Donald Trump, znany z obsesji na punkcie wizerunku i autorytetu, w swojej administracji postawił na osoby, które, według jego oceny, reprezentowały sukces – finansowy, wojskowy lub edukacyjny. Dla niego, kluczową cechą każdego z jego doradców miała być imponująca biografia, niezależnie od doświadczenia w polityce. Jego podejście do wyboru kandydatów na najważniejsze stanowiska w administracji opierało się głównie na zasadzie – im wyższy status społeczny i zawodowy, tym lepszy.
Wybór Rudy’ego Giulianiego na stanowisko sekretarza stanu, mimo jego wcześniejszych kontrowersji, to tylko jeden z przykładów tego, jak Trump traktował osobiste powiązania i bliskie relacje z osobami spoza tradycyjnego kręgu politycznego. Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku, mimo licznych skandali – począwszy od kontaktów z kontrowersyjnymi postaciami, po niewłaściwe źródła dochodu – był rozważany ze względu na swoje doświadczenie i renomę w walce z przestępczością. Wysokie opłaty za jego wystąpienia, które sięgały nawet 300 tysięcy dolarów, były tylko jednym z licznych przykładów jego złożonych powiązań finansowych. Trump, świadom ewentualnych kontrowersji, zdecydował się na rezygnację z jego kandydatury, a w poszukiwaniach alternatywnej osoby skupił się na innych mniej problematycznych postaciach.
Zastanawiając się nad nowymi twarzami w swojej administracji, Trump poszukiwał osób, które mogłyby wprowadzić do jego rządu "nową jakość". Chciał jednocześnie uniknąć oskarżeń o nepotyzm i korupcję, które mogłyby zaszkodzić jego wizerunkowi. W związku z tym pojawiły się kolejne kandydatury: Newt Gingrich, były przewodniczący Izby Reprezentantów, który choć bardzo ambitny, nie uchodził za mistrza dyplomacji, a także John Bolton, były ambasador ONZ, znany ze swojego twardego stanowiska wobec Iranu. Pojawił się też Bob Corker, senator z Tennessee, który jako przewodniczący Komitetu Spraw Zagranicznych mógłby wnieść do administracji szeroką wiedzę o polityce zagranicznej. Na jego miejscu Trump rozważał nawet Mitta Romney’a, byłego kandydata na prezydenta z 2012 roku, który nigdy nie poparł Trumpa. Ostatecznie decyzja zapadła, gdy Mike Flynn, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, przedstawił Trumpowi innego kandydata – Rexa Tillersona, dyrektora generalnego ExxonMobil, który do tej pory nie miał żadnego doświadczenia w rządzeniu państwem, ale był uznawany za eksperta w negocjacjach międzynarodowych.
Rex Tillerson, człowiek od lat związany z przemysłem naftowym, choć niezainteresowany posadą, ostatecznie zgodził się przyjąć propozycję, przekonany do decyzji przez żonę. Choć Trump nie wiedział o nim wiele, to jego sukcesy zawodowe, prowadzenie rozmów z największymi światowymi graczami oraz fakt, że Tillerson prowadził gigantyczną firmę, były dla niego wystarczającą rekomendacją. Warto jednak zauważyć, że Tillerson nie szukał tego stanowiska i nie podzielał wizji Trumpa, szczególnie w kwestiach polityki zagranicznej. Zajęcie takiej posady wiązało się także z olbrzymimi kontrowersjami, ponieważ nie były to decyzje podejmowane w zgodzie z oczekiwaniami typowego przedstawiciela klasy politycznej.
Cechą charakterystyczną decyzji Trumpa o obsadzie jego administracji była także silna fascynacja wojskowymi. Wiele z jego nominacji do kluczowych stanowisk w administracji dotyczyło osób związanych z wojskiem – takich jak James Mattis, który zyskał sławę w trakcie wojen w Iraku i Afganistanie, czy John Kelly, były dowódca Korpusu Piechoty Morskiej. Trump, który nigdy nie służył w wojsku, był przekonany, że osoby z gwiazdkami na ramieniu są najbardziej odpowiednie do pełnienia funkcji w administracji. Mattis, choć początkowo niechętny, zgodził się przyjąć ofertę, co było przełomowym momentem w kształtowaniu kadry jego rządu.
Innym istotnym aspektem był sposób, w jaki Trump postrzegał swoich współpracowników. Byli to dla niego nie tylko ludzie do pracy, ale także postacie do „obsadzenia” w odpowiednich rolach w jego własnym, politycznym show. Wygląd, prestiż, bogactwo – te elementy były kluczowe, tak samo jak doświadczenie w polityce czy administracji państwowej. W ten sposób, Trump traktował Biały Dom jako przestrzeń, w której liczyły się tylko osoby, które w jego mniemaniu miały sukces i błyskotliwość. Każda nominacja była w jego oczach jak dobór postaci do nowego programu telewizyjnego – idealnie dopasowanych, by przyciągnąć uwagę.
Warto jednak zauważyć, że Trump często decydował się na kandydatów, którzy nie byli związani z tradycyjnymi strukturami administracyjnymi, co mogło prowadzić do braku doświadczenia w zarządzaniu państwem i rozwiązywaniu skomplikowanych problemów politycznych. Tym samym, jego kadry były raczej efektem jego osobistej wizji rządu, w którym nie chodziło o kompetencje polityczne, ale o zewnętrzne cechy, które w jego mniemaniu miały świadczyć o wartości człowieka.
Czy Trump naprawdę wierzył, że wygrał wybory?
W dniach po wyborach prezydenckich w 2020 roku Donald Trump coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości. Choć głosy oddane osobiście 3 listopada wskazywały na jego przewagę, głosy korespondencyjne – skrupulatnie liczone przez kolejne dni – odwróciły rezultat na korzyść Joe Bidena. Tymczasem sztab Trumpa próbował na wszelkie sposoby udowodnić, że wybory zostały sfałszowane. Przykładem tej strategii była dramatyczna konferencja Corey’ego Lewandowskiego, który przedstawił „twarde dowody” – przypadek kobiety, Denise Ondick, która rzekomo zmarła przed oddaniem głosu. Jak jednak wykazali dziennikarze, głos oddano zgodnie z prawem – kobieta, jeszcze żywa, głosowała na Trumpa, a jej córka jedynie pomogła jej w wypełnieniu karty wyborczej. Jedyny przytoczony „fałszywy głos” okazał się głosem na Trumpa.
Wśród republikanów w Waszyngtonie dominowało przekonanie, że prezydent w końcu uzna porażkę. Jared Kushner uspokajał wpływowych senatorów, mówiąc, że Trump potrzebuje czasu, by pogodzić się z przegraną. W rozmowie z byłym szefem sztabu Mitcha McConnella, Josh Holmesem, zapewniał: „Mamy jeszcze kilka wyzwań, które mogą mieć sens, ale raczej nie wygramy”. Miało się wydawać, że Trump, jak wielu przed nim, odejdzie w cieniu porażki. Mick Mulvaney, jego były szef gabinetu, publikował w The Wall Street Journal artykuł pod tytułem: „Jeśli przegra, Trump ustąpi z godnością” – bardziej błaganie niż prognoza.
Jednak wśród kluczowych graczy Partii Republikańskiej zapanowało przekonanie, że lepiej jest „pogłaskać prezydenta po głowie” niż się z nim konfrontować. „Jaki jest problem, żeby przez chwilę go po prostu zabawić?” – pytał anonimowy urzędnik cytowany przez The Washington Post. „Przecież nikt poważnie nie sądzi, że to zmieni wyniki”. Mimo że światowi liderzy – łącznie z Benjaminem Netanjahu – składali Bidenowi gratulacje, republikańscy kongresmeni w większości milczeli. Obawiali się, że otwarte uznanie porażki Trumpa zagrozi ich szansom w drugiej turze wyborów senackich w Georgii.
W Białym Domu panował chaos. W poniedziałek po ogłoszeniu wyniku wyborów niektórzy doradcy próbowali przekonać Trumpa, by zapowiedział start w 2024 roku – co byłoby pośrednim uznaniem przegranej. Jednak Peter Navarro natychmiast interweniował, twierdząc, że byłoby to równoznaczne z kapitulacją: „To, co musisz teraz zrobić, to walczyć” – powiedział prezydentowi. Wśród nielicznych bliskich doradców pojawiły się oznaki, że Trump być może zaczyna rozumieć, że przegrał. Podczas jednego z posiedzeń, widząc Bidena na ekranie telewizora, miał rzucić: „Nie mogę uwierzyć, że przegrałem z tym pier... gościem”. A gdy podczas narady ds. bezpieczeństwa narodowego poruszono pewien temat, miał odpowiedzieć: „Zostawmy to dla następcy”.
Ale otaczający go doradcy – ci, którzy mogli pomóc mu pogodzić się z rzeczywistością – już odeszli lub zostali zmarginalizowani. Dobre wieści z frontu walki z pandemią – ogłoszenie przez Pfizer, że szczepionka jest skuteczna w ponad 90% – również nie wywołały u Trumpa entuzjazmu. Uznał to za celowy sabotaż. „Tak jak mówiłem od dawna,” napisał na Twitterze, „@Pfizer i inni ogłosili szczepionkę dopiero po wyborach, bo nie mieli odwagi zrobić tego wcześniej.” Gdy Wielka Brytania błyskawicznie zatwierdziła szczepionkę, szef sztabu Mark Meadows oskarżył szefa FDA o opieszałość, porównując go do „krajów socjalistycznej medycyny”.
W tym czasie Trump już niemal całkowicie odsunął się od rzeczywistości. Jared i Ivanka przenieśli się do Florydy, wycofując się z aktywnego udziału w politycznym dramacie. Wiedząc, że Trump otoczył się ludźmi takimi jak Rudy Giuliani – którego uznawali za winnego jego wcześniejszego impeachmentu – nie mieli ochoty brać udziału w jego walce. „Oczywiście, że cię wspieram, ale w tym ci nie pomogę” – powiedział mu Kushner. Hope Hicks, jedna z najbliższych doradczyń Trumpa, powiedziała wprost: „Nie wierzę w to. Nikt mnie nie przekonał, że było inaczej.” Wkrótce całkowicie wycofała się z prób wpłynięcia na prezydenta, uznając je za stratę czasu.
Próżnię władzy po stronie doradców zapełnili Giuliani, Sidney Powell i inni zwolennicy teorii spiskowych. Trump coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że wybory zostały mu „skradzione”. Nie interesowała go już pandemia, sytuacja międzynarodowa, czy struktury państwa – liczyła się tylko walka o zachowanie władzy i przekonanie własnych zwolenników, że jest jedynym legalnym przywódcą kraju.
Ważne jest zrozumienie, że w tym krytycznym okresie nie mieliśmy do czynienia jedynie z politycznym teatrem czy narcyzmem przegranego. Mechanizmy państwowe były wystawione na próbę. Ci, którzy mieli obowiązek bronić instytucji demokratycznych – od doradców prezydenta, przez senatorów, po media konserwatywne – często wybierali milczenie lub koniunkturalizm. Nie było jednej chwili przełomowej. Była seria decyzji o niepodejmowaniu działań. Brak oporu wobec kłamstw stał się współudziałem w nich. System przetrwał – ale nie bez kosztów.
Jak Tramp i Generałowie, Pochodzenie i Parady – Próba Zrozumienia Politycznych Dylematów i Konfliktów
Prezentując swoje pomysły i rozwiązania, Donald Trump wchodził w zderzenie z ideami, które były fundamentem amerykańskiej demokracji i tradycji. Takie spotkania nie były tylko technicznymi dyskusjami na temat polityki, ale także ujawnieniem głębokich różnic w wizji i podejściu do roli prezydenta. Trump, ukształtowany przez swoje doświadczenia biznesowe i popularność wśród części społeczeństwa, nie rozumiał lub ignorował, dlaczego pewne działania mogą spotkać się z oporem, zwłaszcza w kontekście jego konfrontacji z wojskiem. Jego projekt parady wojskowej, która miała być wielką manifestacją amerykańskiej potęgi, napotkał silny opór ze strony generałów Pentagonu. Była to bardziej kwestia wartości i tradycji, niż praktycznych trudności. Trump pragnął spektakularnego widowiska, które miało potwierdzić jego siłę, podczas gdy jego doradcy, w tym wojskowi, uważali takie działania za nieodpowiednie w kontekście amerykańskiej demokracji.
Wspomniana parada wojskowa była dla Trumpa osobistą obsesją, odzwierciedlającą jego dążenie do wzmacniania swojej pozycji w oczach zwolenników. Niezrozumienie przez niego znaczenia weteranów, którzy wzięli udział w paryskim święcie Bastille, stanowiło punkt zapalny. Trump nie rozumiał, dlaczego obecność rannych żołnierzy w paradzie mogłaby być czymś pozytywnym, w jego oczach "nie wyglądało to dobrze". Zamiast docenić bohaterstwo tych, którzy poświęcili się dla ojczyzny, widział w ich obecności jedynie element, który mógłby zaszkodzić jego wizerunkowi. W tym kontekście pojawił się głęboki podział pomiędzy prezydentem a wojskowymi, którzy byli przekonani, że rola prezydenta polega na reprezentowaniu narodu, a nie na tworzeniu spektakli, które tylko podkreślają siłę jednostki.
Tymczasem generałowie, tacy jak John Kelly, który pełnił funkcję szefa sztabu Białego Domu, mieli trudności z zaakceptowaniem stylu pracy Trumpa. Choć Kelly miał doświadczenie wojskowe i był człowiekiem dyscypliny, szybko zdał sobie sprawę, że nie zdoła przemienić Trumpa w "normalnego" prezydenta, ani powstrzymać go przed podejmowaniem decyzji wbrew tradycjom. Chaos w Białym Domu pod rządami Trumpa był faktem, a kłótnie między doradcami i nieustanne zmagania o wpływy stały się codziennością. Zreorganizowanie struktur w administracji nie wyeliminowało wrogich frakcji, a raczej pogłębiło napięcia między różnymi grupami.
Próba wprowadzenia porządku przez Kelly'ego miała charakter raczej symboliczny. Choć udało mu się wprowadzić pewne zasady i kontrolować dostęp do prezydenta, nie udało mu się zatrzymać impulsów Trumpa do działań spontanicznych. Właśnie takie cechy, jak skłonność do reagowania bez głębszej analizy i natychmiastowe podejmowanie decyzji bez konsultacji, były jednym z kluczowych elementów jego prezydentury. Kiedy Kelly próbował ograniczyć swobodny dostęp doradców do Trumpa i zdyscyplinować struktury Białego Domu, spotkał się z oporem. Wszyscy, od osób odpowiedzialnych za politykę zagraniczną po tych zajmujących się komunikacją, mieli swoje interesy i wizje, które nie zawsze były zbieżne z wolą prezydenta.
Mimo to Trump pozostawał niezłomny w swoich dążeniach. Jego podejście do władzy nie opierało się na tradycyjnych wartościach politycznych, ale na osobistych przekonaniach i chęci budowania silnej
Jak decyzje Donalda Trumpa wpłynęły na jego administrację?
Podróż prezydenta Donalda Trumpa do Francji w 2018 roku była jednym z kluczowych momentów jego kadencji, który wywołał istotne konsekwencje polityczne. Wizytując cmentarz wojskowy w Aisne-Marne, Trump unikał udziału w ceremonii z powodu deszczu, co wywołało kontrowersje. Podczas gdy amerykański prezydent siedział z boku, prezydent Emmanuel Macron wygłosił przemówienie, w którym wyraźnie stwierdził, że patriotyzm jest odwrotnością nacjonalizmu, oskarżając tych, którzy stawiają swoje interesy ponad interesy innych narodów, o zdradę. Trump, który przez całą swoją kampanię promował hasło „America First” i określał się mianem nacjonalisty, nie omieszkał odpowiedzieć na krytykę. Wtedy jednak stosunki między nim a jego głównym doradcą, Johnem Kellym, osiągnęły punkt krytyczny. Kelly, były generał, był wstrząśnięty postawą Trumpa wobec wojska i ofiar wojny. Wspominał, że prezydent określał uczestników wojny w Wietnamie jako „frajerów” i nie rozumiał, dlaczego żołnierze poświęcają swoje życie w służbie ojczyźnie.
W tym czasie, podczas rozmów z współpracownikami w Paryżu, Trump szukał osoby, która mogłaby zastąpić Kelly’ego na stanowisku szefa administracji. Zaledwie kilka dni później, 7 grudnia, podjął decyzję o zwolnieniu Kelly'ego, ale także o nominacjach, które miały ogromny wpływ na dalszy przebieg jego prezydentury. Pierwsza decyzja dotyczyła nominacji na stanowisko prokuratora generalnego – Bill Barr, były prawnik administracji Reagana i George’a H.W. Busha, został wybrany do tej roli. Barr, znany ze swojego stanowiska w sprawie nielegalności działań specjalnego śledczego Roberta Muellera, wyraził publicznie swoje wątpliwości co do prowadzonego śledztwa w sprawie Rosji. Był to krok, który miał na celu wzmocnienie władzy prezydenta i zapewnienie sobie obrońcy przed możliwymi zarzutami o utrudnianie ścigania sprawiedliwości.
Drugą decyzją była nominacja nowego przewodniczącego połączonych szefów sztabów – Mark Milley, czterogwiazdkowy generał armii, miał zastąpić generała Joe Dunforda, który wciąż pełnił swoje obowiązki. Wybór Milleya był odpowiedzią na rosnące napięcia w Pentagonie, gdzie niektórzy oficerowie zaczęli otwarcie opierać się Trumpowi i jego decyzjom, które były postrzegane jako kontrowersyjne i nieodpowiedzialne. Podobnie jak w przypadku Barr’a, Milley miał zapewnić Trumpowi pełną kontrolę nad armią.
Obydwie te decyzje pokazują sposób, w jaki Trump formował swój rząd, wybierając ludzi, którzy mieli być lojalni wobec niego, niezależnie od ich wcześniejszych doświadczeń czy politycznych korzeni. Obie nominacje miały również na celu konsolidację władzy w rękach prezydenta, minimalizując możliwość jakiejkolwiek opozycji w obrębie administracji.
Nie mniej ważnym wątkiem tej historii jest wpływ, jaki decyzje Trumpa miały na relacje wewnętrzne w Białym Domu. W ciągu swojej kadencji Trump wielokrotnie dokonywał zwolnień i zmian personalnych w administracji, co prowadziło do braku stabilności i ciągłego napięcia między różnymi skrzydłami rządu. Szczególnie w kontekście wojny z Rosją, Muellerem i innych spraw związanych z jego osobistymi interesami, prezydent niejednokrotnie stawiał swoje cele ponad partyjną lojalnością czy interesami państwa.
Należy zwrócić uwagę na fakt, że wybory personalne, takie jak te dokonane przez Trumpa, miały szeroki wpływ na funkcjonowanie administracji. Były one nie tylko odzwierciedleniem jego autorytarnego stylu zarządzania, ale także próbą wzmocnienia swojej pozycji w obliczu kryzysów politycznych. Zmiana kluczowych postaci w strukturach rządowych miała na celu nie tylko uspokojenie własnych obaw, ale także przygotowanie gruntu pod dalsze działania polityczne, które miały zapewnić mu sukcesy w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jednak z perspektywy czasu widać, że te decyzje miały także swoje konsekwencje, które odbiły się na wizerunku prezydenta oraz na samej administracji.
Pamiętać należy, że decyzje Trumpa, choć mogą wydawać się wynikiem chęci utrzymania władzy, miały również głębsze tło związane z jego poglądami na temat roli prezydenta w systemie politycznym. Jego wybór ludzi takich jak Barr czy Milley nie był przypadkowy. Byli to ludzie, którzy w przeszłości demonstrowali stanowisko zgodne z jego własnym, w tym szczególnie w kwestii silnej władzy wykonawczej i osłabiania wpływów innych gałęzi władzy. Jednakże ich wybór także pokazał, jak trudne było zarządzanie polityką państwową w czasie, gdy prezydent wciąż musiał zmagać się z kontrowersjami dotyczącymi swoich działań, zarówno w kraju, jak i za granicą.
Jakie wyzwania etyczne wiążą się z fuzją danych multimodalnych w erze głębokiego uczenia?
Jak reklama w latach 20. XX wieku kształtowała nowoczesny rynek książek i technologii
Jak działa komenda cat w systemie Unix i jej zastosowania w programowaniu
Jak analiza funkcji zetowej wpływa na rozkład liczb pierwszych?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский