Reorganizacja geograficznych i ekonomicznych przywilejów w Stanach Zjednoczonych, która miała miejsce po kryzysie przemysłowym XX wieku, nie była jedynie kwestią lokalnych zawirowań. Była to głęboka transformacja, która wpłynęła na tożsamość zarówno społeczną, jak i polityczną milionów ludzi. Przemiany te w szczególny sposób uwidoczniły się w wyborach prezydenckich w 2016 roku, gdzie Hillary Clinton nie udało się wygrać w wielu tradycyjnie demokratycznych stanach przemysłowych, co stało się nieodwracalnym punktem zwrotnym w jej dążeniu do prezydentury. Regiony dotknięte upadkiem przemysłu odczuły to szczególnie mocno, a ich mieszkańcy, niejednokrotnie wykształceni w tradycji związkowej, zaczęli postrzegać swoje problemy jako wynik nie tylko zmian gospodarczych, ale także jako część szerszego problemu z globalizacją, która nie sprzyjała ich lokalnym interesom.
Zjawisko to nie jest jedynie efektem przemian gospodarczych, ale także zmian społecznych, w tym zmniejszania się liczby osób zatrudnionych w tradycyjnych, męskich zawodach fizycznych, na rzecz pracy opartej na wykształceniu wyższym czy branżach opartych na nowych technologiach. W takich miejscach jak Youngstown, wcześniej centrum amerykańskiego przemysłu stalowego, upadek zakładów przemysłowych spowodował nie tylko dramatyczną utratę miejsc pracy, ale także demograficzną transformację. Na miejsce białych robotników przemysłowych przyszły grupy etniczne, które nie mogły pozwolić sobie na szybkie opuszczenie regionu. Zmiana ta, choć była wynikiem kryzysu, miała także długofalowe skutki dla tożsamości społecznej i politycznej.
W Youngstown, podobnie jak w innych miastach dotkniętych zapaścią przemysłową, nieprzyjazne nastroje były skierowane w stronę tych, którzy w ich oczach reprezentowali nowy, „zglobalizowany” porządek. W tej narracji kluczową rolę odgrywają tacy "wrogowie", jak profesjonaliści, eksperci, a także producenci kultury i przedstawiciele przemysłów wysokich technologii. Współczesna polityka, szczególnie ta reprezentowana przez demokratów, stała się w oczach wielu mieszkańców regionów postindustrialnych symbolem elit, które nie rozumieją ich trudności i ignorują ich potrzeby.
Zmiana polityczna, która miała miejsce w 2016 roku, była również efektem tego, że duża część osób o niskim poziomie wykształcenia zaczęła odchodzić od tradycyjnego poparcia dla Partii Demokratycznej na rzecz Partii Republikańskiej, w szczególności po przyjęciu przez Donalda Trumpa postawy outsidera. Wybór Trumpa, który apelował do lęków i niepewności społeczności lokalnych, był także wynikiem poczucia zaniedbania przez polityczny establishment. Jego obietnice dotyczyły ponownego ożywienia przemysłu, a także ochrony miejsc pracy, co sprawiało, że wielu wyborców w miejscach takich jak Youngstown, zagłosowało na niego, mimo tradycyjnego, demokratycznego charakteru regionu.
Kluczową rolę w tych procesach odegrały również takie miejsca, jak Mahoning Valley, obejmujące miasto Youngstown. Chociaż Mahoning County jest jednym z nielicznych obszarów, gdzie Hillary Clinton zdołała wygrać w 2016 roku, jej przewaga wyniosła jedynie 3,3%, co jest znacząco niższym wynikiem niż w poprzednich wyborach. Ponadto, Youngstown, które niegdyś było symbolem amerykańskiego przemysłu stalowego, po kryzysie straciło połowę swojej ludności, a niemal wszystkie zakłady przemysłowe zostały zamknięte. Wspomnienie o przemysłowej potędze miasta wciąż żyje w pamięci wielu starszych mieszkańców, którzy wciąż oczekują ożywienia gospodarki.
Mimo wszystko, nie ma tu miejsca na pesymizm. Współczesne Youngstown stawia na rozwój sektora technologicznego oraz inwestycje w inkubatory biznesowe, a uniwersytet Youngstown State University staje się centrum edukacyjnym w regionie. Jednak głębokie poczucie straty i nostalgia za dawnymi czasami pozostają widoczne. Choć zmiany są trudne, miasto stara się znaleźć nowe źródła wzrostu i rozwoju, nie zapominając o swojej przeszłości.
Ważnym elementem tego procesu jest również kwestia tożsamości grup społecznych, których poglądy polityczne są często silnie związane z lokalnym doświadczeniem oraz postrzeganą zdradą przez establishment. Dla wielu ludzi z mniejszych miejscowości kluczową rolę odgrywają wybory, które nie tylko kształtują ich materialne warunki życia, ale także odpowiedzi na pytania o miejsce ich społeczności w nowym porządku społecznym i politycznym.
Jak religia i rasa kształtują amerykańską tożsamość narodową?
To, w jaki sposób religia i rasa współkształtują amerykańską tożsamość narodową, stanowi nie tylko punkt zapalny w amerykańskim dyskursie politycznym, ale i jedno z kluczowych zagadnień w debatach o przyszłości Stanów Zjednoczonych. W historii tego kraju naród amerykański często przedstawiany był jako bastion religijnej wolności i przestrzeń, w której wartości judeochrześcijańskie stanowią fundament tożsamości narodowej. Ta opowieść, głęboko zakorzeniona w amerykańskiej mitologii, jest jednocześnie historią, w której religia pełni rolę wyraźnych granic pomiędzy „prawdziwymi” Amerykanami a innymi grupami społecznymi, takimi jak mniejszości etniczne, religijne czy kulturowe.
Narratyw ten, jak zauważa Elizabeth Theiss-Morse, zakłada, że Stany Zjednoczone to kraj stworzony przez protestantów, dla protestantów. Wartości judeochrześcijańskie, a zwłaszcza protestanckie, stanowią zatem punkt odniesienia do kształtowania tzw. „prawdziwej” tożsamości amerykańskiej. Mimo deklarowanej przez wielu liderów politycznych i obywateli wolności religijnej, w rzeczywistości religia ta staje się podstawą do wykluczania tych, którzy nie identyfikują się z jej zasadami. Jak twierdzi Green w swojej pracy Inventing a Christian America (2015), to właśnie ta opowieść o Ameryce jako kraju religijnej wolności stała się fundamentem dla ukształtowania obrazu państwa, które jest „zdefiniowane” przez wartości chrześcijańskie.
Jednakże, choć często mówi się o tym, że Ameryka to kraj wolności wyznania, w praktyce granice, które wyznacza religia, są bardziej złożone. Z jednej strony, to przekonanie, że to właśnie religia chrześcijańska stanowi fundament amerykańskiej tożsamości, stanowi podstawę dla dyskursu prawicy religijnej, który podkreśla, że społeczeństwo amerykańskie nie może prosperować bez powrotu do tych pierwotnych wartości. Z drugiej strony, ta sama religia pełni rolę granicy, której przekroczenie oznacza brak pełnego uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym. Z tego powodu, jak zauważają Whitehead i Scheitle, „granice symboliczne wyprzedzają granice społeczne”, a to oznacza, że wykluczenie na poziomie symbolicznym – np. poprzez przypisanie jakiejś grupie braku „autentycznej” tożsamości amerykańskiej – prowadzi do wykluczenia na poziomie materialnym, np. w dostępie do zasobów społecznych czy władzy.
Podobnie, jak w przypadku religii, nie można zapominać o roli, jaką odgrywa rasa w kształtowaniu amerykańskiej tożsamości. Biała protestancka większość, utożsamiana z "prawdziwym" obrazem Amerykanina, stworzyła narrację, w której biała skóra i religia protestancka są synonimami prawdziwej tożsamości narodowej. Jak pokazują badania Straughna i Felda, proces ten polega na „wyrównywaniu granic symbolicznych” – czyli tworzeniu obrazu Ameryki, w której dominująca tożsamość białego chrześcijanina staje się normą, a inne grupy muszą dostosować się do tej wizji. Ta forma „symbolicznego wyrównania” staje się szczególnie ważna w kontekście obaw białych Amerykanów, którzy czują, że tracą swoje dominujące miejsce w społeczeństwie. W takiej sytuacji, nawoływanie do powrotu do „chrześcijańskiej Ameryki” staje się nie tylko narzędziem mobilizacji politycznej, ale i sposobem na wzmocnienie tożsamości tej grupy, która postrzega siebie jako zagrożoną.
Wszystkie te mechanizmy pokazują, że granice tożsamości narodowej wyznaczane przez religię i rasę są nie tylko kwestią ideologiczną, ale również społeczną i polityczną. Granice te mają bezpośredni wpływ na dostęp do władzy i zasobów, a także na to, jak różne grupy społeczne postrzegają swoją pozycję w amerykańskim społeczeństwie. Warto zauważyć, że te same granice, które wykluczają, mogą również stwarzać możliwość jedności i poczucia przynależności dla tych, którzy „należą” do wyznaczonej grupy. Jak pokazują badania Wuthnowa, kulturowa jedność protestantów ewangelikalnych nie tylko wzmacnia ich tożsamość, ale również angażuje ich do działania w szerszym społeczeństwie.
Religia, a szczególnie religia chrześcijańska, posiada zatem niezwykłą moc kształtowania tożsamości narodowej, ale także prowadzi do reprodukcji nierówności społecznych. Religia staje się narzędziem, które nie tylko definiuje, kto jest „prawdziwym” Amerykaninem, ale również reguluje dostęp do władzy, zasobów i prestiżu społecznego. Taki stan rzeczy wprowadza głębokie napięcia w społeczeństwie, a próba powrotu do „tradycyjnych” wartości narodowych, jak proponują niektórzy liderzy, nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości, w której społeczeństwo amerykańskie jest coraz bardziej zróżnicowane.
Jak „biała strata” kształtuje polityczną tożsamość białych chrześcijan w USA?
Pojęcie „białej straty” jest kluczowe dla zrozumienia współczesnej polityki amerykańskiej, zwłaszcza w kontekście rosnącego wpływu białych chrześcijan w amerykańskim życiu politycznym. Jak zauważa Hills, „biała strata” to nie tylko termin odnoszący się do obniżającej się pozycji społecznej białych Amerykanów w kontekście zmieniającej się demografii, ale także do uczucia osobistej i społecznej niepewności, które prowadzi do postrzegania siebie jako ofiary większego procesu transformacji politycznej i kulturowej. To poczucie „straty” odbija się na osobistej tożsamości, poczuciu wyższości i dominacji, które były dotąd fundamentem amerykańskiej tożsamości białych chrześcijan.
„Biała strata” jest bliska odczuciom pozbawienia, displacement oraz rozgoryczenia, które charakteryzują elektorat Donalda Trumpa. To uczucie nostalgii za przeszłością, w której wartości judeochrześcijańskie były oczywiste, a tożsamość białych chrześcijan stanowiła o ich dominującej pozycji, jest dla wielu źródłem wsparcia dla polityków takich jak Trump. Głosowanie na niego jest wyrazem tęsknoty za „złotymi czasami” lat 50. XX wieku, kiedy to religijna różnorodność była znacznie mniejsza, a rola wartości judeochrześcijańskich jako filarów kultury narodowej była wciąż oczywista i niekwestionowana.
Rasizm, według wielu badaczy, jest integralną częścią amerykańskiego ewangelikalizmu. Istnieje powód, dla którego po wygranej Donalda Trumpa w 2016 roku dodano do analiz wyborczych określenie „białe” w odniesieniu do ewangelikalnych wyborców, którzy poparli jego kandydaturę. Przemiany społeczne, takie jak wzrost liczby imigrantów, zmiana postaw wobec mniejszości etnicznych, a także zaostrzenie różnic społecznych i ekonomicznych, doprowadziły do sytuacji, w której biali Amerykanie poczuli, że ich pozycja w społeczeństwie jest zagrożona. Część z nich zareagowała poparciem dla Trumpa, widząc w nim obrońcę tradycyjnych, białych wartości chrześcijańskich.
Podstawowym elementem, który łączy te wszystkie zjawiska, jest pojęcie tożsamości. Zgodnie z teorią Kindera i Kama, tożsamość jest kształtowana przez „percepcję przynależności” do określonej grupy. Bycie częścią wspólnoty chrześcijańskiej daje jej członkom poczucie zasługi i legitymacji. Dla wielu białych chrześcijan, którzy czują, że ich kultura, religia i tradycje zostały zagrożone, głosowanie na Trumpa stało się aktem obrony ich tożsamości.
Zjawisko to ma swoje korzenie w historycznych procesach, które zaczęły się już w XIX wieku, kiedy to chrześcijaństwo, zwłaszcza jego protestancka odmiana, stało się jednym z fundamentów amerykańskiej tożsamości narodowej. Jednak po 1970 roku, po fali zmian społecznych i politycznych, pojęcie „chrześcijańskiego nacjonalizmu białych” nabrało nowego znaczenia. Zaczęło ono być wykorzystywane w polityce przez konserwatywnych liderów, którzy dostrzegli w tym potencjał mobilizacyjny, zwłaszcza po erozji tradycyjnych wartości i tożsamości w obliczu rosnącej różnorodności rasowej i religijnej w USA.
To właśnie z końcem lat 70. XX wieku, dzięki pracy liderów takich jak Barry Goldwater czy Richard Nixon, nastąpiła redefinicja sojuszy politycznych w USA. Biali chrześcijanie, szczególnie ci z południa kraju, zaczęli coraz mocniej utożsamiać swoje przekonania religijne z konserwatywnym skrzydłem Partii Republikańskiej, a ich poparcie dla tej partii było w dużej mierze wynikiem obrony tradycyjnych wartości, które postrzegali jako zagrożone przez rosnącą liczbę imigrantów i ruchy na rzecz praw obywatelskich.
Również, jak zauważają Sides i jego współpracownicy, nie chodziło tu wyłącznie o politykę moralności (np. antyaborcyjną), ale przede wszystkim o ochronę białej tożsamości przed postrzeganą marginalizacją. Warto dodać, że tożsamość białych chrześcijan z biegiem czasu stała się bardziej zróżnicowana, a granice między religią a rasą zaczęły się zacierać, tworząc nową, unikalną formę tożsamości politycznej, której celem stało się obronienie uprzywilejowanego statusu białych chrześcijan w społeczeństwie amerykańskim.
W 1973 roku decyzja Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade stała się katalizatorem dla ruchu „Religious Right”. Choć na początku ruch ten koncentrował się na kwestii aborcji, szybko okazało się, że jego rzeczywiste podstawy leżały w obronie segregacji rasowej. Po decyzji Green v. Connally, która mogła zagrozić zwolnieniem statusu zwolnienia z podatków dla instytucji edukacyjnych promujących segregację rasową, liderzy konserwatywnych chrześcijan znaleźli wygodny pretekst do mobilizacji - obrona wartości chrześcijańskich stała się przykrywką dla obrony białych interesów.
Patrząc na rozwój wydarzeń, widać jak istotne w kształtowaniu amerykańskiej polityki stały się kwestie tożsamości rasowej i religijnej, które wciąż stanowią fundamenty politycznych działań białych chrześcijan w USA. Warto jednak pamiętać, że tożsamość ta nie jest statyczna. Zmiany społeczne i polityczne, a także rosnąca liczba głosów sprzeciwiających się dominacji białych chrześcijan, prowadzą do napięć wewnętrznych, które mogą wpłynąć na przyszłość amerykańskiej tożsamości narodowej i religijnej.
Dlaczego Ameryka wybrała Trumpa: Analiza wsparcia konserwatywnych chrześcijan
Wspierający Donalda Trumpa, szczególnie ci z konserwatywnych środowisk religijnych, wydają się być przedstawicielami grupy pseudo-konserwatystów. Cechą charakterystyczną tych ludzi jest przekonanie, że prawdziwą legitymację do władzy posiadają ci, którzy wykazują się większą siłą i produktywnością ekonomiczną, a nie ci, którzy swoją pozycję zawdzięczają formalnym procesom politycznym. Dla wielu osób, które głosowały na Trumpa, kluczowym powodem była alienacja społeczna i polityczna, a także rosnący cynizm i nieufność wobec klasy politycznej oraz mediów. Społeczeństwo, które odczuwa te uczucia, widzi Amerykę jako kraj, który uległ tak wielkim zmianom, że staje się nie do rozpoznania. Alienacja jest szczególnie silnie odczuwana przez białych, konserwatywnych chrześcijan z prowincji, którzy czują się coraz bardziej obco we własnym kraju.
Warto jednak zauważyć, że dla wielu wyborców Trumpa, w szczególności konserwatywnych chrześcijan, jego brak religijności nie stanowił przeszkody w poparciu. Stosowanie przez Trumpa symboli religijnych w sposób powierzchowny i populistyczny stanowiło element jego strategii, której celem było wzmocnienie tożsamości białych chrześcijan, szczególnie w kontekście rosnącej liczby osób odłączających się od tradycyjnych form religijności w Stanach Zjednoczonych. Współczesna Ameryka, z jej postępującym sekularyzmem, staje się coraz bardziej nieprzyjazna dla tej grupy, a Trump wykorzystał ten niepokój, by przyciągnąć wyborców.
Szczególnie interesująca jest rola, jaką odgrywają religijne symbole w polityce Trumpa. Chociaż ich użycie jest płytkie i pozbawione głębi duchowej, to jednak w jego przemówieniach stają się one narzędziem politycznym, mającym na celu wzmocnienie pozycji konserwatywnych chrześcijan, którzy czują się zagrożeni przez zmiany zachodzące w amerykańskim społeczeństwie. Populistyczne, etnonacjonalistyczne elementy jego retoryki rezonowały z wyborcami, którzy uważali, że ich wartości zostały zapomniane przez główny nurt polityki.
Istotnym elementem poparcia Trumpa wśród konserwatywnych chrześcijan było to, że nie oczekiwali oni od niego tradycyjnych cnót moralnych, jakich byliby skłonni oczekiwać od pastora czy lidera religijnego. "Nie wybieraliśmy pastora" – to stwierdzenie, które często pojawiało się w rozmowach z wyborcami, stanowi klucz do zrozumienia, dlaczego wielu konserwatywnych chrześcijan poparło Trumpa, mimo jego licznych kontrowersji moralnych. Istotne dla nich były inne cechy kandydata – jego otwartość, bezpośredniość, brak zahamowań i odwagi. Te cechy, choć niezwiązane bezpośrednio z religią, tworzyły obraz Trumpa jako obrońcy wartości chrześcijańskich.
Na poparcie Trumpa miały wpływ także zmiany demograficzne i polityczne w Stanach Zjednoczonych. Polaryzacja między partiami, szczególnie w kwestii roli religii w przestrzeni publicznej, sprawiła, że biali chrześcijanie, zwłaszcza ci o konserwatywnych poglądach, niemal automatycznie zaczęli popierać partię republikańską. Warto jednak zauważyć, że sam wybór Trumpa nie wynikał tylko z jego retoryki, ale również z pewnej zmiany w postrzeganiu roli religii w polityce. W 2016 roku to właśnie pro-life stało się kluczowym hasłem, które przekonało wielu katolickich wyborców, mimo moralnych wątpliwości związanych z kandydatem.
Analiza tego zjawiska pozwala dostrzec głębszą zmianę w amerykańskim społeczeństwie. Nie chodzi tu tylko o wybór jednego kandydata, ale o większy proces polityczny, w którym religia staje się narzędziem wykorzystywanym do konsolidowania różnych grup społecznych i politycznych. Z jednej strony mamy do czynienia z rozwojem polityki opartej na tożsamości religijnej, z drugiej zaś z wykorzystaniem religijnych symboli przez polityków, którzy niekoniecznie podzielają głębokie przekonania swoich wyborców.
Kiedy analizujemy wybór Trumpa przez konserwatywnych chrześcijan, musimy również pamiętać o szerszym kontekście społecznym. Z jednej strony, po kryzysie ekonomicznym z 2008 roku, nierówności społeczne w Stanach Zjednoczonych zaczęły rosnąć, co prowadziło do poczucia zagrożenia wśród osób z mniej wykształconych warstw społecznych. Z drugiej strony, niepokój związany z kulturowymi zmianami w kraju, które były widoczne szczególnie w większych miastach, skłaniał część obywateli do szukania alternatyw w postaci kandydata, który obiecywał przywrócenie "starej Ameryki".
W tym kontekście poparcie dla Trumpa, szczególnie wśród religijnych wyborców, nie jest tylko wynikiem jego działań politycznych, ale także głębokich lęków i obaw o przyszłość, które mają swoje źródła w zmianach społecznych i ekonomicznych. Religia, choć traktowana przez Trumpa w sposób powierzchowny, stała się jednym z elementów tej większej układanki – narzędziem do mobilizacji wyborców, którzy czuli się wykluczeni i zagrożeni.
Jakie wyzwania stoją przed społeczeństwem po okresie imperialnym?
Współczesne społeczeństwa borykają się z trudnym procesem redefinicji tożsamości, szczególnie w krajach, które miały kiedyś status imperium. Przykład Wielkiej Brytanii jest jednym z bardziej charakterystycznych, gdzie biali, angielscy obywatele, zamieszkujący średniozamożne dzielnice Plymouth i Bristolu, skarżą się na utratę prestiżu i statusu. W kontekście tej transformacji, badania Paula Gilroya wskazują na zjawisko, które Gilroy określa mianem „postimperialnej melancholii”. Dla tych obywateli koniec roli Wielkiej Brytanii jako światowego imperium stał się źródłem głębokiego poczucia straty. Ta utrata pozycji wiąże się nie tylko z nostalgicznie przeżywanymi wspomnieniami z czasów potęgi imperialnej, ale również z obawą przed przyszłością, w której białe, angielskie tożsamości nie będą już dominujące.
Choć melancholia jest istotnym elementem w rozumieniu tego zjawiska, nie należy zapominać, że strach odgrywa równie kluczową rolę. Obawa o przyszłość, obawa o utratę tożsamości, zwłaszcza w kontekście rosnącej różnorodności kulturowej i etnicznej, staje się głównym motorem tych emocji. Z jednej strony jest to strach przed nieznanym, przed „obcym”, przed utratą kontroli nad własnym losem. Z drugiej – jest to strach, który jest wykorzystywany w dyskursie politycznym przez liderów, takich jak Donald Trump, którzy potrafią nadać tym emocjom konkretną formę, stając się nośnikami niezadowolenia swoich wyborców.
Donald Trump, poprzez swoje wystąpienia, skutecznie stał się „głośnikiem” niezadowolonych grup społecznych. Jego zwolennicy poczuli się wysłuchani, co jest kluczowym elementem budowania poczucia wspólnoty emocjonalnej. Stosowanie takich strategii w polityce, które odwołują się do uczuć, żalów i niepewności, potrafi skutecznie zmobilizować wyborców, nawet jeśli polityka, którą oferują, nie ma zbyt wiele wspólnego z racjonalnym rozważaniem kwestii administracyjnych.
Warto zauważyć, że różnice ideowe pomiędzy grupami o odmiennych poglądach politycznych nie ograniczają się tylko do kwestii konkretnych polityk, ale są głęboko zakorzenione w różnicach moralnych. Model „Surowego Ojca” przedstawiony przez George’a Lakoffa doskonale obrazuje tę sytuację. Lakoff wskazuje, że dla zwolenników tego modelu, każda forma odstępstwa od tradycyjnych zasad moralnych jest nie do zaakceptowania. Cała polityka, a także debata publiczna, staje się wówczas walką o to, co jest moralnie „właściwe” w oczach danej grupy. W ten sposób nie tylko różnice w kwestiach politycznych, ale i fundamenty moralne społeczeństwa, stają się przyczyną narastającej polaryzacji.
Warto również zauważyć, że ta polaryzacja nie jest zjawiskiem nowym. Przełom XX wieku, kiedy to partie polityczne zaczęły wyraźnie eksponować swoje różnice ideowe w kwestiach takich jak aborcja, małżeństwa jednopłciowe czy modlitwa w szkołach publicznych, stanowi punkt zwrotny. To właśnie wtedy wyborcy zaczęli być świadomi podziałów, które nie tylko dotyczyły kwestii politycznych, ale także głębokich różnic etycznych. Przemiany te sprawiły, że elektoraty zostały coraz bardziej „posortowane”, a granice między nimi stały się trudniejsze do przekroczenia.
Interesującym przykładem ilustrującym te zjawiska jest opisany przypadek z Youngstown, gdzie parafianie Kościoła Prezbiteriańskiego, mimo podobnych cech demograficznych do grup z innych dzielnic, wyraźnie różnili się w swoich poglądach politycznych. Choć ci ludzie w większości byli biali, średniozamożni, a także podzielali wartości chrześcijańskie, ich nastawienie polityczne było zgoła odmienne. Uczestnicy tego spotkania, pomimo swojej konserwatywnej tożsamości religijnej, deklarowali, że nie głosowali na Trumpa w 2016 roku. W tym przypadku również widać wyraźne różnice w postrzeganiu wolności religijnej. Z jednej strony, członkowie tej wspólnoty uważali, że wolność religijna w USA jest na bardzo wysokim poziomie. Z drugiej – dostrzegali pewne bariery, jeśli chodzi o wolność wyznania, które nie dotyczyły tradycyjnych religii chrześcijańskich, ale odnosiły się do mniejszości religijnych, takich jak muzułmanie, którzy, ich zdaniem, nie pasują do amerykańskiego modelu wolności.
Warto w tym kontekście zauważyć, że każda z tych grup, mimo podobieństw w swoim statusie społecznym, ma inną perspektywę na kwestie tożsamości narodowej i religijnej. Wydaje się, że w takim społeczeństwie jedność staje się coraz trudniejsza do osiągnięcia, ponieważ każda strona stoi na straży swoich wartości, które traktowane są nie tylko jako różnice poglądów, ale jako kwestie moralne o fundamentalnym znaczeniu.
Jak centralne ciśnienie żylne wpływa na funkcję nerek i serca w złożonych stanach chorobowych?
Jak rozwiązania równań dyfuzji neutronów wpływają na krytyczność reaktora jądrowego?
Jak prawo imigracyjne USA kształtowało wolność słowa i politykę wykluczeń ideologicznych?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский