Ciało istot, które spotkałem, lśniło, jakby było otoczone jakąś formą zbroi. Ich głowy wyposażone były w wysokie, zakrzywione przydatki o opalizujących barwach, które unosiły się nad nimi niczym fantastyczne pióra. Mogły to być czułki bądź inne organy zmysłów, zupełnie nowego rodzaju. Zadrżałem z ekscytacji i zachwytu, kontynuując swoją wędrówkę przez gęstwinę, pełną intensywnych, kolorowych roślin. W miarę jak postępowałem, po raz pierwszy zauważyłem, że nie było cienia nigdzie. Światło pochodziło ze wszystkich stron, z tej bezsłonecznej bursztynowej przestrzeni, oświetlając wszystko miękką, jednolitą jasnością. Wszędzie panowała cisza, nieruchomość. Nie było śladów ptaków, owadów ani zwierząt.

Kiedy zbliżałem się do miasta (według mojego szacunku odległości w tym miejscu, gdzie proporcje przedmiotów były obce mojemu umysłowi), poczułem najpierw coś, co dało się odczuć raczej jako wibrację niż dźwięk. Było to dziwne, przejmujące drżenie, coś, co wywoływało w moich nerwach dziwny niepokój, jakby jakaś nieznana siła, emanacja przepływała przez moje ciało. Wkrótce po tym, jak odczułem ten niepokój, usłyszałem melodię.

Dźwięk był delikatny, oddalony, jakby wypływał z samego serca tytanicznego miasta. Melodia była przeszywająco słodka, momentami przypominając śpiew kobiecego głosu o nieziemskiej barwie, której żadna ludzka twarz nie mogła oddać. Tonacja była wysoka, nieustannie podtrzymywana, jakby dźwięki z odległych gwiazd zostały przetłumaczone na muzykę. Zwykle nie jestem zbyt wrażliwy na muzykę, zostałem nawet skrytykowany za brak głębszych reakcji na nią. Jednak w tym przypadku dźwięk wywierał na mnie niezwykłe wrażenie. Byłem hipnotyzowany. Dźwięk nie tylko przyciągał mnie do siebie, ale przenikał moją świadomość, wprowadzając mnie w stan powolnej, narkotycznej otępiałości.

To, co w tej muzyce było najdziwniejsze, to sposób, w jaki wywoływała we mnie uczucie przestrzeni, nieosiągalnych wysokości, nadludzkiej wolności, ekscytacji, jakby obiecywała spełnienie marzeń, które ledwie wyobrażałem sobie w swoich najśmielszych snach. Zbliżałem się do bram miasta, zauważając jego olbrzymie, monumentalne mury i perfekcyjne łączenia gigantycznych bloków. Wkrótce stanąłem przy ogromnej bramie, która mogła pomieścić istoty nieznanych rozmiarów. Nie było żadnych strażników, a kilka z tych lśniących istot przechodziło obok mnie i wchodziło do miasta.

Zbliżając się do wejścia, dostrzegłem, że muzyka staje się coraz bardziej intensywna. Chciałem uciec, walczyłem z tym przyciągającym mnie czarem, ale czułem, że jest to walka z czymś, co miało silniejszą moc. Z trudem udało mi się oderwać od tej niezwykłej siły i powoli wróciłem na drogę powrotną, ale przez cały czas kusiła mnie chęć ponownego podjęcia tej podróży. Po kilku dniach wróciłem tam znowu, mając nadzieję, że będę w stanie oprzeć się tej muzyce. Miałem nawet przygotowaną watę, by zatkać uszy, jeśli dźwięk stanie się zbyt silny. Jednak ponownie zostałem wciągnięty w jej magiczny rytm.

Przekroczyłem bramę i stanąłem w obliczu samego serca miasta. Czułem się jak mrówka wśród gigantycznych kolumn, obelisków i ścian, które zdawały się sięgać nieba. Miasto było pełne tajemnic, a jego mieszkańcy – istoty, które z trudem można opisać słowami. Wielu z nich miało wygląd podobny do gigantów, ich ciała były masywne, a ich ruchy powolne, jakby każdy ich krok miał głębsze, hieratyczne znaczenie. Zatrzymałem się przy grupie tych gigantów. Ich ciała były masywne jak kariatydy, a oczy pełne tajemnic. Ich twarze były pozbawione emocji, a wargi nie wydawały żadnego dźwięku. Nie zwrócili na mnie uwagi, jakby moje istnienie było zupełnie nieistotne.

Przemieszczałem się wśród tej ludzkiej i nie-ludzkiej wielkości, powoli, coraz głębiej wchodząc w labirynt monumentalnych budowli, których geometryczne formy były tak wyraźnie inne od tego, co znałem. Zaczynałem zauważać, jak muzyka zaczyna nabierać nowego tempa, jak jej echo rośnie w siłę. W końcu znalazłem się w miejscu, które było sercem tej dziwnej, obcej cywilizacji – w ogromnej przestrzeni, na której środku stał jeszcze większy, monumentalny budynek, wokół którego krążyły istoty z innych światów. Muzyka, która płynęła z jego wnętrza, była już nie tylko magnetyczna, ale wręcz nalegała, bym wszedł do środka. Czułem się jak ktoś, kto zbliża się do tajemnego sanktuarium, gdzie powoli odkrywa się coś, co wykracza poza zrozumienie.

Byłem jedną z wielu istot, które weszły do tego miejsca, pełnego tajemniczych symboli i niezrozumiałych rzeźb. Jednak wśród nich byłem tylko drobnym elementem większej całości, w której każda jednostka – mimo swojej obcości i dziwności – wydawała się być naturalną częścią tego mistycznego świata.

Miasto, choć piękne, było przede wszystkim miejscem, które w swoim oddziaływaniu na przybysza wytwarzało psychologiczny i emocjonalny stan głębokiego transu. To doświadczenie nie było jedynie podróżą do nowego wymiaru, ale również procesem wewnętrznej przemiany, w której muzyka, struktura i istoty zamieszkujące to miejsce odgrywały rolę wykraczającą poza fizyczną przestrzeń.

Jakie ryzyko niesie wybór roli turysty, odkrywcy lub infiltratora w obcym miejscu?

Wzrok pełen zdumienia i zachwytu pada na miejsce, gdzie wśród innych zjawisk wyróżnia się ogromny blok lodu, otoczony pościelą ozdobną, jakby stanowił centralny punkt w spektakularnej scenie. Z oddali słychać wołanie: "Patagonia!", jakby to słowo miało w sobie klucz do rozwiązań, które zmieniają sens postrzeganego świata. Ale co naprawdę oznacza to miejsce? Przez chwilę stajemy się uczestnikami zamkniętego w sobie świata, który nie tłumaczy się łatwo. Atmosfera narasta, a na scenie pojawia się biskup w mitrze, który z pełnym entuzjazmem wygłasza modlitwy, błogosławiąc zgromadzonych. "Zapomnijcie o swoich grzechach! Zlikwidujcie długi! Wszystko jest nowe! Wszystko jest dobre!" Jego figura, wysoka i chwiejąca się na skraju sił, przywodzi na myśl bliskiego człowieka, z którym niegdyś dzieliło się troski, ale w tej chwili nawet to odległe wspomnienie nie budzi większego sensu. W tym miejscu nie ma miejsca na prywatne refleksje.

Dalsza część sceny ukazuje monumentalną rzeźbę, wyrzeźbioną z czarnego kamienia, przedstawiającą postać człowieka o spokojnym, zamyślonym wyrazie twarzy. Figura przypomina figurę władcy z odległych czasów – niestrudzonego lidera, który nie zna wątpliwości. Jest to pomnik, który wyraża pewność siebie, ale też przeznaczenie – nieuniknione i ostateczne. Choć nie wszyscy podzielają ten pogląd, w atmosferze napięcia niektórzy stawiają zakłady, kiedy ten posąg, postać władcy, zostanie w końcu przewrócony przez burzę. Gdzieś w tłumie ktoś rzuca, że w bliskiej przyszłości zniknie, że "zimowa burza" przyniesie zapowiadany koniec, ale inni utrzymują, że będzie trwał do momentu "wypadków", zgodnie z przewidywaniami. Oto miejsce, w którym każda decyzja ma swoje konsekwencje, ale nawet te rozmowy stają się tylko tłem dla większego, nierozwiązywalnego zagadnienia.

Kiedy zatem stajemy przed takimi doświadczeniami, konieczność dokonania wyboru staje się nieuchronna. Jaka rola czeka na nas w nieznanym świecie? Często w podróżach, zanim jeszcze postawimy stopę w nowym miejscu, zostajemy uprzedzeni o konieczności podjęcia decyzji o roli, jaką przyjmiemy – turysty, odkrywcy czy infiltratora.

Bycie turystą oznacza wybranie najłatwiejszej drogi. Jest to wybór, który na początku wydaje się najprostszym, jednak z biegiem czasu okazuje się najbardziej jałowym, a w pewnym sensie także najbardziej niebezpiecznym. Turyści, nieodmiennie traktowani są z góry, postrzegani jako ludzie powierzchowni, niezdolni do wnikliwego zrozumienia. Mając w ręku przewodniki turystyczne, aparaty fotograficzne, ograniczają się jedynie do oglądania powierzchni rzeczywistości. Wkrótce nawet te wyjazdy zaczynają wydawać się pustymi rytuałami. Wszystko w końcu staje się jednym: hotel, przewoźnicy, przewodnicy turystyczni, muzea i rynki. W efekcie podróży tylko zyskujesz to, co zostało już wcześniej skonsumowane przez innych.

Alternatywa? Być odkrywcą. Rola pełna odwagi, może nawet zuchwałości. Zanim wkroczysz w nieznane, jesteś pełen pewności siebie. Odkrywca zmierza po coś, co ma być tylko jego, coś, czego nikt inny nie dostrzegł. Ale ta droga nie jest bez ryzyka. Będziesz obawiany, nienawidzony przez tych, którzy nie potrafią zrozumieć twojego celu. Tylko powierzchowność nie jest największym zagrożeniem. Ostatni odkrywcy, tacy jak Magellan czy Kapitan Cook, pozostali na zawsze w miejscach, które nie chciały ich przyjąć. Ich ambicje zostały zapłacone najwyższą ceną.

I w końcu najtrudniejszy, ale jednocześnie najbardziej satysfakcjonujący wybór: infiltrator. Bycie infiltratorem oznacza działanie w cieniu, przebywanie wśród obcych, ale z pełnym przekonaniem, że nigdy nie możesz dać się poznać. Cała twoja tożsamość jest ukryta, a umiejętność dostosowania się do nowego miejsca – bez zbędnych pytań, bez pokazania, że jesteś czymś obcym – stanowi fundament tego, jak przetrwać. Jesteś częścią społeczności, ale nie możesz nigdy pozwolić, aby inni odkryli, kim naprawdę jesteś. To skomplikowana, pełna niebezpieczeństw gra, bo choć przez jakiś czas będziesz chroniony przez swoją kamuflaż, zawsze znajdzie się ktoś, kto odkryje twoją prawdziwą tożsamość. Kiedy tak się stanie, wszystkie relacje z tym miejscem mogą się zakończyć w sposób nieoczekiwany.

Zatem czym różni się bycie turystą, odkrywcą czy infiltratorem? Przede wszystkim tym, co naprawdę chcesz znaleźć w obcym świecie. Czego poszukujesz? I jaka cena jest do zapłacenia za to, co odkryjesz?

Jak Cameron stał się podróżnikiem w innych światach?

Cameron stoi w zupełnie obcym miejscu, które kiedyś było jego domem, a teraz nie przypomina niczego, co znał. Zniknęły domy, nie ma już sąsiednich ulic, a las eukaliptusowy, który kiedyś wznosił się na wzgórze, zniknął. Cała ta przestrzeń, która niegdyś była pełna miejskiego życia i charakterystycznych widoków, teraz jest pustką. Tam, gdzie kiedyś były Oakland i Berkeley, teraz tylko prowizoryczne szałasy. Zamiast słynnego mostu Golden Gate, Cameron widzi jedynie otwartą przestrzeń, a w oddali nic nie przypomina wielkiego miasta.

Przemiany, których doświadczył, są absolutne. Wszystko zniknęło, a jedynym, co pozostało, jest poczucie pustki, które przepełnia jego umysł. W tej nowej rzeczywistości, w której nie ma niczego, co by mogło wskazywać na dawny świat, Cameron zaczyna zadawać sobie pytanie: co się stało? Czy to nowy świat, czy po prostu starý zniknął? Stojąc w tym pustkowiu, Cameron zaczyna odczuwać, że coś się zmieniło w jego życiu, jakby granice jego rzeczywistości zostały zatrząsione.

To, co wydaje się być najważniejsze w tej chwili, to zrozumienie, że świat, który znamy, jest w zasadzie efemeryczny. Jeśli chcesz zmienić swoje życie, nie musisz czekać na zewnętrzne zmiany. Możesz po prostu wypuścić to, co cię wiąże, i stworzyć nową przestrzeń, nową tożsamość. Jak powiedział staruszek, wszystko, co musisz zrobić, to puścić to, czego nie chcesz. Zrezygnować z przeszłości, ze wspomnień, ze wszystkiego, co cię obciąża, i zacząć nową podróż.

Cameron przekonuje się, że jego życie jest teraz kwestią wyboru, a rzeczywistość wokół niego jest płynna, zmienna. Zdał sobie sprawę, że życie jest niczym innym jak podróżą przez różne światy. Jeśli jeden świat przestaje ci pasować, możesz przejść do innego, do nowej rzeczywistości, do nowej tożsamości, do nowego „ja”. A jednak ten nowy świat, który odkrywa Cameron, jest pełen trudnych wyborów, które stają przed nim. Choć zewnętrznie nic się nie zmieniło, jego postrzeganie świata jest całkowicie inne. I choć zdaje się, że jest w zupełnie nowym miejscu, w jego umyśle wciąż pozostaje pytanie: „Co się stało z tym wszystkim?”

Wkrótce spotyka drugiego człowieka, który wygląda niemal identycznie jak on. Ta postać, ubrana w skórzany strój, przypomina Camero­nowi jego własne odbicie. Patrzą na siebie w milczeniu, jakby potwierdzając fakt, że są nie tylko podobni, ale wręcz są jednym i tym samym – z dwóch różnych światów. Wymiana zdań jest minimalna, a ich rozmowa nie prowadzi do niczego konkretnego. Jednak w tym spotkaniu Cameron zaczyna zauważać, że jego poczucie łączności z tym człowiekiem nie jest takie, jak się początkowo wydawało. Pomimo wspólnej tożsamości, tego samego wyglądu, nie potrafi się z nim porozumieć. Napięcie w atmosferze zaczyna rosnąć, a sam Cameron zaczyna rozumieć, że nie tylko on się zmienił – zmienił się także cały świat wokół niego. Czuje, że coś w tym spotkaniu nie pasuje, że prawdziwe połączenie między nimi jest niemożliwe.

Ostatecznie, choć poczucie tożsamości i łączności z drugim człowiekiem jest silne, to nie jest to wystarczające, by w pełni nawiązać kontakt. W końcu rozmowa kończy się gwałtownie, a tajemniczy mężczyzna, który wygląda jak on, odjeżdża. Zostaje tylko niepokój, poczucie, że coś ważnego zostało zrozumiane, lecz nigdy nie zostało wyjaśnione. Cameron, pełen strachu i współczucia, zaczyna dostrzegać, jak niewiele może się zmienić w jego postrzeganiu siebie samego, nawet jeśli spotka kogoś, kto wydaje się być jego lustrem.

W tym nowym świecie, w którym nic nie jest stałe, Cameron staje przed kolejnym wyzwaniem: starać się odnaleźć sens w nieustannych podróżach, w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Musi zrozumieć, że jedynym, co może kontrolować, jest to, jak postrzega siebie i jak buduje swoją tożsamość. Życie jest jedną wielką podróżą, a niejednoznaczność i zmienność stanowią integralną część tej wędrówki. Być może to, co najbardziej potrzebne w tym świecie, to gotowość do zmiany, elastyczność umysłu, która pozwala zaakceptować, że nic nie jest stałe, a jedynym stałym elementem jest ruch.

Jak wyobrazić sobie alternatywną rzeczywistość po zwycięstwie III Rzeszy?

Wśród spustoszeń, jakie pozostawiła po sobie wojna, jedno z najbardziej intrygujących pytań dotyczy tego, jak wyglądałaby nasza rzeczywistość, gdyby wojna potoczyła się inaczej. Co by się stało, gdyby III Rzesza wygrała? To pytanie od lat nurtuje nie tylko historyków, ale i twórców literatury, filmów oraz innych dzieł sztuki. W wielu z tych wyobrażeń, przełomowe momenty historii są przekształcone w alternatywne wersje, w których Niemcy triumfują, a świat staje na głowie. W takiej alternatywnej rzeczywistości znajdujemy się w San Francisco, mieście pełnym nieoczekiwanych kontrastów.

W tej wyimaginowanej wizji, miasto, które powinno być symbolem postępu, jest wciąż zatopione w dawnej, niezmiennej wersji. Zamiast nowoczesnych drapaczy chmur, jakich można by się spodziewać w zindustrializowanej Ameryce lat 70., widać tu tylko mniejsze budowle, a na ulicach panuje niepokojąca cisza. Brakuje znaków cywilizacji, które znamy z obecnych czasów, a mężczyźni uśmiechają się na zdjęciach, choć rzeczywistość, w której żyją, pełna jest przemocy i brutalnych decyzji.

Wyobrażenie o tym, jak mógłby wyglądać świat po zwycięstwie Hitlera, jest pełne niepokojących sprzeczności. Z jednej strony pojawiają się obrazy przerażenia, jak gdyby całe miasto było zaklęte w krwawym rytuale niekończącej się wojny. Z drugiej, pojawiają się wyraźne ślady cywilizacji, choć deformowane przez krwawe wpływy III Rzeszy. Zastanawiające jest to, jak w tym świecie przetrwałby człowiek, jaką rolę odegrałby w nim patriotyzm, poświęcenie, a co najważniejsze – miłość i empatia. Możliwość wyobrażenia sobie tej alternatywnej wersji rzeczywistości może nieść ze sobą szereg pytań o naszą zdolność do przetrwania w obliczu nieznanych nam zagrożeń.

Dystopijne obrazy, które wkraczają do naszej wyobraźni, opierają się na przerażającej świadomości, że w tej rzeczywistości nie ma miejsca na miłość. Chociaż postacie z tego świata zdają się mieć pragnienia, które są ludzkiemu sercu najbliższe, to jednak w tym wymiarze są one niemalże martwe, ich ciała wycieńczone, ich dusze pozbawione nadziei. W tej alternatywnej rzeczywistości nie istnieje pojęcie współczucia, a jakiekolwiek próby interakcji wydają się być niemożliwe.

Ten stan rzeczy ma swoje odzwierciedlenie w sposobie, w jaki ludzie postrzegają siebie nawzajem. Główny bohater, wchodząc w ten świat, ma wrażenie, że jest turystą w kraju pełnym żalu, cierpienia, i braku jakiejkolwiek formy odkupienia. Zamiast szukać odpowiedzi, patrzy na te postacie, których ciała są obciążone wspomnieniem katastrofy, i zadaje sobie pytanie, czy naprawdę może coś dla nich zrobić. Jego bezsilność, niemożność oddania im czegokolwiek wartościowego, przytłacza go, a obraz tych postaci staje się dla niego czymś bardziej męczącym, niż motywującym do działania.

W tym świecie nie ma już żadnych mostów łączących przeszłość z przyszłością. Istnieje tylko zimna, martwa przestrzeń, gdzie nie ma miejsca na łzy. Każdy gest, każde spojrzenie jest zdane na pustkę. Niemniej jednak, mimo że ta rzeczywistość jest pełna rozpaczy, to pozostaje jedno pytanie: co by się stało, gdyby ludzie w tej alternatywnej rzeczywistości jednak starali się powrócić do siebie nawzajem? Może nie od razu w pełni, może nie w sposób, jakiego byśmy oczekiwali, ale czy istnieje jakiekolwiek światełko w tunelu, które pozwoliłoby im odbudować to, co zostało zniszczone?

Tego rodzaju rozważania pozwalają zrozumieć, jak potężna jest nasza wyobraźnia i jak wielką rolę w naszej codziennej egzystencji pełnią alternatywne historie. Zamiast jedynie analizować to, co mogło się wydarzyć, możemy zastanowić się, co moglibyśmy zrobić, by zmienić bieg historii. Istnieje wiele możliwych ścieżek, które mogą prowadzić nas do lepszego zrozumienia tego, kim jesteśmy i jak bardzo zależymy od świata, który tworzymy. Czasami to, co wydaje się niemożliwe, może być początkiem nowej drogi.