W pewnym momencie McKay zauważył, że dziewczyny zaczynają się ruszać. Jedna po drugiej wchodziły na dziwnie wyglądający statek, przypominający ogromnego wieloryba. Na jego pokładzie stało kilku mężczyzn, ale dziewczyny znikały przez jakiś otwór, jedna po drugiej, aż wszystkie zniknęły. Następnie mężczyźni poszli za nimi. W końcu statek oddalił się od nabrzeża, zaczynając jednocześnie zanurzać się w wodzie. McKay sapnął, a szkła w jego rękach zadrżały — wydawało się, że statek zatonął wraz z całą załogą. Dopiero potem zrozumiał, że musiał oglądać łódź podwodną.

To, co McKay zobaczył, było, oczywiście, końcowym etapem Operacji Boomerang. Dziewczyny rzeczywiście wsiadły na pokład w bikini — decyzja Browna była podyktowana środkami ostrożności, by zapobiec przemycaniu materiałów wybuchowych. Jedno spojrzenie wystarczyło, by upewnić się, że nie miały niczego podejrzanego przy sobie. Dziewczyny były dostarczane jako ostatnie, po towarze, pieniądzach i bagażach striptizerek, które zostały dokładnie sprawdzone przed załadunkiem na okręt. W tym momencie kontradmirał Smite miał nadzieję spotkać Browna osobiście, by spróbować przekonać go do porzucenia szalonego planu. Brown rzeczywiście pojawił się na mostku, by nadzorować załadunek, ale jak tylko Smite zaczął próbować z nim rozmawiać, został przerwany: „Nie jestem zainteresowany twoimi kazaniami, panie Smite.” Gerald z lubością wypowiadał „panie”. „Jeśli nie przestaniesz gadać, dam rozkaz wystrzelenia rakiety w stronę San Diego. Wystarczy, że wypowiem kilka słów, a to będzie martwe miasto.” Smite zamilkł i milczał do końca operacji.

Gdy operacja dobiegła końca, udał się z młodszym asystentem na wybrzeże Atlantyku. Nigdy nie czuł się dobrze na wybrzeżu Pacyfiku, ale teraz wręcz go nienawidził. Kiedy Edward McKay w końcu oderwał wzrok od nabrzeża, miał wrażenie, że śni. Choć jeszcze przed chwilą widział dwudziestkę dziewczyn, teraz zniknęły one pod wodą, jakby nigdy ich nie było. Żałował, że nie zadzwonił do żony, by podzielić się tym widokiem — wspólna zazdrość mogłaby przedłużyć sen. Jednak dziewczyny i łódź podwodna były prawdziwe. Wydawało się, że zorganizowano kolejny konkurs piękności — tym razem podwodny. Coś w tej sprawie było jednak podejrzane. Dlaczego McKay nie widział żadnych ogłoszeń o tym wydarzeniu? Postanowił zadzwonić do „Los Angeles Times”.

Operator po usłyszeniu słowa „ogłoszenie” szybko przekazał go do mężczyzny, który próbował sprzedać mu ćwierćstronową reklamę na następny wtorek. Po długiej rozmowie, w której McKay wyjaśnił, że nie zamierza reklamować strojów kąpielowych, udało mu się dotrzeć do redakcji. Tam dowiedział się, że plaża, którą obserwował, była zamknięta z powodu tajnej operacji wojskowej. Zdecydowanie mogło to mieć związek z łodzią podwodną, ale dwudziestka nagich piękności była najpewniej wytworem męskiej wyobraźni McKaya. McKay poczuł się rozczarowany. Tajna operacja? Tego typu „ćwiczenia” z pewnością miałyby być interesujące, gdyby był młodszy. Ale nie był. Jako podatnik czuł się oburzony, że jego pieniądze są wydawane na takie rzeczy. Opowiedział o tym znajomym, a ci wyśmiali go. Nawet jego żona śmiała się z niego. „Daj Edowi kilka drinków,” powiedziała, „a zobaczy Follies Bergère!” McKay postanowił więcej nie poruszać tego tematu. Tamtej nocy śnił o dwudziestu dziewczynach, które wsiadały na luksusowy jacht, którego był kapitanem. Po obudzeniu się z przyjemności tej podróży nie był już pewien, czy naprawdę widział dwudziestkę piękności i łódź podwodną przez lornetkę, czy może to również był sen. Tak więc Operacja Boomerang pozostała, zgodnie z planem marynarki wojennej, tajemnicą.

Na pokładzie „Polar Lion” panował radosny nastrój. W ciągu dnia napięcie narastało w oczekiwaniu na godzinę „DG” („DG” oznaczało dostawę towarów — tak operacja Boomerang była nazywana na pokładzie). Największe napięcie osiągnęło swoje apogeum, kiedy towar zaczął napływać, a w miarę postępu załadunku napięcie ustąpiło miejsca stopniowej radości, która z czasem przekształciła się w głośną wesołość, gdy dziewczyny w bikini zaczęły wskakiwać do paszczy Lwa. Gdy okręt zatonął i ruszył na zachód, radość wciąż trwała. Nigdy załoga nie stała mocniej za swoim kapitanem niż załoga Lwa stała za Geraldem Brownem. Dziewczyny zostały przyjęte niczym królowe, marynarze prześcigali się, by je uszczęśliwić, oprowadzać po okręcie i pomóc przy rozpakowywaniu. Jednak wkrótce musiały zostać pozostawione w spokoju, by udały się do mesy, gdzie porucznik James Reed zamierzał rozpocząć próby do pierwszego pokazu.

„Teraz żadnych żartów,” powiedział marynarzom. „Czeka nas przedstawienie, które zapisze się na kartach historii sztuki!” Chłopcy zaśmiali się i chóralnie odpowiedzieli: „Aye-aye, sir!” Jedna z dziewczyn powiedziała do drugiej: „O, chyba będziemy musiały ciężko pracować dla tego B N D!”

W międzyczasie Gerald i Bob omawiali budżet „Lwa”. Mieli już pięć milionów dolarów w kasie i musieli zaplanować, co z nimi zrobić. Postanowili dać każdemu marynarzowi premię w wysokości od dziesięciu do dwudziestu tysięcy dolarów, w zależności od rangi. Po odłożeniu tej kwoty w kasie pozostawało prawie cztery miliony dolarów, ale postanowili nie rozdawać wszystkiego naraz — w końcu, jeśli wszyscy dostaną za dużo, niektórzy mogą zapomnieć o lojalności i uciec na pierwszej lepszej okazji.

Warto zauważyć, że cały projekt był obliczony na długoterminowe zyski. Załoga Lwa miała teraz system, który zapewniał jej stabilność finansową i motywację do pozostania na okręcie przez dłuższy czas. Pozostawało jeszcze około półtora miliona dolarów w funduszu, który w tej chwili nie miał jasno określonego celu, ale szybko okazało się, że najważniejsze decyzje były jeszcze przed nimi.

Czy obsesja władzy może zastąpić sens życia?

Gerald, stojąc nad taflą oceanu, miał wrażenie, że wszystko, co otaczało jego panowanie, jest jedynie dekoracją; meblami ustawionymi wokół prawdziwej izby tronowej, jaką była jego łódź podwodna. Słoneczne plaże Santa Catalina, szkło dna łodzi ukazujące rozświetlone łąki morskiej flory, rozbawione bikini — to wszystko było możliwe do zauroczenia, lecz zbyt powierzchowne, by karmić jego ambicję. Dla niego podwodny świat, choć obfity w cudowności natury, nie odbijał niczego z istoty, której pożądał: nie odbijał jego potęgi, ani nie zaspokajał potrzeby, by być przedmiotem podziwu i nienawiści jednocześnie. Człowiek, nie krajobraz, miał stać się lustrem jego wielkości.

Uczynki Geralda miały proste praktyczne oblicze, ale były oplecione teatralną retoryką groźby. Wiadomość wysłana do rządu — gwarancja bezpieczeństwa pojedynczego żołnierza poprzedzona groźbą całkowitego odwetu — była aktem przemocy symbolicznej, próbą transponowania zasady odstraszania strategicznego na pole codziennego rytmu załogi. Odstraszanie, które chroni narody, miało według niego równie dobrze chronić plażę i parę roznegliżowanych dziewcząt. W ten sposób skala moralnej kalkulacji uległa zniekształceniu: abstrakcyjna groźba nuklearna stała się narzędziem szantażu wobec lokalnych władz i mediów.

Plan lądowania, pozornie bezpieczny i starannie zaplanowany, odsłania mechanikę władzy: desant na tratwach, rozprowadzenie cywilnych ubrań, przekazywanie pieniędzy schowanych w paczkach — to kombinacja pragmatyzmu i kamuflażu. To także eksperyment społeczny. Reakcje załogi były różnorodne, jednak to Gerald, obserwator i reżyser, chciał zaktywizować zarówno lojalność, jak i niechęć. Dla niego emocje załogi — podziw niektórych, znudzenie innych, pożądanie i rywalizacja — były zasobami, które można rozdysponować.

Kontakty z lądem ukazały bezradność struktur miejskich i prasowych wobec niecodziennej groźby. Niezdolność do bezpośredniego dotarcia do osoby decyzyjnej, lekceważenie ze strony urzędnika, szyderczy ton redaktora — wszystko to utwierdzało Geralda w przekonaniu o słabości cywilnych instytucji oraz o możliwości wykorzystania mediów jako pola nacisku. Zamiast wyczekiwać reakcji, zdecydował się wysłać bezpośrednie posłaństwo — kobiety, których obecność miała pobudzić ciekawość i skłonić do działania. To zarazem prosty chwyt propagandowy: wystawić ludzi na widok publiczny, zmusić opinię do wyboru — zainteresować się lub odwrócić.

Wszystkie te wydarzenia splatają się z rdzeniem opowieści o tym, jak ambicja jednostki może instrumentalizować instytucje, ciała ludzkie i symbole groźby. Gerald nie kochał morza dla jego własnej urody; kochał łódź jako narzędzie przekuwania strachu w posłuszeństwo i uznanie. Dla niego każdy element scenografii — od plażowej rozrywki po telefony do urzędników — był częścią spektaklu mającego zdominować rzeczywistość.

Dodatkowe materiały niezbędne do pełnego zrozumienia sytuacji obejmują analizę psychologiczną lidera, mechanizmy odstraszania i ich konwersję na relacje interpersonalne, oraz prawne konsekwencje secesji militarnej jednostki od państwa. Istotne jest zrozumienie, że groźba masowego zniszczenia, użyta jako środek lokalnego przymusu, zakłóca etyczne i prawne ramy odpowiedzialności; przekształca politykę bezpieczeństwa w technikę manipulacji. Warto przyjrzeć się dynamice załogi: jak dostęp do zakazanych przyjemności zmienia hierarchie, co decyduje o lojalności, a co o oporze. Należy także uwzględnić rolę mediów i administracji miejskiej — ich możliwości reagowania, ale też mechanizmy bagatelizowania zagrożeń niezwykłych. Wreszcie, uzupełnieniem powinien być kontekst techniczny działania jednostek podwodnych: ograniczenia operacyjne, możliwość ukrywania się na dystans od brzegu, i logistyczne realia transportu ludzi i dóbr, które determinują szanse powodzenia podobnych zamierzeń.

Jak Peter Schumacher chciał ocalić świat przed grzechem?

„Nie podążaj za barbarzyńcami!” – krzyknął, lecz Barbara, jakby go nie słyszała, tańczyła w rytm muzyki, ubrana w strój, który bardziej pasowałby do tancerki kabaretowej niż do żony misjonarza. Kobiety z plemienia zniknęły, a jej towarzyszkami stały się egzotycznie odziane dziewczyny. Scena już nie przypominała Afryki, lecz Paryż, a Peter nie był misjonarzem, lecz oficerem sił powietrznych, siedzącym w nocnym klubie i pijącym szampana – podanego w butelkach po Coca-Coli. Barbara uśmiechała się do niego, a on właśnie podnosił szklankę, by wznieść toast, kiedy rozległ się straszliwy śmiech, który zamroził krew w żyłach. Na scenę wyskoczył chłopak z windy, z rogatą głową, drżący ze śmiechu, patrzący prosto w oczy Petera. Odwrócił się do Barbary i powiedział: „Proszę, pójdź za mną do Hell Express.”

Barbara posłusznie podążyła, a Peter, z przerażeniem i gniewem, uderzył kieliszkiem w stół i pobiegł za nimi. Biegł przez długi korytarz, ale choć starał się z całych sił, nie mógł ich dogonić. Krzyk Barbary, dobiegający z zamykającej się windy, obudził go. I choć mogło się to wydawać końcem koszmaru, Peter nie traktował snów jako jedynie zniekształconych odbić przeszłych doświadczeń. Dla niego były one komunikatami od samego Boga, boskimi wskazówkami, które należało odczytać i na które należało odpowiedzieć. Ten koszmar miał swoje głębokie znaczenie, musiał go rozwiązać.

