W miarę jak imigracja trwała w XIX wieku, zniesienie niewolnictwa pogłębiło podziały między grupami etnorasowymi, wyznaczając granice społeczne oraz prawa do korzystania z określonych dóbr i usług. Imigranci, którzy napływali do Stanów Zjednoczonych, stawali się obiektem stereotypów – Włosi byli postrzegani jako zbyt brutalni, Żydzi jako chciwi, a Irlandczycy jako alkoholicy i osoby podatne na szaleństwo. Biali Amerykanie, którzy uznawali się za „prawdziwych” obywateli, walczyli nie tylko w sposób nieformalny – poprzez szykany i inne formy opresji, ale również w sposób formalny, wprowadzając polityki i prawa, które utrwalały podziały rasowe. W ten sposób czarne kody i przepisy Jima Crowa ukierunkowały proces kształtowania tożsamości białych etnicznych grup w Stanach Zjednoczonych po zniesieniu niewolnictwa, pozwalając niektórym grupom imigrantów na łatwiejsze wejście do głównego nurtu kultury amerykańskiej, podczas gdy inne zostały wykluczone.

Rok 1850, a także dalsze dekady, przyniosły gwałtowny wzrost liczby imigrantów, którzy w dużej mierze odpowiadali za rozwój demograficzny Stanów Zjednoczonych. Imigranci stanowili jedną trzecią wzrostu populacji w latach 50. XIX wieku, a pod koniec lat 90. stanowiły już 40% tego wzrostu. Rozwój ten był wynikiem przede wszystkim migracji z Europy, zwłaszcza z Irlandii, Niemiec, Francji, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Biali imigranci przybywali do Stanów Zjednoczonych na ziemie przeznaczone dla osadników białych, które zostały zabrane rdzennym Amerykanom, a następnie uznane za legalne przez zakup Luizjany oraz podbój Meksyku. Ci dobrowolni biali migranci, stanowiący tanią siłę roboczą, byli nie tylko częścią tego procesu, ale także byli aktywnie rekrutowani przez amerykańskie interesy gospodarcze wspierane przez rządy stanowe i federalne.

W czasie wojny secesyjnej, kiedy w Stanach Zjednoczonych występował niedobór rąk do pracy, prezydent Abraham Lincoln naciskał na Kongres, aby ten uchwalił prawo wspierające imigrację. W efekcie, w 1864 roku uchwalono ustawodawstwo mające na celu zachęcanie do migracji. Po wojnie secesyjnej rząd i korporacje stawiali na rekrutację białych robotników z Europy, którzy mieli zająć się rolnictwem, budową fabryk, zagospodarowaniem zachodnich terenów oraz rozwój przemysłu związanego z hodowlą zwierząt, górnictwem, przemysłem naftowym i leśnictwem. Zamiast zatrudniać czarnoskórych niewolników czy byłych obywateli Meksyku, przeważający nativistyczny nacisk utrzymywał wykluczenie czarnoskórej ludności i Latynosów z tych szans.

Z biegiem lat sytuacja się zmieniała, a nowe fale imigracji z Azji stawały się coraz bardziej problematyczne. Pracownicy z Chin i Japonii, którzy przybywali na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, byli traktowani jako zagrożenie dla białych pracowników, którzy postrzegali ich jako konkurencję. Chińczycy byli postrzegani jako niepożądani, często obwiniani za trudne warunki pracy, w których znajdowali się biedni biali. Na początku lat 50. XIX wieku przyjęto szereg praw lokalnych i stanowych, które miały na celu marginalizację Chińczyków – na przykład poprzez nakładanie na nich specjalnych podatków, zakaz dostępu do szkół publicznych czy stosowanie przemocy wobec nich.

W odpowiedzi na rosnący strach przed chińskimi imigrantami, w 1882 roku uchwalono specjalną ustawę – Chińską ustawę o wykluczeniu, która zakazywała dalszej imigracji Chińczyków, wypędzała ich z Ameryki i uniemożliwiała im uzyskanie obywatelstwa. Ustawa ta miała poważne konsekwencje dla społeczności chińskich, które byłyby znacznie liczniejsze i lepiej zintegrowane z amerykańskim społeczeństwem, gdyby nie tak surowe ograniczenia.

Podobne polityki stosowano także wobec innych imigrantów azjatyckich, jak Japończyków, którzy w ciągu kilku dekad przybywali do Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza do Kalifornii, aby pracować w rolnictwie, przemyśle i budownictwie. W wyniku zjawiska, jakim było wzrastające uprzedzenie wobec Japończyków, rząd amerykański zawarł z rządem Japonii porozumienie zwane „Porozumieniem dżentelmeńskim” z 1907 roku. Polegało ono na tym, że Japonia zobowiązała się do ograniczenia liczby imigrantów, którzy mogli osiedlać się w Stanach Zjednoczonych. Biali Amerykanie obawiali się, że Japończycy, postrzegani jako bardzo pracowici, oszczędni i pomysłowi, zabiorą im miejsca pracy, zwłaszcza wśród niższych warstw społecznych.

W XIX wieku i na początku XX wieku Stany Zjednoczone, poprzez szereg decyzji prezydenckich, ustawodawczych i wyroków sądowych, nieustannie kształtowały pojęcie rasy, klasyfikując, kto może być uznawany za „białego”. Chociaż czternasta poprawka do konstytucji z 1868 roku przyznała obywatelstwo urodzonym na terytorium USA czarnoskórym, ciągle istniały polityczne mechanizmy, które wykluczały inne grupy etniczne, zwłaszcza imigrantów z Azji, z pełnych praw obywatelskich.

Ważne jest, aby zrozumieć, że te procesy nie były jedynie wynikiem przypadkowych wydarzeń czy napięć ekonomicznych. Raczej były częścią szerszego procesu kształtowania amerykańskiej tożsamości narodowej, w której imigranci, w zależności od koloru skóry, religii czy miejsca pochodzenia, byli traktowani w bardzo różny sposób. Po dziś dzień te historyczne podziały wciąż wpływają na sposób, w jaki w Stanach Zjednoczonych definiuje się przynależność do narodu i społeczeństwa. Kluczowe jest zatem zrozumienie, że imigracja do Stanów Zjednoczonych była nie tylko migracją ludzi w poszukiwaniu lepszego życia, ale także częścią walki o to, kto może stać się pełnoprawnym członkiem amerykańskiego społeczeństwa, a kto zostanie na zawsze uznany za „obcego”.

Jakie były korzenie amerykańskiego nacjonalizmu i rasizmu w polityce Donalda Trumpa?

Rasowe i etniczne uprzedzenia, które wciąż dominują w amerykańskiej kulturze, nie wynikają tylko z wyrażanych wprost przekonań, ale także z politycznych decyzji, które wprowadziły te założenia w życie. Takie polityki nie tylko wyrażały przekonania, ale również przekształcały je w konkretne struktury społeczne, które kształtowały życie codzienne mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Mimo że Ameryka nie została założona z zamiarem rozszerzania rasowych idei, to jednak te idee, zakładające wyższość białych, były obecne od samego początku, wpływając na to, kto mógł być uznany za Amerykanina. Te założenia były fundamentem powstania republiki i nigdy nie przestały wpływać na życie Amerykanów.

W szczególności wykluczenie Afroamerykanów i rdzennych mieszkańców Ameryki nie było jednorazowym zjawiskiem, ale stałym motywem w historii tego kraju. Co więcej, początkowa historia Ameryki miała bezpośrednie konsekwencje dla innych grup, które były postrzegane jako „niebiałe”, jak Azjaci (Chińczycy, Japończycy itd.), Latynosi (Meksykanie, Portorykańczycy itd.), a także, w ostatnich latach, osoby z Bliskiego Wschodu (w tym etniczni Pakistańczycy i muzułmanie z różnych krajów). Wypowiedzi Donalda Trumpa, szczególnie w czasie jego kampanii prezydenckiej w 2015 roku, silnie oddziaływały na te historyczne podziały. Mówiąc o niebezpieczeństwie związanym z imigrantami, unfair trade i moralnej degradacji Stanów Zjednoczonych, Trump wprowadził do debaty publicznej emocjonalne i kontrowersyjne tezy, które rezonowały z szeroką częścią amerykańskiego społeczeństwa. Jego skrajne opinie na temat imigrantów, zwłaszcza z Meksyku, miały korzenie w długotrwałym procesie marginalizacji tej grupy.

