Stała kampania wyborcza stała się jednym z kluczowych elementów współczesnej polityki, zacierając granice pomiędzy rządzeniem a rywalizacją wyborczą. Koncepcja ta, choć wydaje się być wynalazkiem ostatnich lat, ma swoje korzenie w latach 80. XX wieku. W 1980 roku Sidney Blumenthal opublikował przełomowe dzieło „The Permanent Campaign”, w którym wyjaśnił, że rządy stały się czymś więcej niż tylko administracją – są stałą walką o poparcie społeczne i utrzymanie władzy. Blumenthal twierdził, że działalność rządowa i kampania wyborcza zaczęły się przeplatać, a granice między nimi zatarły się. Stała kampania stała się nową normą, w której politycy, zamiast skupiać się na zarządzaniu krajem, coraz częściej stawali przed wyzwaniem nieprzerwanej walki o reelekcję.

To zjawisko nie jest jednak nowe. Jego korzenie sięgają końca lat 70., kiedy młody konsultant polityczny Patrick Caddell przygotował dla prezydenta Jimmy’ego Cartera raport, w którym stwierdził, że nie można już oddzielać polityki od rządzenia. Zgodnie z jego diagnozą, rządy wymagają nieustannego procesu pozyskiwania poparcia społecznego, który przypomina nieprzerwaną kampanię wyborczą. W tym sensie, władza wykonawcza stała się narzędziem wspierającym konsensus wyborczy, a nie tylko realizującym decyzje administracyjne.

Blumenthal zauważył, że jednym z najbardziej widocznych przejawów stałej kampanii jest rola konsultantów politycznych. To właśnie oni, a nie tradycyjni działacze partyjni, stali się nową siłą napędową polityki amerykańskiej. Współczesne kampanie są zarządzane przez profesjonalistów od marketingu politycznego, którzy stosują strategie PR i techniki komunikacyjne charakterystyczne dla kampanii wyborczych, nie tylko w trakcie kampanii, ale również w trakcie kadencji rządzącego. Stała kampania stała się zatem procesem, w którym nie tylko kampania wyborcza, ale i codzienne zarządzanie państwem jest prowadzone z wykorzystaniem narzędzi marketingowych.

Zjawisko to ma swoje konsekwencje. Po pierwsze, stała kampania wymusza na politykach stałe poszukiwanie poparcia społecznego, co może prowadzić do koncentracji na powierzchownych kwestiach, które są dobrze odbierane przez opinię publiczną, kosztem decyzji długoterminowych i bardziej złożonych problemów. Po drugie, rządy stają się coraz bardziej uzależnione od opinii publicznej, co sprawia, że działania polityków nie są podejmowane na podstawie merytorycznych analiz, lecz na podstawie tego, co zyska przychylność wyborców.

Przykładami tego procesu są częste podróże prezydentów po kraju, zbieranie funduszy na reelekcję oraz wykorzystywanie mediów społecznościowych do komunikowania się z obywatelami. Dzięki nowoczesnym technologiom, takim jak media społecznościowe, politycy mogą w szybki sposób dotrzeć do szerokiej grupy wyborców, reagując na bieżące wydarzenia i kontrolując przekaz, który trafia do opinii publicznej. Z drugiej strony, takie działania mogą prowadzić do zdominowania polityki przez powierzchowne komunikaty, które mają na celu przede wszystkim utrzymanie wysokich wyników poparcia, a nie realizację konkretnych programów politycznych.

Stała kampania wprowadza także zmianę w samej definicji polityki. Zamiast tradycyjnego podziału na kampanię wyborczą i rządzenie, mamy do czynienia z nieustannym procesem walki o publiczne poparcie, które trwa przez całą kadencję, a czasami nawet poza nią. Politycy nie kończą swoich kampanii po wygranych wyborach; zamiast tego, zaczynają nową rundę rywalizacji o reelekcję, co sprawia, że rządy stają się równie dynamiczne jak same kampanie wyborcze.

Warto także zauważyć, że rozwój nowoczesnych narzędzi komunikacji, takich jak Twitter, Facebook czy Instagram, zmienia sposób, w jaki politycy angażują się w komunikację z wyborcami. Współczesne kampanie nie polegają już wyłącznie na tradycyjnych spotkaniach z wyborcami czy wiecach, ale na błyskawicznej reakcji na wydarzenia, które odbywają się w przestrzeni publicznej. Politycy muszą być nieustannie gotowi do reagowania na kryzysy, opinie i wyzwania, które pojawiają się na bieżąco, co wymaga od nich dużej elastyczności i umiejętności szybkiego dostosowywania komunikatu do zmieniającej się sytuacji.

Zjawisko stałej kampanii ma również swoje konsekwencje w zakresie demokracji i politycznej odpowiedzialności. Z jednej strony, stałe angażowanie się w walkę o poparcie społeczne może przyczynić się do większej transparentności, ponieważ politycy są zmuszeni do częstszego kontaktu z obywatelami i uwzględniania ich opinii. Z drugiej strony, zbyt duża koncentracja na publicznym wizerunku może sprawić, że politycy będą bardziej skłonni do podejmowania decyzji populistycznych, które są łatwe do zaakceptowania przez szerokie grupy wyborców, ale niekoniecznie służą długoterminowym interesom społeczeństwa.

W tym kontekście warto pamiętać, że polityka, choć zdominowana przez nowoczesne narzędzia komunikacji, nie powinna zapominać o podstawowych zasadach sprawowania władzy. Rządy powinny podejmować decyzje na podstawie merytorycznych analiz i uwzględniać dobro ogółu, a nie tylko zyskiwać chwilowe poparcie. W przeciwnym razie, polityka może stać się powierzchowną grą wizerunkową, w której decyzje podejmowane są z dnia na dzień, w zależności od tego, co będzie najlepiej wyglądać w oczach opinii publicznej.

Jak politycy stają się "aktorami" w erze telewizyjnej rozrywki?

Polityka współczesna ulega gwałtownym przemianom, w których media, a szczególnie telewizja, odgrywają rolę kluczową. Tradycyjna forma politycznego dyskursu, skupiająca się na rzeczowych debatach i merytorycznych argumentach, ustępuje miejsca spektakularnym show, w których emocje, proste hasła i efekty wizualne odgrywają zasadniczą rolę. Wygląda na to, że politycy przekształcili się w aktorów, którzy coraz mniej rozmawiają z obywatelami na poziomie intelektualnym, a coraz bardziej starają się ich zabawiać. Zjawisko to ma swoje korzenie nie tylko w kulturze masowej, ale również w ewolucji roli telewizji w polityce.

Ronald Reagan był jednym z pierwszych liderów, który potrafił łączyć politykę z wystąpieniami aktorskimi. Jako były aktor, potrafił wykorzystywać swoje umiejętności przed kamerą, by zyskać poparcie masowej widowni. Jego sukces na scenie politycznej można uznać za zapowiedź zmian, które miały nadejść później – zmieniających się granic między polityką a światem rozrywki. To, co Reagan nazywał „wielką iluzją polityczną”, stało się później normą, a przepaść między grą aktorską a rzeczywistością zaczęła się zacierać.

Współczesna polityka przekształca się w spektakl, w którym politycy muszą stać się performerami, a ich celem jest nie tylko przedstawienie programu, ale także zdobycie sympatii widowni. Stąd pojawiają się populistyczni liderzy, którzy nie boją się używać prostych, zrozumiałych dla mas komunikatów, nawet jeśli są one mało wyrafinowane. Wymagania współczesnych mediów są jasne: polityk nie tylko ma być liderem, ale też osobą, którą można „lubić” i która potrafi rozbawić i zaskoczyć. W tej roli nie ma miejsca na intelektualną elitarność, liczy się raczej umiejętność dotarcia do szerokiej publiczności.

Najbardziej jaskrawym przykładem tej zmiany jest Donald Trump. Jego polityczna kariera jest niejako naturalną kontynuacją kariery telewizyjnej. Jako postać rozpoznawalna już od lat 80., zdobył ogromną popularność dzięki wystąpieniom w filmach, programach telewizyjnych i, przede wszystkim, dzięki reality show The Apprentice. Trump, który w swojej telewizyjnej roli wcielał się w charyzmatycznego lidera, stał się symbolem nowej politycznej formy, w której liczy się nie tyle program, co osobowość, humor, a nawet kontrowersyjna ekspresja.

Rola „aktorów” w polityce stała się bardziej widoczna w czasie kampanii prezydenckiej Trumpa w 2016 roku. Jego język był prosty, wręcz wulgarne słowa, wyrażenia agresywne, a często i groteskowe zachowanie na wiecach sprawiały, że był postrzegany jako lider „z ludu”. Jego umiejętność przyciągania tłumów, używania komunikacji opartej na prostych, emocjonalnych apelach, była kluczowa. Trump stał się mistrzem w wykorzystywaniu mediów społecznościowych, by bezpośrednio kontaktować się z wyborcami. To połączenie showmanstwa i politycznej retoryki zmieniło oblicze współczesnej polityki.

Takie podejście do polityki, pełne kontrowersji, spektakularnych gestów, prostych, aczkolwiek emocjonalnych komunikatów, jest wynikiem długotrwałego procesu zmieniającego się społeczeństwa medialnego. Polityka stała się jednym wielkim przedstawieniem, w którym najważniejsza jest umiejętność przyciągania uwagi, a niekoniecznie merytoryczne rozważania na temat rządzenia. Politycy nie muszą już posiadać głębokiej wiedzy czy kultury politycznej, ale muszą być widoczni, zapadać w pamięć i przede wszystkim – wzbudzać emocje. Stąd tak popularne stały się proste i zrozumiałe hasła, które łatwo powtórzyć, zapamiętać, które są w stanie wywołać reakcje, nawet w przypadku najbardziej kontrowersyjnych i niewyszukanych wypowiedzi.

Przykład Trumpa pokazuje również, jak łatwo politycy mogą sięgać po sprawdzone techniki, które wcześniej były domeną rozrywki. Gra na emocjach, łatwe gesty, krzykliwe slogany – wszystko to stanowi fundament współczesnej komunikacji politycznej. Jednocześnie, nawet jeśli polityka staje się coraz bardziej podobna do widowiska telewizyjnego, nie należy zapominać o jej konsekwencjach. Choć w krótkim okresie zyskuje się popularność, w długoterminowej perspektywie taki styl może prowadzić do spłycenia debaty publicznej i osłabienia roli kompetencji w polityce.

Polityka w erze telewizyjnej rozrywki to również efekt zmian w kulturze społeczeństwa, które coraz bardziej cenią formę i wrażenia wizualne, a mniej interesują się treścią. W społeczeństwach, które żyją w szybkim tempie i są bombardowane informacjami, trudno oczekiwać długotrwałego skupienia uwagi na merytorycznych dyskusjach. Zamiast tego, komunikacja polityczna musi dostosować się do szybkich formatów, które przyciągają uwagę w krótkim czasie – jak na przykład memy, błyskawiczne tweety, obrazy czy wiralne filmy.

Ważne jest zrozumienie, że choć ten rodzaj komunikacji jest skuteczny w przyciąganiu szerokiej uwagi, to jednak ma swoje granice. Obserwujemy, jak emocje w polityce zaczynają dominować nad racjonalnością, jak prostota wypowiedzi przeważa nad głębszymi rozważaniami. To, co na pierwszy rzut oka może wydawać się sukcesem, w dłuższej perspektywie prowadzi do spłycenia debaty politycznej, zatarcia granic między polityką a showbiznesem, a także dehumanizacji polityków, którzy stają się marionetkami w rękach mediów i rozrywki.

Jak język polityczny zmienia się w grę słów: od retoryki do populizmu

Jak zauważył Hobbes, w momentach rodzinnych, w sytuacjach relaksu, człowiek może bawić się dźwiękami, żartami i wieloznacznością słów. Jednak nie w obecności nieznanych ludzi, gdzie każda zabawa słowami może zabrzmieć dziwnie lub dwuznacznie (2006: 59). W takich chwilach język jest swobodny, zrelaksowany, a odbiorca komunikatu — świadomy i refleksyjny — znika. Komunikowane jest wtedy niejasne, populistyczne przesłanie, które ma na celu uwiedzenie szerokiej, infantilizowanej masy. W swojej analizie Merker (2009: 92) zwraca uwagę, że „charyzmatyczny głos czyni ludzi bytami ogólnymi, często czymś w rodzaju mitycznej-mistycznej magmy”. W takim przekazie chodzi o to, by zredukować jednostki do masy, z którą można manipulować.

Arystoteles (1996: 355) już w starożytności zauważył, że polityczny lider, grając na emocjach i stosując humor, ma możliwość skierowania uwagi słuchaczy na coś, co nie wymaga rozumowania: „nie zawsze jest wskazane, aby przyciągać uwagę słuchaczy, dlatego wielu mówców woli wywoływać śmiech”. Zatem krzywizna emocjonalna języka przekracza zwykłą dychotomię prawdy/fałszu, politycznej poprawności lub jej braku. Dziś publiczna opinia staje przed trudnością zdefiniowania, czym jest zdrowy rozsądek, zwłaszcza w kontekście dominacji efektu clowningu w retoryce anty-politycznej, która pełna jest metafor i mniej lub bardziej subtelnych przesłań skierowanych przeciwko Parlamen- towi, sądownictwu czy zasadzie trójpodziału władzy.

Strategia perswazji, która stawia charyzmę ponad tradycyjnymi formami politycznej reprezentacji, a clownujący wykonawca, wykorzystując maskę komika telewizyjnego, identyfikuje się z ludźmi, niszczy wszelką separację między polityką a społeczeństwem masowym. To tylko maska — wygląd, a nie rzeczywistość. Obserwatorzy, obdarzeni odpowiednią wrażliwością, potrafią rozpoznać w tej grze performatywnej nic więcej niż nihilizm, który przejawia się w odrzuceniu tradycyjnych form reprezentacji politycznej na rzecz nowego charyzmatycznego przywództwa, opartego na populizmie. W tej grze słów chodzi o to, by widz stał się biernym odbiorcą, poddanym manipulacji politycznego lidera.

Tocqueville (1981: 580), już na początku amerykańskiej republiki, dostrzegał różnice między strategiami retorycznymi stosowanymi w publicznych wiecach, a tymi, które były używane na Capitol Hill. Dziś, komik/performer przełamuje formalności, łamie kody demokratycznej konfrontacji, przez co staje się niemożliwe porównywanie idei czy politycznych propozycji. Zasada rzeczywistości ustępuje miejsca emocjonalnemu przepływowi, wywołanemu przez stałe ekscytowanie publicznego dyskursu. Performance clownującego polityka nie opiera się na tym, co Hegel (2006: 79) określał jako ironię, wyrosłą z przenikliwego i inteligentnego obserwowania rzeczywistości, lecz raczej na śmiechu „pogardy, lekceważenia”. Z jakiej innej perspektywy można zatem określić nadawanie dziecięcych przydomków politycznym przeciwnikom?

Przykład Trumpa doskonale ilustruje tę tendencję. Jego sposób komunikowania się z publicznością przypomina wystąpienia celebrytów na scenie — wie, jak używać języka, by rozbawić, poniżyć i zmanipulować. Jako kandydat, Trump wymyślał przydomki dla swoich rywali — zarówno w okresie przed wyborami, jak i po nich. Określenie „crooked” (skrzywiona) stało się niemal jego wizytówką, odnosząc się szczególnie do Hillary Clinton. Z kolei dziennikarze i krytycy polityczni, tacy jak Mergyn Kelly czy Karl Rove, otrzymywali epitet „dopey” (głupi) czy „crazy” (szalony). Z biegiem czasu, po objęciu prezydentury, retoryka stała się bardziej stonowana, lecz taktyka nadawania przezwisk nie zniknęła — nowe polityczne przeciwniki, jak „Cryin’ Chuck Schumer” czy „Pocahontas Elizabeth Warren”, były kolejnymi obiektami jego szyderstw. To klasyczny przykład tego, jak gra słów, pełna niskich popisów retorycznych, ma przyciągać masy, nadając fałszywe poczucie bliskości do polityka.

Warto zauważyć, że ta strategia nie jest nowa. Quintilian już wieki temu dostrzegał, jak politycy mogą zdobyć popularność dzięki powierzchownym formom oratorstwa, które bazują na prostych grach słownych, żartach czy pustych banałach (2001: 2071). Trump, podobnie jak wielu innych populistów, używa takich metod, by zyskać przychylność wyborców, grając na emocjach i lękach, zamiast angażować ich w rzeczową debatę.

Obecna sytuacja polityczna w wielu krajach pokazuje, jak silna jest rola charyzmatycznych liderów, którzy manipulują emocjami mas, wywołując w nich poczucie wspólnoty, ale jednocześnie nie oferując realnych rozwiązań politycznych. Publiczna dyskusja staje się coraz bardziej powierzchowna, a debata polityczna zredukowana do serii ataków i śmiechu, w których nie ma miejsca na merytoryczne rozmowy. W tym kontekście warto dostrzec, jak niebezpieczne może być traktowanie retoryki populistycznej jako elementu codziennej polityki. Głębsza refleksja nad taką praktyką staje się niezbędna, by uniknąć wpadania w pułapki manipulacji i by nie stracić zdolności rozróżniania prawdy od fałszu.