Rodzice od najmłodszych lat wywierają na swoje dzieci presję, by ciężko pracowały w szkole, ściągały „program” i zakwalifikowały się do kolejnego etapu – studiów wyższych. George Carlin, nieżyjący już amerykański komik, zauważył z przekąsem, że chciałby zobaczyć naklejkę na zderzaku: „Jesteśmy dumni z dziecka, które oparło się próbom złamania jego ducha przez nauczycieli i podporządkowania go korporacyjnym panom”. Takich przypadków jednak prawie nie ma. Po latach „programowania” w akademickich murach nadchodzi moment wejścia w „dorosły” świat pracy. Tam spotykasz innych ludzi, którzy przeszli ten sam proces – efekt jest taki, że panuje powszechna zgoda co do podstawowej wizji rzeczywistości, a jednocześnie odrzucenie i pogarda wobec nielicznych, którzy zachowali własny umysł i odwagę myślenia.

Ta jednomyślność daje dwie konsekwencje. Po pierwsze, utwierdza „zaprogramowanych” w przekonaniu, że ich wizja świata jest jedyną prawdziwą – przecież „wszyscy to wiedzą”. Po drugie, rodzi arogancję i ignorancję, które sprawiają, że każdy kwestionujący program naraża się na nieprzyjemne skutki za próbę poszukiwania własnej prawdy. Społeczeństwo oferuje bowiem półki z gotowymi etykietami: „Rzeczy, w które musisz wierzyć bez pytania, bo inaczej jesteś niebezpiecznym szaleńcem, teoretykiem spisku, oszołomem”. Każdy rząd, agencja i korporacja działa w ramach tej samej „znaczkowej” celi, dlatego tak wielu ludzi wierzy w to samo, nazywając to własną opinią. Benito Mussolini definiował faszyzm jako fuzję rządów i korporacji w realizacji jednego programu – i trudno o trafniejsze określenie dzisiejszego stanu rzeczy. Presja, by konformizować się z normami percepcyjnymi pobieranymi przez całe życie, jest nieustanna i przenika aż do struktur rodzinnych, które stają się cenzorami i krytykami własnych „czarnych owiec” za to, że – paradoksalnie – nie są owcami.

Okres „Covid” unaocznił ten mechanizm w skali globalnej. Media głównego nurtu, kontrolowane przez ten sam układ interesów, prowadziły permanentną kampanię propagandową, piętnując i ośmieszając każdego, kto nie chciał podporządkować swojego umysłu tyranii narracji. Giganci Internetu – Facebook, Google, YouTube, Twitter – usuwają treści i konta za „niezatwierdzone opinie”, chwaląc się skutecznością swoich algorytmów. To, co nazywa się „mową nienawiści”, bardzo często jest po prostu opinią niepożądaną przez tych, którzy kontrolują informację. Nawet przedstawiciele tych korporacji, jak Benny Thomas z Facebooka, potrafią prywatnie przyznać, że żadnemu królowi w historii nie udało się panować nad dwoma miliardami ludzi, a Mark Zuckerberg to robi – i to mając 36 lat. Władza informacyjna tych podmiotów przewyższa już władzę państw, bo kontrola percepcji jest kontrolą społeczeństwa.

Psychologiczną manipulacją, którą można obserwować na masową skalę, jest mechanizm przypominający syndrom sztokholmski. Osoby świadome nacisków zaczynają przekonywać same siebie do oficjalnych narracji, by chronić poczucie własnej wartości przed przyznaniem, że uległy konformizmowi. Takie jednostki stają się później najbardziej zajadłymi obrońcami systemu, atakując każdego, kto przypomina im ich własne poddaństwo. „Gadasz niebezpieczne bzdury, ty covidiocie!” – krzyczą nie tyle, by przekonać innych, ile by zagłuszyć swój własny niepokój. Syndrom sztokholmski, znany z przypadków porwań czy przemocy domowej, działa tu analogicznie: pozytywne uczucia wobec oprawców, brak prób ucieczki, wiara w dobroć „porywaczy”, a nawet chęć ich obrony. Ofiary uczą się bezradności i w końcu same pilnują swojego więzienia.

Jeżeli zestawić te cechy z zachowaniami masowej populacji broniącej władze, które od 2020 roku niszczyły życie i wolność obywateli pod pretekstem ochrony przed „śmiercionośnym wirusem”, obraz staje się oczywisty. Mamy do czynienia z masowym syndromem sztokholmskim. Ludzie oddający swoją wolność wierzą, że te percepcje są ich własnymi, niezależnymi myślami, podczas gdy w istocie oddali nie tylko wolność, ale i niezależność umysłu. Opinie wygłaszane przez masy w tej epoce są powtórzeniem oficjalnych narracji, nieprzetworzonym i niekwestionowanym. „Muszę być wolny, bo powiedziano mi, że jestem, a więc jestem” – oto logika programowania. Większość nie myśli, a jedynie powtarza, co autorytet nakazał uznać za prawdę. Lęk, że „teoretycy spisków” mogą mieć rację, rodzi histeryczną agresję wobec każdego, kto odważy się zakwestionować oficjalny przekaz. Zaprzeczenie staje się mechanizmem ukrywania przed sobą prawd, których nie chce się przyjąć.

Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, że systemy władzy nie utrzymują się dzięki sile fizycznej, lecz dzięki kontroli percepcji i dobrowolnemu współudziałowi jednostek. Niezależne myślenie nie polega na mechanicznym odrzucaniu wszystkiego, co oficjalne, lecz na wykształceniu zdolności krytycznej analizy – weryfikowania źródeł, motywacji i mechanizmów psychologicznych stojących za każdą narracją. Dopiero wtedy możliwe staje się rozpoznanie, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna program.

Czy maski stały się globalnym narzędziem kontroli umysłu?

W Stanach Zjednoczonych, gdzie działał pod nazwiskiem Dr Greene, stał się filarem programów MKUltra i tortur. Jednym z głównych miejsc, w których realizowano te eksperymenty, była podziemna placówka w pustyni Mojave w Kalifornii – China Lake Naval Weapons Station – niemal całkowicie ukryta pod powierzchnią ziemi. W moich książkach The Biggest Secret, Children of the Matrix oraz The Perception Deception znajdują się obszerne tła programów MKUltra. Najbardziej znaną ocalałą z tego projektu jest Amerykanka Cathy O’Brien. Spotkałem ją po raz pierwszy w 1996 roku na konferencji w Kolorado wraz z jej nieżyjącym już partnerem Markiem Phillipsem, który pomógł jej uciec i przejść proces „deprogramowania” po dekadach niewoli w odnodze MKUltra znanej jako Project Monarch. W tym programie „seksualne niewolnice” były dostarczane bogatym i wpływowym, w tym George’owi Bushowi seniorowi, Dickowi Cheneyowi i rodzinie Clintonów. Książka Cathy i Marka Trance-Formation of America wstrząsa do głębi. Przeczytałem ją w 1996 roku, tuż przed tym, gdy – w typowej dla mojego życia synchroniczności – moje stoisko na konferencji stanęło tuż obok ich stoiska.

MKUltra nigdy się nie zakończyło, mimo że w latach 70. publicznie ujawniono jedynie niewielką jego część. Program trwa do dziś w innych formach. W 2020 roku Cathy skontaktowała się ze mną ponownie, gdy w wielu krajach stało się obowiązkowe noszenie masek, aby opowiedzieć, jak były one używane w ramach programowania MKUltra. Od miesięcy obserwowałem „regulacje covidowe” i relacje między władzą a społeczeństwem. Widząc techniki, które znałem z MKUltra, zauważyłem ich przeniesienie na skalę globalną. Wiele z nich opisano w książce Silent Weapons for Quiet Wars – podręczniku programowania percepcyjnego na masową skalę. Dokument ten wskazywał, że jeśli mówi się do dorosłych tak, jakby byli dwunastolatkami, ich sugestywność pozwala manipulować ich reakcjami, zachowaniami i decyzjami konsumenckimi. Od początku „pandemii” język władz wobec dorosłych stał się właśnie taki – protekcjonalny, infantylizujący.

Cathy O’Brien napisała artykuł o powiązaniu masek z kontrolą umysłu. Jej córka Kelly, którą poznałem w latach 90., przyszła na świat, gdy Cathy była jeszcze więziona w MKUltra. Kelly zmuszano do noszenia maski już od drugiego roku życia w celu odczłowieczenia, osłabienia poczucia indywidualności oraz ograniczenia dopływu tlenu do mózgu i ciała. To jest prawdziwy powód masowego przymusu masek – nie zdrowie publiczne, lecz programowanie umysłów i niszczenie zdrowia oddechowego. Pierwsza jedna, potem dwie, a „lekarze” rekomendujący cztery – to nic innego jak wyrok śmierci. Poszerzanie stref obowiązkowego noszenia masek służy masowej kontroli umysłów pod przykrywką „Covid-19”. Rząd Kanady pod przywództwem Justina Trudeau stwierdza, że dzieci od drugiego roku życia mogą je nosić. Włochy posunęły się dalej, twierdząc w „badaniach” na 47 dzieciach, że nawet czteromiesięczne niemowlęta mogą być maskowane bez szkody.

Cathy pisała, że nakaz masek pozwala władzom dosłownie kontrolować powietrze, którym oddychamy – tak jak czyniono to w MKUltra. Michael Jackson nosił maski nie z powodu obsesji czy ekscentryzmu, ale ponieważ poddawano go kontroli umysłu w ramach Project Monarch. Miał zakaz wyrażania głosu i dlatego poza sceną rozwinął swój szeptany ton. Maski kontrolują umysł od zewnątrz do wewnątrz – tak jak redefiniowanie słów kontroluje myślenie. Ograniczając to, co możemy powiedzieć, władza ostatecznie kontroluje nasze myśli, słowa i działania. Maski tłumią mowę, a więc głos, a więc i umysł. Stają się barierą, depersonalizują i odbierają poczucie sprawczości. Ludzie, którzy nigdy by się nie podporządkowali, zmuszeni są nosić maski, by zachować pracę i utrzymać rodzinę, co wprowadza ich w poczucie wstydu i uległości. Media przejmują narrację, a ludzie przestają ze sobą rozmawiać. Temat „braku głosu” stał się dosłowny: pasażerów pociągów instruowano, by nie rozmawiali, śpiew został zakazany, a w Kalifornii nawet krzyczenie na rollercoasterach uznano za niepożądane. Cathy pisała, że codziennie słyszy od wyleczonych ocalałych MKUltra, którzy nie mogą nosić maski bez nawrotów traum kontrolowania ich oddechu – od knebli i gwałtu po waterboarding.

Maski są kolejną metodą kontroli populacji – jak burki, jak nadzór totalny w Chinach – wprowadzaną na Zachód w błyskawicznym tempie. Obowiązkowe maski mają też inne cele: niszczenie zdrowia oddechowego, nazywane potem „Covid-19”, oraz hamowanie rozwoju mózgu dzieci. Dr Margarite Griesz-Brisson, neurolog i neurofizjolog, w październiku 2020 roku ostrzegała przed skutkami praw wymuszających noszenie masek. Wskazywała, że ponowne wdychanie własnego powietrza prowadzi do niedoboru tlenu i zalewania organizmu dwutlenkiem węgla, a mózg jest skrajnie wrażliwy na niedotlenienie. Objawy to bóle głowy, senność, zawroty, problemy z koncentracją, spowolnienie reakcji. To absurd, by kierowców, pilotów czy lekarzy zmuszać do ich noszenia. Chociaż organizm może częściowo się zaadaptować, niedotlenienie utrzymuje się z długą listą możliwych konsekwencji – choroby neurodegeneracyjne rozwijają się latami. Zasiewanie takich skutków w skali globalnej jest formą wojny psychologicznej.

Jakie konsekwencje miało zachowanie liderów republikańskich po zamieszkach z 6 stycznia?

W styczniu 2021 roku scena polityczna Stanów Zjednoczonych przeżywała bezprecedensowe napięcie. Po ataku na Kapitol, senator Mitch McConnell, długoletni lider Republikanów w Senacie, stanął przed poważnym dylematem: czy kontynuować ostrą retorykę przeciwko Donaldowi Trumpowi, czy wycofać się z wcześniejszych zapowiedzi o jego rozliczeniu. McConnell ostatecznie zagłosował za uniewinnieniem byłego prezydenta, choć potępił jego działania, co wywołało falę krytyki zarówno wśród zwolenników Trumpa, jak i jego przeciwników. Ta decyzja była dla wielu obserwatorów symbolicznym porzuceniem zapowiadanej surowości wobec byłego prezydenta i wyrazem pragmatyzmu politycznego, który miał na celu zachowanie jedności partii.

Podobnie skomplikowaną drogę przeszedł lider Izby Reprezentantów Kevin McCarthy. Jego początkowe wycofanie się z krytyki Trumpa i późniejsze próby pogodzenia zwaśnionych frakcji wewnątrz partii ukazały, jak głęboki był podział i jak trudne do opanowania napięcia. McCarthy starał się powstrzymać potencjalny rozłam w Partii Republikańskiej, nie chcąc dopuścić do odejścia Trumpa, który nadal cieszył się ogromnym poparciem wśród bazowego elektoratu. Jego działania, choć krytykowane za niekonsekwencję, były wyrazem kalkulacji politycznej, mającej na celu zachowanie wpływów w partii.

Warto zauważyć, że wielu republikańskich polityków, którzy początkowo potępiali Trumpa, z czasem wycofało się z krytyki lub zrezygnowało z kariery politycznej. Postawa ta była często podyktowana presją ze strony wyborców oraz obawą przed utratą poparcia w partii, co pokazało, jak silna i trwała była lojalność wobec byłego prezydenta. Nawet ci, którzy prywatnie potępiali jego działania, publicznie musieli zachowywać dystans lub wycofać się z bezpośredniej konfrontacji.

Donald Trump pozostał niewzruszony mimo krytyki ze strony swoich dawnych sojuszników. W wywiadzie wiosną 2021 roku wyraził przekonanie o swojej dominacji w Partii Republikańskiej i nie uznał zarzutów kierowanych wobec siebie. Jego postawa świadczyła o sile charyzmy i zdolności do mobilizacji bazy wyborczej, która nadal wierzyła w teorie o „ukradzionych wyborach” i utożsamiała się z jego narracją.

W kontekście tych wydarzeń kluczowe jest zrozumienie, że działania liderów republikańskich po 6 stycznia były nie tylko kwestią politycznych kalkulacji, ale również odzwierciedleniem głębokiego rozłamu ideologicznego i społecznego w amerykańskim społeczeństwie. To, co dla jednych było aktem politycznej zdrady, dla innych stanowiło wyraz lojalności wobec bazy wyborczej i strategii przetrwania partii w trudnym momencie. Te wydarzenia pokazują, jak bardzo polityka wewnątrzpartyjna może wpływać na decyzje o znaczeniu narodowym, a także jak istotne jest zrozumienie mechanizmów wpływających na zachowania liderów politycznych w kryzysowych momentach.

Ważne jest także dostrzeżenie, że choć wielu republikanów wycofało się z otwartej krytyki Trumpa, nie oznaczało to końca wewnętrznych napięć w partii. Konflikty ideowe i personalne trwały nadal, kształtując dalsze losy amerykańskiej sceny politycznej. Dla czytelnika istotne jest także zrozumienie, że polityczne decyzje nie zawsze odzwierciedlają jedynie przekonania moralne, ale często są wynikiem złożonych kalkulacji strategicznych, mających na celu zachowanie wpływów i stabilności w ramach skomplikowanego systemu demokratycznego.