Obietnica komputerów kwantowych fascynuje świat technologii, nauki i przemysłu — ich potencjał do zrewolucjonizowania obliczeń, szyfrowania, chemii kwantowej czy rozwoju leków jest ogromny. Ale droga do tej rewolucji nie jest prosta. Już dziś centra danych pochłaniają do 10% globalnej energii elektrycznej, a komputery kwantowe, przynajmniej teoretycznie, mogłyby odciążyć ten system. Jednak wciąż pozostają w fazie eksperymentalnej.

Podstawową barierą jest stabilność fizycznych komponentów. Qubity — podstawowe jednostki informacji kwantowej — są ekstremalnie wrażliwe na szumy środowiskowe. Utrzymanie ich w stanie koherencji przez czas wystarczająco długi, by przeprowadzić złożone obliczenia, to zadanie, które przekracza możliwości dzisiejszych systemów. Zaawansowana korekcja błędów kwantowych (Quantum Error Correction) wymaga tysięcy fizycznych qubitów, by stworzyć zaledwie jeden logiczny. Obecne osiągnięcia, takie jak system Sycamore firmy Google, są kamieniami milowymi, ale wciąż brakuje im niezbędnej precyzji.

Koszty technologii są astronomiczne. Utrzymywanie komputerów kwantowych w temperaturach bliskich zeru absolutnemu, za pomocą kriogenicznych systemów chłodzenia i precyzyjnych układów laserowych, oznacza inwestycje rzędu milionów dolarów. Alternatywy, takie jak qubity oparte na diamentach pracujące w temperaturze pokojowej, pozostają w fazie laboratoryjnych eksperymentów. Ich dojrzałość technologiczna to kwestia lat, nie miesięcy.

Rynek boryka się również z dramatycznym niedoborem specjalistów. Amerykańskie startupy mają trudności z zatrudnianiem fizyków kwantowych — nie tylko ze względu na ich ograniczoną liczbę, ale też przez rosnącą konkurencję ze strony Chin i Unii Europejskiej, które intensyfikują programy szkoleniowe. Brak standaryzacji to kolejna przeszkoda. Do 2026 roku nie przewiduje się spójnych protokołów interoperacyjnych, co znacząco opóźnia tworzenie dojrzałego ekosystemu komercyjnego.

Z punktu widzenia dostępności sytuacja nie napawa optymizmem. Usługi chmurowe, takie jak te oferowane przez IBM czy IonQ, dają pewną nadzieję na demokratyzację dostępu, ale ich koszt i ograniczony zakres oznaczają, że mniejsze firmy — zwłaszcza te amerykańskie — mogą zostać wypchnięte na margines. Grozi nam powstanie kwantowej elity — nielicznych podmiotów mających realny dostęp do tej przełomowej technologii.

Zaawansowana technologia rzadko rozwija się w oderwaniu od wyzwań etycznych. Wraz z integracją sztucznej inteligencji w systemach kwantowych pojawiają się pytania o prywatność danych, możliwość ich nadużycia i potencjalne wypieranie ludzi z rynku pracy. Wciąż brakuje ram prawnych i regulacyjnych, które zapewniłyby odpowiedzialne wdrożenie tych technologii. Czy komputery kwantowe mogą stać się dobrem publicznym, czy raczej narzędziem dalszej centralizacji władzy technologicznej?

Poprzednia fala innowacji — sztuczna inteligencja generatywna — już pokazała, jak głęboko technologia może wniknąć w codzienne życie. Do 2030 roku komputery kwantowe mają szansę powtórzyć ten scenariusz. Systemy odporne na błędy, operujące na milionach qubitów, mogą wygenerować wartość rynkową sięgającą 700 miliardów dolarów do 2035 roku. Ale stanie się to wyłącznie pod warunkiem rozwiązania problemów z korekcją błędów oraz luki kompetencyjnej.

