Marksizm, który w swojej ideologii obiecywał równość i sprawiedliwość społeczną, pochłonął życie co najmniej 100 milionów ludzi. Został jednak, niczym mityczny bohater, ponownie przyjęty przez „robotników”, którzy przez systematyczne zaciemnianie historii w edukacji nie są świadomi prawdziwego jej przebiegu. W efekcie, promują oni dziś sabbatiański „marksizm”, który w pewnym momencie może ich pożreć.

Rabbi Antelman, który spędził dekady na badaniach sabbatiańskiego spisku, stwierdził, że, wbrew popularnym przekonaniom, to nie Karl Marx stworzył „Manifest Komunistyczny”. Marx otrzymał zapłatę za swoje usługi od Ligi Sprawiedliwych, znanej w Niemczech jako Bund der Geaechteten. Antelman twierdzi, że tekst przypisywany Marxowi nie był jego autorstwa – to tylko powtórzenie wcześniejszych idei. Marx był jedynie „zatrudnionym najemnikiem” i służył interesom bogatych iluminatów. Jego słynne stwierdzenie, że religia to „opium dla ludu”, było częścią sabbatiańskiego planu, mającego na celu demonizowanie religii. Antelman nazwał książki Marksa „Aby wyeliminować opium”. Choć Marx urodził się w rodzinie żydowskiej, jego rodzina przeszła na chrześcijaństwo (co stanowiło typowy sabbatiański modus operandi), a sam Marx krytykował Żydów, zwłaszcza w swojej książce „Świat bez Żydów”. W ten sposób wspierał sabbatiański plan zniszczenia tradycyjnego judaizmu, czego echa widzimy dzisiaj w prześladowaniach ortodoksyjnych Żydów przez sabbatiański rząd Izraela, szczególnie w kontekście praw związanych z pandemią Covid-19.

Religia, mimo że nie jest moją osobistą preferencją, przez wieki miała niebagatelny wpływ na kształtowanie świata i wpłynęła na nasze postrzeganie rzeczywistości. Jednak dla „buntowników myślenia” pytanie zawsze brzmi: dlaczego coś się dzieje? Niezależnie od tego, czy zgadzają się z tym, co się dzieje, zawsze warto zadać to pytanie. Dlaczego religie istnieją? Stworzono je po to, aby budować społeczności wierzących, podczas gdy sekty pragną zniszczyć wszelką jedność i interakcje (jak miało to miejsce podczas lockdownów związanych z Covid-19). Ostatecznym celem jest zatem zniszczenie wszelkich religii na rzecz jednej, globalnej religii – kultu satanistycznego, oddającego cześć ich „bogu”.

Ten sam mechanizm widać w przypadku kontrolowania broni w Stanach Zjednoczonych. Choć nie jestem zwolennikiem broni, warto zapytać: dlaczego Kult chce rozbroić obywateli, jednocześnie utrzymując uzbrojenie sił porządkowych? Historia pokazuje, że każdy tyran, od Hitlera po Stalina, zaczynał od konfiskaty broni, by potem przejąć władzę siłą. W tym kontekście warto zauważyć, że „kultura” kultu przejawia się także w reakcji polityków. Kiedy dochodzi do tragedii, jak ta w Boulder, Kolorado, natychmiast pojawiają się głosy polityków takich jak Chuck Schumer, domagających się zakazu broni, podczas gdy sami korzystają z nadzwyczajnej ochrony, z otoczeniem uzbrojonych strażników.

Z kolei ruch syjonistyczny, którego celem było stworzenie żydowskiej ojczyzny w Palestynie, jest ściśle powiązany z rodziną Rothschildów i sabbatianami. Symbol Izraela pochodzi od niemieckiego tłumaczenia nazwiska Rothschild, co odnosi się do sześciokątnej gwiazdy Dawida, która stała się symbolem tego państwa. Należy jednak pamiętać, że syjonizm to ideologia polityczna, a nie tożsamość żydowska. Nie wszyscy Żydzi są syjonistami, a wielu nie-Żydów, jak Donald Trump czy Joe Biden, określają się mianem syjonistów. Współczesne polityczne wsparcie Stanów Zjednoczonych dla Izraela nie jest przypadkowe – jest wynikiem potężnego lobby syjonistycznego, które kontroluje zarówno Demokratów, jak i Republikanów. Współczesny syjonizm nie jest więc jedynie interesem religijnym, ale przede wszystkim politycznym, ekonomicznym i geostrategicznym.

Warto także zauważyć, jak pojęcie „antysemityzmu” zostało dziś zdeformowane. Zamiast odnosić się do rzeczywistej nienawiści wobec Żydów, termin ten jest coraz częściej wykorzystywany do cenzurowania krytyki syjonizmu. Każdy, kto podważa syjonistyczną ideologię, może zostać oskarżony o antysemityzm. W ten sposób stosuje się manipulację, by zablokować prawdziwą dyskusję na temat celów syjonistów i roli Rothschildów w kształtowaniu polityki Bliskiego Wschodu.

Zrozumienie tych powiązań jest kluczowe, by dostrzec pełnię obrazu globalnej polityki. Ukryte działania kultów, manipulacja ideologią oraz wprowadzanie idei, które są sprzeczne z interesami zwykłych ludzi, stanowią fundament współczesnych napięć i zawirowań w polityce światowej. To, co nazywamy współczesnym porządkiem, jest w rzeczywistości złożoną siecią interesów i działań, które mają na celu utrzymanie władzy przez wąską grupę ludzi. Warto zastanowić się, kto naprawdę zyskuje na globalnych zmianach i jakie cele stoją za medialną i polityczną retoryką, która stawia na piedestale ideologie, które nie mają nic wspólnego z prawdziwym interesem ludzi.

Czy mRNA jest nowym „oprogramowaniem życia” i jak zmienia nasze rozumienie człowieka?

Od trzech dekad uczestniczymy w cyfrowo-naukowej rewolucji, której tempo przyspiesza z każdym rokiem. W jej centrum znajduje się odkrycie, które coraz częściej opisuje się językiem informatycznym: mRNA – informacyjny przekaźnik pomiędzy DNA a białkami, z których zbudowane jest nasze ciało. W każdej komórce działa ono niczym system operacyjny, przenosząc instrukcje z kodu genetycznego do wykonawców, którymi są białka. Jeśli można zmienić linię kodu w tym systemie, konsekwencje obejmują nie tylko profilaktykę i leczenie chorób, ale w istocie możliwość przekształcania samej biologii życia.

Takie podejście – nazywane „terapią informacyjną” – zakłada, że ciało nie jest jedynie układem biochemicznym, lecz polem informacyjnym komunikującym się samo ze sobą i ze światem zewnętrznym. Zrozumienie tego prowadzi do myśli, że ingerencja w mRNA, a więc w przepływ informacji, może zmieniać sposób działania organizmu. DNA staje się wówczas nie tylko archiwum danych, lecz także odbiornikiem i nadajnikiem sygnałów, wrażliwym na syntetyczne komunikaty. W tym kontekście mRNA przestaje być neutralnym narzędziem medycyny, a staje się bramą do głębokiej ingerencji w naturę człowieka.

Firmy biotechnologiczne, takie jak Moderna, otwarcie wskazują, że jeśli wykorzystanie mRNA jako leku sprawdza się w jednej chorobie, można tę samą platformę zastosować w wielu innych. Elastyczność tej technologii pozwala na szybkie dostosowywanie preparatów do kolejnych celów, co oznacza masowe wprowadzanie do organizmu syntetycznych instrukcji biologicznych. Krytycy ostrzegają, że jest to droga do przekształcania człowieka w organizm syntetyczny – proces wpisujący się w szerzej zakrojony program syntezy biologii i technologii.

SynBio, czyli biologia syntetyczna, staje się jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin współczesnej nauki. Obejmuje ona tworzenie nowych części biologicznych, urządzeń i systemów, a także przeprojektowywanie tych istniejących. Łączy inżynierię genetyczną z inżynierią fizyczną, chemiczną i komputerową w celu konstruowania organizmów o nowych lub udoskonalonych cechach – w tym organizmów ludzkich. Mamy już syntetyczną krew, skórę, organy i kończyny powstające w drukarkach 3D. W tym świetle programy szczepień mRNA mogą być postrzegane jako element większego procesu przejścia ku człowiekowi projektowanemu technologicznie.

W tle tych procesów narasta dyskusja o etyce, równości i samej definicji człowieczeństwa. Coraz częściej padają głosy, że opór wobec transhumanistycznej transformacji jest oporem wobec „ewolucji”, a więc nieuchronnie prowadzi do marginalizacji. To retoryka mająca złamać wolę sprzeciwu, sugerująca, że „opór jest daremny”. Tymczasem to właśnie w tym miejscu zaczyna się najważniejsza debata: kto kontroluje technologie zmieniające ludzką naturę, jakie są ich rzeczywiste skutki długoterminowe i czy społeczności mają realny wpływ na kształt tego procesu.

Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, że mRNA nie jest wyłącznie nowoczesnym lekiem, lecz także nośnikiem informacji, który może – potencjalnie – zmieniać fundamentalne procesy biologiczne. Trzeba patrzeć na te technologie nie tylko jako na innowacje medyczne, lecz także jako na narzędzia zdolne przekształcać społeczeństwa i redefiniować pojęcie człowieka. W tej perspektywie zagadnienia nadzoru, transparentności badań, kontroli społecznej nad biotechnologiami i konsekwencji etycznych stają się kluczowe dla naszej wspólnej przyszłości.

Jak Biden, Pelosi i Schumer starali się opanować sytuację w obliczu kryzysu budżetowego

Kiedy w 2020 roku pandemia COVID-19 wstrząsnęła gospodarką USA, walka o pomoc finansową dla obywateli stała się jednym z kluczowych wyzwań dla nowo wybranego prezydenta Joe Bidena oraz jego współpracowników. Początkowo, negocjacje z administracją Trumpa, która była gotowa na ogromne wydatki, oraz z liderami Republikanów w Kongresie, którzy byli bardziej powściągliwi w kwestii wydatków, napotykały liczne trudności. Przez długie miesiące, liderzy Demokratów, Chuck Schumer i Nancy Pelosi, żywili przekonanie, że wybory dadzą im większe możliwości negocjacyjne. Jednak po wyborach, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej skomplikowana. Trump odchodził z urzędu, a republikańscy senatorowie nie byli zainteresowani uchwalaniem dużych pakietów pomocowych, które mogłyby ułatwić początkowe miesiące kadencji Bidena.

Choć wciąż istniał niepokój o wybory uzupełniające w Georgii, które mogłyby zmienić układ sił w Senacie, Pelosi i Schumer musieli działać szybko, by uchwalić krótkoterminową pomoc, umożliwiającą kraju utrzymanie się na powierzchni. Wzrost wydatków w nadchodzącym roku wydawał się nieunikniony, a więc kluczowe było dla nich znalezienie sposobu na uzyskanie większych sum z ręki Republikanów. W tym kontekście, Schumer zalecił Bidenowi przyjęcie konfrontacyjnego podejścia: powinien on dążyć do uchwalenia pakietu pomocowego o ogromnej wartości, licząc na szerokie poparcie społeczne. W przeciwnym razie, nie było szans na realizację jakiejkolwiek ambicji legislacyjnej w trudnych warunkach politycznych.

Biden, chociaż nie miał złudzeń co do łatwości współpracy z republikańskim Senatem, rozumiał wagę sytuacji. Był świadomy, że jakakolwiek krótkoterminowa pomoc w postaci ustawy, podpisanej przez jego poprzednika, nie wystarczy, by popchnąć kraj ku odbudowie. Musiał znaleźć sposób na przeforsowanie dużych reform w obliczu politycznego impasu. Jednak po spotkaniu w Delaware, kluczowe pytanie brzmiało, czy rzeczywiście istniał plan na przełamanie oporu w Senacie.

Na poziomie legislacyjnym, kluczowym zadaniem stało się uzyskanie poparcia dla rządu, w tym dla zatwierdzenia gabinetu oraz uchwalenia pakietu pomocowego, który pozwoliłby odbudować gospodarkę. Jeśli te podstawowe cele nie zostaną osiągnięte, demokraci i ich programy zostaną zamrożone na długo. Poza tym, sukces w obliczu kryzysu stanowiłby fundament dla dalszych ambitnych planów politycznych, od ochrony środowiska po reformę systemu opieki zdrowotnej.

Podczas pierwszych dni po wyborach, polityczni liderzy Demokratów zaczęli dostrzegać oznaki podziałów wewnętrznych. Niezadowolenie w partii nasiliło się, a rysy ideologiczne stawały się coraz bardziej widoczne. Pelosi, walcząca o ponowną elekcję na stanowisko przewodniczącej Izby Reprezentantów, znalazła się w trudnej sytuacji. Choć Demokraci wciąż mieli kontrolę nad Izbą, to ich przewaga zmniejszyła się do minimalnego marginesu. To oznaczało, że musiała zdobyć każdy głos, by pozostać na stanowisku, a każda rozbieżność wśród członków jej partii mogła zagrozić jej pozycji.

Gdy Demokraci przygotowywali się do kolejnych wyzwań legislacyjnych, nie obyło się bez ostrych dyskusji na temat kierunku partii. Z jednej strony, bardziej konserwatywni członkowie wskazywali na potrzebę wyważenia programów politycznych, w tym unikanie skrajnych posunięć ideologicznych, takich jak „Medicare dla wszystkich” czy „defundowanie policji”, które nie były popularne w wielu okręgach wyborczych. Z drugiej strony, lewicowa część partii broniła swojego stanowiska, podkreślając, że ignorowanie żądań mniejszości rasowych i progresywnych wyborców może skutkować marginalizowaniem ich głosów.

To napięcie wewnętrzne było wynikiem głębokich podziałów, które jeszcze bardziej pogłębiły się w trakcie pandemii. Mimo to, Pelosi i Schumer musieli dążyć do jedności, aby przeprowadzić niezbędne zmiany w legislacji. Podział ideologiczny pomiędzy skrzydłami partii, z jednej strony progresywnymi, a z drugiej centrowymi, mógł łatwo uniemożliwić jakąkolwiek skuteczną współpracę w tym trudnym okresie.

Jest jasne, że sukces w zarządzaniu kryzysem pandemicznym wymagał nie tylko jedności w obrębie partii, ale również sprawnej współpracy z opozycją. Zatem wyzwanie Bidena, Pelosi i Schumera polegało na znalezieniu równowagi między zapewnieniem niezbędnych środków na ratowanie gospodarki a utrzymaniem spójności własnej partii i skutecznym radzeniu sobie z wewnętrznymi sporami. W przeciwnym razie, jakiekolwiek większe ambitne reformy mogłyby pozostać tylko w sferze marzeń.

Jak decyzje polityków w obliczu ataku na Kapitol mogły zmienić bieg historii?

Z dala od głównej sali obrad, w znacznie mniejszym pomieszczeniu naprzeciwko korytarza, grupa republikańskich senatorów, którzy sami wybrali się do tej rozmowy, zastanawiali się nad kolejnymi krokami. W tej grupie znajdował się Ted Cruz, który wcześniej planował sprzeciwiać się certyfikacji wyborów. Jednak teraz pojawiła się niepewność. Czy powinni kontynuować swoje sprzeciwy, biorąc pod uwagę atak na Kapitol? W trakcie spotkania część senatorów argumentowała, że wobec przemocy tego dnia powinni zrezygnować z dalszego oporu. Cruz jednak stanowczo sprzeciwił się temu: twierdził, że nie powinni pozwolić, by „gwałtowny tłum dyktował sposób, w jaki wykonujemy naszą pracę.” McConnell, lider Republikanów, był bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany, by powstrzymać wysiłki sprzeciwiające się certyfikacji.

Zanim został zabrany do Fort McNair, McConnell, okazując rzadką emocję, zwrócił się do jednego ze swoich kolegów. Tim Kaine, senator z Wirginii, który w 2016 roku był kandydatem na wiceprezydenta u boku Hillary Clinton, nawiązał z McConnell’em pewnego rodzaju przyjaźń. Po rozpoczęciu zamachów na Kapitol, Kaine podszedł do McConnell’a, mówiąc mu, że rozumie, jak trudny to dzień dla lidera republikanów, biorąc pod uwagę jego oddanie instytucji, która została zaatakowana, oraz utratę większości senackiej, o którą walczył przez wiele lat. „Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby nie Donald Trump,” powiedział Kaine. McConnell nie odpowiedział na to słowo, ale „gniew, który widziałem w jego oczach, był niepodobny do niczego, co kiedykolwiek widziałem. I nie był zły na mnie,” wspomina Kaine.

Wkrótce McConnell i inni liderzy kongresu zostali zabrani do Fort McNair, gdzie byli otoczeni przez ochronę Capitol Police oraz żołnierzy. W początkowych chwilach, członkowie Kongresu byli rozdzieleni według partii. John Thune, zastępca McConnell’a, starał się nawiązać kontakt z senatorami, którzy wcześniej planowali wyzwać certyfikację wyborów. Ze względu na chaos, który panował, pytał ich, czy rozważyliby wycofanie swojego sprzeciwu, gdy Senat wznowi swoje obrady. W międzyczasie, na poziomie sztabów, Steve Daines, senator z Montany, który wcześniej planował sprzeciwiać się certyfikacji, zmienił zdanie po wybuchu zamachów. Jego główny doradca, Jason Thielman, przygotował oświadczenie, które miał nadzieję, że grupa senatorów sprzeciwiających się certyfikacji podpisze. Oświadczenie nawoływało do wspólnego działania w obronie konstytucji i porządku prawnego, pomimo przemocy.

McConnell czuł, że powroty do Kapitolu były absolutną koniecznością, by kraj zobaczył, że atak nie odniósł sukcesu i że Senat mógł kontynuować swoje demokratyczne funkcje. W rozmowie telefonicznej z Mike’em Pence’em i wysokimi rangą urzędnikami Pentagonu, McConnell stwierdził, że „chuligani nie wygrają.” Jego frustracja była widoczna. Schumer, podobnie jak McConnell, dążył do jak najszybszego wznowienia obrad Senatu. Jednakże obaj politycy zdawali sobie sprawę, że sukces zależał od działań administracji Trumpa, która w tej chwili była de facto niezdolna do sprawnego zarządzania kryzysem.

Trump, mimo że był w kontakcie z McCarthym, nie zareagował w sposób stanowczy na atak. Jego wideo do protestujących było raczej wezwaniem do „zachowania pokoju” niż ostrą krytyką działań tłumu. Dopiero wieczorem, po długich godzinach niepewności, McConnell rozmawiał ponownie z Liz Cheney, która w tym czasie stanęła w opozycji do Trumpa, decydując się publicznie sprzeciwiać jego działaniom związanym z kwestionowaniem wyborów.

Z chwilą, gdy McConnell i Schumer zaczęli rozmawiać o przywróceniu porządku w Senacie, Cheney zdawała sobie sprawę, że wkrótce będzie musiała podjąć trudną decyzję o dalszych działaniach wobec Trumpa, który stał się centrum kontrowersji. Wkrótce zaczęły się rozmowy na temat jego impeachmentu, a niektórzy, jak Tom Malinowski, zauważyli, że politycy muszą podjąć konkretne działania, jeśli chcą przywrócić porządek w polityce amerykańskiej.

W tej sytuacji istotną kwestią była nie tylko reakcja polityków, ale również odpowiedzialność instytucji demokratycznych za zarządzanie kryzysami. To, jak Kongres zareagował na atak, stanowiło wyraźny test dla amerykańskiego systemu politycznego i jego zdolności do obrony demokracji, mimo iż w obliczu ataku liderzy polityczni byli zmuszeni do podejmowania decyzji pod ogromną presją. Ponadto, warto zauważyć, że cała ta sytuacja wyeksponowała głębokie podziały w amerykańskim społeczeństwie i polityce, które wciąż były nie do końca zrozumiane przez wielu członków elity politycznej.