Od momentu traktatu z Guadalupe Hidalgo z 1848 roku, który przyznał Stanom Zjednoczonym tereny, które wcześniej należały do Meksyku, miejsce Meksykanów w amerykańskiej tożsamości narodowej było nieustannie kwestionowane. Postanowienia traktatu, które miały zapewnić Meksykanom prawa obywatelskie i własnościowe, były ignorowane lub odwracane. Od tamtego czasu, Meksykanie, zarówno ci pochodzący z Meksyku, jak i imigranci, nie mogli znaleźć swojego miejsca w amerykańskim społeczeństwie. Trump, mówiąc o Meksykanach jako „przynoszących narkotyki, przestępczość” i „gwałcicielach”, powrócił do tradycji nienawiści wobec tej grupy, zakładając, że z ich obecnością wiążą się tylko negatywne skutki.

To samo dotyczyło jego postawy wobec Baracka Obamy. Od początku swojej kariery politycznej Trump podważał miejsce Obamy w amerykańskiej polityce, podnosząc kontrowersję dotyczącą jego miejsca urodzenia, co miało na celu kwestionowanie jego legitymacji jako kandydata na prezydenta. Trump rozwijał teorię o „birther”, według której Obama miałby pochodzić z Kenii, być muzułmaninem i w żaden sposób nie pasować do amerykańskiego ideału. Tego rodzaju twierdzenia oparte na rasowych i religijnych uprzedzeniach trwale wpisały się w narrację, którą Trump wykorzystywał w trakcie swojej kampanii. Choć Obama był osobą o mieszanej rasie, wciąż był postrzegany przez wielu jako „czarny”, co wpisuje się w długotrwałą amerykańską koncepcję „jednej kropki” – każda domieszka czarnej krwi stawiała osobę w kategorii „czarnej”, niezależnie od jej innych cech. Teorie o tym, że Obama był muzułmaninem, były wykorzystywane przez Trumpa, by wzbudzić nieufność wobec niego, szczególnie wśród białych Amerykanów, którzy po atakach z 11 września zaczęli podejrzliwie traktować muzułmanów.

Mimo że Trump stał się symbolem kontrowersyjnych wypowiedzi, a jego stosunek do mniejszości rasowych i imigrantów był często uznawany za rasistowski, zdołał zdobyć silne poparcie, zwłaszcza wśród białych konserwatystów i ewangelikalnych chrześcijan. Jego hasło „Make America Great Again” zyskało zwolenników, którzy w jego retoryce odnaleźli obietnicę powrotu do dawnej potęgi kraju. Pomimo że Trump nigdy nie prowadził pełnej rozmowy na temat rasy i imigracji, jego polityka, taka jak obniżenie pomocy dla uchodźców czy opóźniona reakcja na kryzys na Portoryko, odzwierciedlały jego założenia dotyczące tego, kto zasługuje na miejsce w amerykańskim społeczeństwie. Polityki takie jak wprowadzenie zakazu wjazdu dla muzułmanów, a także jego dążenie do zbudowania muru na granicy z Meksykiem, pokazywały, jak rasistowskie i ksenofobiczne założenia wpleciono w struktury państwowe.

Podstawą Trumpa poparcia były też nie tylko kwestie rasowe, ale także religijne i ekonomiczne. Amerykański nacjonalizm, który wyraził się w jego polityce, miał swoje korzenie w przekonaniach białych konserwatystów, którzy w swoim patriotyzmie łączyli wartości indywidualizmu, wolności gospodarczej, a także silne wsparcie dla tradycyjnych wartości, takich jak opozycja wobec małżeństw homoseksualnych czy aborcji. Jednocześnie niechętni wobec obcych, zwłaszcza muzułmanów i imigrantów z Meksyku, widzieli w Trumpie obrońcę amerykańskich wartości.

Patrząc na te zjawiska z szerszej perspektywy historycznej, widać, jak mocno obecne w amerykańskim społeczeństwie uprzedzenia wobec mniejszości rasowych i etnicznych wpłynęły na wynik wyborów 2016 roku. Po kilku latach opóźnień w debacie publicznej na temat równości rasowej, kwestii imigracji i roli religii w polityce, Trump stał się przedstawicielem tych, którzy czuli się pominięci i nie dostrzegali szans na zmianę. Zrozumienie tej dynamiki wymaga patrzenia nie tylko na bieżące wydarzenia, ale na długofalowy rozwój amerykańskiego społeczeństwa, które przez dekady borykało się z nierównościami rasowymi, kolonializmem, i walką o prawa obywatelskie.