Kiedy ojciec postanowił kupić nową posiadłość, z myślą o przyszłości naszej rodziny, wydawało się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wybór był prosty — tylko najlepsze meble, najpiękniejsze przedmioty, najwspanialsze wyposażenie, a wszystko po to, by stworzyć idealne warunki do życia. Dom na plantacji w Nowym Orleanie miał być miejscem, w którym spełnią się nasze marzenia. Tak mówił ojciec, a matka, choć bardziej oszczędna, z entuzjazmem dawała mu wolną rękę, wierząc, że „najprostsze rzeczy wystarczą”, i że prawdziwa radość przyjdzie dopiero, gdy Laura osiągnie pełnoletniość. Jednak życie, jak to bywa, miało dla nas inne plany.

Dopiero po kilku tygodniach radości z nowego miejsca nadeszła wieść, która złamała serce mojej matki — moja ciotka Irene, którą matka nie widziała od dziesięciu lat, nagle zmarła. List, który przyszedł z Natchitoches, był początkiem długotrwałego smutku, który zamglił naszą radość. Ciotka Irene była nieszczęśliwie zamężna, a dzieci miały trudne perspektywy. Matka nie mogła zapomnieć o jej tragicznych losach, a wiadomość o śmierci pogłębiła nasze smutki.

Niedługo po tym, podczas spokojnego zimowego pobytu w naszym nowym domu, nadeszła decyzja mojej babci, Locoul, która postanowiła podzielić plantację między swoje dzieci. Była to decyzja trudna, a spóźniona o przynajmniej dziesięć lat. Moja babcia, choć mądra i silna, miała tendencję do opóźniania istotnych decyzji. Plantacja była w opłakanym stanie, wymagała wielu inwestycji, a teraz, gdy miała zostać podzielona, oba jej dzieci stanęły przed ruiną. Ojciec, jako starszy, wybrał stronę z dużą rezydencją i częścią budynków, w tym oborą i częścią kwater dla czarnoskórych pracowników. Pozostała część, obejmująca młyn cukrowy, szpital i inne zabudowania, przypadła mojemu wujowi. I choć umowy były zawarte, podział ziemi nie przyniósł oczekiwanych korzyści, a proces podziału okazał się długotrwałym i pełnym nieporozumień, które rujnowały rodzinne relacje.

Dzięki mojej matce, która dbała o równowagę, nie popadliśmy w całkowitą rozpacz. W momencie, kiedy nadciągnął kryzys związany z brakiem miejsca w młynie cukrowym, po prostu nie było innego wyjścia, jak tylko pomóc sobie nawzajem. Matka, poprzez swoje umiejętności dyplomatyczne i bliskie relacje z sąsiadami, przekonała wszystkich do współpracy. Sąsiad, pan LeGendre, postanowił pomóc, udostępniając swoje transporty do przewozu trzciny cukrowej. Choć sytuacja była tragiczna, dzięki wspólnemu wysiłkowi udało się uratować część plonów. Matka była niezastąpiona w tej trudnej chwili — jej mądrość i troska o nasz los okazały się kluczowe.

Po zakończeniu zbiorów, które, mimo trudności, zakończyły się częściowym sukcesem, nadchodził czas budowy nowego młyna cukrowego. Wybór wykonawcy — pana Tassina — wydawał się idealny. Jednak, jak to bywa, plany nie zawsze się udają. Tassin, starszy mężczyzna, który miał zbudować młyn, oszukał nas i zniknął z pieniędzmi. Na szczęście, jego asystent dokończył budowę, a młyn gotowy był na czas.

Niedługo po tym nadeszła chwila, której wszyscy oczekiwali. Nowy młyn i cała plantacja zostały oficjalnie otwarte. Był to czas, który dla naszej rodziny oznaczał nie tylko koniec jednego etapu, ale także początek nowego rozdziału. To wtedy, z rąk mojej przyjaciółki Lily LeGendre, otrzymaliśmy ogromny stalk trzciny cukrowej z niebieską wstążką, na której widniał napis „THE LAURA”. Młyn i plantacja zostały ochrzczone moim imieniem.

Od tego momentu żyliśmy na plantacji, a życie toczyło się dalej, pełne wyzwań, które wymagały od nas nie tylko pracy, ale i nieustannego podejmowania trudnych decyzji. Każdy dzień przynosił coś nowego, a nasza rodzina, mimo przeciwności losu, trzymała się razem.

Rzeczywistość na plantacji była jednak znacznie trudniejsza, niż mogło się wydawać na początku. Życie tutaj, pełne napięć rodzinnych i ekonomicznych, pokazuje, jak wiele kosztowały decyzje, które miały być „najlepszymi”. Przypomina to o tym, jak łatwo można zgubić się w świecie, który rządzi się swoimi prawami, i jak ważne jest, by, mimo trudności, nie zapominać o tym, co naprawdę istotne — o rodzinie, wsparciu i trosce o najbliższych.

Jak życie rodzinne kształtuje losy?

Kiedy jedna rodzina planowała jakąkolwiek podróż, reszta od razu decydowała się towarzyszyć. W ten sposób na wyprawę wyruszała radosna grupa młodych ludzi. Jestem przekonany, że Matka pragnęła, by Ojciec dołączył do nich, pełniąc rolę opiekuna. Podczas tej podróży towarzystwo Prud'Homme spędziło kilka dni w Nowym Orleanie. Moja babcia, Elisabeth Duparc Locoul, będąca kuzynką Phanora, zorganizowała dla nich obiad w swoim domu przy ulicy Toulouse. Mój ojciec, mający 32 lata, wracał z plantacji, a jego łódź opóźniła się tak bardzo, że kiedy dotarł do domu, kolacja dobiegała końca.

Po wejściu do jadalni, Ojciec przywitał się, rozmawiając najpierw z starszymi paniami, a następnie, spiesząc się, podszedł do strony Matki i powiedział: „Nie muszę cię przedstawiać. Wiem, że jesteś córką mojego drogiego przyjaciela, Cephalide.” Matka była mocno zawstydzona i zdezorientowana, ponieważ wiedziała, że nie skończy się to na jednym przypadku śmiesznych uwag i docinków od reszty towarzystwa, które było świadkami tego spotkania.

Podczas całego pobytu w Nowym Orleanie, Ojciec, niezwykle oddany i troskliwy, nie szczędził starań, wysyłając kwiaty, towarzysząc jej w operze i tak dalej. Zanim Matka wyjechała na północ, Ojciec wyjawił jej swoje uczucia, ale nie mogła mu odpowiedzieć na to pytanie, obiecując, że zrobi to dopiero po powrocie do swojego domu, gdzie to on miał przyjechać i starać się o jej rękę.

Pewnego dnia, po powrocie z północy, kiedy Matka zeszła na pokład łodzi, przynajmniej jedna osoba zwróciła uwagę na ich grupę. Młody mężczyzna, stojąc na nabrzeżu, dostrzegł ją i podszedł do mojego ojca, Phanora Prud'Homme’a, mówiąc: „Przepraszam, proszę pana, ale na podstawie podobieństwa, wierzę, że ta młoda dama jest moją krewną. Nazywam się Alfred Archinard i jestem synem Evariste’a Archinarda z Aleksandrii.” Phanor uścisnął mu dłoń, potwierdzając, że młoda dama rzeczywiście jest jego pierwszą kuzynką. Alfred dołączył do grupy, towarzysząc im nieustannie, zwracając na Matkę uwagę, co niewątpliwie irytowało zarówno mojego ojca, jak i Phanora, którzy spoglądali na siebie z wyraźnym podejrzliwością.

Warto zauważyć, że historia powtórzyła się po wielu latach, kiedy syn Alfreda i córka mojej matki (czyli ja!) znalazły się w podobnej sytuacji, tylko z innym rezultatem: ostatecznie to inny mężczyzna zdobył serce mojej matki.

Miesiąc później, mój ojciec, Emile Locoul, napisał list z prośbą o pozwolenie na odwiedzenie domu Phanora Prud’Homme’a na plantacji Oakland. Zaproszenie zostało przyjęte, co szybko doprowadziło do zaręczyn. Ojciec kilkakrotnie odwiedzał Natchitoches, co w tamtych czasach było bardzo męczącą podróżą, trwającą trzy dni łodzią. Jednak zaręczyny musiały zostać opóźnione, ponieważ babcia Cephalide poważnie zachorowała. Przeszła udar i była sparaliżowana. Jej choroba, jak twierdzono, miała związek z faktem, że w bardzo młodym wieku wyszła za Phanora i urodziła córkę, Mignonne, która zmarła po zaledwie sześciu miesiącach życia.

Matka, pełna czułości i miłości, opiekowała się własną matką w tych trudnych chwilach, co bardzo ją wyczerpało. Wtedy postanowiono, że ślub odbędzie się natychmiast, a oni od razu pojadą do Nowego Orleanu, by zapewnić odpowiednie zakwaterowanie w pensjonacie. Plany te wynikały z tego, że dziadek Phanor chciał zabrać żonę Cephalide do Nowego Orleanu na leczenie u słynnego wówczas doktora Desiree’a Locoula.

„Corbeille de Noce”, czyli zestaw prezentów ślubnych, był zawsze przekazywany przez pana młodego i przybył do rodzinnego domu matki już kilka miesięcy wcześniej. Były to przede wszystkim kosztowne biżuterie od każdego członka rodziny Focoul. Mój ojciec zaplanował skromną ceremonię, zgodnie z życzeniem matki, która chciała, aby wszystko było proste z powodu choroby jej matki. Cephalide, choć bardzo osłabiona, została wniesiona na wózku, aby mogła osobiście zobaczyć ten wyjątkowy moment. Dzień po ślubie pożegnania były pełne smutku, gdyż Matka obawiała się, że może już nigdy nie zobaczyć swojej matki na tym świecie.

Po jakimś czasie, kiedy byli w drodze na południe, Matka miała sen, w którym widziała swoją matkę umierającą i wzywającą ją. Była zrozpaczona, bo szczegóły jej snu były tak realistyczne, że wierzyła w ich prawdziwość. Kiedy ojciec obudził ją, wyjawiła mu, że w swoim śnie widziała, gdzie leży jej matka, co na sobie miała i że były położone srebrne monety na jej oczach. Ojciec, starając się pocieszyć ją, nie mógł ukryć smutku. I rzeczywiście, po kilku dniach Matka otrzymała wiadomość, że jej matka zmarła w dokładnie tym momencie, o którym mówiła w śnie.

Ojciec zabrał ją z powrotem na plantację, a potem wyruszyli do Nowego Orleanu, skąd udali się na statku do Europy. Ich czas w Paryżu spędzili w domu ciotki Aimee, która była bardzo gościnna, ale Matka zawsze wolała zatrzymać się w hotelu, obawiając się, że odmowa mogłaby ją urazić. Jednak podczas tego pobytu Matka zyskała nowe siły, choć zaledwie kilka lat później musiała zmagać się z jeszcze większymi tragediami – utratą trójki dzieci.

Czas spędzony w Europie okazał się dla niej leczniczy, choć podróże i zmiany otoczenia nie rozwiązały wszystkich problemów, które miała do pokonania w przyszłości.