Skupił się na śnie i zobaczył, jak Barbara kusi go tańcem, lecz odczuł jedynie żądzę, by znów ją przytulić, poczuć, że należy do niego. Wtedy jednak odrzucił te myśli. Były one pokusą szatana, próbą sprowadzenia go na złą drogę, do grzesznych, prywatnych pragnień. Peter przypomniał sobie ten straszliwy śmiech i wzdrygnął się. Barbara była jedynie symbolem, symbolem barbarzyńskiego, niechrześcijańskiego świata, symbolem bezbożnej i grzesznej rozrywki, jaką oferowały kabarety – mężczyźni pijący szampana, a dziewczyny rozpalające ich cielesne pożądania. Hell Express, upadek w otchłań potępienia!

Skąd jednak ten szampan? Pewnie dlatego, że wszystko działo się w Paryżu. Peter przypomniał sobie wiadomości o francuskim dramacie, który szydził z Krucjaty Nuklearnej. Paryż i Francja były zatem grzeszne – słyszał wiele opowieści o rozwiązłości i braku umiaru Francuzów. Paryż? Tak, to brama do piekła! To dlatego Barbara tańczyła w kabarecie w Paryżu. To dlatego diabeł pojawił się tam, by zaprosić ją do Hell Express. To dlatego Barbara wołała do Petera z Paryża, by ocalił ją od potępienia. Teraz wszystko stawało się jasne.

Peter widział siebie w zbroi, niczym średniowieczny krzyżowiec, stawiającego czoła satanistycznej windzie. W prawej ręce trzymał lśniący rakietowy pocisk, a w lewej megafon, przez który wykrzykiwał: „Otwórz te drzwi, albo rzucę tę rakietę prosto do piekła!” Winda znów się otworzyła, a Barbara, z wyciągniętymi rękami, stanęła na progu. Czy to znowu sen? Nie miało to znaczenia. Sen czy nie, wola Boża była teraz jasna. Jego misją nie było tylko ocalenie Ameryki przed potępieniem, ale i całego świata.

Peter Schumacher skorzystał z biur amerykańskiego Departamentu Stanu, by ogłosić ultimatum Francji i innym krajom Zachodniej Europy. Grożąc zniszczeniem Waszyngtonu, Departament wysłał jego przesłanie, dokładnie w słowach Petera, przez amerykańskich ambasadorów do europejskich stolic. Ambasadorowie mieli trudne zadanie. Oczywiście przekazywali ultimatum z pełnymi przeprosinami i wyjaśnieniami, w których podkreślali niemożność, ale jednocześnie nieuniknioność sytuacji, w jakiej znalazł się Zachodni Świat. Francuzi, w szczególności, byli wściekli, ponieważ Schumacher nazwał ich kraj najbardziej skorumpowanym na świecie, a Paryż bramą do piekła. Pomimo protestów, żadne z europejskich rządów nie odważyło się stawić czoła Krzyżowcom Nuklearnym. Nikt nie chciał ryzykować, by zobaczyć Paryż w płomieniach, nawet jeśli udałoby się ewakuować miasto.

Wkrótce po tym, jak przeprowadzono prohibicję, Peter, chcąc upewnić się, że Europa Zachodnia trzyma się zasad chrześcijańskich, wysłał swoich ludzi na inspekcję. Ośmiu z nich miało odbyć podróż po miastach Europy, kontrolując, czy przestrzegają one zasad, które nakazał Peter. Latając z miasta do miasta, Krzyżowcy stali się stałymi bywalcami w Paryżu, Londynie, Hamburgu. Wkrótce potem Peter, czując, że oczyścił już Europę z grzechu, zwrócił swoją uwagę na Amerykę Łacińską, a dokładniej na Meksyk, gdzie niektórzy mieszkańcy przygranicznych miejscowości czerpali korzyści z Krucjaty Nuklearnej. Oczywiście nie obyło się bez oburzenia. W Meksyku, zaledwie po drugiej stronie granicy, prosperowały kluby nocne, które oferowały to, czego zabrakło w Stanach Zjednoczonych – wolność do picia alkoholu i uczestniczenia w zakazanych widowiskach. Jeden z amerykańskich właścicieli klubów, przenosząc swoją działalność do Meksyku, otworzył klub o nazwie „Pedro’s”. Na drzwiach wisiał napis: „Pedro nie jest szewcem. Ty naprawiasz swoje dusze. Pedro dostarcza towarzystwa”.

W ten sposób Peter Schumacher starał się przywrócić porządek w świecie, gdzie każdy dzień zbliżał go do celu, którym było uwolnienie ludzkości od grzechu.