Trump, od początku swojej kadencji, podważał fundamenty amerykańskiego systemu wyborczego, stawiając pytania o jego uczciwość i transparentność. W obliczu porażki w wyborach prezydenckich w 2020 roku, jego postawa stała się bardziej zdecydowana. Jego celem było utrzymanie władzy, nie zważając na wyniki głosowania. Współpracownicy Trumpa, tacy jak Don Jr. czy Mark Meadows, rozpoczęli agresywną kampanię, mającą na celu przekonanie stanów kontrolowanych przez Republikanów do uznania Trumpa za zwycięzcę, nawet jeśli wyniki wyborów były inne.

Początkowo pojawiały się pomysły, by nie czekać na ostateczne wyniki, ale natychmiastowo wysłać elektorów wspierających Trumpa, z pominięciem woli wyborców. Celem było zapewnienie Trumpowi wygranej, której nie potrafiłby osiągnąć w standardowych warunkach. Propozycje takie jak te dotyczyły stanów Georgii, Północnej Karoliny, Pensylwanii i innych, w których wyniki były niepewne. Równocześnie z tymi planami, pojawiły się propozycje, by Kongres, a ostatecznie Sąd Najwyższy, rozstrzygnęły ostateczny wynik wyborów, mimo braku jakichkolwiek dowodów na fałszerstwa.

Równocześnie do taktyki postrzeganej jako ostatnia deska ratunku, dochodziły również szokujące wezwania do aresztowania "rodziny Bidenów" i wszystkich osób, które miałyby być związane z oszustwami wyborczymi. Część z tych osób, jak Ginni Thomas – żona sędziego Sądu Najwyższego Clarence’a Thomasa – posuwała się nawet do propozycji postawienia tych osób przed sądem wojskowym za zdradę. Takie działania pokazują, jak głęboko sięgały próbne operacje mające na celu zablokowanie demokratycznego procesu.

Jeden z kluczowych momentów, w którym Trump i jego sojusznicy dostrzegli możliwość przejęcia władzy, to 6 stycznia, dzień, kiedy Kongres miał potwierdzić wyniki wyborów. Wówczas, pomimo braku jakichkolwiek prawdziwych dowodów na oszustwa, kampania Trumpa skoncentrowała się na zażądaniu zmiany wyniku głosowania, nawet jeśli byłoby to sprzeczne z prawem. Kluczową rolę w tej sprawie odegrał Rudy Giuliani, który – podobnie jak w poprzednich sytuacjach – starał się wykorzystać wszelkie środki, by podważyć wyniki wyborów.

Sytuacja ta nie dotyczyła tylko Trumpa. Zmiany w postawie prominentnych republikanów były równie dramatyczne. Po wyborach niektórzy z nich, jak Chris Christie, publicznie odrzucili oskarżenia Trumpa o fałszerstwa, co spotkało się z ostrą krytyką z jego strony. To z kolei doprowadziło do dalszego narastania napięcia w obrębie Partii Republikańskiej. Don Jr. i Eric Trump zaczęli intensywnie wywierać presję na swoich partyjnych kolegach, grożąc im, że ich wyborcy nigdy im tego nie zapomną, jeśli nie wesprą Trumpa w tej walce.

Za kulisami powoli rozwijała się również sytuacja w mediach. Wydarzenia po wyborach były dużym wyzwaniem także dla Fox News, która znalazła się pod ogromną presją, aby nie przekazać wyników, które były sprzeczne z preferencjami Trumpa. Podjęto decyzję o wstrzymaniu się z ogłoszeniem wyników na temat niektórych stanów, mimo że były one jasne na podstawie głosowania.

Cała sytuacja wyborcza z 2020 roku była punktem kulminacyjnym długotrwałego procesu, w którym Trump, z pomocą swoich najbliższych współpracowników, próbował podważyć podstawy amerykańskiego systemu demokratycznego. Wiele osób na czołowych stanowiskach, takich jak Jared Kushner, początkowo sądziło, że te wysiłki będą tylko chwilowym zrywem i nie będą miały długofalowych konsekwencji. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Ważne jest, by zrozumieć, że ta sytuacja była czymś więcej niż tylko próbą odzyskania władzy przez jednego polityka. Była to próba obalenia systemu demokratycznego, który od dziesięcioleci był fundamentem amerykańskiej polityki. Te wydarzenia nie tylko rzuciły cień na przyszłość wyborów prezydenckich w USA, ale również na stan samej demokracji w kraju. W obliczu tego wszystkiego, należy zastanowić się, jak zmieniły się normy i zasady gry politycznej oraz jak głęboko podważenie tych zasad może wpłynąć na funkcjonowanie państwa.

Jak zmiany w Pentagonie pod rządami Trumpa wpłynęły na amerykańską politykę obronną?

Zmiany personalne w administracji Donalda Trumpa w okresie po wyborach 2020 roku, w szczególności te dotyczące najwyższych stanowisk w Pentagonie, miały ogromny wpływ na sposób zarządzania amerykańską polityką obronną. Wydarzenia te, choć początkowo mogą wydawać się tylko wewnętrznymi rozgrywkami politycznymi, miały daleko idące konsekwencje nie tylko dla samej armii, ale także dla całego systemu politycznego USA. Rola obozu Trumpa, w tym wyznaczonych urzędników, stawała się coraz bardziej zależna od lojalności i oddania prezydentowi, co rodziło pytania o niezależność instytucji wojskowych.

Mark Esper, dotychczasowy sekretarz obrony, choć nazywany przez niektórych "Yesperem" za swoją domniemaną uległość wobec Trumpa, w rzeczywistości wykazywał się zdecydowaną postawą oporu. W momentach kryzysowych, takich jak próba wykorzystania sił zbrojnych do tłumienia zamieszek w Stanach Zjednoczonych, Esper stawiał opór, co spotkało się z niechęcią ze strony prezydenta. Jednak jego sprzeciw, choć głośno komentowany w mediach, nie zawsze miał wystarczającą siłę, by zmienić decyzje Trumpa. Esper próbował również powstrzymać inicjatywy takie jak rozmieszczenie 250 tysięcy żołnierzy na granicy z Meksykiem w związku z pandemią COVID-19, a także sprzeciwiał się pomysłom politycznych doradców Trumpa, jak instalowanie punditów Fox News w strukturach Pentagonu. Jego działania, choć skuteczne w pewnych sytuacjach, nie były wystarczająco silne, by zapewnić mu stałe poparcie w administracji, a jego ostateczne zwolnienie stało się kwestią czasu.

Po jego odejściu, Pentagon objął Chris Miller, postać, która w szybkim tempie zyskała zaufanie Trumpa. Choć początkowo mało znany w kręgach politycznych, Miller – były dowódca sił specjalnych, a następnie dyrektor Krajowego Centrum Antyterrorystycznego – stał się symbolem lojalności wobec prezydenta. Szybko okazało się, że nie był on człowiekiem z głęboko wykształconą wizją polityki obronnej, lecz raczej osobą, która potrafiła dostosować się do woli prezydenta. Miller, razem z nowymi współpracownikami, takimi jak Kash Patel, Ezra Cohen i Anthony Tata, zaczęli kształtować politykę Pentagonu, co budziło niepokój wśród niektórych wysoko postawionych urzędników, takich jak przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, generał Mark Milley.

Milley, który wkrótce stał się jednym z głównych punktów oporu wobec niektórych politycznych decyzji Trumpa, miał przed sobą najtrudniejszy okres w swojej karierze. Po zwolnieniu Espera nie tylko musiał zmagać się z rosnącą lojalnością wobec Trumpa w szeregach Pentagonu, ale także z brakiem zaufania do wielu nowych mianowanych osób. W jego oczach zmiany te mogły oznaczać zagrożenie dla stabilności wojskowej i politycznej USA. Milley starał się kontrolować sytuację, jednocześnie utrzymując armie w stanie gotowości do działań w obliczu coraz bardziej niestabilnych decyzji administracji.

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, zwłaszcza w kontekście napięć związanych z polityką zagraniczną, zwłaszcza w kwestii relacji z Rosją. Uważał on, że rosnące wpływy postaci takich jak Patel, który nie był szanowany przez służby wywiadowcze, mogą doprowadzić do poważnych kryzysów, zarówno w polityce obronnej, jak i w relacjach międzynarodowych. Wśród problemów, które pojawiły się w wyniku tych zmian, znalazły się również incydenty, takie jak opóźnienia w misji ratunkowej Navy SEAL Team 6, które niemalże zostały przerwane z powodu nieodpowiednich przygotowań logistycznych. Te nieudane akcje, w których kluczową rolę odegrał Patel, były jednym z wielu sygnałów, że zmiany personalne w Pentagonie mogą mieć katastrofalne skutki dla realizacji strategicznych celów USA.

Z kolei Miller, który nie miał doświadczenia w zarządzaniu tak skomplikowaną strukturą jak Pentagon, zdawał się być osobą, która podporządkowywała się politycznym interesom, zamiast kierować się wyłącznie profesjonalnymi zasadami. Jego działania, polegające na czysto technicznym zarządzaniu wojskami i wywiadem, stanowiły wyzwanie dla długoterminowej stabilności instytucji wojskowych w USA. W tym kontekście lojalność wobec Trumpa, choć istotna, zaczęła być postrzegana przez niektórych jako zagrożenie dla niezależności i efektywności działań Pentagonu.

Warto pamiętać, że w amerykańskim systemie politycznym, gdzie wojskowi cieszą się dużym szacunkiem i autonomią, zmiany w kierownictwie Pentagonu mają kluczowe znaczenie nie tylko dla strategii obronnej, ale także dla całej polityki krajowej i zagranicznej. Odejście Espera, a potem powołanie Millera, pokazują, jak w dużym stopniu polityka administracji Trumpa, w tym niejednoznaczna lojalność urzędników wobec prezydenta, wpłynęła na funkcjonowanie najważniejszych instytucji w kraju. Przyglądając się tym zmianom, warto zadać sobie pytanie, jak takie rozgrywki wpływają na całość polityki obronnej, i jakie konsekwencje mogą mieć dla przyszłości Stanów Zjednoczonych.

Jak Donald Trump zakończył swoją prezydenturę i co to oznaczało dla amerykańskiej polityki

Donald Trump, w ostatnich dniach swojej prezydentury, zdawał się być już pogodzony z faktem, że jego czas w Białym Domu dobiega końca. Choć nie chciał przyjąć porażki, jego możliwości stawały się coraz bardziej ograniczone. W ostatnich godzinach przed opuszczeniem Białego Domu, Trump podjął szereg decyzji, które miały na celu nie tylko utrzymanie kontroli, ale również zemstę na systemie, który z całych sił starał się go obalić. Jego ostatnie dni w roli prezydenta były pełne kontrowersji, poczynając od serii aktów łaski, przez pogardę dla tradycji, aż po ostateczny, dość dziwny moment opuszczenia Białego Domu.

Jednym z bardziej zaskakujących momentów była decyzja o udzieleniu pardonu Steve'owi Bannonowi, byłemu doradcy Trumpa, który był oskarżony o oszustwa finansowe związane z funduszami na budowę muru granicznego. Choć wielu doradców namawiało Trumpa, by zrezygnował z tego kroku, on postanowił udzielić mu łaski. To podkreślało jego niechęć do oskarżeń i niezdolność do przyjęcia porażki, jak również skłonność do wspierania osób, które były mu lojalne, nawet jeśli te osoby były kontrowersyjne. Zaskakujący był również brak pardonu dla samego siebie czy swojej rodziny, co mogło świadczyć o jego przekonaniu, że przyznanie się do winy byłoby zbyt wielką porażką, nawet jeśli ten krok mógłby mu pomóc w przyszłości.

W dniu 20 stycznia, w dniu inauguracji Joe Bidena, Trump zorganizował pożegnalną ceremonię na bazie wojskowej Joint Base Andrews, gdzie wystąpił w zwykłej dla siebie formie: w garniturze, białej koszuli i czerwonej krawacie. Mimo że tradycją w amerykańskiej polityce jest uczestnictwo prezydenta w inauguracji swojego następcy, Trump postanowił złamać ten zwyczaj. Wygłosił krótkie przemówienie, w którym nie wspomniał o Bidenie, życząc jedynie „powodzenia” nowej administracji. Jego słowa były pełne pychy i dumy z własnych osiągnięć, mimo że jednocześnie kraj borykał się z coraz większą liczbą ofiar pandemii COVID-19. Ta ignorancja wobec rzeczywistej sytuacji w kraju była jednym z wielu przykładów braku odpowiedzialności, jaki towarzyszył jego prezydenturze.

Po zakończeniu ceremonii Trump udał się do Florydy, gdzie wkrótce ogłosił kolejny akt łaski, tym razem dla byłego męża swojej lojalnej zwolenniczki, Jeanine Pirro. Jego pożegnanie z Białym Domem było pełne symboliki: z jednej strony triumfalne, z drugiej – pełne poczucia nieukończonej sprawy i otwartego konfliktu z systemem, który go pokonał.

Podczas, gdy Trump opuszczał Waszyngton, w Kongresie trwały przygotowania do jego drugiego impeachmentu, który miał miejsce po jego odejściu z urzędu. Nigdy wcześniej prezydent USA nie stanął przed sądem po zakończeniu swojej kadencji, co wprowadzało całkowicie nową sytuację konstytucyjną. Trump nie tylko stawał się jedynym prezydentem w historii, który został dwukrotnie impeachmentowany, ale również przypieczętował swoje miejsce w amerykańskiej polityce jako postać kontrowersyjna, będąca symbolem walki z systemem i głębokiego podziału w kraju.

Trump, mimo swojej porażki wyborczej, nie zniknął z politycznej sceny. Wciąż podkreślał, że „wróci w jakiejś formie”, co sugerowało, że jego wpływ na politykę USA może trwać dłużej, niż ktokolwiek się spodziewał. Jego obecność w amerykańskim życiu publicznym, nawet po odejściu z Białego Domu, stała się swoistym punktem odniesienia, a jego lojalni zwolennicy wciąż stanowili silną bazę polityczną.

Jest ważne, aby zrozumieć, że ostatnie dni prezydentury Trumpa były nie tylko symboliczną porażką, ale także początkiem nowego etapu w amerykańskiej polityce, w którym populizm, polaryzacja i niechęć do tradycyjnych instytucji stały się nieodłącznymi elementami dyskursu politycznego. Niezależnie od tego, co stanie się z Trumpem po zakończeniu kadencji, jego wpływ na polityczną scenę Stanów Zjednoczonych oraz na sposób, w jaki amerykanie postrzegają swoich liderów, będzie trwał przez wiele lat.

Jak Trump zbudował swój gabinet? – Wewnętrzne napięcia i niekompetencje administracji

Podróżując do Chin, podczas krótkiej przerwy, Trump pozbawił swojego sekretarza stanu nóg za pomocą Twittera. „Powiedziałem Rexowi Tillersonowi, naszemu wspaniałemu sekretarzowi stanu, że marnuje swój czas, próbując negocjować z Małym Rakietowym Człowiekiem” – napisał Trump. „Zaoszczędź swoją energię, Rex” – dodał. „Zrobimy to, co trzeba!”[21] Wkrótce po tym, jak tweet stał się publiczny, Korea Północna odwołała spotkanie. Tillerson był zdruzgotany. Rzadko kiedy zdarzało się, by prezydent w tak jawny sposób podważał autorytet swojego sekretarza stanu w trakcie ważnej misji dyplomatycznej. Kilka dni później NBC News opublikowało komentarz Tillersona, określający Trumpa mianem „idioty”, który The New Yorker poprawił, dodając właściwe przekleństwo[22]. Trump odpowiedział publicznie, sugerując, że to Tillerson jest tym „idiotą”. „Chyba będziemy musieli porównać wyniki testów IQ” – powiedział Trump. „I mogę ci powiedzieć, kto wygra”. To nie był przypadek, w którym do głosu doszło jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa ze strony prezydenta. Zaledwie rok po objęciu urzędu, prezydent Stanów Zjednoczonych wyzwał swojego sekretarza stanu na test inteligencji, by udowodnić, że nie jest idiotą.

Podobnie jak Kelly, który miał być „uspokajającą siłą” w Białym Domu, prezydent Trump borykał się z problemami wewnętrznymi. Kelly, w roli szefa kancelarii, wybuchał gniewem, szczególnie w kwestiach imigracyjnych, co było zgodne z poglądami Trumpa. Jako sekretarz ds. bezpieczeństwa wewnętrznego Kelly upomniał członków Kongresu, którzy narzekali na zbyt agresywną egzekucję przepisów imigracyjnych. „Jeśli ustawodawcy nie podoba się to, co sami uchwalili, to powinni mieć odwagę i umiejętności, by zmienić te przepisy” – odparł. „W przeciwnym razie powinni zamknąć usta i wspierać ludzi na pierwszej linii frontu”. Demokrata z Teksasu, Henry Cuellar, odpowiedział: „Nie sądzę, by było poprawne, byś mówił członkom Kongresu, żeby zamknęli usta”[24]. Tego samego roku Kelly popadł w konflikt z innym członkiem Kongresu po nieudanym telefonie Trumpa do wdowy po żołnierzu zabitym w Nigerze. Prezentując bardzo nietaktowne podejście, Trump powiedział kobiecie, której mąż zginął w akcji, że jej mąż „wiedział, na co się pisał”[25]. Słowa te były echem wcześniejszej rozmowy, którą Trump odbył z Kellym, który uważał, że żołnierze, którzy giną w trakcie wojny, rozumieją ryzyko, które podejmują. W relacji Trumpa jednak brzmiało to jak brak empatii. Demokratyczna kongreswoman Frederica Wilson, która była obecna podczas rozmowy, oskarżyła Trumpa o brak wrażliwości. Kelly, w obronie prezydenta, poszedł do sali prasowej Białego Domu i wygłosił wzruszającą obronę prezydenta, przywołując własne doświadczenia jako ojciec zabitego w Afganistanie żołnierza. Jednak w tym samym wystąpieniu oskarżył Wilson o bycie „pustym bębnem” i opowiedział nieprawdziwą historię o jej zachowaniu podczas ceremonii, co później zostało obalone przez nagranie wideo. Wilson, będąca osobą czarnoskórą, publicznie skrytykowała Biały Dom, mówiąc, że jest pełen białych suprematystów[26]. Kelly popełnił kolejną gafę, kiedy w wywiadzie dla Fox News stwierdził, że „Robert E. Lee był honorowym człowiekiem”, a „brak umiejętności kompromisu doprowadził do wojny secesyjnej”, jakby istniała akceptowalna wersja kompromisu w sprawie niewolnictwa[27]. W tym kontekście przypomniano, że, jak powiedział jeden z doradców, „w Białym Domu Trumpa nie ma bohaterów”.

Próbując wycofać się z porażki przy próbach uchwalenia ustawy o opiece zdrowotnej, Trump i liderzy Partii Republikańskiej zwrócili się ku innemu priorytetowi – ogromnym cięciom podatkowym, które miały według nich „przyspieszyć gospodarkę”. W końcu cięcia podatkowe okazały się największym osiągnięciem legislacyjnym Trumpa, ale jednym, do którego miał bardzo mały wkład. Może dlatego projekt ustawy został uchwalony. Trump wiedział, że chce cięcia podatkowe, ale nie interesowały go szczegóły. W kwietniu wystosował jednostronicowy „plan”, który był tak nieprecyzyjny i ogólnikowy, że jego główny doradca ds. polityki podatkowej był przerażony. Jedynym punktem, który wydawał się istotny dla Trumpa, była obniżka podatku korporacyjnego z 35% do 15%, co w praktyce oznaczało drenaż Skarbu Państwa o 2 biliony dolarów – co nawet zwolennicy niższych podatków uznali za nadmierne. Reszta planu pozostała w rękach republikańskich liderów w Kongresie, którzy musieli się zająć jego szczegółami. „To zostało zrobione na Wzgórzu Kapitolińskim” – powiedział Dana Trier, zastępca sekretarza skarbu ds. polityki podatkowej, który nadzorował projekt. „Donald Trump nie miał o tym pojęcia”. Kluczowymi postaciami w administracji, odpowiedzialnymi za ustawę, byli Steven Mnuchin i Gary Cohn. Ich rywalizacja była zażarta. „Były bitwy krwi między nimi” – wspominał jeden z członków zespołu ekonomicznego. Mnuchin i Cohn, dawni rywale z Goldman Sachs, wnieśli swoje konflikty do administracji Trumpa, a także pojawiły się nowe żale. Mnuchin uważał Cohana za osobę szukającą rozgłosu, próbującą za wszelką cenę wpasować się w miejsce, które raczej należało do sekretarza skarbu. Z kolei Cohn zarzucał Mnuchinowi, że stara się przejąć zasługi za wszystko. „On po prostu bierze credit za wschód słońca i zachód słońca” – narzekał Cohn. W trakcie spotkania dotyczącego ustawy o wydatkach i zadłużeniu Mnuchin w sposób, który niemal unieważnił ustawę, traktował ustawodawców jak „zatrudnionych pracowników”, którzy mieli po prostu głosować tak, jak on nakazał. Mnuchin pozostawał jednak spokojny i nie reagował na krytykę. „Celem jest zmęczenie prezydenta kłótniami z tobą, aż przejdzie do kogoś innego” – wyjaśniał jeden z doradców Mnuchina. Podczas gdy Cohn i Mnuchin pracowali nad ustawą w Kongresie, Trump był daleko. Jedyne, na czym mu zależało, to nazwa ustawy – branding był jego specjalnością. Nienawidził terminu „reforma podatkowa”. „Nikt nie wie, co to reforma podatkowa” – narzekał Trump. „Nikt nie wie, czy podatki wzrosną, czy spadną podczas reformy podatkowej”. Dla niego była to po prostu obniżka podatków. Trump powiedział liderom republikanów, że chciałby, by projekt ustawy nosił nazwę „Ustawa Cięcia Cięcia Cięcia”, co nawet jego sprzymierzeńcy uznali za zbyt karykaturalne[28].

Jak zarządzać nieobliczalnym prezydentem? Przypadek Donalda Trumpa i jego administracji

Donald Trump, jako prezydent Stanów Zjednoczonych, wprowadził do polityki amerykańskiej elementy nieprzewidywalności, które znacząco wpłynęły na relacje międzynarodowe oraz na stabilność rządu. Jego relacja z niemiecką kanclerz Angelą Merkel i decyzje dotyczące NATO były jednymi z najważniejszych przykładów polityki zagranicznej, która często mijała się z powszechnie przyjętymi zasadami. Pomimo licznych kontrowersji, Trump nie bał się wyzwań, nawet jeśli oznaczały one ryzyko destabilizacji.

Również nieznane szerokiej opinii publicznej było to, jak blisko prezydent Stanów Zjednoczonych był gotów podjąć decyzję o całkowitym wycofaniu amerykańskich sił wojskowych z Niemiec, a nawet z całej Europy. Ten krok, który byłby realizacją jego kontrowersyjnej polityki izolacjonizmu, miałby poważne konsekwencje geopolityczne, z potencjalnie katastrofalnym skutkiem dla równowagi sił w Europie. Działania te nie byłyby w interesie ani Stanów Zjednoczonych, ani sojuszników w NATO. Niemniej jednak, Trump stawiał przed swoimi doradcami zadanie przekonania go, by zmienił zdanie, co stwarzało poważne wyzwanie dla ludzi takich jak Jim Mattis, który starał się wyjaśnić prezydentowi złożoność europejskiej polityki, zwracając uwagę na różnice między amerykańskim systemem rządów a niemieckim systemem parlamentarno-koalicyjnym.

Jednak nawet najbardziej kontrowersyjne decyzje Trumpa nie spowodowały natychmiastowych konsekwencji w obrębie administracji. Nikt w Białym Domu, Departamencie Stanu ani w agencjach wywiadowczych nie podjął dramatycznych działań w odpowiedzi na jego zachowanie. Co więcej, jego zwolennicy w Kongresie i wśród przedstawicieli Partii Republikańskiej z łatwością bronili go, uznając, że decyzje te nie miały wpływu na to, czym Stany Zjednoczone jako państwo powinny się kierować.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki John Bolton, nowy doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, podszedł do zarządzania Trumpem. Bolton, w przeciwieństwie do swojego poprzednika H. R. McMastera, postanowił działać bardziej strategicznie, szukając sojuszników zarówno w Kongresie, jak i w innych krajach, by ograniczyć negatywne skutki prezydenckich decyzji. Bolton, mimo swojej władzy w administracji, nie angażował się bezpośrednio w każde spotkanie z prezydentem, często wybierając inne drogi wpływania na jego politykę. Takie działania miały na celu nie tylko zminimalizowanie ryzyka destabilizacji polityki zagranicznej, ale również znalezienie sposobów na wykorzystanie prezydenckich błędów jako okazji do uzyskania zgody na bardziej zdecydowane działania, takie jak formalna deklaracja Stanów Zjednoczonych dotycząca nieuznawania aneksji Krymu przez Rosję.

Z jednej strony, ten typ działania przyczynił się do złagodzenia niektórych decyzji Trumpa, ale z drugiej strony nie oznaczał to pełnej kontrolowanej polityki. Po każdej porażce prezydenta, jak ta związana z jego zachowaniem na szczycie w Helsinkach, doradcy stawali przed zadaniem powstrzymania Trumpa przed kolejnymi działaniami, które mogłyby prowadzić do dalszej erozji międzynarodowych sojuszy. Było to szczególnie trudne w kontekście napięć z Rosją, zwłaszcza po incydencie na Morzu Czarnym, gdzie rosyjskie jednostki wojskowe przejęły trzy ukraińskie okręty. Trump, mimo odporu swoich doradców, próbował powstrzymać administrację od wydania oficjalnego oświadczenia potępiającego te działania, co podkreślało, jak nieprzewidywalne były jego decyzje.

Ciekawe jest również, jak Trump podchodził do spraw międzynarodowych w kontekście Korei Pół