Początki niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych ukazują fundamentalne sprzeczności między deklarowanymi zasadami wolności a brutalnym traktowaniem ludzi kolorowych. Od samego początku istnienia tego państwa istniała silna opozycja wobec pełnej integracji czarnoskórych obywateli w nowym społeczeństwie. Zgodnie z teorią Nicolasa Guyatta, przedstawioną w książce Bind Us Apart: How Enlightened Americans Invented Racial Segregation, nawet posiadacze niewolników dostrzegali wewnętrzną sprzeczność pomiędzy ideą wolności, a praktyką utrzymywania ludzi w niewoli.

Wczesna historia Stanów Zjednoczonych stanowiła precedens dla późniejszego traktowania innych grup etnicznych i rasowych, stwarzając pewne mechanizmy wykluczenia, które były stosowane przez białych Europejczyków. W miarę jak biali osadnicy z Europy zdobywali terytoria Ameryki, ich praktyki wykorzystywania niewolników afrykańskich przeplatały się z brutalnym usuwaniem rdzennych plemion i pozbawianiem ich jakichkolwiek obietnic równości. Ta przemoc nie ograniczała się tylko do czarnoskórych. W kontekście polityki i społeczeństwa białych osadników niewolnictwo było procesem nie tylko ekonomicznym, ale także politycznym. Celem tej polityki było stworzenie systemu, w którym rasa, a nie tylko status społeczny, stanowiła kluczowy czynnik podziału ludzi.

Różnice rasowe nie były jednak od początku tak wyraźne, jak później stały się. Czarni niewolnicy nie zawsze byli uważani za "czarnych" w sensie biologicznym, ponieważ sama kategoria "czarnoskóry" nie była jeszcze przypisana do tej grupy ludzi. Z historycznego punktu widzenia, niewolnictwo nie było zjawiskiem zarezerwowanym wyłącznie dla osób czarnoskórych. Na przestrzeni dziejów istniał długi okres, w którym biali Europejczycy byli również niewolnikami, na przykład w czasach wikingów, a także w XIII i XIV wieku, kiedy to znaczna część społeczeństw anglosaskich była zmuszona do życia w niewoli.

Przekształcenie niewolników w "czarnych" było wynikiem przede wszystkim zmiany w strukturze społecznej i ekonomicznej. Z czasem, w wyniku brutalnego systemu handlu niewolnikami, proces ten stał się zjawiskiem wyłącznie rasowym, zdominowanym przez czarną tożsamość, która była kojarzona z niewolą i niedolą. Nie tylko więc niewolnictwo oparte na rasie stworzyło podziały, ale także przekonanie, że biali mają moralne i etyczne prawo do dominacji, tak jak zostało to zaprezentowane w filozofii, która zdominowała początki amerykańskiego społeczeństwa.

Z czasem kwestia równości w społeczeństwie amerykańskim była postrzegana jako poważny problem. Jednym z przykładów jest postawa Thomasa Jeffersona, który w swoich Notes on the State of Virginia w 1785 roku zastanawiał się nad możliwością samodzielnego rządzenia przez ludność kolorową. Jefferson dostrzegał potencjał wśród rdzennych Amerykanów, jednak nie wierzył, że czarnoskórzy kiedykolwiek osiągną taki sam status społeczny jak biali. Zatem, nawet po zakończeniu handlu niewolnikami, kwestia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych wciąż była aktualna, ale niewolnicy zaczęli być traktowani bardziej jako "hodowane" obiekty, a nie tylko osoby, które były przetrzymywane siłą.

Rasa nie była tylko kategorią biologiczną, lecz stała się narzędziem segregacji społecznej, której celem było ustanowienie systemu opartego na absolutnej dominacji białych nad innymi. Kiedy niewolnicy zostali ochrzczonych w Kościele, ich religijna wolność była uznawana, ale społeczne i ekonomiczne ograniczenia pozostawały nienaruszone. Biali właściciele niewolników współpracowali z duchowieństwem, aby umocnić przekonanie, że niewolnictwo jest częścią Bożego planu.

Pojęcie "człowieka wolnego" w Stanach Zjednoczonych przez długi czas nie było jednoznaczne z byciem białym. Dopiero później, w miarę jak system oparty na niewolnictwie rozwinął się, a cała struktura społeczna została uporządkowana w ramach nowego porządku, definicja wolności została zdominowana przez białą rasę, co skutkowało tym, że czarnoskórzy zostali pozbawieni jakiejkolwiek równości i obiecano im jedynie duchową wolność. W tej koncepcji czarnoskórzy byli przeznaczeni do życia w ciągłej podległości i podporządkowaniu, a konwersja na chrześcijaństwo miała jedynie potwierdzać ich status jako osób zależnych, a nie równych.

Konsekwencje tych procesów sięgają głęboko w historię i mają wpływ na dzisiejsze społeczeństwo. Proces rasizacji, który rozpoczął się wraz z rozwojem niewolnictwa, nadal wpływa na wszystkie aspekty życia społecznego w Ameryce. Niewolnictwo przekształciło czarnoskórych w symbol opresji, co miało i ma swoje konsekwencje nie tylko w przeszłości, ale i w współczesnej debacie na temat równości, sprawiedliwości i praw człowieka.

Warto zatem pamiętać, że choć niewolnictwo zostało zniesione, to jego struktury społeczne i ideologiczne przejawy żyją dalej w społeczeństwie. Równość nie oznacza tylko formalnej wolności, ale i eliminację istniejących barier, które zostały zbudowane na podstawie rasowych uprzedzeń i historycznej opresji. Rozumienie tej złożoności jest niezbędne, by właściwie ocenić dzisiejsze problemy społeczne związane z rasizmem, a także by pracować nad ich eliminowaniem w przyszłości.

Jak zmieniały się postawy wobec imigrantów w USA: Złota Klatka, polityka więzień i narodowa tożsamość

Wielu imigrantów, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych, postrzegało kraj jako miejsce nie tyle bogactwa, ile raczej ekonomicznego obowiązku, znane jako la Jaula de Oro, czyli „Złota Klatka”. To przysłowie najlepiej opisuje sytuację wielu osób, które, mimo że znalazły się w jednym z najbogatszych krajów świata, nie mogły cieszyć się pełnią wolności, a ich życie przypominało uwięzienie w pułapce niskopłatnej pracy i niepewności. Kryminalizacja nielegalnych imigrantów sprawiła, że musieli oni funkcjonować "poza radarami" społeczeństwa, co skutkowało ich zatrudnieniem w najniżej opłacanych, mało prestiżowych zawodach. Takie osoby, pozbawione pełnych praw obywatelskich, były bardziej narażone na wykorzystywanie, a ich strach przed deportacją utrzymywał je w stanie permanentnego ucisku społecznego.

Sytuacja ta doprowadziła do drastycznego wzrostu liczby osób osadzonych w więzieniach, zasilając prywatne firmy zarządzające zakładami karnymi, które zaczęły generować ogromne zyski z rządowych kontraktów. Polityka kryminalizacji imigracji stała się korzystna zarówno dla władz lokalnych, jak i dla prywatnych przedsiębiorstw zajmujących się budową nowych więzień, co jednocześnie stwarzało miejsca pracy w małych, często białych, wiejskich społecznościach. Takie rozwiązanie dawało również argumenty wyborcze konserwatywnym politykom, tworząc silne powiązanie między polityką „porządku” a opłacalnością działalności przemysłu więziennego.

Reforma imigracyjna wprowadzona ustawą Hart-Celler z 1965 roku była jednym z najważniejszych punktów zwrotnych w historii amerykańskiej polityki imigracyjnej. To właśnie ta ustawa zniosła poprzedni system kwot imigracyjnych oparty na pochodzeniu narodowym, ustanawiając roczny limit 290 000 imigrantów. Zdecydowana większość miejsc była przeznaczona na łączenie rodzin (74%), podczas gdy 20% przeznaczono dla tych, którzy mogli przyczynić się do amerykańskiej gospodarki, a pozostałe 6% było przeznaczone dla uchodźców. Celem reformy była próba rozdzielenia przyjęć między wschodnią a zachodnią półkulą, lecz w praktyce okazało się, że system ten nie uwzględniał rzeczywistych potrzeb poszczególnych krajów. W rezultacie Meksyk, z którego pochodziła największa liczba imigrantów, oraz Indie i Chiny, były traktowane według tej samej zasady kwotowej co mniejsze kraje.

Paradoksalnie, większość osób, które dziś uważane są za „nielegalnych” imigrantów, wcale nie przekroczyły granicy w sposób nielegalny. Otóż, od 2016 roku ponad 60% nieudokumentowanych migrantów z Meksyku to osoby, które przekroczyły swoje wizy, a nie ci, którzy przekroczyli granicę bez pozwolenia. To wskazuje na problem, który wynikł z samego systemu wizowego – osoby, które zostały początkowo zaproszone do Stanów Zjednoczonych w celu pracy lub nauki, po wygaśnięciu swoich wiz, pozostały w kraju nielegalnie. Problem nielegalnych imigrantów zatem nie dotyczy wyłącznie tych, którzy złamali przepisy, ale również tych, którzy zostali w USA po upływie terminu ważności swoich dokumentów.

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, szczególnie od lat 70. XX wieku, proces imigracji z krajów Azji i Ameryki Łacińskiej gwałtownie wzrósł. Ustawa Hart-Celler stworzyła „łańcuch migracyjny”, który z kolei umożliwił migrację dla całych rodzin. Równocześnie, w miarę jak imigranci z Azji i Ameryki Łacińskiej stawali się coraz bardziej widoczni, w Stanach Zjednoczonych zaczęły rosnąć nastroje antyimigranckie. W obliczu kryzysu gospodarczego i stagnacji, wielu Amerykanów zaczęło obawiać się, że imigranci, zwłaszcza ci gotowi pracować za niższe stawki, zagrażają ich własnym miejscom pracy. Tego rodzaju lęki, zrównane z nastrojami rasistowskimi, stały się fundamentem dla populistycznych ruchów, które zaczęły domagać się zaostrzenia polityki imigracyjnej.

Choć Stany Zjednoczone były krajem zbudowanym przez imigrantów, w rzeczywistości polityka imigracyjna stopniowo stawała się coraz bardziej ekskluzywna, a postawy wobec nowych przybyszów coraz mniej tolerancyjne. Historyczne uprzedzenia rasowe, które wciąż miały swoje korzenie w okresie kolonialnym, wciąż wpływały na to, kto był uznawany za „prawdziwego Amerykanina”. Przez długi czas, bycie Amerykaninem, to było równoznaczne z byciem białym, a tożsamość narodowa opierała się na mitycznym obrazie białych osadników, którzy zdobyli dostęp do amerykańskiego „snu” dzięki ciężkiej pracy i talentowi. Takie wykluczające podejście wpływało na to, jak traktowani byli imigranci, szczególnie ci, którzy nie posiadali „pożądanej” rasy i kultury.

Z perspektywy socjologicznej warto zatem dostrzec, że amerykańska tożsamość, mimo swojej deklarowanej inkluzywności, wciąż stanowiła barierę dla wielu osób, które nie spełniały tradycyjnych wymagań kulturowych czy rasowych. Pojęcie „American Dream” nigdy nie było w pełni dostępne dla wszystkich, a imigranci, zwłaszcza z krajów rozwijających się, spotkali się z realnym wykluczeniem społecznym i ekonomicznym. Takie napięcia pozostają obecne w amerykańskim społeczeństwie do dziś, a polityka imigracyjna wciąż stanowi jeden z najgorętszych punktów debaty.

Jak białe ewangeliczne wspólnoty religijne kształtują politykę w Stanach Zjednoczonych?

W ciągu ostatnich kilku wyborów, a zwłaszcza w 2016 roku, biali ewangelicy okazali się niezwykle lojalni wobec prezydentury Donalda Trumpa. Niezależnie od kontrowersji, które otaczały jego osobę, poparcie wśród tej grupy społeczne pozostaje niesłabnące. Co ciekawe, nie chodzi tylko o poparcie w sensie ogólnym. Biali ewangelicy nie tylko głosują na Trumpa w dużych liczbach, ale również wykazują wyjątkową tendencję do usprawiedliwiania działań politycznych, które w innych kontekstach byłyby uznane za kontrowersyjne lub nieetyczne. Przykład tego zjawiska można zobaczyć w badaniach przeprowadzonych przez Public Religion Research Institute (PRRI). W 2011 roku, w czasie prezydentury Obamy, 61% białych ewangelików uważało, że politycy, którzy popełniają niemoralne czyny w życiu prywatnym, nie powinni pełnić swoich obowiązków publicznych. Zaledwie pięć lat później, w 2016 roku, po wybuchu skandalu związanego z Donaldem Trumpem, opinie te uległy diametralnej zmianie. Aż 72% białych ewangelików uznało, że niemoralne zachowanie w życiu prywatnym nie przeszkadza politykom w skutecznym pełnieniu swoich funkcji publicznych. Ta zmiana o 42 punkty procentowe jest jednym z najbardziej zauważalnych przykładów ewolucji postaw tej grupy.

Ewangelicy, mimo że niekoniecznie postrzegają siebie jako działających wprost w sferze polityki, w rzeczywistości odgrywają ważną rolę w amerykańskim krajobrazie politycznym. Choć bezpośrednie rozmowy polityczne rzadko pojawiają się w kościołach, to jednak wśród wielu amerykańskich ewangelików istnieje niepisane przekonanie, że dobry chrześcijanin powinien głosować na partię republikańską. Już od lat 40. XX wieku, kiedy powstała Narodowa Organizacja Ewangelikalna, protestanccy ewangelicy przyjęli konserwatywne wartości, które były sprzeczne z polityką Demokratów, uważanych za zbyt pobłażliwych wobec komunizmu oraz zbyt bliskich z katolickimi i innymi mniejszościami religijnymi.

Biali ewangelicy stali się potężnym sojusznikiem Partii Republikańskiej, której agendę chętnie wspierają. Poparcie to nie wynika tylko z konkretnego zestawu politycznych działań, ale raczej z głęboko zakorzenionych przekonań religijnych i kulturowych, które definiują ich spojrzenie na świat. Pierwszym elementem tej zależności jest religijność, która obejmuje takie aspekty jak częstotliwość uczęszczania do kościoła, liczba przeczytanych fragmentów Biblii oraz przekonanie o nieomylności Pisma Świętego. Im silniejsze zaangażowanie religijne, tym większe znaczenie dla tych osób ma dopasowanie polityki do ich wartości religijnych. Drugim elementem jest tradycyjna moralność, która wpływa na postawy wobec różnych kwestii społecznych, w tym obyczajowych i rodzinnych. Biali ewangelicy opowiadają się za utrzymaniem tradycyjnych norm, w tym modelu patriarchalnego, który widzą jako zgodny z naukami Pisma Świętego.

Dzięki tej kombinacji religijności, konserwatywnych wartości i tradycyjnego modelu rodziny, ewangelicy zyskali silne poczucie, że ich głos na polityków wspierających te wartości jest nie tylko aktem politycznym, ale także duchowym. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu białych ewangelików głosuje na Donalda Trumpa, nawet pomimo jego kontrowersyjnych działań, znajduje swoje uzasadnienie właśnie w tej strukturze przekonań. Trump nie jest postrzegany jako lider religijny, ale raczej jako osoba, która staje na czołowej linii walki o wartości, które ewangelicy uważają za fundamenty ich tożsamości.

Kiedy Trump wchodził do polityki, jego przeciwnicy wyśmiewali jego wizerunek, jako polityka pozbawionego jakiegokolwiek autentycznego zaangażowania religijnego. Jednak dla białych ewangelików nie tyle liczy się sama religijność polityka, ile to, jakie wartości promuje. Trump, wbrew kontrowersjom i skandalom, uzyskał ogromne poparcie za sprawą swojej decyzji o wprowadzeniu ustawodawstwa zgodnego z konserwatywnymi wartościami: sprzeciwiał się legalizacji aborcji, obniżał podatki, promował politykę zamknięcia granic, a także dążył do osłabienia regulacji ochrony środowiska, które były postrzegane przez ewangelików jako zagrożenie dla ich wartości i stylu życia.

Istotnym elementem tego poparcia jest również sposób, w jaki biali ewangelicy postrzegają swoją rolę w polityce. Większość z nich nie uznaje swojej aktywności politycznej za partyjną, lecz raczej jako wyraz ich religijnej misji, której celem jest obrona wartości rodzinnych, tradycyjnych norm moralnych i zachowanie ładu społecznego zgodnie z naukami Pisma Świętego. To może wyjaśniać, dlaczego tak wielu ewangelików popiera Trumpa, mimo że jego osobiste życie często jest sprzeczne z tradycyjnymi wartościami chrześcijańskimi.

Ostatecznie, biali ewangelicy przywiązują ogromną wagę do tego, co ich polityczni liderzy „robią”, a niekoniecznie do tego, co „wierzą”. Ich wybór jest motywowany przez polityczną pragmatyzm, który wskazuje na konieczność wspierania działań, które, ich zdaniem, przyniosą korzyść dla utrzymania porządku moralnego i społecznego w kraju. Takie podejście sprawia, że ich poparcie dla Trumpa, mimo jego kontrowersyjnych zachowań, wydaje się bardziej stabilne i zdeterminowane niż w przypadku innych grup wyborczych.

Jak lokalne władze i religijne ruchy kształtują współczesną politykę imigracyjną w USA?

Problem imigracji w Stanach Zjednoczonych przestał być jedynie kwestią rynku pracy czy gospodarki. Zyskał wymiar bezpieczeństwa narodowego, w czym kluczową rolę odegrała przeludniona, a w dużej mierze czarnoskóra, populacja więzienna. To właśnie ta sytuacja zdeterminowała wiele zmian w podejściu do egzekwowania prawa imigracyjnego – od zatrzymań i procedur przetwarzania, aż po dzisiejsze dyskusje o kryminalizacji i deportacjach, szczególnie wzdłuż południowej granicy USA. W przeciwieństwie do innych debat politycznych, na przykład dotyczących ochrony życia, dyskusja o imigracji przeniosła się w dużej mierze na szczebel lokalny i stanowy. Zmiana ta wynikała z rozproszenia imigrantów po całym kraju, także w nowych miastach i obszarach wiejskich, które wcześniej nie miały do czynienia z tak dużą różnorodnością.

Od lat 90. lokalne i stanowe służby zaczęły odgrywać coraz większą rolę w egzekwowaniu prawa imigracyjnego, co znacznie wpłynęło na dynamikę deportacji. Choć federalne agencje, takie jak ICE, mogły deportować jedynie niewielki procent nielegalnych imigrantów, to z pomocą lokalnych organów ścigania, które liczą setki tysięcy funkcjonariuszy, szanse na skuteczne deportacje znacznie wzrosły. Ta konieczność współpracy federalizmu z lokalnymi władzami doprowadziła do ostrych konfliktów politycznych, które podzieliły społeczności i wpłynęły na wybory lokalnych szeryfów oraz ocenę efektywności policji. W ten sposób polityka imigracyjna stała się areną walki, gdzie różnice opinii mają realne konsekwencje dla funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i życia społecznego.

Równocześnie warto zauważyć, że w społecznym odbiorze imigracja coraz częściej łączy się z negatywnymi stereotypami, które od dawna narastały od czasu ustawy Hart-Celler z 1965 roku. To właśnie one stworzyły grunt pod ksenofobiczną retorykę Donalda Trumpa, który przedstawiał imigrantów jako zagrożenie – przestępców, handlarzy narkotyków, złodziei miejsc pracy. Hasło „Zbudujmy Mur” stało się symbolem tej narracji, która mobilizowała jego wyborców i wzmacniała działania takich agencji jak ICE. W czasach jego prezydentury dochodziło do licznych kontrowersji: szybkie deportacje, separacja rodzin, długie przetrzymywanie dzieci w ośrodkach detencyjnych, a nawet umieszczanie ich w rodzinach adopcyjnych bez zgody rodziców. Budżet ICE wzrósł o połowę, a liczba deportowanych szybko przekraczała setki tygodniowo. Sprawy imigracyjne stały się jednym z najważniejszych frontów politycznych i prawnych w USA.

Równocześnie w tle tej polityki trwały procesy religijno-polityczne, które znacząco wpływały na kształt amerykańskiej sceny politycznej. Biali ewangelikalni chrześcijanie, choć często czują się wykluczeni lub prześladowani przez świecką kulturę, stanowili i stanowią trzon poparcia dla Trumpa. Ich zaangażowanie wiąże się z pragnieniem zachowania i umocnienia białej, chrześcijańskiej tożsamości narodu. Wśród nich są również tzw. rekonstrukcjoniści chrześcijańscy, dążący do zrewolucjonizowania państwa w duchu teokratycznym, gdzie prawo i instytucje publiczne podporządkowane są rygorom religijnym. Ich wpływ jest widoczny w nominacjach sędziów, kształtowaniu polityki oraz działaniach politycznych, które mają na celu uczynienie Ameryki miejscem zdominowanym przez chrześcijańskie wartości.

Poparcie Trumpa przez tych konserwatywnych ewangelikalnych przywódców i ich zwolenników nie wynika tylko z kwestii moralnych, ale i ekonomicznych, związanych z obietnicami obniżek podatków i deregulacji. W efekcie na ich rękę działa administracja, która równocześnie umacnia ich pozycję w sferze społecznej i gospodarczej. Niemniej jednak nie wszyscy ewangelicy popierają Trumpa; krytyka pojawiła się szczególnie po jego zakazie wjazdu dla muzułmanów i innych kontrowersyjnych działaniach, które wielu uznało za sprzeczne z chrześcijańskimi wartościami miłosierdzia i gościnności. Powstały głosy, które uznały, że wsparcie dla Trumpa odbiera Kościołowi duchową legitymację i zniechęca wiernych.

Zrozumienie tej złożonej relacji między polityką imigracyjną, lokalną dynamiką władzy oraz religijną mobilizacją jest kluczowe dla pełnej oceny współczesnych problemów społecznych i politycznych w USA. To nie tylko spór o granice i prawo, lecz także walka o tożsamość narodową i duchową, która kształtuje przyszłość kraju. Konieczne jest rozważenie, jak współczesne polityczne strategie wpływają na różnorodność społeczną, prawa człowieka oraz równowagę między świeckością a religią w państwie. Ważne jest, by czytelnik miał świadomość, że polityka imigracyjna i religijne ruchy konserwatywne są splecione z ekonomicznymi interesami i ideologicznymi wizjami, które przekraczają proste schematy „za” lub „przeciw”.

Jak zmieniała się polityka imigracyjna w Stanach Zjednoczonych i jak wpłynęła na amerykańską tożsamość?

Imigracja była, jest i prawdopodobnie zawsze będzie jednym z najważniejszych tematów w amerykańskiej polityce. W miarę jak kraj ten kształtował się na przestrzeni wieków, jego podejście do imigrantów i procesów związanych z naturalizacją podlegało licznym zmianom, które odbiły się na narodowej tożsamości. Zrozumienie, jak i dlaczego polityka imigracyjna ewoluowała, pozwala dostrzec mechanizmy, które kształtują zarówno społeczną, jak i polityczną rzeczywistość USA.

Początkowo, Stany Zjednoczone przyciągały emigrantów głównie z Europy, a ich integracja była kluczowym elementem narodowego mitu. Imigranci, niezależnie od swojego pochodzenia, zostawali stopniowo wciągani do "amerykańskiego tygla", w którym różnorodność była widziana jako atut. Z biegiem lat jednak, pojawiły się obawy związane z rosnącą liczbą nie-europejskich imigrantów, co prowadziło do wprowadzenia coraz bardziej restrykcyjnych polityk.

Zmiana w amerykańskim podejściu do imigracji staje się szczególnie widoczna w pierwszej połowie XX wieku. Po I wojnie światowej, w wyniku różnych ruchów społecznych i politycznych, wprowadzono tzw. system kwot narodowych. W 1924 roku uchwalono Johnson-Reed Act, który ustanowił limity na liczbę imigrantów z różnych regionów świata, w szczególności z Azji i Europy Wschodniej. Polityka ta, choć miała na celu "ochronę" amerykańskiej tożsamości przed obcymi wpływami, stworzyła głęboki podział społeczny i kulturowy, który trwał przez wiele dziesięcioleci.

Zmiany w polityce imigracyjnej były także ściśle związane z rosnącym wpływem rasy i etniczności na postrzeganą "czystość" narodową. Te obawy nasiliły się w okresie wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku oraz po II wojnie światowej, kiedy to napływ imigrantów z Azji, Latynoskich krajów, a także z krajów Bliskiego Wschodu budził obawy o destabilizację kulturową i ekonomiczną.

W latach 60. XX wieku, na skutek ruchów praw obywatelskich i reform, wprowadzono nowe przepisy, takie jak Immigration and Nationality Act z 1965 roku, który zlikwidował system kwot narodowych i pozwolił na swobodniejszy napływ imigrantów z różnych regionów świata. To był moment, w którym polityka imigracyjna USA zaczęła się kierować w stronę bardziej liberalnej integracji, z większym naciskiem na potrzeby ekonomiczne i społeczne kraju. Niemniej jednak, nie był to koniec debaty o imigracji, a jedynie jej nowy rozdział.

Polityka imigracyjna w USA, szczególnie po wydarzeniach 11 września 2001 roku, stała się bardziej złożona i związana z kwestią bezpieczeństwa narodowego. Obawy przed terroryzmem oraz coraz bardziej wyrazisty nacjonalizm doprowadziły do wzrostu restrykcji, a także wprowadzenia takich przepisów jak Patriot Act. Imigranci zaczęli być postrzegani nie tylko przez pryzmat ich wkładu w społeczeństwo, ale również jako potencjalne zagrożenie. Zmiany te były szczególnie widoczne w kontekście społeczności muzułmańskich, latynoskich, oraz nielegalnych imigrantów z Meksyku.

Obecnie, mimo że Stany Zjednoczone wciąż pozostają jednym z najpopularniejszych celów dla emigrantów z całego świata, problematyka imigracyjna stała się jednym z najważniejszych tematów politycznych. Prezentowanie imigracji jako zagrożenia dla "amerykańskiego stylu życia" czy "amerykańskiej tożsamości" stało się powszechną retoryką w kampaniach wyborczych, zwłaszcza w kręgach konserwatywnych.

Warto pamiętać, że w kontekście współczesnej debaty na temat imigracji, istotną rolę odgrywają także kwestie ekonomiczne. Z jednej strony, wielu imigrantów przyczynia się do wzrostu gospodarczego, płacąc podatki, zakładając firmy czy pracując w sektorach wymagających niskokwalifikowanej siły roboczej. Z drugiej strony, argumenty o przeciążeniu systemu socjalnego, a także o negatywnych skutkach dla rynku pracy, szczególnie wśród osób o niższym wykształceniu, pozostają wciąż istotne.

Kwestia imigracji w USA to także temat związany z tożsamością narodową. Debata na temat tego, co oznacza być "prawdziwym Amerykaninem", wciąż jest aktualna, szczególnie w kontekście rosnącej liczby imigrantów z krajów poza Europą. Przykładem może być "melting pot", czyli idea, że Stany Zjednoczone to kraj, w którym różne kultury się mieszają, tworząc nową, wspólną tożsamość. Współczesna debata często stawia pytanie, czy ten "kocioł" wciąż jest możliwy do utrzymania w obliczu coraz bardziej zróżnicowanej i globalnej społeczności.

Choć temat imigracji stał się jednym z najbardziej kontrowersyjnych w USA, należy pamiętać, że historia tego kraju jest historią ludzi, którzy przybyli z różnych zakątków świata, szukając lepszego życia. Trudno wyobrazić sobie Stany Zjednoczone bez ich wkładu – zarówno w aspekcie kulturowym, jak i gospodarczym. Tożsamość amerykańska w dużej mierze kształtuje się na bazie różnorodności, której imigranci stanowią nieodłączną część.