Amerykańska koncepcja „tygla narodów” miała od samego początku charakter selektywny. Choć w teorii zakładała jedność narodową poprzez porzucenie dawnych lojalności i kultur, w praktyce była projektem asymilacji jedynie tych grup etnorazowych, które uznawano za zdolne do wtopienia się w biały, anglosaski ideał amerykańskości. Pozostali byli odsuwani na margines, klasyfikowani jako „nieprzystosowani”, niepożądani lub wręcz niebezpieczni dla porządku społecznego.
Podstawowym kryterium dopuszczenia do wspólnoty narodowej była łatwość, z jaką dana grupa mogła zostać uznana za „białą” — nie tylko w sensie biologicznym, ale kulturowym i moralnym. Imigranci z północno-zachodniej Europy — Anglicy, Niemcy, Skandynawowie — byli postrzegani jako naturalni spadkobiercy amerykańskiego dziedzictwa. Ich przybycie traktowano jako wzmocnienie „rasowego kapitału” narodu. W tym samym czasie, migranci z południowej i wschodniej Europy — Włosi, Grecy, Polacy, Słowacy, Żydzi aszkenazyjscy — musieli mierzyć się z uprzedzeniami, klasyfikacją jako „rasowo niżsi”, obarczeni dziedzicznymi brakami moralnymi, intelektualnymi i kulturowymi.
Zmiana źródeł imigracji pod koniec XIX wieku była dramatyczna. W latach 1881–1890 do USA przybyło 3,8 miliona migrantów z północnej i zachodniej Europy oraz 1 milion z południowej i wschodniej. W następnym dziesięcioleciu liczba imigrantów z północy i zachodu spadła o połowę, natomiast z południa i wschodu niemal się podwoiła. W dekadzie 1901–1910 migracja z tych ostatnich regionów osiągnęła 6,1 miliona osób. Społeczeństwo amerykańskie reagowało na ten napływ z narastającą nieufnością, obawą przed „zmieszaniem ras”, zanieczyszczeniem krwi i rozkładem moralnym.
Imigranci z południowej i wschodniej Europy osiedlali się w biednych dzielnicach wielkich miast, w warunkach często przypominających getta. Byli postrzegani jako brudni, chorzy, skłonni do przestępstw i niezdolni do integracji. Dominowało przekonanie, że są nosicielami ideologii anarchistycznych i komunistycznych, a ich obecność zagraża amerykańskiemu porządkowi społecznemu. W takiej atmosferze „tygiel narodów” przestał być symbolem jedności — stał się obrazem dekadencji.
Jednocześnie polityka imigracyjna rozwijała się w oparciu o rasowe hierarchie i naukowy rasizm, który legitymizował nierówność między grupami. Uznano, że tylko niektóre rasy posiadają zdolność do samorządności, inteligencję i moralność niezbędną do uczestnictwa w demokracji. U szczytu tych idei był prezydent Theodore Roosevelt, który formalnie deklarował równość szans, lecz w praktyce wspierał działania dyskryminacyjne — od przemilczania zasług czarnych żołnierzy, po zakaz imigracji japońskich robotników i promowanie obowiązkowej asymilacji jako warunku przyjęcia do wspólnoty narodowej.
Roosevelt był przekonany, że imigrant, który nie odrzuci swojej dotychczasowej tożsamości, nie ma miejsca w Ameryce. W jego oczach, nawet biały Europejczyk, który nie wyrzekał się swojej kultury, tradycji czy języka, był „zbyt obcy”, „nie dość lojalny” i ostatecznie — „nieamerykański”. Imigrant musiał stać się „w każdym calu Amerykaninem i niczym innym”. Deklaracja wierności wobec konstytucji, biegłość w języku angielskim, porzucenie wielożeństwa i anarchizmu, świadectwa dobrego charakteru — wszystko to było wymagane, by zasłużyć na obywatelstwo. Nie wystarczyło przestrzegać prawa — należało porzucić wszystko, co „obce”.
Rasowe podłoże tych oczekiwań było nie do ukrycia. Te same wartości i ideały — język, religia, wygląd — które definiowały amerykańskość, były przypisane do konkretnego białego, protestanckiego modelu. Wszelkie odchylenie od tego wzorca, niezależnie od stopnia integracji czy lojalności, prowadziło do marginalizacji. Dla wielu grup europejskich droga do „bieli” była długotrwałym procesem społecznego negocjowania przynależności — poprzez zmianę nazwisk, porzucenie języków ojczystych, asymilację religijną i kulturową.
Warto zrozumieć, że amerykańska polityka imigracyjna nie była zbudowana jedynie na strachu przed „innymi” — była głęboko zakorzeniona w systematycznej selekcji rasowej, zgodnie z którą jedynie niektóre grupy mogły być w pełni akceptowane. Nawet w obrębie białych Europejczyków istniała hierarchia: nie wszyscy biali byli sobie równi. Białość była przywilejem, który trzeba było zdobyć — a często i udowodnić.
Jak konserwatywne chrześcijaństwo i tożsamość rasowa wpłynęły na poparcie dla Trumpa wśród ewangelików białych?
Reaganowa twarda postawa wobec komunizmu trafiała w narodowy charakter konserwatywnego chrześcijaństwa, które stało się fundamentem nowej, „chrześcijańskiej prawicy”. Podczas kolejnych wyborów to właśnie ta grupa, motywowana głównie przekonaniami politycznymi, a nie religijnymi, poparła George’a H. W. Busha. Podobnie, syn Busha, George W. Bush, w trakcie prezydentury swojego ojca zbudował silne więzi z liderami ewangelikalnymi, co pomogło zdobyć poparcie w trakcie jego kampanii wyborczych w 2000 i 2004 roku. Jednak w latach ostatniej kadencji prezydenta Baracka Obamy sytuacja polityczna stawała się coraz bardziej napięta i spolaryzowana. Ewangelikalni chrześcijanie, stanowiący w 2015 roku około 24,4% amerykańskiej populacji, byli coraz bardziej zmęczeni liberalną ideologią ówczesnej administracji, a wielu z nich znalazło pocieszenie w ruchach konserwatywnych, takich jak Tea Party. Zgodnie z analizą Scotta Clementa i Johna C. Greena, „Tea Party” czerpało szczególne wsparcie z szeregów białych protestantów-ewangelików.
Ruch Tea Party, podobnie jak późniejszy Donald Trump, usprawiedliwiał swoje rasistowskie, seksistowskie, islamofobiczne i inne uprzedzone postawy rzekomym patriotyzmem, co jest typowe dla prawicowych ruchów, które maskują dyskryminacyjne praktyki. W przekazach pojawiała się często religijna retoryka, która wspierała ich twierdzenia. Na przykład, ich rasizm opierał się na przekonaniu, że „czarni łamią protestancką etykę pracy”. Mimo że Tea Party uznaje się za ruch „niezauważający koloru skóry”, sama nazwa „bezkolorowy” zdradza ignorowanie struktur społecznych i politycznych, które działają na niekorzyść mniejszości rasowych. Pomimo spadku znaczenia konserwatywnego chrześcijaństwa w amerykańskiej kulturze, ta grupa wyborcza nadal miała silny wpływ na politykę, a jej tożsamość rasowa stała się centralnym punktem jej działań.
W szczególności, poparcie białych republikanów dla Donalda Trumpa rosło wprost proporcjonalnie do nasilenia ich tożsamości rasowej. W 2016 roku dane z badania American National Election Studies Pilot Study wykazały wyraźny związek: im silniejsza tożsamość rasowa danej osoby jako „białej”, tym większa była jej skłonność do głosowania na Trumpa. W pierwszych miesiącach prezydentury Trumpa – mimo licznych kontrowersji i rosnącej krytyki – jego wyborcy wciąż trzymali się swoich przekonań, a ich obawy o „białą tożsamość” nie malały, nawet jeśli szereg decyzji jego administracji był wyraźnie rasistowski. Na przykład, 45% wyborców Trumpa uważało, że to biali ludzie doświadczają największej dyskryminacji w Stanach Zjednoczonych.
Poparcie białych ewangelików dla Trumpa utrzymywało się na bardzo wysokim poziomie – w sierpniu 2019 roku wynosiło ono 77%. Ci, którzy uczęszczali na nabożeństwa co tydzień, byli bardziej skłonni popierać prezydenta niż ci, którzy robili to rzadziej. Warto zauważyć, że ten poziom wsparcia utrzymywał się, mimo że administracja Trumpa była wielokrotnie krytykowana i zmagała się z licznymi skandalami. Wysokie poparcie ewangelików białych dla Trumpa ma swoje korzenie w głęboko zakorzenionych przekonaniach, które nie pojawiły się z dnia na dzień.
Z perspektywy historycznej, Trump przyciągnął ewangelikalnych wyborców nie tylko dzięki przynależności partyjnej, ale także poprzez moralistyczne podejście do współczesnych problemów, takich jak imigracja, ekonomia, aborcja czy wartości rodzinne. Jego retoryka narodowa podkreślała upadek moralny i ekonomiczny Ameryki, co mogło przyciągnąć bardziej umiarkowanych ewangelików. Również jego stanowisko wobec imigracji i Islamu, które były wyraźnie ksenofobiczne, wydawały się szczególnie trafne dla białych Amerykanów. Trump, reprezentując osobistą „autorytarną macho postawę”, doskonale wpasował się w długotrwałą tradycję ewangelikalnego patriarchatu, który od zawsze był silnie związany z dominującą rolą mężczyzny w społeczeństwie i kościele.
Poparcie dla Trumpa wśród ewangelikalnych białych nie było zatem jedynie wynikiem aktualnych napięć rasowych, takich jak te związane z protestami #BlackLivesMatter. Równie istotne były jego poglądy ekonomiczne, oparte na idei przedsiębiorczości i wolności gospodarczej, które były zgodne z konserwatywnym podejściem do religii i ekonomii. Ruchy takie jak Spiritual Mobilization, założony w 1935 roku, łączyły chrześcijaństwo z polityką konserwatywną, kładąc duży nacisk na ograniczenie roli rządu i promowanie wolności gromadzenia nieuregulowanego majątku. Tego typu połączenie religii i gospodarki zdominowało myślenie wielu białych ewangelikalnych wyborców.
Aby zrozumieć fenomen poparcia Trumpa wśród białych ewangelików, należy dostrzec, że w tle jego prezydentury tkwią długotrwałe procesy, które ukształtowały postawy tej grupy wyborczej. Wbrew pozorom, zjawisko to nie jest wynikiem tylko chwilowej zmiany społecznej, lecz efektem głęboko zakorzenionych w historii przekonań, które łączą religię, rasizm i ekonomię w sposób, który trudno ignorować.
Jak nierówności rasowe kształtują majątek i mobilność społeczną w Stanach Zjednoczonych?
Wzrost użycia usług finansowych jest obserwowany na wszystkich poziomach dochodów, jednak tylko ci, którzy znajdują się w najwyższych 20% dochodowej piramidy, mogą w pełni korzystać z możliwości aktywnego zarządzania majątkiem. Zjawisko to stało się głównie domeną osób zamożnych, które wykorzystują swoje zasoby do pomnożenia kapitału, pozostawiając resztę społeczeństwa z ograniczonym dostępem do podobnych środków. Dodatkowo, presja na obniżenie kosztów pracy stała się jednym z głównych celów przedsiębiorstw zorientowanych na interesy akcjonariuszy, prowadząc do eliminacji planów emerytalnych i ograniczenia świadczeń zdrowotnych. Równocześnie, nierówności dochodowe w Stanach Zjednoczonych osiągnęły poziom, który porównywalny jest z krajami rozwijającymi się, takimi jak Iran, Chiny czy Meksyk.
Rasa nadal odgrywa kluczową rolę w kształtowaniu nierówności majątkowych i dochodowych, a luka między bogatymi a biednymi rośnie w zastraszającym tempie. Z historycznego punktu widzenia biali Amerykanie byli głównymi beneficjentami możliwości gromadzenia majątku, co odbywało się często kosztem mniejszości etnicznych, w tym czarnoskórych, Latynosów, a także imigrantów chińskich. Z racji dziedziczonego majątku, biali kontynuują swoje sukcesy finansowe, podczas gdy nierówności rasowe w zakresie bogactwa stają się coraz bardziej widoczne. Czarne i latynoskie rodziny w Stanach Zjednoczonych są dwukrotnie bardziej narażone na brak majątku w porównaniu do białych rodzin, co wyraźnie ukazuje strukturalne nierówności w dostępie do bogactwa.
Zjawisko to, nazywane przez niektórych autorów „toksycznymi nierównościami”, stanowi poważne zagrożenie dla społecznej mobilności. W swoim dziele „Toxic Inequality”, Thomas Shapiro prezentuje wstrząsające dane dotyczące nierówności majątkowych, wskazując, że przeciętna czarnoskóra rodzina posiada mniej niż 10 centów za każdollar posiadany przez typową białą rodzinę. Mediana majątku białych rodzin wynosi 147 000 dolarów, podczas gdy dla rodzin czarnoskórych jest to tylko 3 500 dolarów, a dla latynoskich 6 500 dolarów. Biali mają więc 22 razy więcej majątku niż Latynosi i 41 razy więcej niż Czarnoskórzy w Stanach Zjednoczonych. Ta nierówność ma tendencję do utrzymywania się i nawet pogłębiania, ponieważ mobilność społeczna w Stanach Zjednoczonych jest wyjątkowo ograniczona.
Mimo że coraz więcej osób osiąga wyższe dochody niż ich rodzice, ich pozycja finansowa nie zawsze jest stabilniejsza, co wynika z rosnących kosztów życia. Nierówności stają się jeszcze bardziej widoczne w przypadku osób, które wychowały się w rodzinach z niższych klas społecznych. Współczesny system edukacyjny, zbudowany na dostępie do prywatnych szkół, kursów przygotowujących do testów oraz różnorodnych możliwości pozaszkolnych, umożliwia elitom kształtowanie lepszych szans na wyższy dochód i stabilność finansową. Z kolei osoby pochodzące z mniejszości często nie mają takich zasobów, co uniemożliwia im poprawę ich sytuacji majątkowej.
System edukacyjny w USA wciąż sprzyja bogatszym, dając im dodatkowe szanse na rozwój. Z kolei osoby z niższych warstw społecznych napotykają na liczne bariery, które utrudniają im rozwój, począwszy od trudności w dostępie do dobrej edukacji, przez ograniczoną możliwość zdobycia dobrze płatnej pracy, aż po zamknięcie w kręgu społecznych sieci, które w dużej mierze opierają się na uprzednich zasobach finansowych. Wzrost nierówności majątkowych nie jest jedynie kwestią tego, ile danej osobie udało się zarobić, ale także tego, jak bardzo skumulowane są zasoby, z jakich ta osoba korzystała przez całe swoje życie.
Przykładem nierówności majątkowych jest również rynek nieruchomości. Domy są uważane za aktywa, które zazwyczaj rosną na wartości, a ich posiadanie stanowi główną formę pomnażania majątku wśród średniej klasy. Jednak z powodu historycznych trudności w gromadzeniu majątku przez czarnoskóre i latynoskie rodziny, dostęp do rynku nieruchomości jest dla nich mocno ograniczony. W 2014 roku 70% pierwszych nabywców domów było białych, a tylko 9% – czarnoskórych. Czarne rodziny otrzymują dwukrotnie mniejszą pomoc finansową na zakup nieruchomości niż białe, a ich inwestycje w nieruchomości są często narażone na większą zmienność wartości. Ponadto praktyki takie jak „redlining”, czyli systemowe dyskryminowanie czarnoskórych rodzin w dostępie do kredytów hipotecznych, miały długofalowy wpływ na utrzymanie nierówności majątkowych, ponieważ zmniejszały wartość domów w okolicach zamieszkiwanych przez mniejszości.
Aby zrozumieć skalę tych nierówności, należy przyjrzeć się nie tylko wynikom ekonomicznym, ale także systemowym barierom, które utrudniają dostęp do możliwości pomnażania majątku. Kultura dziedziczenia, dostęp do edukacji wyższej, sieci społeczne i stabilność zawodowa mają fundamentalne znaczenie w tym, jak w Stanach Zjednoczonych rozkłada się majątek. Niestety, brak dostępu do tych zasobów przez osoby z mniejszości narodowych i etnicznych sprawia, że nierówności majątkowe wciąż się pogłębiają, skutkując trwałą stagnacją społeczną i ekonomiczną dla wielu rodzin.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский