowych, lecz na utrzymywaniu swojej dominującej pozycji w Partii Republikańskiej i na propagowaniu kontrowersyjnych teorii, które wciąż rezonują wśród jego zwolenników. Jako polityk Trump pozostawił głęboki ślad na amerykańskim sądownictwie, mianując 226 sędziów federalnych, w tym trzech konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego, co miało kluczowe znaczenie dla zmiany kierunku polityki sądowej w USA, w tym anulowania wyroku w sprawie Roe v. Wade.
Jednak polityka nie była nigdy głównym motorem jego działań. Zarówno jego prezydentura, jak i życie po Białym Domu koncentrują się na osobistych urazach i nieustannych narracjach, które umiejętnie podsycał w mediach i wśród swoich zwolenników. Trump, mimo swoich licznych obietnic, nie spełnił wielu z nich. Budowa muru na granicy z Meksykiem stała się jednym z symboli jego niepowodzeń – zrealizowane 453 mile ogrodzenia, z czego zaledwie 47 mil stanowiły zupełnie nowe struktury, były raczej kontynuacją wcześniejszych działań niż realizacją jego obietnic.
Podobnie kwestia gospodarki nie okazała się wcale tak rewolucyjna, jak Trump twierdził. Choć rzeczywiście jego kadencja przyniosła pewne pozytywne wyniki, takie jak wzrost indeksu S&P o 44%, porównując to do 25% wzrostu w ostatnich latach prezydentury Baracka Obamy, to jednak Trump nie zrealizował swoich kluczowych obietnic. Deficyt handlowy wzrósł, a przemysł węglowy nie przeżył przewidywanego „odrodzenia”. Co gorsza, dług narodowy USA wzrósł o 7,8 biliona dolarów, mimo że Trump twierdził, iż uda mu się go całkowicie spłacić w ciągu swojej kadencji.
Również społeczne podziały w kraju pogłębiły się za jego kadencji. Choć Ameryka była już podzielona przed objęciem przez niego urzędu, to właśnie Trump potrafił doskonale wykorzystać te podziały i je zaostrzyć. Jego wojna z prawdą i z niezależnymi mediami miała swoje konsekwencje: aż 75% Amerykanów twierdziło, że elektoraty Republikanów i Demokratów przestały zgadzać się w kwestiach podstawowych faktów. Ponadto, Trump nigdy nie przyjął odpowiedzialności za powiększającą się przemoc rasistowską, ani za klęskę porozumienia pokojowego z talibami, które doprowadziło do przejęcia Afganistanu przez to ugrupowanie.
Jego sposób zarządzania administracją i stosunki z doradcami były również kontrowersyjne. Trump regularnie obrzucał swoich współpracowników obelgami, odmawiając uznania ich kompetencji, co rodziło pytania o jego własne zdolności oceny ludzi. Niemniej jednak, dla Trumpa najważniejszą postacią polityczną pozostawał on sam, a wszelkie porażki przypisywał złym decyzjom innych lub działaniom jego wrogów.
Zadziwiające jest, że mimo licznych porażek politycznych – utraty Izby Reprezentantów, Senatu i Białego Domu w ciągu czterech lat – Trump nie tylko nie został odsunięty od wpływów, ale wręcz umocnił swoją pozycję. Po przegranej w wyborach w 2020 roku stał się dominującą postacią w Partii Republikańskiej, skutecznie eliminując przeciwników w swoim obozie i kontrolując procesy wyborcze, by w przyszłości zachować dominację w partii. Jego mit o wyborczej oszustwie stał się podstawą do wielkich zbiórek funduszy, które w ciągu kilku miesięcy po wyborach przyniosły ponad ćwierć miliarda dolarów.
Jako nową post-prezydencką strategię przyjął model finansowy oparty na kontrowersyjnych twierdzeniach, który okazał się skuteczny w utrzymywaniu zainteresowania mediów i wsparcia swoich zwolenników. Jednak dla Trumpa liczyło się nie tylko utrzymanie popularności, ale także zabezpieczenie osobistych interesów i budowanie dalszych wpływów, co odzwierciedlał jego dalszy rozwój działalności w sferze biznesowej, w tym rozwój związków z zagranicznymi inwestorami.
Ostatecznie Trump nie tylko pozostaje postacią kontrowersyjną i polarizującą, ale i osobą, która potrafiła przekształcić swoje porażki w nowe narzędzia władzy. Mimo że jego kadencja była pełna zawirowań i niepowodzeń, po jej zakończeniu zdołał zbudować silną sieć lojalistów, którzy wciąż go wspierają, a jego oddziaływanie na amerykańską politykę nie osłabło. Warto jednak pamiętać, że jego sukcesy w tej dziedzinie nie są wynikiem tradycyjnych środków politycznych, lecz umiejętności manipulowania narracjami i wykorzystania podziałów społecznych, które stały się jego siłą napędową.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский