W połowie 2019 roku Donald Trump często nazywał siebie „geniuszem” i jednym z „najinteligentniejszych ludzi na świecie”. Jego przekonanie o wyjątkowości własnych zdolności było ogromne i jednocześnie bardzo szczegółowe. Na przestrzeni lat prezydent twierdził, że zna się na wielu dziedzinach, począwszy od polityki zagranicznej, przez ekonomię, aż po technologie i energię odnawialną. Wskazywał, że ma wiedzę na temat granic, finansów kampanii, sądów, broni jądrowej, a także na temat polityków, takich jak Cory Booker, którego twierdził, że zna lepiej niż on sam. Jego publiczne wypowiedzi często były kontrowersyjne, np. twierdził, że wiatraki powodują raka, zmiany klimatyczne to mit, a amerykańskie toalety przestały działać z powodu przepisów federalnych.
Obok tej przechwałki, Trump coraz bardziej wydawał się być prezydentem z niepokojącym podejściem do władzy. Jego styl rządzenia, pełen pewności siebie, przechodził w kierunku dziwacznej grandiozy, a równocześnie stawał się coraz bardziej paranoidalny, widząc w każdym przeciwniku zagrożenie dla swojej prezydentury. Często wyzywał swoich oponentów, takich jak Nancy Pelosi, Maxine Waters czy Joe Biden, nazywając ich „szalonymi”. Prezentował ich jako „wariatów”, a wszelkie próby krytyki jego osoby traktował jako atak na siebie, co zresztą było jednym z jego ulubionych tematów.
Od początku jego prezydentury, stan psychiczny Trumpa stał się przedmiotem publicznych spekulacji. Był to temat bez precedensu w amerykańskiej polityce, nigdy wcześniej debata o zdrowiu psychicznym prezydenta nie miała tak wielkiego oddźwięku. W przeszłości, inni prezydenci również zmagali się z problemami psychicznymi. Abraham Lincoln cierpiał na depresję, Lyndon Johnson zmagał się z wahaniami nastrojów, a Richard Nixon borykał się z problemem uzależnienia. Jednak w przypadku Trumpa pojawiły się pytania o jego całkowitą zdolność do pełnienia funkcji prezydenta, o to, czy jest w ogóle w stanie podejmować decyzje, które nie wynikają z osobistej paranoi lub kaprysu.
Jednym z wczesnych krytyków Trumpa w tej kwestii był Ted Cruz, który już w czasie kampanii wyborczej 2016 roku nazywał go „patologicznym kłamcą”. Rand Paul określał go jako „deluzjonalnego narcyza”. Po objęciu urzędu, jego zdrowie psychiczne stało się tematem rozmów w samej administracji. Osoby pracujące w Białym Domu nie były pewne, czy Trump jest rzeczywiście „szalony”, czy też świadomie podejmuje działania, które mają na celu manipulowanie opinią publiczną i utrzymywanie swojej władzy. Niektórzy uważali go za „szaleńca”, inni za człowieka, który po prostu znał metody, jak utrzymywać się na powierzchni politycznej, a jego zachowanie było niczym więcej jak grą psychologiczną.
Specjaliści z zakresu zdrowia psychicznego byli podzieleni. Część z nich, jak Dr. Bandy Lee z Yale, twierdzili, że Trump stanowi zagrożenie zdrowia publicznego i wymagają ostrzeżenia, mimo że nie mieli z nim bezpośredniego kontaktu terapeutycznego. W 2017 roku ukazała się książka „The Dangerous Case of Donald Trump”, w której 27 profesjonalistów wskazało na szereg problemów psychicznych u prezydenta, w tym wyraźne cechy narcystyczne. Była to reakcja na „Zasadę Goldwatera” z 1964 roku, która zabraniała psychiatrze diagnozowania osób, które nie były jego pacjentami. Wiele osób w administracji, w tym John Kelly, szefa gabinetu, z rosnącym niepokojem obserwowało zachowanie prezydenta. Kelly, który przez pewien czas kierował Białym Domem, przyznawał, że jego zachowanie stwarzało wrażenie osoby, która nie tylko ignoruje istotne informacje, ale również odmawia ich przyswajania.
Na przykład w 2018 roku Trump podczas spotkania z liderami krajów bałtyckich pomylił je z krajami bałkańskimi, a później próbował wyjaśnić tę pomyłkę, odniesieniem do wybuchu I wojny światowej. To właśnie takie przypadki sprawiały, że wielu urzędników zaczęło zastanawiać się nad jego zdolnościami intelektualnymi i oceniać jego decyzje jako nieodpowiedzialne. Kelly stwierdził, że problem nie polegał na tym, że Trump nie odróżniał dobra od zła, ale na tym, że podejmował zawsze błędne decyzje, mimo dostępnych mu informacji.
W administracji niejednokrotnie pojawiały się rozmowy na temat zastosowania Dwudziestego Piątego Poprawki do Konstytucji, która pozwalałaby na czasowe usunięcie prezydenta z urzędu w przypadku jego niemożności pełnienia funkcji. Choć poprawka ta została stworzona w kontekście chorób fizycznych, to niektóre osoby w administracji zaczęły rozważać jej zastosowanie w kontekście coraz bardziej niepokojącego stanu psychicznego Trumpa. Warto jednak zauważyć, że ta dyskusja była równie kontrowersyjna, co sama kwestia oceny jego kondycji psychicznej. Na tej podstawie trudno nie zauważyć, że prezydentura Trumpa stała się wyjątkową sytuacją na arenie politycznej, gdzie zdrowie psychiczne głowy państwa stało się centralnym tematem debaty publicznej.
Czy Merkel zrujnowała plany Trumpa, odmawiając G7?
Decyzja Angeli Merkel o nieuczestniczeniu w szczycie G7, który Donald Trump próbował zorganizować w Waszyngtonie w czerwcu 2020 roku, stała się punktem zapalnym w napiętych stosunkach amerykańsko-niemieckich. Niemiecka kanclerz, argumentując trudnościami wynikającymi z pandemii COVID-19, poinformowała Trumpa o swojej decyzji w telefonicznej rozmowie. “Nie, nie pojawię się,” powiedziała Merkel, podkreślając, że w Niemczech i Europie obowiązują określone zasady, których nie zamierza ignorować. Reakcja prezydenta USA była natychmiastowa: zaczął naciskać, próbując przekonać Merkel, by zmieniła zdanie, a kiedy to się nie udało, zwrócił się do Emmanuela Macrona, by ten przekonał niemiecką liderkę. Ostatecznie, gdy Trump nie uzyskał zamierzonych rezultatów, ogłosił odwołanie całego szczytu G7.
To wydarzenie miało daleko idące konsekwencje. Wkrótce po niepowodzeniu w sprawie szczytu, Trump postanowił zastosować represje wobec Niemiec, wydając rozkaz wycofania dziesięciu tysięcy amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Niemczech. Decyzja ta była reakcją na odmowę Merkel, która w oczach Trumpa stała się symbolem nieposłuszeństwa. Rozkaz wycofania żołnierzy, wydany na początku czerwca, nie był wynikiem żadnej formalnej analizy czy oceny sytuacji wojskowej. To był gest impulsu, wymierzony w niemiecką kanclerz, który miał zaszkodzić nie tylko Niemcom, ale także wzmocnić pozycję Trumpa na krajowej scenie politycznej, szczególnie w obliczu nadchodzących wyborów.
Decyzja Trumpa, mimo że była motywowana emocjami, miała poważne konsekwencje geopolityczne. Wojska amerykańskie stacjonujące w Niemczech nie miały bowiem na celu tylko ochrony tego kraju, ale były częścią strategicznej obecności USA w Europie i na Bliskim Wschodzie. Niemiecka ziemia była jednym z głównych punktów logistycznych dla amerykańskich operacji wojskowych, stanowiąc centrum dowodzenia dla Europy i Afryki oraz główną bazę medyczną dla amerykańskich żołnierzy stacjonujących poza Stanami Zjednoczonymi. A mimo to, Trump podjął decyzję o ich wycofaniu, argumentując, że Niemcy nie ponoszą wystarczających kosztów na utrzymanie tych sił. Jego retoryka o “wspieraniu NATO” i “wzmacnianiu odstraszania Rosji” była formalnym próbą uzasadnienia decyzji, która w rzeczywistości wynikała z osobistego niezadowolenia z postawy Merkel. W rozmowie z mediami Trump objaśnił, że żołnierze stacjonujący w Niemczech są tam po to, by chronić ten kraj, a skoro Niemcy nie płacą za ich obecność, nie ma sensu ich tam utrzymywać.
Decyzja o wycofaniu wojsk, która w założeniu miała być wyrazem siły, mogła również wprowadzić niepokój wśród amerykańskich sojuszników, a w szczególności wśród Niemców i innych krajów NATO. W Europie zrozumiano, że taki ruch mógłby wzmocnić Rosję i sprawić, że Trump wyśle sygnał o braku zaangażowania Stanów Zjednoczonych w europejskie bezpieczeństwo. Ważne jest, by dostrzec, że decyzje Trumpa, motywowane emocjami, mogły mieć długofalowe skutki dla amerykańskich relacji z Niemcami i NATO. W tym kontekście postawa Merkel, która zdecydowała się nie spotkać z Trumpem, okazała się znaczącą próbą utrzymania europejskiego porządku w obliczu chaotycznej polityki amerykańskiej.
Decyzje podejmowane przez Trumpa były jednak również wyrazem jego ogólnej polityki, która dążyła do osłabienia sojuszy międzynarodowych w imię rzekomej ochrony interesów narodowych. W tym kontekście ważne jest zrozumienie, że nie tylko Niemcy były celem tych represji, ale i cała struktura międzynarodowa, która stawała się dla Trumpa przeszkodą w realizacji jego ambicji politycznych. Ostatecznie, decyzje takie jak ta dotycząca wycofania wojsk były częścią większego obrazu, w którym Trump postrzegał sojusze międzynarodowe jako obciążenie, a nie atut.
Merkel, z kolei, w swojej postawie wobec Trumpa stawiała na pragmatyzm. Jej decyzja o rezygnacji z wyjazdu na szczyt G7 była wymuszona koniecznością zarządzania kryzysem zdrowotnym w Niemczech, ale również wynikała z przekonania, że dalsze spotkania z Trumpem nie przynoszą żadnych korzyści. W tym sensie Merkel, zamiast angażować się w puste rozmowy, wybrała strategię, która miała na celu ochronę zarówno interesów Niemiec, jak i ich wizerunku na arenie międzynarodowej.
Decyzja Merkel o odmowie spotkania z Trumpem pokazuje również, jak zmieniła się rola liderów na świecie. Zamiast klasycznej dyplomacji opartej na spotkaniach twarzą w twarz, która była charakterystyczna dla wcześniejszych okresów, Merkel w tym przypadku pokazała, że czasami lepiej unikać osobistych konfrontacji, które mogą prowadzić do zaognienia konfliktów. Jej decyzja miała zatem również wymiar symboliczny – była to demonstracja wytrwałości w obliczu presji i oznaka większej niezależności w polityce zagranicznej Niemiec.
Jak polityka wpłynęła na proces rozwoju szczepionek i terapii w czasie pandemii COVID-19?
W początkowych miesiącach pandemii COVID-19, Donald Trump zdawał się szukać szybkich i spektakularnych rozwiązań, które mogłyby zarówno złagodzić kryzys zdrowotny, jak i poprawić jego szanse w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jednym z takich pomysłów była promocja hydroksychlorochiny, której skuteczność w leczeniu COVID-19 była wówczas wątpliwa. Mimo publicznych zapewnień, że zaprzestał jej stosowania w maju, Trump kontynuował przyjmowanie tego leku przez cały okres jesieni, co zostało ujawnione przez wysokiego rangą urzędnika rządowego. Hydroksychlorochina jednak nie rozwiązała problemu pandemii, ani nie ratowała kampanii wyborczej, która stawała się coraz bardziej zależna od wynalezienia szczepionki.
Nadzieje na szybkie rozwiązanie skupiły się na Operacji Warp Speed – inicjatywie wartą 18 miliardów dolarów, mającej na celu przyspieszenie rozwoju i dystrybucji szczepionek. Choć Trump publicznie wspierał projekt, pomysł na tę inicjatywę wyszedł od jednego z urzędników, których prezydent nieustannie krytykował – Petera Marksa, dyrektora Centrum Oceny Biologii i Badań FDA. Marks początkowo nazwał ten projekt „Project Warp Speed” – nawiązując do popularnego serialu „Star Trek”. W miarę upływu czasu Trump stawał się coraz bardziej wyraźny w swoim żądaniu, aby szczepionka była gotowa przed wyborami. Twierdził, że nauka powinna podążać za jego kalendarzem politycznym, a rozwój szczepionki miał być priorytetem, którego nie można opóźniać. W połowie września Trump ogłosił, że szczepionka będzie gotowa w bardzo krótkim czasie, może nawet już w październiku, co miało wzmocnić jego pozycję przed wyborami.
Kiedy okazało się, że potrzebny jest czas na dalsze badania, Trump zaczął szukać innych sposobów na poprawę sytuacji. Po nieudanej promocji hydroksychlorochiny, jego uwagę przyciągnęła terapia osoczem rekonwalescentów, która opierała się na wykorzystaniu osocza krwi osób, które przeszły COVID-19, w celu leczenia chorych. FDA testowało tę metodę, ale Trump wywierał presję, by zatwierdzić ją natychmiast – najlepiej przed rozpoczęciem Konwencji Narodowej Partii Republikańskiej. Kiedy szef FDA, Stephen Hahn, nie wyraził zgody na przyspieszoną akceptację, Trump nie krył swojej frustracji, oskarżając FDA o celowe opóźnianie decyzji, co miało rzekomo sprzyjać przeciwnikom politycznym. Ostatecznie terapia osoczem została zatwierdzona tuż przed konwencją, ale decyzja została ogłoszona z wyraźnym przerysowaniem jej skuteczności, co spotkało się z falą krytyki i podważyło wiarygodność agencji. Hahn, pod ogromnym stresem i naciskiem politycznym, musiał publicznie skorygować błędne informacje, co nie usatysfakcjonowało ani opinii publicznej, ani samego Trumpa.
Po tej sytuacji Hahn zdecydował się na radykalny krok. Choć wcześniej poddawał się naciskom administracji, teraz postanowił działać zgodnie z naukowym podejściem, nie zważając na presję ze strony prezydenta. Jego postawa miała poważne konsekwencje, zarówno dla jego kariery, jak i dla polityki zdrowotnej w USA. Wkrótce jednak Trump, zniecierpliwiony brakiem postępów, wyciągnął polityczną kartę w obliczu zbliżających się wyborów. Jego tweet oskarżający FDA o spiskowanie w celu opóźnienia szczepionki jeszcze bardziej zaognił napięcia. Sytuacja ta miała wpływ nie tylko na wewnętrzne procesy w administracji, ale również na przemiany w branży farmaceutycznej.
Farmaceutyczne giganty, takie jak Pfizer, zaczęły stawiać opór politycznym naciskom ze strony administracji Trumpa. Albert Bourla, dyrektor generalny Pfizera, po oburzeniu związanym z próbami upolitycznienia procesu zatwierdzania szczepionki, zorganizował publiczne oświadczenie, w którym firmy farmaceutyczne zobowiązały się do niezależności od polityki i do zachowania najwyższych standard
Jak Donald Trump Zmienił Amerykańską Politykę: Wpływ Jego Rządów na Partię Republikańską i Kraj
Donald Trump, po czterech latach prezydentury, pozostawił po sobie kraj, który nie jest w stanie powrócić do czasów sprzed jego kadencji. Jego sposób sprawowania władzy, retoryka i działania zmieniły nie tylko kształt Partii Republikańskiej, ale i całą politykę Stanów Zjednoczonych. Chociaż minęły już lata od zakończenia jego pierwszej kadencji, Trump nie zniknął z amerykańskiej polityki. Wręcz przeciwnie – jego wpływ jest nadal odczuwalny, a jego metody i podejście do władzy zostały zaadoptowane przez młodszych polityków, którzy aspirują do kontynuowania jego dziedzictwa. To zmieniło sposób, w jaki postrzegamy amerykańską politykę i rozumienie ról, które pełnią poszczególne instytucje.
Trump, mimo swojego wieku i kontrowersyjnej prezydentury, nie pozostaje w cieniu. Nawet jeśli nie zdecyduje się na kolejną kandydaturę, po sobie zostawia odmienioną Partię Republikańską, której oblicze stało się bardziej agresywne i radykalne. Postacie takie jak Ron DeSantis, Josh Hawley czy Tucker Carlson to tylko niektóre z przykładów polityków, którzy chcą iść w jego ślady, wprowadzając do amerykańskiej polityki nie tylko jego poglądy, ale i styl zarządzania. Jako lider partii, Trump nie zrezygnował ze swojej dominującej roli, mimo że jego bezpośrednie starania o pomścić swoich rywali w wyborach partyjnych w 2022 roku nie przyniosły oczekiwanego efektu. Niemniej jednak, jego wpływ na republikańską politykę pozostał, a niektórzy politycy, nawet jeśli nie zgadzali się z jego poglądami, nauczyli się, jak wykorzystać jego popularność dla własnych korzyści.
W Mar-a-Lago, swoim posiadłości w Florydzie, Trump spędzał czas, wciąż ciesząc się uwielbieniem swoich zwolenników, którzy na każdym kroku okazywali mu podziw. Każde jego wejście do restauracji, przy dźwiękach braw, podkreślało jego status celebryty politycznej, niezależnie od tego, jak zmniejszała się liczba jego publicznych zwolenników. Ta teatralność, z jaką podejmował codzienne obowiązki, zdawała się być nieodłączną częścią jego życia, symbolizującą jego charakterystyczną, nieformalną, ale przy tym pełną rozmachu manierę sprawowania władzy.
Donald Trump rozpoczął swoją prezydenturę od zapowiedzi, że USA wkraczają w erę „amerykańskiego carnage”, w której nowe, brutalne podejście do polityki miało zastąpić dotychczasowy porządek. Przez cztery lata jego administracja przypominała rywalizującą ze sobą grę, w której członkowie jego otoczenia byli bardziej zainteresowani zdobywaniem wpływów niż wypełnianiem tradycyjnych ról rządowych. W Białym Domu nie było miejsca na spójność, a polityka była częściej powiązana z osobistymi ambicjami i preferencjami Trumpa, niż z jakąkolwiek ideologią czy ideą polityczną.
Niezwykła decyzja o zwolnieniu dyrektora FBI, Jamesa Comeya, stała się jednym z kluczowych momentów jego kadencji, który wpłynął na rozpoczęcie dochodzenia Roberta Muellera, zajmującego się badaniem związków Trumpa z Rosją. To wydarzenie obnażyło słabość systemu kontroli władzy, który pod Trumpem coraz bardziej zanikał, a sam prezydent traktował instytucje państwowe jako elementy swojej osobistej gry.
Szczególną cechą Trumpa była jego skłonność do ignorowania klasycznych zasad dyplomacji i relacji międzynarodowych, co wyraźnie widoczne było w jego relacjach z liderami światowymi. Przykład spotkania z Władimirem Putinem w Helsinkach, które wywołało liczne kontrowersje zarówno wśród Republikanów, jak i Demokratów, pokazał, jak daleko Trump posunął się w relacjach z autokratami
Jak Trump stracił kontrolę nad rządem i podważył system równowagi władzy
Jared Kushner, doradca Donalda Trumpa, wiedział, że polityka, którą próbował realizować jego teść, nie spotykała się z jednoznacznym poparciem. Trump początkowo nie był pewny, czy przeforsować zmiany w prawie, które miały umożliwić większe uprawnienia służbom ochrony granic. Sytuacja ta miała swoje kulminacje, zwłaszcza w trakcie najdłuższego w historii amerykańskiego zamknięcia rządu. Kushner wiedział, że mimo przeciwności, najważniejsze jest uzyskanie poparcia Kongresu, aby móc przeforsować swoje pomysły. Z biegiem czasu okazało się, że nawet w obliczu oporu ze strony Demokratów, Trump był gotów podejmować drastyczne kroki, by zrealizować swoje cele polityczne, nie bacząc na skutki tego dla rzeszy obywateli, których dotykały decyzje administracji.
Warto zauważyć, że Kushner, który w tamtym czasie starał się wyciągnąć Trumpa z wielu politycznych pułapek, zauważył, że problem nie leżał tylko w budowie muru granicznego. W rozmowie z kluczowymi doradcami, w tym Kevinem McAleenanem, komisarzem ds. ochrony granic, Kushner uznał, że skuteczniejsze będzie załatwienie kwestii "luk prawnych" w amerykańskim systemie imigracyjnym, które pozwalają na obejście przepisów przez nielegalnych imigrantów. Zdecydowanie bardziej efektywne w walce z nielegalną imigracją okazało się więc zamknięcie tych luk niż fizyczna budowa muru, której efektywność była w najlepszym razie marginalna. Mimo to Trump wciąż upierał się przy murze, licząc na to, że jego realizacja wywoła odpowiednią reakcję wśród jego zwolenników, mimo że wiele osób zauważało już wtedy, iż walka o mur była przede wszystkim symbolem politycznym, a nie rzeczywistym rozwiązaniem kryzysu.
Po wielu nieudanych próbach osiągnięcia porozumienia z Demokratami, doszło do sytuacji, w której Trump postanowił kontynuować swoje działania, nie bacząc na przeszkody. W trakcie trwającego zamknięcia rządu, Trump, obawiając się porażki, zaczął stosować politykę konfrontacji i ostrych retorycznych ataków, które miały podkreślić jego determinację w kwestii budowy muru. Jednym z elementów, który najbardziej rozjuszył Demokratów, była decyzja Trumpa o zorganizowaniu formalnego wystąpienia w Białym Domu, które miało pokazać amerykańskiemu społeczeństwu, jak poważne zagrożenie stanowią nielegalni imigranci.
Kiedy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów, zaproponowała Trumpowi odroczenie jego dorocznego przemówienia do Kongresu, ponieważ niektóre służby ochrony były od

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский