Wspomnienia o dzieciństwie mają niezwykłą moc kształtowania naszej tożsamości oraz sposobu, w jaki budujemy relacje z innymi. Dla wielu osób to czas formowania się nie tylko osobowości, ale także więzi z najbliższymi. Często, jak w przypadku mojej rodziny, te wspomnienia są związane z silnymi emocjami, tradycjami i codziennymi rytuałami, które wyznaczają granice pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Jednym z takich symbolicznych momentów w moim życiu była chwila, kiedy babcia Locoul podarowała każdemu z wnuków różańce, symboliczne przypomnienie o religijnych wartościach i rodzinnych tradycjach, które miały nas prowadzić przez życie. Ten gest stał się jednym z fundamentów, na których budowałam swoje późniejsze relacje z bliskimi.

Szczególne znaczenie miały dla mnie moje wizyty u babci, Locoul. Spędzałam tam niedziele, a wieczorem wracałam do domu z kuzynami de Lobel. Te chwile zbliżyły mnie szczególnie do Fannie de Lobel, mojej bliskiej przyjaciółki z dzieciństwa, z którą łączyła mnie nie tylko przyjaźń, ale i podobieństwo temperamentu. Inaczej było z Eugenie de Lobel, której spokój i powolność były zupełnie obce mojemu żywemu charakterowi. Eugenie była uosobieniem tego, czego moja generacja nie potrafiła zaakceptować: ścisłych zasad, zachowań zgodnych z normami społecznymi, które obowiązywały w jej rodzinie. Wychowana na zasadach „co ma być, to ma być”, Eugenie była zawsze gotowa do podjęcia obowiązków, nie dostrzegając ich ciężaru. Wciąż pozostawała jednocześnie ciepła, nigdy nie czując żalu za nasze ciągłe żarty.

Dzięki przebywaniu u babci i codziennym kontaktom z jej domem, który znajdował się tuż przy Starym Teatrze Operowym, wkrótce staliśmy się częścią życia kulturalnego Nowego Orleanu. Babcia miała lożę w Operze, które były ekskluzywnymi miejscami przeznaczonymi dla młodych debiutantek. Fannie i ja z radością brałyśmy udział w tych wieczorach, obserwując, jak panowie wychodzą w przerwach między aktami i wracają do swoich dam z maleńkimi paczkami pełnymi gorących przekąsek. Te chwile, które wtedy wydawały się zupełnie zwyczajne, teraz stanowią nieodłączną część moich wspomnień o Nowym Orleanie. Smak „pattes toutes chaudes”, małych gorących ciastków, czy „vol-au-vents” z nadzieniem z ostryży to smaki, które wracają do mnie za każdym razem, gdy myślę o tych czasach.

Kultura tamtych lat była pełna paradoksów, łącząc elegancję z prostymi przyjemnościami, jak poranne zakupy wśród straganów, gdzie czarnoskóre kobiety sprzedawały tradycyjne wypieki. Wspólnie z koleżankami, Fannie i ja, spędzałyśmy czas w szkole, a potem z zapałem wybierałyśmy się na zakupy, by spróbować najnowszych przysmaków. Codzienność tamtych lat przypominała symfonię, w której każda nuta miała swoje miejsce.

Do moich wspomnień należy także koncert dobroczynny, który zorganizowała Miss Romey na rzecz bezdomnych. Było to wyjątkowe wydarzenie, w którym brałyśmy udział my, młode dziewczęta, reprezentujące kwiaty, które miały symbolizować różnorodność Nowego Orleanu. Zanim jednak koncert się rozpoczął, poznałam Minni Koch, jedną z najbardziej urodziwych dziewczyn w mieście, z którą zbudowałam bliską przyjaźń, trwającą po dziś dzień. Spotkanie z nią było jednym z pierwszych momentów, które przypomniały mi, jak bardzo na świecie liczy się przyjaźń, szczerość i wspólna pasja.

Moje życie w Nowym Orleanie to także spotkania z różnymi postaciami, które miały ogromny wpływ na moją osobowość. Było to także pełne sprzeczności doświadczenie, w którym spotkałam Emila Archinarda, młodego mężczyznę, który na zawsze zapisał się w moim sercu. Spotkanie to miało miejsce w domu Montreuilów, gdzie czułam się zupełnie obco, jako jedyna dziewczyna wśród dorosłych. Jednak Emile, młody kuzyn, rozpoznał we mnie krewnego i od razu nawiązał kontakt. To był moment, który na zawsze zmienił moje życie i wprowadził mnie w świat, który do tej pory miałam tylko z widzenia.

Sytuacja ta miała swój kulminacyjny moment, kiedy to ja, skuszona nowymi znajomościami i chęcią pokazania się z jak najlepszej strony, zaprosiłam ojca do LaVillebeuvres, rodziny, z którą nie widział się od lat. Spotkanie to było dla niego okazją do ponownego nawiązania kontaktu z dawnymi przyjaciółmi. Patrzyłam na niego, jak kłaniał się przed panią LaVillebeuvre, przypominającą dawne, wspaniałe czasy. Było to jedno z tych doświadczeń, które nauczyły mnie szacunku do przeszłości, a zarazem pokazały, jak wiele zmienia się w nas w ciągu życia.

Z tych wszystkich chwil, z tych spotkań, z tych lekcji, które otrzymałam od najbliższych, czerpałam siłę na całe życie. Każde z tych doświadczeń było jak cegła w budowaniu mojej tożsamości, w rozumieniu świata i ludzi, którzy go zamieszkiwali. Wspomnienia te nauczyły mnie, jak nieistotne mogą być pozory, jak ważne są relacje oparte na szacunku, przyjaźni i umiejętności cieszenia się z drobnych rzeczy.

Czy za każdą pozorną beztroską kryje się żal? O poszukiwaniach równowagi między tradycją a indywidualizmem w społeczeństwie Nowego Orleanu

W latach 90-tych XIX wieku, szczególnie w okresie od października do grudnia, życie w Nowym Orleanie podlegało nie tylko rytuałom społecznym, ale i specyficznym wymaganiom, które miały na celu podtrzymanie tradycji. Był to czas, kiedy z jednej strony nieustannie podkreślano wagę rodzinnych zobowiązań, a z drugiej strony, młodsze pokolenia coraz silniej odczuwały potrzebę wyjścia poza te tradycyjne ramy. Wspomnienia z tamtych lat często łączą te dwie sfery: konieczność podporządkowania się, z jednej strony, i pragnienie wyrażenia siebie, z drugiej.

Pewnego grudniowego wieczoru, będąc w okresie żałoby po stracie bliskiej osoby, Laura Locoul staje w obliczu dylematu: z jednej strony tradycja, z drugiej chęć uczestnictwa w balu organizowanym przez rodzinę Jamesów, który wymagał od niej noszenia stroju. To proste, niewielkie wydarzenie, jak organizacja stroju na bal, stało się dla niej swoistym polem doświadczalnym, na którym mogła zmierzyć się z oczekiwaniami rodziny i jej osobistymi pragnieniami. Jej matka, przekonana o negatywnych konsekwencjach, jakie mogłyby wyniknąć z braku żałoby, wyraźnie sprzeciwiała się uczestnictwu. Jednak Laura, z determinacją młodego człowieka, postanawia przełamać te opory. Reakcja jej matki, która początkowo niechętna, ostatecznie pomaga w realizacji planu, pokazuje, jak duży wpływ miały rodzinne więzi, nawet w najdrobniejszych, codziennych sprawach.

Laura, mając już pomysł na kostium, nie zatrzymuje się na etapie zakupu materiałów. Z pomocą mistrzów swojego rzemiosła – krawcowej, cukiernika i restauratora – tworzy coś, co wykracza poza zwykły kostium. Do jej ubioru dołączają się symbole indywidualności, ale także elementy związane z tradycją. Mała, francuska bułeczka w jej ręku, prezentowana z radością, staje się symbolem tego, co połączyło rodzinne oczekiwania i osobistą wolność.

Po tym doświadczeniu, Laura wyraża zadowolenie, jednak podkreśla coś, co często pozostaje w cieniu takiego wydarzenia: nie chodziło jej tylko o to, by wpasować się w tłum. Zrozumiała, że prawdziwa przyjemność z takich momentów płynie nie tylko z samej zabawy, ale z możliwości stworzenia czegoś unikalnego i wyjątkowego w obrębie ściśle określonych zasad. Z satysfakcją przyjęła to, co uznawano za "oryginalne", chociaż w jej oczach było to tylko prostą zabawą.

Z tego wydarzenia, które miało miejsce w kontekście noworocznych balów, wyłania się również pewna tendencja, by z jednej strony uczestniczyć w rytuałach, a z drugiej nie zatracić siebie. W miarę jak Laura wchodziła w dorosłość, dostrzegała różnorodne aspekty społeczne – to, co łączyło tradycję i indywidualność, co dawało jej poczucie przynależności do szerszej wspólnoty, ale jednocześnie pozwalało na wyrażenie siebie.

Ta idea poszukiwania równowagi między obowiązkami społecznymi a indywidualnymi dążeniami rozwija się dalej w innych historiach z życia Laury. Podczas wielkich balów, takich jak bal Rexa, widać jak społeczna rola, jaką odgrywała Laura, była dla niej nie tylko zaszczytem, ale i sposobem na ukazanie swojej pozycji w społeczeństwie. Przecież uczestnictwo w takim wydarzeniu wiązało się z ogromnym prestiżem, z możliwością dotarcia na sam szczyt hierarchii społecznej. Jednak w tym wszystkim była również pewna pustka, której nikt nie dostrzegał. Rytuały, pozornie obojętne i pełne formalizmu, miały również swoją cienką granicę – granicę pomiędzy poświęceniem tradycji a indywidualnym pragnieniem wolności.

Warto zwrócić uwagę na to, jak ten temat łączy się z szerszym kontekstem społecznym. Z jednej strony uczestnictwo w takich wydarzeniach jak bal Rexa było czymś, co pozwalało wejść do wyższych warstw społecznych, a z drugiej strony, oferowało jedynie powierzchowną satysfakcję. Takie sytuacje stały się formą kontroli, w której normy społeczne, w tym strój i zachowanie, były narzędziem oceny i klasyfikacji. Jednocześnie za tym wszystkim, z pewnością, kryły się indywidualne historie i marzenia, które były nieraz ignorowane w kontekście zbiorowego doświadczenia.

Ważnym elementem w tej narracji jest też postawa Laury wobec tego, co dla niej istotne. W przeciwieństwie do innych kobiet jej kręgu, nie szukała jedynie aprobaty w oczach innych, ale starała się także zachować dla siebie przestrzeń na autentyczność, nawet w ramach społecznych konwenansów. Jej sposób wyrażania siebie, poprzez dobór stroju i drobne, ale osobiste detale, stał się świadectwem tego, jak można łączyć obowiązki z pragnieniem osobistej wolności.

Jak moje życie zmieniało się w St. Louis: Historia miłości, przyjaźni i wakacji w Ameryce XIX wieku

Nadszedł wspaniały moment! Wyruszyliśmy do Greenbrier w White Sulphur Springs. Laura Maginnis, jej matka i brat Albert, byli już na miejscu, a także wielu innych mieszkańców Nowego Orleanu. Następnego dnia po przyjeździe młody prawnik Branch Miller, jeden z ulubionych adoratorów w Nowym Orleanie, zaprosił mnie do tańca niemieckiego, co było miłym gestem wobec przybysza. Przedstawił mnie wszystkim młodym mężczyznom obecnym w tym czasie. Było to dokładnie to, czego potrzebowałam! Od tego momentu to miejsce zaczęło mi się wydawać wyjątkowe i piękne.

Sue Richardson, Annie Miller, May Bickham i inne osoby przyjechały z rodzinami. Wiele osób z Nowego Orleanu spędzało wakacje w White Sulphur Springs. Przez kolejne trzy tygodnie trwała rywalizacja między Richmond a Nowym Orleanem o to, która grupa będzie liczniejsza, ale nasi mężczyźni byli tak wierni i lojalni, że Nowy Orlean utrzymał przewagę w liczbie uczestników. White Sulphur Springs, Zachodnia Wirginia, stała się miejscem nie tylko odpoczynku, ale także spotkań i nowych przyjaźni.

Pewnego wieczoru, tańcząc niemieckiego, mój partner, wysoki mężczyzna o imieniu Clarence Edwards, absolwent West Point, powiedział: „Zgadza się, przypominasz mi jednego mojego przyjaciela”. Po kilku powtórzeniach tego samego komentarza zapytałam go o imię jego przyjaciela. „Nie znasz go, nazywa się Powhatan Clark” - odpowiedział. Zapytałam, czy chodzi o Powie’go Clarka, po czym Clarence zaniemówił, a ja chwyciłam jego ramię i zaprowadziłam go do końca długiego stołu bankietowego, gdzie siedziała moja matka, by potwierdziła moją opowieść. Tak zaczęła się moja przyjaźń z mężczyznami, którzy później stali się moimi bliskimi znajomymi.

Po zakończeniu sezonu w White Sulphur Springs spędziłyśmy z Laurą Maginnis jeszcze kilka tygodni w Nowym Jorku, gdzie miałyśmy wspólne mieszkanie w Hotelu New York. Czas tam spędzony okazał się równie udany, spotykaliśmy znajomych, a także przyjechali ci, którzy spędzili wakacje w White Sulphur Springs. Nasi mężczyźni często zapraszali nas do teatru, a wkrótce Laura i ja udałyśmy się do St. Louis, by kontynuować naszą podróż po Stanach Zjednoczonych. Natalie Clarkson Greene zaprosiła mnie do swojego domu w Webster Groves, tuż pod St. Louis. To było miejsce pełne uroku, a jej rodzina okazała się wyjątkowo gościnna. W St. Louis poznałam m.in. Henry’ego Edmondsa, kuzyna Natalie, który zabrał mnie na Bal Zasłoniętego Proroka, a potem na noc do kolejnej części rodziny Greene.

Podczas tej podróży spotkałam Winstona Garretta, który ostatecznie zainteresował się mną, a nasza znajomość trwała przez kilka lat. Był wysokim, przystojnym mężczyzną, który pochodził z jednej z najlepszych rodzin, miał własną dorożkę i konie, którymi jeździł ze mną do Webster Groves. Wkrótce jednak zauważyłam, że nie tylko on zwracał na mnie uwagę. Laura Maginnis poznała Mrs. D.R. Powell, która zaprosiła nas na herbatę. Tego dnia miałam na sobie granatowy aksamitny strój, a Winston Garrett przysłał mi piękny bukiet róż Marshall Hill. To były chwile, które zapisały się w mojej pamięci na zawsze.

Podczas kolejnych wydarzeń spotkałam się z Jeannie Lockwood, której znajomość stała się kluczowym momentem mojego życia. Spotkałyśmy się w Webster Groves, a nasza przyjaźń trwała przez wiele lat. Jeannie odwiedziła mnie w Nowym Orleanie na Karnawale, a ja byłam druhną na jej ślubie z Walkerem Hillem z Richmond. To właśnie na tym weselu spotkałam Charlesa Henry'ego Gore’a, który stał się moim mężem w 1892 roku.

Chociaż ta historia mogłaby trwać w nieskończoność, ponieważ mój związek z Charlesem był pełen emocji, nie będę wdawać się w szczegóły naszej intymnej relacji. Zawsze uważałam, że zaloty i małżeństwo to sprawy zbyt osobiste, by dzielić je z publicznością, nawet jeśli miałyby to być tylko moje dzieci. Nasze zaręczyny były głęboko skrywane, a nikt nie podejrzewał niczego, aż sześć lat później oficjalnie ogłosiliśmy naszą decyzję.

Gdy w końcu opuściłam St. Louis, Charles zaoferował mi, że pojedzie ze mną na kilka godzin do Carbondale, gdzie musiałam się pożegnać. W drodze na dworzec pojawiły się jeszcze inne mężczyźni, którzy chcieli mnie odprowadzić, jednak po moim wyjaśnieniu, że Charles był pierwszym, który prosił o to, ich bilety zostały podarte.

To były dni pełne emocji i wspomnień, które kształtowały moje życie i przyszłość, a ich echa wciąż trwają w mojej pamięci.

Warto zwrócić uwagę, że w tych czasach, szczególnie w kręgach towarzyskich i wśród młodych ludzi, takie podróże były czymś zupełnie wyjątkowym. Podróżowanie na własną rękę nie było normą, a wszelkie interakcje między mężczyznami i kobietami były ściśle kontrolowane przez zasady etykiety. Dzień, w którym kobieta decydowała się podróżować sama, stanowił wyjątek, a nie regułę. Ważnym aspektem, który warto wziąć pod uwagę, jest również rola rodziny i przyjaciół w podejmowaniu decyzji o podróży, zwłaszcza w kontekście relacji międzyludzkich i romantycznych. Te dynamiki były nie tylko częścią kultury, ale także silnie kształtowały życie społeczne.