Dla Stanów Zjednoczonych technologia kwantowa oznacza możliwość leczenia nieuleczalnych dziś chorób, zabezpieczenia danych na niespotykaną dotąd skalę, a także optymalizacji złożonych systemów logistycznych, finansowych i energetycznych. Ale realne wejście na rynek, którego wartość szacuje się na 65 miliardów dolarów, będzie możliwe tylko wtedy, gdy uda się uporać z obecnymi ograniczeniami.

Społeczeństwo oczekuje rozwiązań, które dotkną życia codziennego — szybsze tworzenie leków, bezpieczniejsze sieci, lepiej zoptymalizowane usługi publiczne. Jednak sedno problemu tkwi w tym, by nadchodząca rewolucja nie była przywilejem wybranych. Potencjał komputerów kwantowych musi być wykorzystany w sposób, który nie tylko przyspieszy postęp technologiczny, ale także wzmocni struktury społeczne, a nie je osłabi.

Ważne jest, by czytelnik zrozumiał, że sukces komputerów kwantowych nie będzie zależeć wyłącznie od postępów technologicznych, lecz także od politycznych decyzji, społecznej akceptacji oraz gotowości systemów edukacyjnych do przygotowania nowej generacji specjalistów. To nie tylko pytanie o to, czy możemy — ale też, czy będziemy umieli zrobić to mądrze.

Czy sztuczna inteligencja zastąpi agencje reklamowe? Przyszłość reklamy według Meta

Meta, posiadająca 3,43 miliarda aktywnych użytkowników na całym świecie, zbliża się do radykalnej transformacji rynku reklamowego. Do końca 2026 roku firma planuje całkowicie zautomatyzować proces tworzenia i targetowania reklam za pomocą sztucznej inteligencji. System, który już dziś personalizuje obrazy tła czy dopasowuje formaty wideo do różnych kanałów, przejdzie w stan pełnej autonomii. Wystarczy zdjęcie produktu i budżet — resztą zajmie się AI: od projektowania grafiki po optymalizację kampanii w czasie rzeczywistym na podstawie geolokalizacji.

Wizja Marka Zuckerberga zakłada stworzenie „jednego punktu kontaktu” opartego na AI, w którym przedsiębiorca wyznacza cele i budżet, a platforma wykonuje resztę — bez ingerencji człowieka. Już teraz Meta oferuje narzędzia Advantage+, automatyzujące umieszczanie reklam. Nowy system ma wyeliminować nie tylko potrzeby zespołów projektowych, ale i rolę tradycyjnych agencji kreatywnych. Zmniejszenie kosztów, maksymalizacja skuteczności i natychmiastowe dopasowanie do użytkownika w dowolnym miejscu globu — to nie tylko oszczędność dla firm, ale też nowe standardy efektywności.

Technologiczna baza tej rewolucji to nie tylko dane 3,43 miliarda użytkowników, ale także zdolność generowania treści reklamowych — tekstów, obrazów, filmów — z minimalnego zestawu informacji. AI nie tylko przewiduje, jakie treści będą najlepiej działać w określonych segmentach demograficznych, ale także dynamicznie dostosowuje treści: sneakersy na tle nowojorskich ulic dla jednych, a plaże Kalifornii dla drugich. W czasie rzeczywistym i z pełnym wykorzystaniem kontekstu geograficznego.

Meta inwestuje w modele AI trenowane na podstawie danych z reklam o wartości 135 miliardów dolarów przychodów rocznie. Efektywność kosztowa tego rozwiązania może oszczędzić miliony dolarów zarówno małym firmom, jak i globalnym markom. Równocześnie jednak budzi to pytania o jakość tworzonych treści i ich spójność z wizerunkiem marki. Kampanie za setki tysięcy dolarów tworzone przez agencje mogą zostać zastąpione przez kilka kliknięć w panelu reklamowym. Już teraz wyceny giełdowe agencji takich jak WPP, Publicis czy Omnicom spadły po ogłoszeniu planów Meta. Tymczasem wartość Meta wzrosła.

Dla konkurencji to sygnał alarmowy. Platformy takie jak Pinterest, Reddit czy Snap próbują dogonić Meta, ale ich bazy użytkowników są o rząd wielkości mniejsze. Google i OpenAI rozwijają swoje narzędzia AI, lecz napotykają na bariery związane z bezpieczeństwem marek oraz trudnością w automatyzacji na taką skalę. Meta, z wyceną przekraczającą 1,5 biliona dolarów, ma zasoby, by realizować tak ambitną wizję, ale presja regulacyjna rośnie.

Zaufanie użytkowników to jedno z największych wyzwań. Personalizacja w czasie rzeczywistym z wykorzystaniem danych lokalizacyjnych może być odbierana jako zbyt inwazyjna. UE już nałożyła na Meta grzywnę w wysokości 1,84 miliarda euro za naruszenia prywatności, a nadchodzące regulacje, takie jak AI Act, mogą ograniczyć możliwości personalizacji reklam. USA również rozważają podobne kroki. Afery z wyciekami danych, jak ten z 2024 roku, który dotknął 25% użytkowników chatbotów, wzmacniają sceptycyzm.

Ważnym pytaniem pozostaje też jakość. Nawet najbardziej zaawansowana AI może mieć trudność w uchwyceniu niuansów komunikacyjnych, które dla doświadczonych agencji są oczywiste. Czy AI zrozumie subtelności kulturowe, ironię, lokalne konteksty? Czy kampania generowana w pełni automatycznie może poruszyć emocjonalnie odbiorcę? Odpowiedź na te pytania zdeterminuje przyszłość relacji między marką a klientem.

System Meta może zrewolucjonizować rynek reklamowy, demokratyzując dostęp do skutecznych kampanii dla małych firm, które do tej pory nie miały budżetów na kreatywne agencje. Ale cena tej dostępności to ryzyko homogenizacji przekazu, braku transparentności i potencjalnego naruszenia prywatności.

Warto zrozumieć, że technologia sama w sobie nie rozwiązuje problemów etycznych, estetycznych ani strategicznych. Przyszłość reklamy nie będzie wyłącznie domeną AI — ale ci, którzy nie zrozumieją jej mechanizmów i potencjału, mogą zostać w tyle. AI nie zastępuje strategii. Automatyzacja nie zastępuje tożsamości marki. Kreatywność, kontekst kulturowy i zaufanie konsumentów — to nadal wartości, które wymagają ludzkiego nadzoru. Nawet w erze pełnej automatyzacji.

Czy Photoshop na Androidzie może konkurować z liderami mobilnej edycji i AI?

Mobilna wersja Photoshopa na Androida została zaprojektowana z myślą o twórcach preferujących pracę na urządzeniach przenośnych — od edycji treści na media społecznościowe, przez retusz fotografii, po szkicowanie koncepcji graficznych i tworzenie ilustracji cyfrowych. Adobe, podążając za sukcesem wersji na iPhone’a, rozszerza swój zasięg, chcąc umożliwić kreatywność wszędzie tam, gdzie znajdzie się użytkownik — bez względu na to, czy pracuje nad grafiką promocyjną, czy spontanicznym kolażem. Interfejs aplikacji jest intuicyjny i zoptymalizowany pod ekrany telefonów, przez co pozostaje dostępny dla początkujących, a jednocześnie zachowuje zaawansowane funkcje, takie jak edycja warstwowa, zaawansowane narzędzia retuszu i wsparcie sztucznej inteligencji.

Integracja technologii Firefly, bazującej na generatywnej AI, jasno pokazuje strategiczne ukierunkowanie Adobe na przyszłość edycji treści. Możliwość szybkiego generowania lub modyfikowania grafik znacząco zwiększa produktywność — zarówno w tworzeniu materiałów marketingowych, jak i projektów prywatnych. Synchronizacja z Adobe Creative Cloud pozwala na płynne przechodzenie między aplikacjami, takimi jak Lightroom, Express i Fresco. Przykładowo: użytkownik może obrobić zdjęcie w Lightroomie, a następnie dokonać szczegółowych zmian już w mobilnym Photoshopie.

Jednak pomimo obietnicy mobilnej rewolucji, wersja beta niesie ze sobą konkretne ograniczenia. Wydajność aplikacji jest uzależniona od specyfikacji urządzenia — 6 GB RAM to minimum, a 8 GB zalecane, co wyklucza wielu potencjalnych użytkowników z rynków o zróżnicowanej dostępności sprzętu. Obsługa ogranicza się do Androida 11 i nowszych wersji, a pełna integracja z Photoshopem Web wciąż nie została wdrożona, co znacznie utrudnia pracę w ekosystemie opartym na chmurze, szczególnie w porównaniu do wersji na iOS.

Aspekt prawny również wymaga uwagi: funkcje Firefly w wersji beta nie zostały dopuszczone do użytku komercyjnego zgodnie z polityką Adobe, co ogranicza wykorzystanie aplikacji w celach profesjonalnych. Użytkownicy muszą także uważać na prawa autorskie przy korzystaniu z zasobów Adobe Stock w chmurze czy przy udostępnianiu projektów publicznie. Planowane przejście do modelu subskrypcyjnego po zakończeniu fazy beta może skutecznie odstraszyć część użytkowników, zwłaszcza biorąc pod uwagę konkurencję oferującą darmowe lub znacznie tańsze rozwiązania, jak Snapseed czy PicsArt.

Zależność od stałego połączenia z internetem, niezbędna do synchronizacji w chmurze i korzystania z niektórych funkcji AI, może stanowić kolejne utrudnienie w regionach o niskiej jakości połączeń sieciowych. Adobe z jednej strony oferuje narzędzia o jakości profesjonalnej, z drugiej jednak musi balansować pomiędzy zachowaniem prestiżu a dostępnością dla masowego użytkownika, który często kieruje się ceną i prostotą obsługi.

Na rynku, gdzie Canva oferuje prostotę i błyskawiczne funkcje automatyzacji edycji, a Google integruje AI bezpośrednio w systemie zdjęć, Adobe nie może pozwolić sobie na bierność. Choć Snapseed nie dorównuje Photoshopowi pod względem pracy na warstwach czy integracji AI, to jego bezpłatność i prostota nadal przyciągają ogromne rzesze użytkowników.

Adobe planuje wprowadzenie nowych funkcji na podstawie informacji zwrotnych z wersji beta, lecz nie ujawnia konkretów. Potencjalne zmiany mogą objąć integrację z wersją webową, rozszerzenie możliwości AI oraz dopuszczenie komercyjnego wykorzystania generowanych przez Firefly treści. Planowana zgodność z modelem subskrypcyjnym wersji iPhone’owej, a także możliwe wsparcie dla starszych wersji Androida i słabszych urządzeń, mają za zadanie zwiększyć adopcję aplikacji w szerszym zakresie.

Dla użytkownika kluczowe jest zrozumienie, że Adobe nie tyle wprowadza uproszczoną wersję Photoshopa, ile redefiniuje jego istotę w kontekście mobilnym i AI. To nie tylko adaptacja desktopowego narzędzia, ale próba zbudowania nowej tożsamości kreatywnej — elastycznej, intuicyjnej, a jednocześnie głęboko zakorzenionej w ekosystemie premium.

Ważne jest zrozumienie, że generatywna sztuczna inteligencja, nawet tak zaawansowana jak Firefly, nie zastępuje wizji twórcy, a jedynie rozszerza jego możliwości. Twórca musi mieć świadomość ograniczeń prawnych, etycznych i technologicznych narzędzia, którego używa. Równie istotne jest świadome podejście do własnego warsztatu – AI może przyspieszyć proces, ale nie tworzy za człowieka. Kluczowa staje się więc edukacja użytkowników: zarówno techniczna, jak i koncepcyjna – aby AI było narzędziem, a nie substytutem kreatywności.

Czy Apple naprawdę może uniezależnić się od Qualcomma dzięki modemowi C1?

Apple, znane z perfekcyjnego kontrolowania każdego elementu swojego ekosystemu, konsekwentnie realizuje strategię uniezależnienia się od zewnętrznych dostawców kluczowych komponentów. Po przejęciu rozwoju procesorów serii A i M, firma podjęła kolejne strategiczne wyzwanie – zaprojektowanie własnego modemu 5G, znanego obecnie jako C1. Choć oficjalnie Apple przedłużyło kontrakt z Qualcommem do 2027 roku, wszystko wskazuje na to, że jest to tylko środek przejściowy, mający na celu zabezpieczenie płynności dostaw podczas testowania i skalowania własnego rozwiązania.

C1, choć nie jest zintegrowanym układem typu SoC jak Snapdragon od Qualcomma, zyskał uznanie analityków dzięki swojej wydajności oraz możliwościom integracji z procesem technologicznym TSMC. Pozostając osobnym układem, modem C1 może być dowolnie łączony z chipami serii A, co pozwala Apple lepiej zarządzać energią, ograniczyć zużycie baterii i optymalizować wewnętrzne rozmieszczenie komponentów w urządzeniach – korzyść, która w przypadku produktów mobilnych przekłada się bezpośrednio na komfort użytkowania.

Decyzja o zastosowaniu C1 w modelu iPhone 16e – urządzeniu z niższej półki – to świadoma i strategiczna próba kontrolowanego wdrożenia technologii. Apple, jak zawsze, nie spieszy się z rewolucją. Każdy element nowej architektury jest dokładnie testowany w praktyce zanim trafi do flagowych urządzeń, które wyznaczają standardy rynkowe. Jeżeli C1 spełni oczekiwania, jego zastosowanie w 70% nowych iPhone'ów w przyszłym roku stanie się nie tylko techniczną rewolucją, ale również strategicznym ciosem dla Qualcomma, który od lat dominuje w segmencie modemów dzięki swoim chipom z serii X.

Geneza projektu C1 sięga nie tylko potrzeb Apple, ale również konsekwencji decyzji podjętych przez konkurentów. Samsung, decydując się na rozwój własnych modemów Exynos, mimowolnie przyczynił się do zwiększenia presji na Apple, aby nie pozostać w tyle w tym segmencie. Jednak historia Exynosa to również ostrzeżenie – modem ten nadal ustępuje Qualcommowi pod względem efektywności i wydajności, co unaocznia, jak trudne i kosztowne jest stworzenie konkurencyjnej technologii komunikacyjnej. Apple zainwestowało ponad 3 miliardy dolarów w rozwój C1 – suma, która podkreśla zarówno ambicje, jak i skalę wyzwań.

Techniczna strona projektu C1 ujawnia ogromne komplikacje. Modem musi spełniać globalne standardy łączności, obsługiwać szerokie pasma częstotliwości i być kompatybilny z dziesiątkami operatorów na świecie. Mimo przejęcia aktywów Intela, Apple nadal nie posiada pełnego ekwiwalentu potężnego portfolio patentowego Qualcomma, co potencjalnie naraża firmę na ryzyko sporów sądowych i opóźnień w wdrożeniu. Co więcej, MediaTek – wschodzący konkurent – zyskuje na znaczeniu, zwłaszcza że Google planuje zastosować jego modemy w nadchodzącym Pixelu 10. Choć technologia MediaTeka nie dorównuje jeszcze Qualcommowi, jego obecność zwiększa konkurencyjność rynku, a tym samym presję na Apple.

Ambicje Apple sięgają znacznie dalej niż tylko iPhone. Planowane jest zastosowanie C1 także w iPadach i MacBookach, otwierając drogę do pełnej integracji łączności komórkowej w całej gamie produktów. W dłuższej perspektywie – po 2027 roku – Apple planuje wbudować modem bezpośrednio w swoje systemy A-series SoC, co pozwoli jeszcze bardziej obniżyć zużycie energii, poprawić wydajność i obniżyć koszty produkcji.

Warto zauważyć, że Apple równolegle rozwija własne chipy Wi-Fi, które prawdopodobnie pojawią się już w serii iPhone 17. Ten kierunek jasno wskazuje na dążenie do absolutnej niezależności technologicznej. Jednak realizacja tej wizji wymaga nie tylko zaawansowanej inżynierii, ale również zręcznego poruszania się w labiryncie globalnych regulacji i patentów. Dopóki Apple nie osiągnie pełnej autonomii w zakresie komunikacji bezprzewodowej, jego zależność od graczy takich jak Qualcomm pozostaje istotnym czynnikiem ryzyka – zarówno technologicznego, jak i finansowego.

W kontekście tej transformacji ważne jest, by czytelnik dostrzegł, że sukces Apple w budowie własnego modemu nie zależy wyłącznie od parametrów technicznych. To również kwestia kontroli nad łańcuchem dostaw, kosztów licencyjnych, zdolności do skutecznego skalowania nowych rozwiązań oraz walki o wpływy na rynku, który wciąż pozostaje mocno zmonopolizowany. Nawet jeśli C1 okaże się sukcesem technologicznym, Apple będzie musiało zmierzyć się z polityką operatorów, lokalnymi regulacjami i wewnętrznymi napięciami pomiędzy działami odpowiedzialnymi za rozwój sprzętu, oprogramowania i usług. Dopiero wtedy okaże się, czy C1 to tylko element technicznej ewolucji, czy też początek fundamentalnej zmiany architektury iPhone’a jako urządzenia nie tylko osobistego, ale także w pełni niezależnego technologicznie.

Jak Apple, Meta i NVIDIA kształtują przyszłość AI poprzez integrację, prywatność i infrastrukturę energetyczną?

Apple buduje swoją przewagę konkurencyjną dzięki głębokiej integracji urządzeń oraz usług w ramach swojego ekosystemu, tworząc profil użytkownika nieosiągalny dla rywali. Przykładem jest aplikacja Zdrowie, która łączy dane z monitorowania tętna, snu i aktywności fizycznej, oraz aplikacja Portfel, zabezpieczająca płatności i dokumenty tożsamości. To połączenie funkcji i nacisk na prywatność sprawia, że użytkownicy pozostają w obrębie ekosystemu Apple. Na konferencji WWDC25 spodziewane jest rozszerzenie integracji HomeKit, co umożliwi automatyzację inteligentnego domu napędzaną przez AI, rywalizującą z wizją Muska, ale bez potrzeby dodatkowego sprzętu.

Strategia NVIDIA koncentruje się natomiast na surowej mocy obliczeniowej, nie na ekosystemie konsumenckim. Jej centra danych, operujące przy zużyciu 10 gigawatów energii, dążą do dominacji w szkoleniu i inferencji modeli AI wykorzystywanych m.in. przez OpenAI. Apple nie konkuruje w tym obszarze, skupiając się na przetwarzaniu AI bezpośrednio na urządzeniach użytkowników. Przykładem jest chip M4 Max w Mac Studio, który umożliwia edycję wideo w czasie rzeczywistym, rendering AR i analizę zdrowia bez korzystania z chmury. Wdrożenie chipów M5 ma jeszcze bardziej zbliżyć wydajność Apple do poziomu centrów danych, a przy jednoczesnym wykorzystaniu miliardów urządzeń Apple tworzy rozproszoną sieć AI, konkurującą z centralizacją NVIDIA.

Kluczowe filary strategii Apple to integracja, prywatność i urządzenia noszone. 1,38 miliarda iPhone’ów i inne miliardy sprzętu tworzą środowisko, w którym dane płyną bez zakłóceń między sprzętem a oprogramowaniem. Funkcje takie jak Handoff czy Uniwersalny Schowek sprawiają, że urządzenia Apple działają jak przedłużenie siebie nawzajem, co trudno powielić konkurencji. Prywatność jest tu najważniejszym wyróżnikiem – podczas gdy rywale opierają się na chmurowym AI, Apple realizuje przetwarzanie na urządzeniach, co chroni dane użytkownika przed wyciekami. Ta strategia odpowiada obawom użytkowników o bezpieczeństwo danych zdrowotnych i finansowych.

Urządzenia noszone, takie jak Apple Watch, AirPods czy Vision Pro, tworzą „osobisty perymetr”, który integruje AI z codziennym życiem. WWDC25 może przynieść nowe funkcje oparte na AI, np. alarmy zdrowotne w czasie rzeczywistym, ulepszenia dźwięku przestrzennego czy narzędzia AR do produktywności, zachowując pełną prywatność przez lokalne przetwarzanie danych. W odróżnieniu od Muska, który stawia na sprzętowe inwestycje wymagające znacznej infrastruktury, Apple podąża drogą ewolucji – dyskretnej, ale konsekwentnej. System iOS 26 przyniesie prawdopodobnie ulepszenia AI, od konwersacyjnego Siri po systemowe narzędzia w zdrowiu, finansach i twórczości, korzystające z możliwości obliczeniowych urządzeń.

Tymczasem Meta stoi przed rosnącym wyzwaniem energetycznym związanym z rozwojem centrów danych niezbędnych do działania ich AI. Wzrost zapotrzebowania na energię przez te ośrodki, które przetwarzają ogromne ilości danych, obciąża krajową sieć energetyczną USA. Coraz więcej regulatorów i społeczności lokalnych alarmuje o zagrożeniach dla stabilności sieci i rosnących kosztach energii, a także o ograniczeniach środowiskowych. Meta musi balansować między potrzebą rozwoju infrastruktury AI a odpowiedzialnością za jej wpływ na otoczenie i zasoby.

Centrala energetyczna Meta, konsumująca energię na poziomie trudnym do porównania z tradycyjnymi gałęziami przemysłu, wywołuje sprzeciw społeczności lokalnych, które protestują przeciwko dużemu zużyciu wody i energii oraz niewystarczającym korzyściom ekonomicznym. Pojawiają się postulaty regulacji wymuszających na firmach pokrycie kosztów własnego zasilania i ograniczenie wpływu na odbiorców końcowych. Brak transparentności Meta dotyczącej planów rozwoju energetycznego wzmacnia sceptycyzm wobec jej zaangażowania w zrównoważony rozwój.

Środowiskowy wymiar rosnącej liczby centrów danych jest kluczowy – ich ogromne zapotrzebowanie na energię, często pochodzącą z paliw kopalnych, stoi w sprzeczności z celami redukcji emisji i ochrony klimatu. Problemem jest również zużycie wody do chłodzenia tych obiektów, które rywalizuje z potrzebami miejskimi i rolnictwem. W miarę jak AI zyskuje na znaczeniu, rośnie presja na firmy technologiczne, by wdrażały rozwiązania efektywne energetycznie i bardziej przyjazne środowisku.

Ważne jest zrozumienie, że przyszłość AI nie zależy wyłącznie od mocy obliczeniowej czy innowacji technologicznych, lecz także od umiejętności tworzenia zrównoważonych, bezpiecznych i integralnych ekosystemów, które respektują prywatność użytkowników oraz zasoby naturalne. Współzależność między rozwojem AI a infrastrukturą energetyczną i społeczną świadomością będzie jednym z najistotniejszych wyzwań najbliższych lat.