W początkach swojej niepodległości, Stany Zjednoczone postanowiły ukształtować system rządów oparty na federacji stanów, w której decentralizacja władzy pozwalała białym osadnikom na samodzielne rządy, a obywatelstwo wspólne miało gwarantować ochronę granic i jedności. Taki porządek nie przewidywał administracji kolonialnej nad ludami tubylczymi, lecz politykę wykluczenia, która prowadziła do przejęcia ich ziemi. Dzięki temu zwiększono liczbę białych osadników, a także zaczęto wykorzystywać pracę importowanych ludzi, co wzmocniło dążenie do ekspansji terytorialnej.

Z biegiem lat, w miarę jak relacje z czarnoskórymi mieszkańcami wschodnich stanów oraz z rdzennymi narodami Ameryki nabierały znaczenia, rósł wpływ granicy zachodniej na krajową świadomość. Początkowe próby utworzenia czarnoskórej kolonii na Zachodzie zostały porzucone na rzecz osadnictwa nowych ziem, z których usuwano ludność tubylczą. Po zakupie Luizjany, najistotniejsza ekspansja na zachód odbyła się drogą podboju. W tym czasie pojawiła się powszechna wiara, że „historyczny rozwój cywilizacji ma kierunek przestrzenny: ludzki postęp zmierza na zachód”.

Meksyk, który wcześniej był kolonią Hiszpanii, po uzyskaniu niepodległości w 1821 roku znalazł się w trudnej sytuacji. Mimo iż region na północ od rzeki Rio Grande zamieszkiwała ludność meksykańska, walka o niepodległość wyczerpała zasoby młodego państwa, które nie miało sił na zabezpieczenie północnych terytoriów. Tereny były tanie, nadzór rządowy minimalny, a mieszkańcy narażeni na ataki plemion indiańskich. W tym kontekście meksykański akt kolonizacyjny z 1824 roku miał na celu zachęcenie do osiedlania się na tych terenach. W rezultacie wielu białych osadników, głównie protestantów, migrowało do Meksyku, szczególnie do Teksasu, gdzie liczba białych osadników szybko przekroczyła liczbę Meksykanów. Choć w Meksyku obowiązywały przepisy zakazujące niewolnictwa, wielu białych osadników je ignorowało, a walka o rozszerzenie niewolnictwa na nowe tereny nabrała tempa.

Meksyk, mimo dążenia do ograniczenia imigracji i wdrożenia legislacji nakazującej wyzwolenie niewolników, nie był w stanie powstrzymać fali białych osadników. Z biegiem czasu nowo osiedleni biali protestanci w Teksasie zaczęli coraz bardziej twierdzić, że mają prawo do dominacji nad katolickimi Meksykanami. Po wojnie z Meksykiem, w wyniku traktatu z Guadalupe Hidalgo w 1848 roku, Meksyk oddał Stany Zjednoczone tereny, które dziś obejmują Arizona, Kalifornię, Kolorado, Nevadę, Nowy Meksyk, Utah, Wyoming i częściowo Teksas. Na skutek tego traktatu, ponad sto tysięcy Meksykanów stało się obcokrajowcami na własnej ziemi.

Zgodnie z traktatem, Meksykanie w nowych terytoriach mieli zachować te same prawa obywatelskie co Amerykanie, jednak brak dowodów na własność ziemi oraz liczne trudności w sądach sprawiały, że wielu Meksykanów traciło swoje posiadłości. Wprowadzenie nowych technologii, jak np. ogrodzenia z drutu kolczastego, ograniczyło dostęp do niezbędnych zasobów, co pogłębiło ich marginalizację. Wraz z upływem czasu, Meksykanie, którzy wcześniej byli częścią hiszpańskich misji, musieli stawić czoła nowym wyzwaniom, związanym z narzuceniem ich „obcości” przez protestanckich misjonarzy. Misjonarze nie tylko starali się nawrócić Meksykanów na protestantyzm, ale również zmieniać ich sposób życia, narzucając swoje standardy cywilizacyjne. Racialne hierarchie, które zakładały niższość Meksykanów na podstawie ich mieszanej rasy i katolickiej religii, miały ogromny wpływ na stosunek białych do nich.

Rasizm i przemoc, zarówno ze strony białych osadników, jak i organów ścigania, takich jak Texas Rangers, pogłębiły trudną sytuację Meksykanów, którzy zostali pozbawieni swoich praw obywatelskich. Wiele osób zostało zmuszonych do migracji na południe, aby uniknąć konsekwencji związanych z utratą ziemi. Aż do końca XIX wieku, mimo że Meksykanie, których dziedzictwo było starsze niż to wielu białych imigrantów, byli wciąż traktowani jako obcy, nie przyznano im prawa do przynależności do rasy białej, w przeciwieństwie do Irlandczyków czy Włochów, którzy z czasem zostali zaakceptowani w ramach tej kategorii.

Zatem proces amerykanizacji Meksykanów na zachodnich terenach nie był jedynie kwestią religijną, ale również stanowił element szerszej walki o dominację rasową. Wbrew obietnicom zawartym w traktatach, proces integracji i adaptacji Meksykanów w Stanach Zjednoczonych był nie tylko trudny, ale często wręcz brutalny. Wciąż trwa wpływ tej historii na pokolenia meksykańskich Amerykanów, których tożsamość jest związana z przeszłością ich przodków, a ich status obywatelski pozostaje w cieniu amerykańskiego rasizmu.

Jak „białość” kształtowała amerykańską tożsamość i politykę imigracyjną

Pojęcie „białości” w Stanach Zjednoczonych było kluczowe dla formowania się polityki imigracyjnej, zwłaszcza w okresie przełomu XIX i XX wieku. Fala imigrantów z Europy Południowej i Wschodniej, a także wykluczenie Afroamerykanów, Meksykanów i Azjatów, postawiły przed społeczeństwem amerykańskim pytanie o przyszłość tożsamości „białego” obywatela. Rozwój populacji i rosnąca konkurencja na rynku pracy tylko pogłębiały strach i niechęć białych obywateli do rosnącej liczby imigrantów. W tym kontekście, pogląd o Stanach Zjednoczonych jako kraju osiedlonym przez ludzi białych, szczególnie anglosaskich i nordyckich, silnie wpływał na kształtowanie przepisów imigracyjnych. Polityka ta miała na celu nie tylko ograniczenie napływu imigrantów, ale również ochronę białych obywateli przed konkurencją na rynku pracy oraz zagrożeniem, jakie przedstawiali ci, którzy nie pasowali do wyobrażenia „prawdziwego Amerykanina”.

Podstawą takich postaw była głęboko zakorzeniona wiara, że Ameryka należy do białych osadników, szczególnie tych pochodzących z krajów Europy Zachodniej, którzy stworzyli fundamenty państwa. Przepisy imigracyjne stanowiły wyraz tego przekonania, a w ich efekcie narastała marginalizacja imigrantów, którzy nie wpisywali się w obraz „czystej” amerykańskiej tożsamości.

W 1782 roku, w swoim dziele „Letters from an American Farmer”, J. Hector St. Jean de Crèvecoeur, naturalizowany obywatel z Francji, zapytał: „Kim jest Amerykanin?”. Jego odpowiedź była jednoznaczna – Amerykanin to nowy człowiek, stworzony przez połączenie najlepszych cech różnych narodów. Dla Crèvecoeur’a, Stany Zjednoczone były ziemią obiecanej, gdzie każdy, bez względu na pochodzenie, mógł stać się kimś nowym, wypełnionym energią do pracy, tworzenia i sukcesu. Jednak w tej wizji wyraźnie widać było, że prawdziwym Amerykaninem może być tylko ktoś, kto jest białym, co wykluczało osoby inne niż europejskie.

Począwszy od Naturalization Act z 1790 roku, prawo amerykańskie określało, że obywatelstwo przysługuje tylko „wolnym białym osobom”. Przepisy te jasno wskazywały na białych Europejczyków jako jedynych pełnoprawnych obywateli. W kolejnych latach, mimo rozszerzania wymagań dotyczących pobytu, pojęcie białego obywatela wciąż pozostawało dominujące, ściśle powiązane z protestancką moralnością i ideologią. W ten sposób kształtował się obraz „idealnego Amerykanina”, w którym centralną rolę odgrywał białoskóry, protestancki człowiek pochodzenia anglosaskiego, niemieckiego lub francuskiego.

Z kolei imigranci, którzy nie spełniali tych kryteriów, spotykali się z rosnącą niechęcią. Przykładem mogą być Irlandczycy, którzy jeszcze do lat 30. XIX wieku byli w Stanach Zjednoczonych postrzegani głównie jako protestanci. Dopiero po wielkim głodzie ziemniaczanym w latach 40. XIX wieku, kiedy to biedni katoliccy Irlandczycy masowo emigrowali do USA, zaczęli być traktowani jako obcy, „brudni biali”, przez swoje pochodzenie, religię i status społeczny. Ta etniczna i religijna dyskryminacja doprowadziła do powstania skrajnie nacjonalistycznej partii politycznej, znanej jako „Know Nothings”, która dążyła do ograniczenia praw imigrantów, a zwłaszcza katolickich Irlandczyków.

Z czasem jednak, po wojnie secesyjnej, Irlandczycy zaczęli zyskiwać status „białych” w amerykańskim społeczeństwie. Pokonanie barier społecznych oraz wspólna służba wojskowa umożliwiły im połączenie się z innymi grupami imigrantów w walce o uznanie ich za pełnoprawnych obywateli. W rezultacie stali się częścią białej tożsamości, kontrastując z pozycją Afroamerykanów, którzy wciąż borykali się z segregacją i nierównością, także w armii.

Zrozumienie tego procesu jest niezbędne, by dostrzec, jak pojęcie „białości” w Stanach Zjednoczonych wpływało na integrację, wykluczenie oraz kształtowanie tożsamości narodowej. Nie chodziło jedynie o różnice etniczne czy narodowe, ale o głęboko zakorzenioną hierarchię rasową, która przez wieki determinowała nie tylko politykę imigracyjną, ale także życie codzienne, zwłaszcza w kontekście białych Amerykanów i ich pozycji w społeczeństwie.

Również ważnym elementem tego rozwoju była rola wojny secesyjnej i zmian społecznych, które zachodziły w wyniku tego konfliktu. Przesunięcia w rozumieniu białej tożsamości nie oznaczały jednak pełnej równości; wręcz przeciwnie, uwidoczniły się nowe formy segregacji i nierówności, których skutki odczuwalne są w Stanach Zjednoczonych po dziś dzień.

Jak chrześcijański libertarianizm kształtował amerykańską gospodarkę i relacje rasowe

Ruchy, które miały na celu ochronę wolnego rynku, często wykorzystywały religię jako narzędzie usprawiedliwiające kapitalistyczne struktury, zwłaszcza w kontekście amerykańskiego libertarianizmu chrześcijańskiego. Główne założenia tego podejścia opierały się na przekonaniu, że ciężka praca w ramach amerykańskiej gospodarki rynkowej zostanie odpowiednio nagrodzona zyskiem. Problemy gospodarcze były przypisywane duchowym niedoskonałościom jednostek, a liberalne polityki były postrzegane jako sposób utrzymywania ludzi duchowo słabych w niewoli. Zatem, chrześcijański libertarianizm stał się narzędziem obrony wolnego rynku, mimo że jego konsekwencje były poważne w kontekście rasowym i społecznym.

W tej ideologii szczególną rolę odgrywała obrona prawa własności prywatnej. Prywatni właściciele majątków i ich prawa, a także konieczność utrzymania przedsiębiorstw gospodarczych, stały się fundamentem, na którym opierała się ta filozofia. W wyniku tego powstały wartości, które często były w sprzeczności z innymi poglądami, w tym tymi dotyczącymi równości rasowej. Przykład z czasów protestów w Greensboro, gdzie biali chrześcijańscy obrońcy wolnego rynku twierdzili, że bojkotowanie sklepów należących do prywatnych właścicieli jest niewłaściwe, najlepiej ukazuje tę tendencję. Takie podejście zmuszało do pominięcia jakiejkolwiek dyskusji o równości rasowej, traktując ją jako nieistotną w kontekście praw własności.

Podobnie, senator Jesse Helms, który nie atakował bezpośrednio Afroamerykanów ani nie bronił segregacji, krytykował ruchy socjalistyczne i wszelkie próby ograniczania praw prywatnych właścicieli. Helms twierdził, że równość rasowa to kwestia, która nie powinna być narzucana przez państwo, ponieważ wiązała się z interwencją rządu w prywatne sprawy ludzi. Dla zwolenników chrześcijańskiego libertarianizmu takie interwencje były nie do zaakceptowania, a działania na rzecz integracji rasowej postrzegano jako zamach na wolność jednostki.

Ważnym elementem tego ruchu było kształtowanie poglądów, które zakładały, że prywatni przedsiębiorcy, dzięki swojej ciężkiej pracy i oddaniu, zasługują na sukces, który traktowany był jako błogosławieństwo od Boga. Prosperity, czyli dobrobyt, nie był postrzegany jako wynik przypadkowy, lecz jako rezultat pobożności i sumiennej pracy. Jednocześnie, takie podejście miało swoje ciemne strony: popierało marginalizację ubogich i kwestionowanie potrzeby państwowej pomocy społecznej, ponieważ jakakolwiek pomoc rządowa była uznawana za wzmocnienie słabości jednostek.

Kiedy religijne zasady spotykały się z pragmatyzmem rynkowym, tworzyły one ideologię, która wykluczała jakiekolwiek formy interwencji państwowej w gospodarkę, w tym pomoc dla osób biednych. Zamiast tego, domagano się, by obowiązki opiekuńcze spoczywały na kościele i prywatnych instytucjach, które mogły lepiej zaspokoić potrzeby społeczne, nie burząc przy tym porządku gospodarczego. Z tego punktu widzenia, wszelkie inicjatywy, które dążyły do zapewnienia socjalnych programów dla ubogich, były postrzegane jako nie tylko nieefektywne, ale wręcz szkodliwe dla moralności narodowej.

Kiedy po II wojnie światowej Stany Zjednoczone stanęły w obliczu obawy przed komunistycznym zagrożeniem, chrześcijańscy liderzy, tacy jak James Fifield, dostrzegali w kapitalizmie rozwiązanie na zagrożenia, które niosły ideologie antykapitalistyczne. Podkreślano, że błogosławieństwa kapitalizmu pochodzą od Boga, a sukces zawodowy jest świadectwem pobożności i uczciwego życia. Taki pogląd znajdował także swoje uzasadnienie w atakach na socjalistów i programy, które wspierały słabszych, zamiast wspierać ich moralny rozwój.

Zatem chrześcijański libertarianizm, w swojej najbardziej rozwiniętej formie, nie tylko odrzucał rolę państwa w opiece nad obywatelami, ale także wykorzystywał religię do usprawiedliwienia kapitalistycznych nierówności. Istotnym elementem tego ideologicznego układu było także marginalizowanie kwestii rasowych, traktowanych jako zbyteczne, biorąc pod uwagę główny cel: obronę wolnego rynku i prawa własności. Takie podejście do gospodarki i społeczeństwa stworzyło fundamenty, które miały wpływ na rozwój amerykańskiego ewangelikalizmu przez większą część XX wieku.

Dla zwolenników tego nurtu, dobrobyt i sukces były dowodem na sprawiedliwość Bożą, a bieda była postrzegana jako karą za moralne niepowodzenia. Społeczna odpowiedzialność za poprawę losu ubogich była traktowana jako zbędna, a pomoc w postaci państwowych programów pomocowych była rozumiana jako szkodliwa zarówno dla jednostki, jak i dla całego społeczeństwa.

Jak Donald Trump stał się symbolem białego nacjonalizmu w USA?

Fenomen wyboru Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych nie jest jedynie przypadkowym zbiegiem okoliczności. Jego sukces na politycznej scenie USA można zrozumieć tylko w kontekście głęboko zakorzenionych napięć społecznych i politycznych, które przez lata narastały w amerykańskim społeczeństwie. Przemiany, które zachodziły w kraju na przestrzeni ostatnich kilku dekad, wywołały w wielu kręgach poczucie zagrożenia, zwłaszcza wśród białych konserwatystów. Trump stał się nieoczekiwanym sojusznikiem białych nacjonalistów, którzy dostrzegli w nim swojego bohatera i wojownika, obrońcę idei "czystości rasowej".

Wszystkie te zmiany, począwszy od rosnącej liczby imigrantów, poprzez zmiany kulturowe i obyczajowe, aż po wprowadzanie nowych praw dotyczących małżeństw jednopłciowych i osób transgenderycznych w wojsku, stały się dla części amerykańskiego społeczeństwa trudne do zaakceptowania. W tym kontekście Trump odwołał się do białych Amerykanów, którzy czuli, że ich tradycyjna rola w społeczeństwie jest zagrożona. Jego hasła o obronie wartości chrześcijańskich, powrocie do tradycyjnego porządku i sprzeciwie wobec "politycznej poprawności" znalazły odzew wśród konserwatywnych ewangelików i ludzi, którzy wciąż wierzyli, że amerykańska tożsamość jest nierozerwalnie związana z białym, chrześcijańskim dziedzictwem.

Trzeba jednak zauważyć, że Trump, mimo iż zyskał ogromne poparcie wśród białych, konserwatywnych ewangelików, nie zdołał zyskać sympatii całego społeczeństwa amerykańskiego. Wybory 2016 roku były wielką niespodzianką dla wielu, którzy nie spodziewali się, że tak kontrowersyjny kandydat, który odrzucał jakiekolwiek kompromisy moralne, zdoła zjednoczyć tak szeroką grupę wyborców. Co ciekawe, Trumpowi udało się zdobyć wsparcie aż 81% białych ewangelików, którzy czuli się marginalizowani przez poprzednie administracje, zwłaszcza przez rządy Baracka Obamy, które zmieniały dynamikę społeczną w kraju. Obama, według wielu konserwatystów, był symbolem postępującej "dekonstrukcji" amerykańskich wartości, co wywołało opór, który Trump skutecznie wykorzystał.

Przyczyną tego zjawiska nie była tylko chęć obrony tradycyjnych wartości chrześcijańskich, ale również przekonanie, że amerykańska demokracja jest w rękach elit, które dążą do podporządkowania kraju obcym interesom. Trump zdołał połączyć ideologię wolnego rynku z przekonaniem, że Stany Zjednoczone powinny pozostać "krajem białym" w sensie kulturowym i religijnym. Warto zauważyć, że nawet wśród białych, którzy nie utożsamiali się z grupami nacjonalistycznymi, istniało poczucie, że Ameryka traci swoją "czystość" z powodu imigracji oraz zmieniających się norm społecznych.

To, co wyróżnia Trumpa spośród innych polityków, to jego umiejętność wykorzystania strachu i niepewności społecznej do mobilizacji elektoratu. Jego sprzeciw wobec "politycznej poprawności" i otwarta mowa nienawiści wobec imigrantów, zwłaszcza z krajów muzułmańskich, wpasowały się w przekonania wielu wyborców, którzy uważali, że ich tożsamość narodowa jest zagrożona. Zyskując poparcie białych chrześcijan, Trump stał się symbolem oporu wobec globalizacji, multikulturowości i zmieniającego się krajobrazu religijnego.

Nie ma wątpliwości, że w ideologii Trumpa łączyły się zarówno elementy skrajnej prawicy, jak i konserwatyzmu religijnego. Zwolennicy Trumpa wierzyli, że jego prezydentura przywróci "prawdziwą Amerykę" – kraj oparty na chrześcijańskich wartościach, z silnym akcentem na wolny rynek i minimalizację ingerencji rządu w życie obywateli. Dla wielu był to powrót do czasów, kiedy to białe, protestanckie wartości kształtowały politykę kraju.

Z perspektywy amerykańskiego społeczeństwa ważne jest zrozumienie, że Trump, mimo swojej kontrowersyjnej polityki, zyskał tak duże poparcie, ponieważ wyraził poglądy, które w wielu kręgach były wciąż żywe. Dla wielu białych konserwatystów, zwłaszcza ewangelików, Trump stał się symbolem oporu wobec modernizacji, która według nich zagrażała tradycyjnemu porządkowi społecznemu. Jego zwycięstwo to rezultat głębokiego podziału amerykańskiego społeczeństwa, w którym wiele grup czuło, że ich wartości i interesy zostały zignorowane przez elity polityczne.

Warto dodać, że wybór Trumpa na prezydenta to nie tylko kwestia indywidualnych przekonań, ale także wyraz szerszych, systemowych napięć. W wielu przypadkach jego polityka była odpowiedzią na rosnące nierówności społeczne, które dotykały przede wszystkim klasy średniej i niższe warstwy białych obywateli. Choć Trump mówił o wielkich zmianach i obiecywał "powrót do korzeni", jego prezydentura nie przyniosła radykalnych zmian, ale stała się raczej katalizatorem dla dalszych podziałów społecznych i politycznych w USA.