Przyjęcie zmian, które zaszły w społeczności dawniej uważanej za jednorodną, stało się kwestią, którą wielu Amerykanów – zwłaszcza tych o tradycyjnych przekonaniach chrześcijańskich – postrzega jako atak na wartości, które definiują ich tożsamość. Zmiany, które miały miejsce w amerykańskim społeczeństwie w ostatnich dekadach, nie były tylko efektem naturalnego rozwoju. Były one popierane przez władze, co wzmacniało poczucie, że rząd wspiera roszczenia grup, które nie są uważane za „godne” takiej uwagi. W tej narracji leży silne poczucie, że fundamentalne wartości moralne, które przez całe życie były fundamentem tożsamości, zostały zagrożone przez zmiany społeczne, których nie da się zignorować.

Doświadczenie, o którym mowa, jest pełne wewnętrznego oporu i niezgody wobec tego, co postrzegane jest jako nieuzasadnione oskarżenia. Walka o prawa obywatelskie osób homoseksualnych, która była postrzegana jako bezpośredni atak na rodzinę i wartości chrześcijańskie, często prowadziła do głębokiego poczucia zagrożenia wśród tych, którzy czuli się związani z tradycyjnym porządkiem społecznym. To poczucie niepokoju o wartości, które są tak mocno zakorzenione w wychowaniu, wyobraźni i tożsamości uczestników, sprawia, że zmiany na poziomie społecznym zaczynają być postrzegane jako osobisty atak.

W latach poprzedzających prezydenturę Donalda Trumpa, wielu Amerykanów o tradycyjnych przekonaniach chrześcijańskich czuło się bezsilnych wobec procesu, który niszczył moralną podstawę kraju. Obserwowali to jako coś, na co nie mieli wpływu, a zmiany społeczne były postrzegane jako kryzys, który w ich odczuciu nie miał odwrotu. Przekonania religijne, które do tej pory były fundamentem, nagle zostały przedstawione w publicznej debacie jako mowa nienawiści, co, według uczestników rozmów, było atakiem na ich tożsamość. Ta zmiana miała dla nich wymiar nie tylko polityczny, ale i osobisty – „To, w co wierzymy, nazywane jest mową nienawiści. To, w co wierzymy, jest wyśmiewane. A my nie jesteśmy rasistami. Nasza wiara jest atakowana i wyśmiewana.”

Istotnym aspektem, który pojawił się w rozmowach, była obawa o wolność słowa. Uczestnicy rozmów, mówiąc o tym, jak mogą wyrażać swoje przekonania, wskazywali, że każde spotkanie z opozycją kończyło się wyzwiskami i oskarżeniami. Problematyka wolności słowa stała się centralnym punktem ich rozważań o stanie kraju. W rozmowach często pojawiał się argument, że wolność wypowiedzi w Ameryce nie jest zagwarantowana równo dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy wyznają tradycyjne chrześcijańskie wartości. Osoby wyrażające poglądy sprzeczne z liberalnym porządkiem były, według ich relacji, często marginalizowane i wyśmiewane, co prowadziło do poczucia bycia atakowanym za własne przekonania.

Ważnym punktem w tej narracji jest także historia edukacji w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie decyzja Sądu Najwyższego z 1962 roku, która wprowadziła zakaz modlitwy w szkołach publicznych. Dla wielu osób, zwłaszcza wyznawców tradycyjnych religii, było to poczucie pierwszego poważnego ataku na ich wartości. Współczesne zmiany w systemie edukacji, w tym usuwanie odniesień do Boga, są postrzegane jako dalsza sekularyzacja przestrzeni publicznej, która odbiera chrześcijanom przestrzeń do wyrażania swojej wiary. Obawy te były widoczne również w przykładzie, który przytoczyła jedna z uczestniczek rozmowy, dotyczącej sytuacji w Virginii, gdzie napis z cytatem biblijnym, umieszczony na ławce w szkole, został nakazany do usunięcia. Dla wielu był to dowód na to, że religia jest coraz bardziej marginalizowana w życiu publicznym.

W takich rozmowach można dostrzec wyraźne poczucie zagrożenia, które nie tylko dotyczy samego wyznania religijnego, ale także tożsamości narodowej. Wielu uczestników rozmowy uważało, że współczesny rząd nie tylko marginalizuje religię, ale staje się narzędziem w rękach tych, którzy dążą do zniszczenia tradycyjnych wartości. W tej narracji obecny rząd, szczególnie w kontekście działań prezydentury Baracka Obamy, jest postrzegany jako sojusznik tych, którzy chcą zdominować społeczeństwo i narzucić własne, liberalne wartości.

Wszystkie te elementy tworzą obraz społeczeństwa, które nie tylko zderza się z nowymi, często kontrowersyjnymi ideologiami, ale także z poczuciem utraty kontroli nad własną tożsamością i tradycjami. Dla osób, które przeżywają tę zmianę, jest to temat na tyle głęboki, że zaczynają odczuwać, iż ich wolność religijna, a tym samym podstawowe prawa obywatelskie, są zagrożone przez siły zewnętrzne.

Dlaczego Trump stał się symbolem ochrony chrześcijaństwa w oczach konserwatywnych Amerykanów?

Badania nad amerykańską religijną prawicą, a szczególnie nad postacią Donalda Trumpa, pozwalają zrozumieć głębokie mechanizmy, które kształtują amerykańską politykę i religijność. Jednym z kluczowych wątków jest pojęcie prześladowania chrześcijańskich obywateli w Stanach Zjednoczonych, które stało się fundamentem retoryki wielu zwolenników Trumpa. Ten motyw, widoczny zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym, jest jednym z najważniejszych elementów politycznej strategii, która zbudowała silne poparcie wśród konserwatywnych grup religijnych. Ważne jest, aby zrozumieć, jak religijne symbole i argumenty były wykorzystywane w celach politycznych, aby utrzymać i pogłębić trwający od czterech dekad sojusz między chrześcijaństwem a Partią Republikańską.

W kontekście tego procesu Trump stał się symbolem osoby, która stanęła na czołowej linii obrony przed zagrożeniem dla chrześcijańskich wartości. Jego osoba i retoryka odpowiadały na przekonanie, że amerykańscy chrześcijanie, a szczególnie biali protestanci, są prześladowani przez rosnącą liczbę osób niewierzących oraz przez tzw. kulturę „postprawdy”, która marginalizuje ich głos w społeczeństwie. Sytuacja, w której Trump ukazał się jako wybawca tej grupy, miała swoje źródło nie tylko w jego działaniach politycznych, ale również w tym, jak była konstruowana jego figura w oczach konserwatywnego elektoratu.

Przyjrzyjmy się zatem kilku aspektom tego zjawiska, bazując na badaniach, które przeprowadziłem w zachodnim Ohio, w miastach takich jak Youngstown, Steubenville, Marietta i Zanesville. Wybór tych miejsc nie był przypadkowy – były to obszary z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną, w których Trump zdobył znaczną część głosów w wyborach. Okazało się, że te regiony, dotknięte kryzysem przemysłowym, oferowały doskonały grunt do analizy postaw religijnych i politycznych. Przeprowadzenie badań w kościołach, w tym spotkań w formie grup dyskusyjnych, pozwoliło na odkrycie, jak głęboko zakorzenione w tych społecznościach były obawy o utratę tożsamości kulturowej i etnicznej.

Zaskakującym okazał się fakt, że tylko w Youngstown udało mi się nawiązać kontakt z pastorami, którzy zgodzili się na spotkania z członkami swoich kościołów. Co ciekawe, wszystkie odpowiedzi, które otrzymałem, pochodziły od pastorów z przedmieść, a nie z centrum miasta. To może świadczyć o podziale, jaki istnieje pomiędzy rdzeniem miasta, z jego zrujnowaną infrastrukturą i próbami odbudowy, a przedmieściami, które są bogatsze, bielsze i pełne nadziei na powrót do czasów świetności, kiedy huty stali wciąż były fundamentem gospodarki. Ten podział stał się tłem do analizy mentalności, która kształtuje poglądy wyborców Trumpa w tym regionie.

Odnosząc się do religijnych rozmów z uczestnikami tych spotkań, trzeba zauważyć, że ich postawy były zróżnicowane. Z jednej strony pojawiała się silna obawa przed włączeniem polityki do dyskusji kościelnych, co było powodem odmowy wielu pastorów. Z drugiej strony, ci, którzy zgodzili się na spotkanie, wskazywali, że Trump stał się symbolem obrony wartości chrześcijańskich i walce z prześladowaniami, które dotykają ich wspólnoty. Warto także zwrócić uwagę na starą obawę związaną z tzw. „Johnson Amendment”, który miałby wywołać strach wśród pastorów przed utratą zwolnienia podatkowego, gdyby otwarcie poparli jakiegoś kandydata w wyborach. Choć temat ten nigdy nie był poruszany podczas moich spotkań, trudno zignorować fakt, że wpływ tej zasady na odmowy spotkań z badaczem był wciąż obecny.

Ważnym aspektem tych spotkań była także struktura wiekowa uczestników. W badanych grupach dominowali ludzie starsi, w większości po 60. roku życia, co może wskazywać na to, że konserwatywne wartości są silniej reprezentowane wśród starszych pokoleń, które widzą w Trumpie obrońcę tradycyjnych wartości, zagrożonych przez rosnącą liberalizację i pluralizm. W tym kontekście warto także zwrócić uwagę na fakt, że młodsze pokolenie – choć mniej reprezentowane – jest już bardziej otwarte na zmiany, które mogą wymagać adaptacji religijnych poglądów w kontekście współczesnej polityki.

Prześladowanie chrześcijan i rola Trumpa w tej narracji nie są więc tylko kwestią polityczną, ale również głęboko zakorzenioną w kulturze i religii. Zrozumienie tego kontekstu wymaga uwagi na szczegóły dotyczące lokalnych społeczności, w których to prześladowanie jest postrzegane jako realne zagrożenie dla ich tożsamości. To także wyjaśnia, dlaczego Trump, jako figura polityczna, znalazł tak silne poparcie wśród białych konserwatywnych chrześcijan – jego retoryka obrony chrześcijańskich wartości, choć często kontrowersyjna, znalazła echo w społecznych nastrojach tych, którzy czują się zagrożeni przez zmiany kulturowe i polityczne.

Jak zagrożenie statusu białych, konserwatywnych chrześcijan w USA wpłynęło na wybory polityczne?

Wśród białych, konserwatywnych chrześcijan w Stanach Zjednoczonych, szczególnie tych z regionów takich jak Ohio, pojawia się powszechne poczucie, że świat, w którym żyli przez większość swojego życia, odszedł na zawsze. Z ich perspektywy, przeszłość była czasem stabilności i porządku, w którym zasady chrześcijańskie stanowiły niekwestionowaną podstawę zarówno życia prywatnego, jak i publicznego. W ich oczach, te zasady były fundamentem spójności społecznej, zapewniając harmonię i wspólne wartości, których reszta kraju miała przestrzegać. Jednak rzeczywistość, z jaką zetknęli się na początku XXI wieku, nie mogła być bardziej odmienna od tego wyobrażenia.

Zmiany, które zaszły w kraju pod przewodnictwem Baracka Obamy, a potem podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa, były postrzegane jako dramatyczne. Społeczność białych, konserwatywnych chrześcijan czuła, że podstawowe wartości, na których się opierali, były poddawane bezprecedensowej erozji. Młodsze pokolenia, ich zdaniem, były zagrożone indoktrynacją przez lewicowych liberałów, którzy rzekomo wywracali tradycyjny porządek. Zamiast wspólnego szacunku dla religijnych wartości, obserwowali społeczną tendencję do wyśmiewania i ignorowania tychże wartości, a szczególnie publiczne wyrażanie religijnych przekonań stawało się coraz trudniejsze.

Chociaż takie odczucia były powszechne, największym zagrożeniem, które dostrzegali ci chrześcijańscy wyborcy, była rosnąca obecność tzw. „out-groups” — grup, które różniły się zarówno pod względem etnicznym, jak i religijnym. W szczególności chodziło o muzułmanów, którzy stali się symbolem zagrożenia dla ich statusu społecznego. Co więcej, niektórzy rozmówcy przypisali nawet muzułmanom pochodzenie rodziny Obamy, traktując to jako dowód na to, jak głęboko zakorzeniona była obecność "obcych" w amerykańskim życiu publicznym. Część tych osób dostrzegała niejawny sojusz między liberałami a mniejszościami etnicznymi i religijnymi, który, według nich, prowadził do usuwania chrześcijan z przestrzeni publicznej i przyznawania im praw, których ich zdaniem nie zasługiwali.

W tym kontekście, obecność Donalda Trumpa na stanowisku prezydenta stała się źródłem ulgi. Trump był postrzegany jako figura, która rozumiała ich frustrację, ponieważ nie przejmował się ideologicznymi lub retorycznymi barierami, które czuli na co dzień. Jego styl polityczny, pełen kontrowersji i niekonwencjonalnych decyzji, wydawał się być odpowiedzią na ich poczucie marginalizacji. Dla wielu białych chrześcijan Trump stanowił symbol odrodzenia i odbudowy statusu, który, jak twierdzili, został im odebrany przez poprzednią administrację.

Warto dostrzec, że to poczucie zagrożenia wynikało z szerszych przemian, które miały miejsce w amerykańskim społeczeństwie. Od lat 60. XX wieku kraj przeszedł szereg zmian, które podważyły dominację białych chrześcijan w wielu sferach życia. Zmiany te dotyczyły nie tylko kwestii religijnych, ale także społecznych i politycznych. Wzrost znaczenia mniejszości etnicznych, uchwały na rzecz równości płci i praw mniejszości seksualnych, a także zmiany w podejściu do kwestii imigracji — wszystko to było postrzegane jako zagrożenie dla dotychczasowego porządku. Wielu białych, konserwatywnych chrześcijan miało poczucie, że ich tradycje, wartości i religijne przekonania są stopniowo eliminowane z przestrzeni publicznej.

Równocześnie, musimy zrozumieć, że to poczucie zagrożenia nie jest jedynie wynikiem obiektywnych zmian w społeczeństwie, ale także silnie związane z konstrukcją tożsamości, która jest kształtowana przez retorykę polityczną i społeczną. Poczucie przynależności do wspólnoty, której wartości są zagrożone, staje się silnym motywem dla działań politycznych. W tym kontekście, wspomnienie o "białych, konserwatywnych chrześcijanach" nie odnosi się tylko do kwestii religijnych, ale także do tego, jak etniczne i społeczne granice w Stanach Zjednoczonych stają się coraz bardziej zatarte. Procesy globalizacji, migracji i zróżnicowania etnicznego są odbierane jako nieodwracalne zmiany, które wywołują lęk i poczucie utraty dotychczasowej pozycji w społeczeństwie.

Ważne jest, aby zrozumieć, że te obawy mają głęboki wpływ na amerykańską politykę. Wybory prezydenckie w 2016 roku, a także inne wydarzenia polityczne, takie jak debaty o imigracji, małżeństwach jednopłciowych czy prawach osób transseksualnych, były przejawem tego głęboko zakorzenionego poczucia, że „tradycyjna” Ameryka stoi w obliczu niebezpieczeństwa. Choć temat ten jest szeroko dyskutowany w kontekście amerykańskiego konserwatyzmu, nie można zapominać o tym, jak różne grupy w społeczeństwie postrzegają te same wydarzenia, zależnie od własnych doświadczeń, wartości i tożsamości.

Dlaczego religia stała się kluczowym czynnikiem w polityce amerykańskiej?

W poprzedniej części książki omówiono rolę religii, a konkretnie chrześcijaństwa, w tworzeniu i utrzymywaniu sztywnego systemu granic między grupami demograficznymi w Stanach Zjednoczonych. Zostało również pokazane, jak część populacji, która przyczyniła się do sukcesu Donalda Trumpa, od dziesięcioleci cierpi z powodu poczucia wypaczenia, rozgoryczenia i zagrożenia intergrupowego ze strony tego, co postrzegają jako wrogie grupy demograficzne, które odbierają im przywileje. Słowa zwolenników Trumpa z okolic Youngstown stanowiły konkretne przykłady wyobrażeń, które przenikają życie niektórych grup białych konserwatywnych chrześcijan. Tego rodzaju wyobrażenia są silnie animowane zarówno poczuciem prześladowania, jak i potrzebą odwetu, polegającą na przywróceniu własnego przywileju społecznego. W tym rozdziale spojrzymy poza Youngstown, kierując się na wschód, do stolicy, by zobaczyć, jak religia stała się narzędziem mobilizacji politycznej. Zanim jednak przejdziemy do tego, konieczne jest krótkie wyjaśnienie związku między identyfikacją religijną, frekwencją w kościele a preferencjami politycznymi.

Początkowo warto zauważyć, że w polityce amerykańskiej religia stała się jedną z kluczowych osi podziałów. Jednym z wyraźniejszych zjawisk jest "gap religijny", odnoszący się do różnic w preferencjach politycznych, które ujawniają się na podstawie przynależności religijnej oraz częstotliwości uczęszczania na nabożeństwa. Historycznie głównym podziałem był ten między katolikami a protestantami. Jednak w latach 80. XX wieku, Wuthnow zaproponował porzucenie modelu, który dzielił wyborców na podstawie samej przynależności do danej denominacji, na rzecz nowego podejścia, opartego na częstotliwości uczęszczania do kościoła oraz literalnym rozumieniu Pisma Świętego. Okazało się, że nowe podziały polityczne zaczęły pojawiać się nie między, lecz wewnątrz samych denominacji. Zmiana, która nastąpiła po wyborach Jimmy’ego Cartera w 1976 roku, sprawiła, że niemal połowa ewangelików, którzy wcześniej identyfikowali się z Partią Demokratyczną, zaczęła popierać kandydatów z Partii Republikańskiej, a kluczową rolę w tym procesie odegrał Ronald Reagan.

Zmiany te, jak zauważyli niektórzy badacze, były mniej wynikiem ideologicznych przesunięć, a bardziej efektem reakcji na rosnącą różnorodność demograficzną oraz wyzwań związanych z tożsamością kulturową. Jak pokazały badania, biali Amerykanie, szczególnie ci o konserwatywnych przekonaniach, postrzegali swoje miejsce w społeczeństwie jako zagrożone przez rosnącą liczbę mniejszości etnicznych, a zmiany demograficzne były źródłem niepokoju i obaw o przyszłość ich statusu społecznego.

Do tego dochodzi również zjawisko tzw. "wyimaginowanego zagrożenia", które jest powszechne wśród niektórych grup konserwatywnych chrześcijan. Część z nich widzi w zmianach społecznych nie tylko zagrożenie dla własnych przywilejów, ale także zagrożenie dla fundamentów swojej religii. W tym kontekście, religia stała się nie tylko narzędziem kształtowania tożsamości politycznej, ale także pretekstem do podjęcia działań, które miałyby na celu ochronę tych wartości przed tymi, którzy uznawani są za zagrażających porządkowi społecznemu. Warto zaznaczyć, że takie postawy nie pojawiły się w próżni – były one wynikiem długotrwałego procesu, który kształtował się w kontekście globalnych zmian społecznych i politycznych.

Należy zwrócić uwagę, że religijne identyfikowanie się z określoną partią polityczną staje się coraz bardziej powszechne. Wzrost znaczenia religii w polityce amerykańskiej nie jest przypadkowy. Ma on swoje źródło w coraz silniejszym utożsamianiu wartości religijnych z pewnym modelem politycznym, który zaczyna być postrzegany jako sposób obrony tożsamości. Kiedy zaczynamy badać wspólnoty religijne w USA, zauważamy, że część z nich staje się z jednej strony bastionami tradycji, a z drugiej – centrami politycznej mobilizacji, na których w dużej mierze opiera się dzisiejsza agenda konserwatywna. W tym kontekście, warto zastanowić się, jak rozwój polityki konserwatywnej, której filarami są wartości religijne, wpłynął na redefinicję amerykańskiej polityki tożsamościowej i co oznacza to dla przyszłych pokoleń.

Co warto dodatkowo uwzględnić, patrząc na zjawisko religijnej mobilizacji politycznej, to fakt, że religia staje się narzędziem nie tylko obrony statusu, ale także wyrazem głębokiego lęku przed utratą dotychczasowej dominacji. Religia, w tym przypadku, pełni rolę zarówno psychologiczną, jak i polityczną – jest przestrzenią, w której zbudowane są wyobrażenia o zagrożeniu, a także miejscem, gdzie szuka się poczucia bezpieczeństwa i kontroli. Takie podejście do religii jako narzędzia politycznego sprawia, że staje się ona kluczowym elementem w zrozumieniu współczesnych podziałów społecznych i politycznych w Stanach Zjednoczonych.

Religijna prawica w walce o wolność – Zderzenie wartości i polityki

Religijna prawica w Stanach Zjednoczonych od lat intensywnie podkreśla, że ich wolności religijne są zagrożone przez rosnący wpływ ruchów LGBT oraz liberalne ustawodawstwo. Argumentacja ta niejednokrotnie przybiera ton ofiary, której prawa są coraz bardziej ignorowane przez państwo. Dla wielu liderów religijnej prawicy, takich jak Tony Perkins, konflikt pomiędzy wolnością religijną a prawami mniejszości seksualnych stał się centralnym punktem ich retoryki. W ramach tej narracji, osoby prowadzące biznesy, takie jak piekarze, florysty, czy właściciele pensjonatów, którzy odmawiają świadczenia usług dla par jednopłciowych, stają się bohaterami, walczącymi o swoje przekonania w obliczu przymusu dostosowania się do nowych przepisów antydyskryminacyjnych.

Przykład głośnej sprawy Masterpiece Cakeshop przeciwko Colorado Civil Rights Commission, opisanej przez Perkinsa w czerwcu 2017 roku, stanowi fundament dla dalszej budowy tej narracji. W tej sprawie, piekarz Jack Phillips odmówił przygotowania tortu weselnego dla pary homoseksualnej, powołując się na swoje przekonania religijne. Dla wielu, którzy podzielają konserwatywne wartości, była to walka o podstawowe prawo do wyrażania swojego światopoglądu, wbrew nakazom równości wobec prawa. Tego rodzaju przypadki często stają się symbolem szerszego konfliktu: czy wolność religijna powinna mieć pierwszeństwo przed prawami mniejszości?

Jednak kwestia wolności religijnej nie ogranicza się tylko do spraw związanych z małżeństwami jednopłciowymi. Zjawisko, które Perkins i jemu podobni określają jako „agenda LGBT” – obejmująca między innymi prawa transseksualistów i tożsamość płciową – stało się przedmiotem krytyki. W marcu 2017 roku Perkins zajął się sprawą rzekomego gwałtu, który miał miejsce w szkole w Rockville w Marylandzie, gdzie dwaj mężczyźni, rzekomo nielegalni imigranci, dokonali przestępstwa w męskiej toalecie. Perkins wykorzystał tę sytuację, by powiązać incydent z polityką Obamy dotyczącą toalet transseksualnych, przedstawiając ją jako zagrożenie dla bezpieczeństwa młodzieży. W ten sposób użyto tragicznych wydarzeń do stygmatyzowania polityki ochrony praw osób trans, wywołując strach przed nowymi regulacjami dotyczącymi tożsamości płciowej. Warto zauważyć, że Perkins koncentrował się na rzekomym statusie nielegalnym sprawców, co stanowiło kolejny element jego narracji o zagrożeniu, jakie stanowią imigranci.

Podobne wątki pojawiają się w kontekście armii amerykańskiej. Zmiany w polityce wojskowej wprowadzone przez Baracka Obamę, które umożliwiły osobom LGBT służbę wojskową, były szeroko krytykowane przez Perkinsa i innych przedstawicieli religijnej prawicy. Po wyborze Donalda Trumpa, który obiecał przywrócić tradycyjne wartości wojskowe, Perkins ochoczo świętował zakończenie „społecznych eksperymentów” w armii. Dla wielu członków religijnej prawicy, walka z polityką Obamy była częścią szerszej walki o przywrócenie moralnego porządku w kraju, w którym wszelkie przejawy „nieakceptowalnej” tożsamości były postrzegane jako zagrożenie dla siły narodu.

Narracja o „wojnie o Boże Narodzenie” stała się kolejnym tematem wykorzystywanym przez Perkinsa. Zgodnie z jego opinią, polityka Obamy, która zdominowała publiczną przestrzeń przez jego dwie kadencje, dążyła do usunięcia wszelkich śladów tradycji religijnych z życia publicznego. Perkins wskazywał na to, że pod rządami Trumpa, Amerykanie mogli „znów mówić Merry Christmas”, co w jego oczach było symbolem odzyskania kontroli nad władzą, którą tradycjonaliści uznawali za utraconą. Święta Bożego Narodzenia, według tej perspektywy, miały stanowić przypomnienie o pierwotnych wartościach chrześcijańskich, które były nieustannie zagrożone przez liberalne ruchy.

Warto podkreślić, że te kontrowersyjne dyskusje są często wykorzystywane przez prawicowych liderów nie tylko do bronienia określonych wartości, ale również do budowania wrażenia zagrożenia. W tym przypadku ideologia, która głosi, że religijna prawica jest ofiarą wielkiej konspiracji i ataków ze strony lewicowych elit, staje się fundamentem do mobilizacji wyborczej i utrzymania bazy poparcia. Głównym elementem tej retoryki jest nie tylko obrona religijnej wolności, ale także walka o powrót do, jak to się często określa, „złotych czasów” Ameryki, która nie ugięła się pod naporem postępującej politycznej poprawności.

Z perspektywy prawicy, przywrócenie tradycyjnych wartości, w tym religii w przestrzeni publicznej, jest kluczowe dla zachowania tożsamości narodowej i moralności społeczeństwa. Takie podejście stoi w opozycji do liberalnych przekonań, które akcentują znaczenie pluralizmu i inkluzywności, starając się jednocześnie chronić prawa mniejszości przed dyskryminacją.