Przez ostatnie dziesięciolecia media, zwłaszcza te masowe, odegrały kluczową rolę w kształtowaniu postaci politycznych. Jednym z najbardziej wyjątkowych przypadków w historii współczesnej polityki jest prezydentura Donalda Trumpa, której fundamenty w dużej mierze zostały uformowane przez media. To, jak został on wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie miało precedensu – nie tylko z powodu samej jego osobowości, ale także dzięki ogromnemu wsparciu, jakie uzyskał od mediów. Trump stał się postacią, którą media – zarówno tradycyjne, jak i cyfrowe – przyciągnęły do głównego nurtu polityki, tworząc z niego symbol nowoczesnego popkulturowego przywódcy.

Działania Donalda Trumpa w mediach społecznościowych, szczególnie na Twitterze, stanowiły kluczowy element jego strategii politycznej. Jego częste, często kontrowersyjne i irracjonalne posty, które były szeroko komentowane, stanowiły dla mediów doskonały materiał do przyciągania uwagi. Chociaż Twitter był jego głównym kanałem komunikacyjnym, wszystkie jego działania były szeroko omawiane przez tradycyjne media, które, choć często krytykowały Trumpa, jednocześnie utrzymywały go na pierwszych stronach gazet i ekranach telewizyjnych.

Jednym z najgłośniejszych momentów była sprawa „covfefe”, która, mimo że była najprawdopodobniej jedynie błędem pisarskim, szybko stała się przedmiotem memów, dyskusji i parodii w internecie. Takie zdarzenia, jak to, pokazują, jak polityka i media zaczęły współistnieć na poziomie komediowym. W społeczeństwie, w którym poważne kwestie polityczne zaczynają być traktowane w kategoriach żartu, wyłania się nowa forma populizmu, który zyskuje na sile. Dla Trumpa to nie był problem – wręcz przeciwnie, jego bezpośredni sposób komunikowania się, choć często absurdalny, sprawiał, że był on niemal nieodparcie obecny w mediach.

Z kolei tradycyjne media, które powinny pełnić rolę informacyjną i edukacyjną, zmieniły się w narzędzia do produkcji kontrowersji, które stały się kluczowym składnikiem polityki Trumpa. To media, zwłaszcza telewizyjne stacje, takie jak CNN, były odpowiedzialne za „wyniesienie” Trumpa na szeroką skalę. Zwiększone zainteresowanie jego osobą nie wynikało z jego działań politycznych, ale z samego faktu, że był on postacią kontrowersyjną i dostarczał nieustannych tematów do rozmów. Media, a szczególnie programy satyryczne, takie jak „The Daily Show” z Jonem Stewartem, zaczęły wykorzystywać jego wizerunek jako materiał do humorystycznej krytyki. Ta forma politycznego żartu była jednocześnie i zabawna, i szkodliwa, bo sprawiała, że poważne kwestie polityczne były traktowane jak cyrkowy show, z którego widzowie czerpali przyjemność.

Warto zrozumieć, że taka sytuacja, w której polityk staje się obiektem ciągłego medialnego ataku, ale i wzrostu jego popularności, to nowa forma rządzenia. Trump to pierwszy prezydent, który w pełni wykorzystał potencjał mediów do swoich celów, nawet jeśli oznaczało to promowanie kontrowersyjnych tematów lub manipulację publicznym wizerunkiem. Zjawisko to nie ograniczało się tylko do USA – wiele krajów zaczęło dostrzegać, jak media mogą kształtować wybory polityczne, stawiając przed światem wyzwanie w kwestii etyki dziennikarskiej.

Szczególnie interesującym zjawiskiem jest to, jak media traktują dziś informacje. Informacje nie są już tylko suche, obiektywne relacje z wydarzeń, ale stały się produktem medialnym, który ma na celu przyciąganie uwagi, generowanie kliknięć, tworzenie dyskusji. W tej nowej rzeczywistości „fake news” stały się narzędziem, które może zarówno oszukiwać, jak i informować – w zależności od tego, kto i w jakim celu je używa. Zrozumienie różnych rodzajów fake news jest kluczowe, ponieważ każde z nich ma swoją specyfikę i wpływa na sposób, w jaki odbieramy rzeczywistość polityczną.

Donald Trump stał się również symbolem nowego typu politycznego przywódcy, który nie tylko wykorzystuje, ale wręcz tworzy medialne przestrzenie. Jego sposób bycia, jego show, które toczyło się każdego dnia na Twitterze, był czymś, co przyciągało uwagę niezależnie od tego, czy mówił coś ważnego, czy po prostu rzucał kolejną kontrowersję. W ten sposób Trump stał się postacią, która bez przerwy była obecna w publicznej przestrzeni, a media stały się jej nieodłącznym narzędziem.

Kiedy przyjrzymy się temu, co wydarzyło się w 2016 roku podczas wyborów prezydenckich, zobaczymy, jak wielki wpływ miała bezrefleksyjna transmisja wszystkich jego działań przez media na kształtowanie wyników wyborów. Trump nie tylko korzystał z mediów, ale potrafił z nimi manipulować na poziomie, którego nikt wcześniej nie próbował. Takie zjawisko jest dla wielu politologów sygnałem do przemyślenia roli mediów w procesach demokratycznych.

Warto zauważyć, że to, co się stało w przypadku Trumpa, może stać się nową normą. To, co w pierwszej chwili wydawało się szokującym wyjątkiem, może z czasem stać się standardem politycznym, w którym każda kolejna kampania będzie musiała opierać się na medialnym spektaklu, a polityka będzie traktowana przede wszystkim jako rodzaj rozrywki.

Jak Michael Moore wykorzystuje patriotyzm i satyrę do komentowania współczesnej polityki?

W swoim filmie "Where to Invade Next", Michael Moore konfrontuje amerykańską rzeczywistość z ideałami innych krajów, ukazując, jak Ameryka zdominowana przez wewnętrzne konflikty, rasizm i polityczne podziały, może się nauczyć z doświadczeń innych państw. Moore stawia pytanie: co trzeba zrobić, by Amerykanie naprawdę zaangażowali się w politykę na rzecz poprawy swojego kraju, zamiast reagować na nią poprzez strach i nienawiść? Film ten staje się ironiczną refleksją nad stanem ducha narodowego, który często przejawia się w niskiej frekwencji wyborczej i apatii obywatelskiej. W kontekście amerykańskiego patrioty, flagi USA są obecne w całym filmie, niemal zawsze w rękach Moore'a, który z ironią nosi ją przez granice, wkraczając do innych krajów, aby "zabrać" stamtąd pomysły, które mogłyby poprawić stan rzeczy w jego ojczyźnie. Zderzenie tej postawy z dążeniem do rozwiązania amerykańskich problemów daje filmowi charakter podwójnej satyry: na jednym poziomie jest to kpina z imperialistycznych gestów, na drugim - refleksja nad własnym państwem.

"Where to Invade Next" nie tylko krytykuje amerykańską politykę, ale również stawia pytanie, jak naprawić polityczne rozdarcie społeczeństwa. Kluczowym punktem jest tu brak dialogu pomiędzy obywatelami, które - jak sugeruje Moore - stanowi największy kryzys w państwie. Gdy w 2015 roku film ukazuje tragiczne zjawiska w USA, a zaledwie rok później, w 2016 roku, sytuacja polityczna diametralnie się zmienia, Moore dostrzega rosnące zagrożenie związane z kandydaturą Donalda Trumpa. Z perspektywy jego widzenia, Donald Trump nie jest ani najgorszym, ani najniebezpieczniejszym elementem, lecz raczej produktem szerokiej alienacji społecznej i braku zaangażowania obywatelskiego.

W reakcji na sytuację polityczną, Moore postanawia nagrać film "Michael Moore in TrumpLand", który początkowo może wydawać się jedynie próbą przekonania wyborców Trumpa do zmiany zdania. Jednak w rzeczywistości film jest głęboko osadzony w kontekście potrzeby uzdrowienia narodu po kontrowersyjnej kampanii wyborczej. Moore stara się zrozumieć frustrację i gniew zwolenników Trumpa, ukazując ich nie tylko jako wrogów, ale jako ludzi, którzy mają swoje uzasadnione rozczarowanie systemem. W tym sensie Moore w "TrumpLand" nie atakuje brutalnie Trumpa ani nie gloryfikuje Hillary Clinton. Zamiast tego stara się zrozumieć obie strony konfliktu, by ponownie uruchomić rozmowę polityczną w kraju, który zatracił zdolność do konstruktywnego dialogu.

"TrumpLand" staje się swoistym głosem w przestrzeni politycznej, które stara się przełamać podziały. Moore stara się w ten sposób skłonić Amerykanów do głębszej refleksji nad własnymi wyborami politycznymi, pokazując, że nie jest to tylko kwestia wyboru między dwoma kandydatami, ale fundamentalnego pytania o przyszłość demokracji. Jego satyra nie jest tylko zabawą w polityczną grę, ale formą wyzwania – pytaniem, jak naprawić to, co zostało zniszczone, i jak wyjść z politycznego marazmu.

Równocześnie Moore podjął się trudnej roli „obrońcy demokratycznego ducha” nie tylko w swoich filmach, ale także w swojej działalności publicznej. Przykładem tego jest jego wystąpienie na Broadwayu, gdzie w sztuce "The Terms of My Surrender" nie tylko opowiadał swoją historię, ale także przekonywał publiczność do angażowania się w polityczne działania. Na żywo, Moore zabierał swoich widzów na demonstracje i angażował ich w czynny opór przeciwko Trumpowi.

To, co Moore stara się osiągnąć, to nie tylko zrozumienie tej ogromnej politycznej katastrofy, którą stał się wybór Trumpa, ale także próba ukazania szerszego problemu, który leży u podstaw amerykańskiej polityki – braku zdolności do słuchania, dialogu, a także do współpracy ponad podziałami. Przy czym istotnym elementem jest fakt, że w tak zwanym „trumpowskim” okresie, satyra, ironia i nawet brutalne karykatury stają się głównymi narzędziami komunikacyjnymi. To, co wcześniej było odbierane jako nieakceptowalne, stało się podstawowym sposobem krytyki w przestrzeni politycznej.

W "Fahrenheit 11/9" Moore ponownie podejmuje próbę ukazania nie tylko samego Trumpa, ale także większego kontekstu, który umożliwił jego dojście do władzy. Zamiast na samego Trumpa, Moore zaczyna od ukazania naiwności publiczności, która nie dostrzegała nadciągającego niebezpieczeństwa. Kluczową tezą jest przekonanie, że Trump jest objawem głębszej choroby systemu, a nie jej źródłem. Z tego punktu widzenia, film Moore'a staje się swoistym aktem obnażania politycznych iluzji i nieudolności w obliczu nowoczesnych zagrożeń.

Podstawowym przesłaniem Moore'a, ukazanym zarówno w "TrumpLand", jak i w "Fahrenheit 11/9", jest to, że nie wystarczy reagować na polityczne zjawiska w sposób powierzchowny i chwilowy. Konieczne jest głębsze zaangażowanie obywateli w życie polityczne, zarówno w formie aktywności wyborczej, jak i uczestnictwa w formowaniu rzeczywistej debaty publicznej. Film Moore'a nie jest tylko rozliczeniem z jednym prezydentem, ale także apoteozą amerykańskiej demokracji i tym, jak łatwo może zostać ona wypaczona przez obojętność społeczną.