W badaniach nad amerykańską polityką, a zwłaszcza w kontekście wyborów prezydenckich, pojęcie „ewangelików” często pojawia się w analizach. Współczesne badania wskazują, że to właśnie biali konserwatywni chrześcijanie stanowili kluczową grupę wyborców wspierających Donalda Trumpa, a ich rola w polityce stała się przedmiotem wielu debat. Choć termin „ewangelik” stał się powszechnie używany, w kontekście współczesnej polityki amerykańskiej, bardziej precyzyjnym wydaje się być termin „biali konserwatywni chrześcijanie”. Wprowadzenie tego pojęcia wprowadza do analizy istotny element, który może pomóc w lepszym zrozumieniu zjawiska, jakie miało miejsce w wyborach prezydenckich, w tym zaangażowania chrześcijańskich wyborców.

„Biali konserwatywni chrześcijanie”, w odróżnieniu od „ewangelików”, obejmują szerszą grupę ludzi, w tym katolików, którzy, choć nie zawsze identyfikują się z ewangelickim protestantyzmem, dzielą podobne poglądy na kwestie społeczne i polityczne. Ponadto termin ten odnosi się do bardziej spójnej grupy wyborców, której konserwatyzm dotyczy nie tylko życia religijnego, ale także kwestii takich jak imigracja, aborcja, małżeństwa jednopłciowe czy prawa kobiet. Białe konserwatywne chrześcijanie postrzegają religię jako fundament kulturowy i tożsamościowy, który wykracza poza religijną praktykę i staje się czynnikiem kształtującym ich postawy wobec społeczeństwa i polityki.

Warto zauważyć, że zaangażowanie tej grupy wyborców w politykę nie jest czymś nowym. Już w latach 70. XX wieku, w czasie kampanii prezydenckiej Jimmy'ego Cartera, tożsamość ewangelika zaczęła być kojarzona z politycznym zaangażowaniem, co miało wpływ na dalszy rozwój religijnego ruchu w USA. Ewangelicy stali się istotną częścią amerykańskiego krajobrazu politycznego, ale z biegiem czasu termin „ewangelicki” zaczął nabierać znaczenia bardziej politycznego niż religijnego. Donald Trump, dzięki swojej retoryce i politycznemu poparciu, pokazał, że ewangelikalne poparcie może obejmować szeroką grupę ludzi, którzy niekoniecznie kierują się religijnymi wartościami w tradycyjnym sensie, ale dla których kwestia kulturowa, społeczna i polityczna odgrywa kluczową rolę.

Pomimo tego, że pojęcie „ewangelik” jest powszechnie używane w debatach politycznych, warto dostrzec, że nie wszyscy, którzy deklarują religijną tożsamość, pasują do tego wąskiego opisu. Wśród zwolenników Trumpa znajduje się grupa ludzi, którzy jedynie nominalnie są „ewangelikami”, nazywani „ewangelikami kulturowymi” lub „ewangelikami Trumpa”. Ich religijność może być powierzchowna, ale łączy ich jedno: preferencja dla „kulturowego chrześcijaństwa”, rozumianego jako fundament amerykańskiej tożsamości narodowej. Takie osoby nie zawsze angażują się w życie kościelne, ale uznają tradycję chrześcijańską za podstawę społecznej i narodowej wspólnoty.

Pojęcie „biali konserwatywni chrześcijanie” nie ogranicza się tylko do ewangelików, ale obejmuje także innych przedstawicieli białej populacji chrześcijan, którzy, choć mogą mieć różne wyznania, dzielą te same konserwatywne poglądy na kwestie społeczne i polityczne. Pojęcie to jest bardziej uniwersalne i dokładniej odzwierciedla szeroki zakres ludzi, których konserwatyzm dotyczy zarówno religii, jak i polityki. Oznacza to, że wyrażenie „białe konserwatywne chrześcijanie” nie wiąże się z konkretną denominacją religijną, lecz z ogólnym światopoglądem, który łączy osoby wyznające tradycyjne wartości chrześcijańskie, niezależnie od tego, czy są ewangelikami, katolikami czy innymi chrześcijanami.

Warto również zauważyć, że w obrębie tej grupy istnieje podział na osoby głęboko religijne i tych, którzy traktują religię bardziej jako część tradycji kulturowej, a niekoniecznie jako kierunek duchowy. Istnieje także duża różnorodność w sposobie postrzegania roli religii w polityce. Z jednej strony niektórzy wierzą, że religia powinna być siłą napędową reform społecznych, takich jak reforma imigracyjna, z drugiej zaś strony widzą w polityce religię przede wszystkim jako narzędzie do umacniania tradycyjnych wartości, takich jak rodzina, małżeństwo czy edukacja.

Co jednak należy rozumieć, patrząc na tę grupę wyborców w kontekście amerykańskiej polityki? Kluczowym elementem jest to, że ich zaangażowanie w politykę nie wynika tylko z religijności, ale także z chęci ochrony własnej tożsamości kulturowej i społecznej. Tożsamość chrześcijańska w ich odczuciu stanowi podstawę dla budowania silnej i stabilnej Ameryki, opartej na tradycji i wartościach moralnych. Kiedy Trump zdobywał ich poparcie, nie chodziło tylko o ideologiczne zbliżenie do jego poglądów, ale o obronę wizji kraju, w którym religia i kultura chrześcijańska są fundamentalnymi filarami społecznymi.

Podstawowym przesłaniem tego rozważania jest zrozumienie, że termin „białe konserwatywne chrześcijanie” lepiej oddaje rzeczywistość polityczną, w której religia jest jednym z elementów tworzących szerszą tożsamość społeczną, w której tożsamość religijna nie zawsze jest jednoznaczna z głęboką religijnością. Ta grupa ludzi łączy różnorodne formy religijności z wyraźnym dążeniem do zachowania tradycyjnych wartości, co czyni ich istotną siłą w amerykańskim krajobrazie politycznym.

Jak religijne przekonania wpływają na preferencje polityczne w Stanach Zjednoczonych?

Religijne przekonania odgrywają istotną rolę w kształtowaniu preferencji politycznych, zwłaszcza w kontekście amerykańskim. Choć badania pokazują, że religijni wyborcy często popierają kandydatów z określonej opcji politycznej, to sama religijna tożsamość nie zawsze determinowała ich wybory w sposób jednoznaczny. W rzeczywistości, jak zauważają badacze, dopiero od lat 90. XX wieku pojawiła się wyraźna korelacja pomiędzy częstotliwością uczestnictwa w praktykach religijnych a preferencjami politycznymi. Wcześniej nie istniał wyraźny podział na zwolenników konserwatywnych i liberalnych partii, choć pewne zjawiska, takie jak kontrowersje związane z prawami obywatelskimi, już wtedy były źródłem silnych podziałów.

Religia w Stanach Zjednoczonych stała się nie tylko sprawą osobistych przekonań, ale także narzędziem tworzenia tożsamości politycznej. Tematy, które w przeszłości łączyły religijnych obywateli, takie jak kwestia abolicji czy prohibicji, dziś stają się źródłem silnych podziałów, w szczególności w kontekście praw kobiet i osób LGBTQ+. Religijna prawica, szczególnie po 1992 roku, stała się kluczowym graczem na amerykańskiej scenie politycznej. Współczesna debata polityczna nie tylko dotyczy kwestii światopoglądowych, ale także kształtuje nowe granice podziałów w ramach tych samych grup religijnych, które wcześniej były do siebie bardziej zbliżone.

W tej nowej rzeczywistości, polityczne preferencje często zależą od tego, jak członkowie grupy religijnej przeżywają swoją wiarę, jak ją wyrażają i jak funkcjonują w społeczeństwie. Zasadniczym elementem tej dynamiki jest „przynależność”, która nie tylko definiuje, ale i legitymizuje pozycję polityczną danej grupy. Osoby o konserwatywnych poglądach religijnych częściej przynależą do partii republikańskiej, a w szczególności do tzw. „evangelikalnych wyborców Trumpa”. Z kolei liberalni wyznawcy religii, szczególnie protestanci, często znajdują swoje miejsce w partii demokratycznej.

Warto jednak zauważyć, że część osób nie kształtuje swoich preferencji politycznych na podstawie religijnych przekonań, ale odwrotnie. W procesie formowania poglądów politycznych, który zazwyczaj ma miejsce w latach dwudziestych i trzydziestych życia, ludzie często najpierw decydują o swojej przynależności politycznej, a dopiero potem decydują, jaką religię chcą wyznawać – lub czy w ogóle chcą wyznawać jakąś wiarę. Co ciekawe, wybory polityczne, które podejmują, często kształtują także ich decyzje dotyczące tego, do jakiej wspólnoty religijnej przynależą. Nie chodzi więc o to, że religijność determinuje politykę, lecz raczej odwrotnie – polityka kształtuje wybory religijne.

Przykład wyborców Trumpa, którzy często identyfikują się jako chrześcijanie, pokazuje, jak religijna tożsamość stała się markerem politycznym. Dla wielu z nich chrześcijaństwo nie jest już wyłącznie religią, ale również symbolem białej tożsamości, która ma swoje korzenie w rzekomo judeochrześcijańskich fundamentach amerykańskiej kultury. Ta zmiana w rozumieniu religii i polityki miała swoje konsekwencje w czasie wyborów prezydenckich w 2016 roku, kiedy to Donald Trump uzyskał silne poparcie ze strony grup religijnych, które wcześniej były mniej zdefiniowane politycznie.

Warto również zwrócić uwagę na zmieniające się preferencje polityczne w obrębie poszczególnych denominacji religijnych. Młodsze pokolenia, takie jak członkowie kościoła zielonoświątkowego w Youngstown, wykazują coraz większą apatię wobec polityki, co stanowi przykład dla szerszego zjawiska obniżającego się zaangażowania religijnego wśród młodych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Chociaż ci młodszi wyborcy wciąż wyrażają konserwatywne poglądy, ich postawa wobec polityki jest często bardziej sceptyczna i wycofana. To zjawisko może stanowić istotny element analizy przyszłych wyborów i podziałów politycznych, zwłaszcza gdy młodsze pokolenia zaczynają zyskiwać na znaczeniu w amerykańskiej polityce.

Na poziomie społecznym i kulturowym, kwestia przynależności religijnej nie jest już tylko kwestią osobistych przekonań. Została ona powiązana z tożsamością narodową, zwłaszcza w kontekście globalnych przemian i kulturowych wojen, które miały miejsce w latach 60. XX wieku. Równocześnie procesy te tworzą nową przestrzeń do rozważań na temat przyszłości związku między religią, polityką i tożsamością obywatelską w Stanach Zjednoczonych.

Jakie były główne cele i strategie Ruchu Religijnej Prawicy w polityce USA?

Ruch Religijnej Prawicy w Stanach Zjednoczonych, który zyskał na znaczeniu w latach 70. XX wieku, odgrywał kluczową rolę w kształtowaniu amerykańskiej polityki. Jego celem było wprowadzenie wartości konserwatywnych i chrześcijańskich do polityki, szczególnie w kwestiach moralnych, jak aborcja, małżeństwa osób tej samej płci, a także rola religii w życiu publicznym. Kluczowym momentem w historii tego ruchu było wzrost znaczenia organizacji takich jak Family Research Council, które skutecznie lobbowały na rzecz swoich wartości, zarówno w administracji Billa Clintona, jak i George’a W. Busha.

Jest to interesujący przypadek, ponieważ, mimo iż Ruch Religijnej Prawicy popierał polityków i partie, które deklarowały wolność jednostek i ograniczenie roli rządu, jednocześnie nieustannie starał się wpływać na federalną politykę, domagając się realizacji swoich idei, zwłaszcza w kwestii obrony małżeństwa i zakazu aborcji. Działania te były często sprzeczne z samym duchem konserwatywnego przekonania o minimalnym udziale rządu w życiu obywateli.

Ruch Religijnej Prawicy był w pewnym sensie ambiwalentny wobec władzy państwowej. Choć organizacje te postulowały większą rolę stanów w takich kwestiach jak małżeństwa osób tej samej płci czy aborcja, jednocześnie apelowały do rządu federalnego o interwencję w kwestiach, które uznawali za fundamentalne z perspektywy religijnej, jak ochrona życia nienarodzonych dzieci. Często krytykowali oni liberalnych polityków, którzy z ich punktu widzenia ograniczali wolność religijną, jednocześnie korzystając z siły państwowej, aby wprowadzać rozwiązania prawne sprzeczne z ich przekonaniami.

Wielu liderów Ruchu Religijnej Prawicy, takich jak Jerry Falwell czy Pat Robertson, aktywnie uczestniczyło w kształtowaniu tego dialogu. Jednocześnie ich działania w zakresie lobbingu w Kongresie i angażowania się w wybory prezydenckie miały na celu umocnienie pozycji konserwatywnych chrześcijan w polityce. Warto zauważyć, że jednym z najważniejszych tematów, które Ruch Religijnej Prawicy starał się wprowadzić do głównego nurtu polityki, była ochrona tradycyjnego modelu rodziny, rozumianego w kategoriach chrześcijańskich.

Ruch Religijnej Prawicy był także kluczowym elementem mobilizacji elektoratu, szczególnie wśród ewangelikalnych wyborców. W 2004 roku, po legalizacji małżeństw osób tej samej płci w Massachusetts, Ruch Religijnej Prawicy przeżył swoją drugą falę wzrostu, co miało duży wpływ na wyniki wyborów prezydenckich. Prezentując wartości chrześcijańskie, tacy politycy jak George W. Bush zyskali zaufanie konserwatywnych chrześcijan, którzy poczuli, że ich wartości zostały przez niego uznane.

Pomimo tego, że Ruch Religijnej Prawicy odwoływał się do chrześcijańskich wartości, niejednokrotnie jego przedstawiciele domagali się większej ingerencji rządu w życie obywateli, aby chronić te wartości. Paradoksalnie, ta troska o wolność jednostek łączyła się z dążeniem do umocnienia roli państwa w zakresie ochrony moralności i rodzinnych wartości. Wielu obserwatorów zauważyło, że Ruch Religijnej Prawicy w pewnym sensie przekształcił się w organizację, która stara się nie tylko wpływać na politykę, ale i kierować nią, oczekując od rządu działań w ich interesie, szczególnie w zakresie ochrony tradycyjnych wartości.

Równocześnie warto zauważyć, że ta dwoista relacja z rządem – zarówno w zakresie obrony wolności jednostki, jak i lobbingu na rzecz zmian prawnych – była także wyrazem wewnętrznej sprzeczności, jaką Ruch Religijnej Prawicy od zawsze starał się przezwyciężyć. Często podkreślano, że w tej walce o wartości chrześcijańskie, to władza państwowa jest tą, która ma zapewnić ochronę i obronę tych wartości przed liberalnymi zagrożeniami, które uznawano za sprzeczne z nauką Kościoła.

Początkowo Ruch Religijnej Prawicy miał charakter oddolny, mobilizując społeczności religijne w całych Stanach Zjednoczonych. Z biegiem lat jednak, organizacje te zaczęły coraz bardziej koncentrować się na bezpośrednich relacjach z politykami i urzędnikami rządowymi, starając się wpływać na proces legislacyjny, co doprowadziło do ich rosnącej roli w amerykańskiej polityce. Współczesna rola takich organizacji jak Family Research Council, które w XXI wieku stały się głównymi graczami w tej sferze, pokazuje, jak bardzo ewoluował ten ruch.

Jednak kluczowe w zrozumieniu roli Ruchu Religijnej Prawicy jest nie tylko wpływ na legislację i politykę, ale również sposób, w jaki organizacje te kształtowały debatę publiczną. Niewielu rzeczywiście zauważa, że dla wielu przedstawicieli tego ruchu to, co dzisiaj jest traktowane jako walka o „prawa” – na przykład prawo do życia nienarodzonych dzieci – to także część szerszej ideologii, która nie tylko walczy z rządem, ale także z wpływem kultury i mediów, które uznawane są za zagrożenie dla tradycyjnych wartości chrześcijańskich.

Ważnym elementem tej walki jest także postrzeganie Ruchu Religijnej Prawicy w kontekście jego rzekomego bycia celem ataków. Współczesna retoryka Ruchu Religijnej Prawicy wciąż odnosi się do poczucia bycia prześladowanym, a zwłaszcza w kontekście edukacji, rodzinnych wartości czy swobody wyznania w pracy. To poczucie zagrożenia i potrzeba obrony swoich wartości przed obcą, często wrogą, kulturą liberalną jest kluczowym motywem, który motywuje wiele działań tych organizacji.

Jak religijna wolność stała się narzędziem politycznym i kulturowym w amerykańskim społeczeństwie?

W dyskusjach o religijnej wolności, szczególnie w kontekście współczesnej polityki amerykańskiej, coraz częściej można dostrzec zjawisko, w którym to zagadnienie łączy się z kwestiami tolerancji i roli rządu. Uczestnicy rozmów na ten temat zwracają uwagę na to, że wartości, które kiedyś stanowiły fundamenty społeczeństwa amerykańskiego, takie jak inkluzywność i miłość bliźniego, nie są już dominującymi zasadami kierującymi obecnym życiem publicznym. Często mówi się o erozji tych wartości, co może mieć wpływ na sposób postrzegania wolności religijnej.

Religijna wolność zaczyna być traktowana coraz bardziej jako element większej układanki politycznej i kulturowej. W szczególności po decyzji George’a H. W. Busha, który przekazał część politycznych obowiązków związanych ze zdrowiem do kościołów i prywatnych instytucji, pojawiły się kontrowersje związane z tym, że niektóre z religijnych organizacji odmówiły świadczenia usług takich jak środki antykoncepcyjne w ramach ubezpieczeń zdrowotnych dla swoich pracowników. Takie postawy zaczęły budzić debatę na temat tego, gdzie kończy się wolność religijna, a zaczyna odpowiedzialność rządu za zapewnienie podstawowych praw obywatelskich, takich jak prawo do ochrony zdrowia.

Warto jednak zrozumieć, że te rozmowy o wolności religijnej mają swoje korzenie w szerszym kontekście społecznym. W wielu przypadkach konserwatywni chrześcijanie w Stanach Zjednoczonych czuli, że ich pozycja w społeczeństwie została osłabiona, a ich wartości zostały zepchnięte na margines. Zjawisko to stało się jednym z ważniejszych powodów, dla których tak wiele osób z tego kręgu głosowało na Donalda Trumpa w 2016 roku. Głosowanie na Trumpa stało się w pewnym sensie wyrazem protestu, próbą odzyskania utraconej pozycji i przywrócenia dawnego porządku, który, jak się wydaje, nigdy nie istniał w takiej formie, jak go sobie wyobrażali. Ważne jest jednak zauważyć, że ten „utracony złoty wiek” istniał tylko wtedy, gdy mówiło się o białych obywatelach, a nie o mniejszościach etnicznych i innych grupach społecznych.

W tym kontekście wiele osób, które głosowały na Trumpa, postrzegało go jako symbol osoby, która nie tylko nie ukrywa swoich poglądów, ale również mówi wprost to, co myśli, nie przejmując się poprawnością polityczną. Takie podejście było dla wielu osób wyrazem siły i autentyczności, czego im brakowało w politykach tradycyjnych partii. Trump stał się nie tylko postacią, która miała zrealizować ich marzenia o odzyskaniu utraconej dominacji, ale także kimś, kto dawał im poczucie, że ich głos, ich wartości i ich religia mają znaczenie. Jego otwarte, brutalne, często kontrowersyjne wypowiedzi były traktowane jako przejaw odwagi, którą wielu postrzegało jako odważny sprzeciw wobec elity politycznej.

Ta dynamika „mówić, jak jest” stała się istotnym punktem przyciągania poparcia ze strony białych, konserwatywnych chrześcijan. „On jest silny, jest dupkiem, ale to mój dupka,” powiedział jeden z uczestników rozmowy, podkreślając, że to właśnie ta cecha, ta bezkompromisowość, sprawiała, że czuł się reprezentowany. W jego oczach Trump reprezentował to, co on sam postrzegał jako siłę – siłę, którą rozumiał jako zdolność do mówienia prawdy bez względu na to, jak trudno ją zaakceptować.

Jakkolwiek by to nie brzmiało, kluczowym elementem poparcia dla Trumpa wśród jego wyborców była nie tylko kwestia wolności słowa, ale także poczucie, że wreszcie mogą mówić otwarcie i nie muszą się obawiać etykietowania ich jako wielkich grzeszników, uprzedzonych czy zacofanych. Prezentacja Trumpa jako osoby, która nie boi się łamać norm i mówić głośno to, co wielu myśli w ciszy, była czymś, co rozbudzało entuzjazm i poczucie solidarności wśród jego wyborców.

Warto w tym miejscu zauważyć, że zjawisko to jest bardziej złożone niż tylko narracja o wolności słowa. Rzeczywistość jest taka, że wielu wyborców Trumpa czuło się zmarginalizowanych w wyniku zmieniającego się społeczeństwa. Ich religia, kultura i wartości zaczęły być traktowane jako mniej ważne w obliczu rosnącej inkluzywności wobec mniejszości. Sytuacja ta prowadziła do głębokiego poczucia utraty uprzednich przywilejów, a postać Trumpa wydawała się być tą, która może przywrócić dawną równowagę.

W tym kontekście warto zauważyć, że religijna wolność, w tradycyjnym rozumieniu, zaczęła być traktowana przez niektóre grupy religijne, a szczególnie przez białych, konserwatywnych chrześcijan, jako narzędzie polityczne. Stała się ona wyrazem oporu wobec postępującej laicyzacji i zmian społecznych, które w ich odczuciu zagrażały ich tożsamości. Z tego powodu, walka o wolność religijną zyskała nowy wymiar – stała się częścią większej narracji o ochronie tradycji i tożsamości kulturowej, a nie tylko o swobodzie wyznania.

Jak Trump wykorzystał religię i politykę w mobilizacji białych konserwatywnych chrześcijan?

Zdolność rządu do tworzenia, a raczej powtarzania, krótkich i skutecznych sloganów, które miały na celu aktywację uczuć zemsty w grupach demograficznych (głównie białych i chrześcijańskich), które przez dekady doświadczały poczucia żalu i wyobcowania, była jednym z kluczowych elementów, które pozwoliły Trumpowi zdobyć głosy dużej części tego elektoratu. Dla tej grupy wydawało się, że po wielu latach wreszcie mogą powierzyć swoje poczucie rozgoryczenia w ręce kogoś, kto pochodził z ich szeregów. W wyniku długotrwałej relacji między religią a polityką, Donald Trump po raz pierwszy pojawił się na scenie wyborczej w lecie 2015 roku, ogłaszając zgromadzonym w Trump Tower w Nowym Jorku oraz całemu światu, że zamierza ubiegać się o stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jego interwencja była konieczna, by w końcu powstrzymać Meksyk przed eksportowaniem narkotyków, przestępczości i gwałcicieli do Ameryki Północnej (Gabbatt, 2015). Wśród wielu wyjaśnień sukcesu Trumpa w 2016 roku to właśnie zażalenia rasowe zyskały najwyższe poparcie wśród badaczy i komentatorów. Kandydat potrafił wykorzystać zbiornik stereotypów, zagrożeń międzygrupowych oraz etnocentryzmu, które wielu jego białych wyborców już posiadało, a które mogły się pogłębić podczas dwóch kadencji Baracka Obamy w latach 2009–2017. Język Trumpa, zbudowany na populistycznych zapewnieniach i etnonacjonalistycznych roszczeniach, rezonował z wyobrażeniem białych konserwatywnych chrześcijan, którzy czuli się zagrożeni, pozbawieni swoich przywilejów i patrzyli na rząd z rozczarowaniem i gniewem.

Tożsamość z religią chrześcijańską odegrała kluczową rolę w kształtowaniu i utrwalaniu poczucia wyobcowania oraz rozgoryczenia od drugiej połowy XX wieku. W 2015 roku Trump czerpał korzyści z przemian społecznych i politycznych, które miały miejsce przed jego kandydaturą. 45. prezydent Stanów Zjednoczonych nie stosował zwykłej retoryki przymierza i symboliki religijnej, jaką posługiwali się jego poprzednicy, zarówno republikańscy, jak i demokratyczni. Jego rzadkie i zwięzłe wzmianki o symbolach religijnych i tematach, takich jak Biblia, Boże Narodzenie i prześladowania chrześcijan na Bliskim Wschodzie, były przedstawiane jak każdy inny temat, na którym Trump mógłby udowodnić światu swoją siłę, brak powściągliwości oraz umiejętności transakcyjne. Pismo Święte i życzenia świąteczne były oprawione w chwalebną i zemstę nastawioną retorykę, dokładnie taką samą, jaką stosował mówiąc o budowie muru na granicy z Meksykiem, Iraku jako "terrorystycznym kraju" czy o pracy, którą miałby przywrócić dla amerykańskich robotników. Z podium Donald Trump wykorzystywał chrześcijaństwo wyłącznie jako narzędzie polityczne (Domke i Coe, 2008), wykorzystując symbole religijne do przekazywania autorytarnych, etnonacjonalistycznych i prawicowo-populistycznych komunikatów.

Taka retoryka dramatycznie zarezonowała z jego wyborcami, a z drugiej strony zmusiła zwolenników tzw. Religious Right (Prawicy Religijnej) do szukania uzasadnienia dla poparcia Trumpa, które pozbawiło ruch jakiejkolwiek pozornej moralności i duchowej integralności. Zamiast koncentrować się tylko na jednym z dwóch aktorów zaangażowanych w relację między religią a polityką, ta analiza uwzględnia zarówno głosy zwykłych wyborców, jak i elity religijno-polityczne. Takie podejście jest uzasadnione, ponieważ obie te grupy miały kluczowe znaczenie dla stworzenia narracji o Trumpie jako zbawcy chrześcijaństwa w kraju, gdzie religijni ludzie czują się niesłusznie prześladowani. Prawica Religijna przedstawia to prześladowanie jako zagrożenie dla wolności religijnej, natomiast zwykli wyborcy Trumpa czują się zaangażowani w walkę z liberalnym społeczeństwem, które nazywa ich mową nienawiści i rasizmem za każdą wypowiedź.

Choć nie było zaskoczeniem, że niektóre z najbardziej prominentnych organizacji Prawicy Religijnej wspierały administrację republikańską, to jednak wsparcie, które zapewnili Trumpowi, zasługuje na uwagę. Poprzez bezlitosne porównania z jego poprzednikiem, który rzekomo miał poniżyć wizerunek kraju w oczach świata i prześladować chrześcijan w kraju, Trump był ukazywany jako postać posłana przez Boga, wystarczająco odważna, by przywrócić chrześcijańskie wartości na swoje zasłużone pierwsze miejsce w amerykańskim społeczeństwie, nie w ostatniej kolejności dlatego, że udekorował Biały Dom bogatymi ozdobami świątecznymi. Ideologia wynikająca z dyskursu Prawicy Religijnej opiera się na wzmocnieniu przekonania, że konserwatywne chrześcijaństwo powinno być jedyną legitymacją dla autorytetu kulturowego w Stanach Zjednoczonych. Choć niewątpliwie pochodzi z konserwatywnego sojuszu politycznego, który zyskał na sile w ostatnich czterech dekadach, to dyskurs tego ruchu na początku XXI wieku wciąż zasługuje na naszą uwagę. W tym dyskursie postać Trumpa całkowicie przyjęła cechy zbawcy wartości chrześcijańskich i wolności religijnej – co w mojej ocenie jest silnym sygnałem o roli religii w politycznej kulturze kraju.

Sukces, jaki Trump odniósł wśród białych konserwatywnych chrześcijan, jest również dowodem na skrajne zubożenie roli religii w życiu społecznym i w dyskursie politycznym. Sposób, w jaki Trump posługiwał się symbolami religijnymi, jego przemówienia oraz reakcje wyborców, stanowią niepodważalny dowód na to, jak religia została wykorzystana jako narzędzie mobilizacyjne w reakcyjnej polityce tożsamości białych w Stanach Zjednoczonych. Społeczeństwo się zmieniło, a biali konserwatywni chrześcijanie nie zostali zapytani o tę zmianę. Jak wielu z nich twierdziło, kiedy symbolicznie próbują wyrazić swoje niezadowolenie, są nazywani bigotami, mówcami nienawiści i rasistami. Jeśli chodzi o gospodarkę, uczestnicy badania wyrażali swoje poglądy, powtarzając slogany Trumpa, twierdząc, że przywróciłby amerykańskie miejsca pracy i zlikwidował przepisy ochrony środowiska. Większość z nich pochodziła z grup rówieśniczych, które dorastały w dekadach, które sprzyjały rozwojowi poczucia wyobcowania i rozgoryczenia białej klasy robotniczej i średniej, zarówno ekonomicznie, jak i kulturowo, i były częścią realineacji wyborców demokratycznych w stronę Partii Republikańskiej.