Donald Trump, obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, to postać kontrowersyjna, budząca skrajne emocje. Wiele osób zastanawia się, skąd wzięły się cechy, które decydują o jego stylu przywództwa. Jego charakter, decyzje polityczne, a także sposób, w jaki reaguje na krytykę, mają swoje korzenie w wydarzeniach z jego dzieciństwa, które, jak się okazuje, były pełne traumatycznych doświadczeń. Wiele z tych doświadczeń wpłynęło na rozwój psychicznych murów, które zbudował, by chronić się przed rzeczywistością.
Pierwsze poważne zmiany w życiu Trumpa miały miejsce, gdy miał zaledwie 26 miesięcy. Jego matka, Mary Anne Trump, przeszła poważną operację usunięcia macicy, a później życie kobiety wisiało na włosku w wyniku peritonitis i kolejnych zabiegów. W tym czasie Donald, który był jeszcze bardzo małym dzieckiem, musiał stawić czoła poczuciu porzucenia i braku uwagi ze strony matki. To poczucie zaniedbania mogło na stałe wpłynąć na jego osobowość, tworząc mur, za którym chował się jego młodszy ja, by przetrwać w tym emocjonalnie niepewnym świecie. Od wczesnych lat Donald Trump miał skłonność do zamykania się w swoim wewnętrznym świecie, co stało się podstawą jego późniejszej zdolności do ignorowania opinii innych i traktowania swojego punktu widzenia jako jedynego słusznego.
Szczególnie ważnym elementem osobowości Trumpa, który kształtował się od dzieciństwa, jest jego wewnętrzna potrzeba nieustannej uwagi, zderzona z pozorną obojętnością wobec świata zewnętrznego. Z jednej strony Donald nieustannie domagał się uwagi, z drugiej zaś sprawiał wrażenie, jakby był całkowicie niezależny od innych ludzi. To napięcie między wewnętrznymi potrzebami a zewnętrznymi wymaganiami stało się kluczowe dla jego późniejszych działań, zarówno na poziomie osobistym, jak i politycznym. Ostatecznie, w dorosłym życiu, ta sama potrzeba bycia w centrum uwagi ujawniła się w postaci głośnych, często kontrowersyjnych działań, które miały zwrócić na niego uwagę, jak choćby liczne, emocjonalne wpisy na Twitterze.
Zjawisko to staje się szczególnie wyraźne, kiedy spojrzymy na jego sposób zarządzania. Trump od początku swojej kariery, zarówno w biznesie, jak i w polityce, przejawiał tendencje do utrzymywania wokół siebie lojalnych, ale i uległych ludzi. W jego biografii pojawiają się liczne przykłady, kiedy osoby, które nie spełniały jego oczekiwań, były wyrzucane lub odchodziły, a ich miejsce zajmowali ci, którzy gotowi byli podporządkować się jego decyzjom. Właśnie ta bezwzględność w relacjach z innymi, nieustanne poszukiwanie osób, które potwierdzałyby jego racje, ma swoje korzenie w dzieciństwie, kiedy to Donald, czując się odrzucony przez matkę, stawiał mury wokół swojej emocjonalnej wrażliwości. W dorosłym życiu te mury przybrały formę absolutnej potrzeby kontroli, chęci decydowania o wszystkim, nawet kosztem najbardziej racjonalnych rozwiązań.
Jego krótka pamięć o wydarzeniach i impulsywność w decyzjach są również związane z wczesnymi przeżyciami. W dzieciństwie Donald Trump wykazywał bardzo krótką uwagę na otaczający go świat, co u niektórych osób, które go znały, wywoływało wrażenie, że jest niezdolny do długoterminowego angażowania się w jakiekolwiek działania. Ta cecha przejawiała się później w jego stylu zarządzania państwem. Wiele z jego decyzji było podyktowanych natychmiastowymi impulsami, bez pełnej analizy i długoterminowej perspektywy. Pomimo krytyki, Donald Trump konsekwentnie dążył do realizacji swoich celów, traktując przeciwników politycznych jak wrogów, z którymi nie należy się liczyć. Wydaje się, że jego sposób działania jest nieustanną reakcją na rzeczywistość, która go nie zaspokaja, ale którą próbuje formować na swój obraz i podobieństwo.
Wszystkie te cechy, które mogą się wydawać chaotyczne lub irracjonalne, mają swoje źródło w wczesnych doświadczeniach emocjonalnych. To, co dziś obserwujemy u Trumpa, to tylko doroślejsza wersja młodzieńczego buntu, wewnętrznych zranień i potrzeby zdobywania tego, czego w dzieciństwie nie otrzymał. Z tego powodu jego styl przywództwa jest nieprzewidywalny, a decyzje podejmowane często w sposób impulsywny i pełen sprzeczności. Jego dążenie do kontroli nad otoczeniem, choć może być skuteczne w krótkim okresie, rodzi jednak pytania o przyszłość jego politycznego dziedzictwa.
Na tym tle warto zauważyć, że Trump, mimo swojej postawy dominującego przywódcy, nigdy nie był w pełni zdolny do prawdziwej autorefleksji. Jego postawa wobec innych, a także sposób, w jaki traktował współpracowników i doradców, wskazuje na to, że nie potrafił on w pełni zrozumieć wpływu, jaki jego decyzje miały na innych ludzi. Jego potrzeba dominacji w relacjach z ludźmi oraz wyrażanie niezadowolenia z byle powodu są wynikiem głęboko zakorzenionych mechanizmów obronnych, które, podobnie jak w dzieciństwie, miały na celu ochronę przed poczuciem bezsilności.
Czy Donald Trump jest odpowiedni na prezydenta?
Donald Trump, od samego początku swojej kariery politycznej, stał się symbolem kontrowersji, skandali oraz nieprzewidywalnych reakcji. Jego zachowanie i podejście do polityki i mediów niejednokrotnie wskazywały na osobowość, która nie pasuje do tradycyjnego modelu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Często traktował politykę jak spektakl, a osoby krytykujące go, jak przeciwników, których trzeba zniszczyć za wszelką cenę.
Jego decyzje oraz działania w czasie kampanii wyborczej i kadencji prezydenta były przepełnione impulsywnością, brakiem weryfikacji faktów oraz tendencyjnością. Przykładów tego rodzaju zachowań jest wiele. Na przykład, Trump bez uprzedniego zweryfikowania oskarżył Baracka Obamę o podsłuchiwaniem jego kampanii, bazując jedynie na niepotwierdzonych informacjach z Fox News. Tego typu oskarżenia były dla niego częścią większej narracji, w której on sam był ofiarą spisków oraz fałszywych informacji. Jego skłonność do wiązania się z teoriami spiskowymi stała się jednym z jego charakterystycznych cech.
Tak samo, w czasie jego prezydentury, Trump niejednokrotnie oskarżał innych o manipulację faktami, podważał wyniki wyborów czy uznawał każde niepowodzenie za wynik z góry zaplanowanego spisku. Zamiast weryfikować informacje, wolał działać na podstawie własnych przeczucí, co wprowadzało dodatkowy chaos w jego działania. Jego kampania wyborcza opierała się na budowaniu obrazu zewnętrznych wrogów i twierdzeniu, że system polityczny jest "ustawiony" przeciwko niemu.
Z kolei w relacjach z mediami, Trump rzadko kiedy weryfikował przekazywane mu informacje, szczególnie kiedy dotyczyły one krytyki jego osoby. Jego stosunek do mediów przypominał bardziej walkę z przeciwnikiem, gdzie prawda była mniej istotna niż stworzenie narracji, w której to on był ofiarą spisku. Znana jest jego reakcja na artykuł Forbesa, który zaniżył jego majątek, w której bez jakiejkolwiek weryfikacji faktów pomówił zmarłego właściciela magazynu o inspirację artykułem. Pomimo tego, że Forbes zmarł trzy miesiące wcześniej, Trump nie zawahał się przypisać mu winy.
Jego stosunek do faktów i prawdy był wręcz cyniczny. Podobnie jak w przypadku oskarżeń o "rigged elections" – Trump wciąż podważał autentyczność wyników wyborów, nie oferując żadnych dowodów, ale trzymając się przekonań opartych na niezweryfikowanych plotkach. Ta skłonność do wchodzenia w konfrontację z rzeczywistością była jednym z powodów, dla których wielu zaczęło uważać go za osobę nieodpowiednią na urząd prezydenta.
Wiele z jego decyzji, zarówno tych podejmowanych podczas kampanii, jak i tych w czasie prezydentury, wskazywało na brak stabilności emocjonalnej i umiejętności radzenia sobie z krytyką. Trump był gotów przejść do ataku w obliczu jakiejkolwiek krytyki, wciąż podtrzymując narrację o byciu ofiarą systemu. W połączeniu z jego tendencyjnością i skłonnością do podważania autentyczności informacji, stanowiło to mieszankę, która wielu z jego przeciwników uznawała za niezdrową dla prezydenta kraju.
Jego stosunek do mediów, polityki i przeciwników wskazywał na osobę, która bardziej interesowała się rozgrywkami niż faktycznym rządzeniem. Dla niego, rządy i polityka były tylko kolejnym polem do rozgrywek, które można było wygrać lub przegrać. W jego oczach, przeciwnicy zawsze mieli złe intencje, a jedynym sposobem na przetrwanie była walka.
Nie mniej ważnym aspektem była też jego tendencja do dehumanizowania innych, czego przykładem może być jego retoryka wobec Hillary Clinton, którą nazywał "Lyin’ Ted" i "Crooked Hillary". Zamiast skupiać się na merytorycznej krytyce, Trump skutecznie zbudował obraz swoich przeciwników jako "wrogów narodu", którzy zasługują na potępienie. Ta dehumanizacja była jednym z narzędzi, które pozwalały mu mobilizować swoje zwolenników.
Jednak pomimo tej agresywnej retoryki, wiele z jego działań i przekonań wskazywało na pewnego rodzaju paranoję, gdzie wszystko, co nie sprzyjało jego narracji, było postrzegane jako część większego spisku. Również w relacjach z mediami, takimi jak NBC, Trump widział tylko wrogów. Twierdził, że dziennikarze są stronniczy i manipulują faktami, a media głównego nurtu to "fake news", które powinny zostać ukarane.
Nie sposób nie zauważyć, że Trump w swojej prezydenturze nie tylko kontynuował te skłonności, ale je pogłębiał. Jego styl zarządzania państwem, pełen impulsów, ataków i nieodpowiedzialnych decyzji, zmieniających się niemal z dnia na dzień, sprawiał, że wielu analityków i obserwatorów politycznych w USA i na świecie twierdziło, że był on niewłaściwą osobą na to stanowisko.
Nie tylko jego wady charakterologiczne, takie jak impulsywność, skłonność do dezinformacji czy paranoja, były problemem, ale również jego chęć kształtowania rzeczywistości na własny sposób, bez poszanowania dla faktów czy obiektywności. To właśnie te cechy mogły doprowadzić do tego, że jego prezydentura była nie tylko burzliwa, ale również pełna kontrowersji, które pozostawiły głębokie ślady w amerykańskiej polityce.
Jakie są rzeczywiste zagrożenia dla amerykańskiej demokracji: pułapki antyfaszyzmu i neoliberalizmu?
W dyskusjach na temat współczesnej polityki amerykańskiej, nie brakuje odniesień do przeszłości, które mają na celu wyjaśnienie, czy Donald Trump jest fascystą, a jego administracja ma cechy reżimu totalitarnego. Warto zauważyć, że takie analizy często opierają się na uproszczonych porównaniach z faszyzmem lat 30. XX wieku, a nie na dokładnej analizie rzeczywistych zagrożeń dla amerykańskiego porządku politycznego.
W artykule o tym, jak Trump zyskał poparcie klasy robotniczej, badacze tacy jak Stanley wykazują, że to właśnie jego kampania w 2016 roku była w stanie wyciągnąć głosy robotnicze od Demokratów. To dziwne, bo przecież Trump, będący symbolem neoliberalizmu i interesów wielkich korporacji, nie był w żaden sposób przedstawiany jako obrońca interesów klasy robotniczej. Jak to możliwe, że kandydat, który później przeprowadził obniżenie podatków dla najbogatszych, wyciągnął głosy od tych, którzy powinni byli mu być politycznie przeciwni? Odpowiedź leży nie tylko w rozczarowaniu Demokratami, którzy od lat nie potrafili zrealizować swoich obietnic dla najbiedniejszych, ale także w sprytnych manewrach wyborczych, które sprawiły, że Trump zdołał ukraść poparcie proletariackie.
Jest to jednak tylko fragment większej układanki. Wraz z rosnącym wpływem korporacji na politykę, spadkiem znaczenia związków zawodowych i koncentracją bogactwa w rękach niewielkiej grupy ludzi, amerykański porządek społeczny zbliża się do modelu, który w przeszłości prowadził do rozwoju autorytaryzmów. Analiza Christophera R. Browninga wskazuje na osłabienie związków zawodowych, co jest jednym z symptomów tego procesu. Zmniejszenie znaczenia związków zawodowych nie jest jednak wynikiem faszystowskiego zamachu stanu, a raczej naturalnym efektem globalizacji i postindustrialnego rozwoju. Browning, podobnie jak wielu innych, w swojej analizie stawia znak równości pomiędzy niemieckimi Gewerkschaften z lat 30. a współczesnymi związkami zawodowymi w USA. Jednakże, jak zauważa, ten paradygmat nie jest adekwatny do rzeczywistości, w której żyjemy.
Faktem jest, że osłabienie związków zawodowych w USA to efekt rozwoju neoliberalizmu, który preferuje indywidualizm i osłabienie wszelkich form solidarności społecznej. Z perspektywy ekonomicznej, nie ma tu miejsca na porównanie z faszyzmem, ponieważ nie chodzi o brutalne zniewolenie klasy robotniczej, ale o marginalizację jej wpływu w procesie podejmowania decyzji politycznych. Mimo to, w obliczu narastającej nierówności, te zmiany stają się coraz bardziej widoczne i mogą stanowić groźbę dla przyszłości demokracji.
Pojęcie „faszyzmu” w dzisiejszej debacie publicznej jest używane na tyle powszechnie, że stało się ono jedną z najcięższych obelg politycznych. Z jednej strony, używanie tego terminu w odniesieniu do Trumpa przez jego krytyków ma na celu obnażenie rzekomego totalitaryzmu, który rzekomo grozi całemu społeczeństwu. Z drugiej strony, pojęcie to zostało spłycone do tego stopnia, że traci swoją moc w analizie rzeczywistych zagrożeń. Faszyzm to nie tylko brutalna tyrania, ale także sposób myślenia, który sprzyja degradacji wartości demokratycznych. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że używanie tego terminu przez zarówno lewicowych, jak i prawicowych komentatorów jest częścią współczesnej polityki identytarnej, w której szuka się winnych za wszystkie problemy społeczne.
Ponadto, warto dodać, że procesy globalizacyjne i neoliberalne reformy mogą prowadzić do osłabienia społeczeństwa obywatelskiego i instytucji demokratycznych, a nie do bezpośredniego zagrożenia totalitaryzmem. Oczywiście, globalna koncentracja bogactwa, ograniczenie władzy związków zawodowych i wzrost roli korporacji mogą prowadzić do sytuacji, w której demokracja stanie się fasadowa, a politycy będą działać na rzecz interesów wielkiego kapitału, zamiast służyć obywatelom. Niemniej jednak, to nie same reformy neoliberalne, ale raczej brak odpowiedzi na ich skutki i niemożność odbudowy instytucji demokratycznych stwarza przestrzeń dla autorytarnych ruchów, które mogą – w ekstremalnym przypadku – przyjąć formy znane z lat 30. XX wieku.
Czy amerykański wyjątek staje się nieaktualny?
Amerykański wyjątek to mit, który zdominował amerykańską tożsamość narodową przez ponad wiek, przekształcając się w formę mesjanizmu politycznego, w którym Stany Zjednoczone uważano za niezwykły kraj, predestynowany do przewodzenia światu. Początkowo, po I wojnie światowej, retoryka ta przyjęła formę 14 punktów Wilsona i powołania Ligi Narodów. Po II wojnie światowej, kiedy USA stały się dominującą potęgą wojskową i gospodarczą, amerykański wyjątek przybrał postać obrońcy wolności i demokracji w starciu z komunizmem. W tym kontekście, wyjątkowe okoliczności ułatwiły Stanom Zjednoczonym sukcesy na wielu frontach. Kraj ten rozrósł się terytorialnie, wzbogacił i zyskał ogromną władzę i wpływy, a aż do wojny w Wietnamie istniała przekonująca narracja, że nigdy nie doświadczyły one klęski militarnej. To roszczenie, które większość innych narodów nie mogła wysunąć, stwarzało wrażenie nieomylności.
Wielka amerykańska narracja o wyjątkowości stawała się jeszcze bardziej potężna, gdy zderzała się z realiami, które zdawały się ją potwierdzać. Patriotyzm, nacjonalizm i amerykański wyjątek stały się podstawą amerykańskiej tożsamości. Mityczne obrazy indywidualizmu – że Amerykanie to wolni ludzie, gotowi do obrony swojego kraju – maskowały i odwracały uwagę od wspólnoty, którą dzielili. Mimo rozbieżności politycznych, Amerykanie byli jednoczeni głęboką miłością do swojej ojczyzny i ideą wyjątkowości narodu. Z tej perspektywy, amerykański patriotyzm nabierał cech religijnych, gdzie prezydent był duchowym liderem, a flaga stanowiła symbol sacrum. Jednak ta religijność patriotyczna nie dotyczyła tylko jednej strony politycznej; także ci, którzy głosowali na Hillary Clinton, utożsamiali się z miłością do Ameryki, choć z innych powodów.
Donald Trump, kontynuując retorykę „Ameryka przede wszystkim”, starał się przywrócić chwałę narodową, łącząc ją z silnym nacjonalizmem. Jego mowa inauguracyjna, pełna odniesień do walki z terroryzmem i nieustannego zwycięstwa, przywróciła wizerunek Ameryki jako kraju, który stoi na straży wolności i demokracji. Mówiąc o tym, jak zjednoczyć naród w obliczu zewnętrznych zagrożeń, Trump nie tylko podkreślił potrzebę lojalności wobec ojczyzny, ale również zrównywał wszystkie grupy społeczne i rasowe pod wspólnym symbolem amerykańskiej flagi, co miało wzmacniać poczucie jedności narodowej.
Jednak za tym wznoszącym się idealistycznym obrazem kryje się rzeczywistość, która nie jest już tak piękna. Historia Stanów Zjednoczonych, choć obrosła mitami o mitycznym „amerykańskim śnie”, jest pełna ciemnych kart, które świadczą o tym, jak kraj ten stał się potęgą. Podbój ziem amerykańskich przez kolonistów, którzy przeprowadzili systematyczną eksterminację rdzennych mieszkańców, stanowił fundament rozwoju. System niewolniczy na południu i praca służących w północnych stanach były podstawą napędzającą ekonomię, a bogactwo i wpływy były zdominowane przez wąską grupę oligarchów. Przemiany gospodarcze XIX i XX wieku, które zbudowały amerykańską potęgę, często wiązały się z militarystyczną ekspansją – począwszy od wojny 1812 roku, przez konflikt z Meksykiem, aż po hiszpańsko-amerykańską wojnę na przełomie XIX i XX wieku.
Rzeczywistość społeczno-ekonomiczna Ameryki była i jest wciąż zdominowana przez głęboką nierówność. Większość społeczeństwa żyła w ubóstwie lub pracowała w warunkach niewolniczych lub quasi-niewolniczych. Nawet współczesne badania wskazują, że mobilność społeczna w USA jest mniejsza niż w krajach takich jak Kanada, kraje skandynawskie czy Niemcy. To istotnie różni się od mitu o możliwości awansu społecznego, który promowano przez dziesięciolecia. W latach 40-tych XX wieku 92% dzieci zarabiało więcej niż ich rodzice, ale liczba ta spadła do 50% w latach 80-tych. Oznacza to, że marzenie o bogactwie poprzez ciężką pracę jest coraz trudniejsze do zrealizowania.
Amerykański wyjątek, w swojej współczesnej formie, przekształca się w ekstremalny nacjonalizm, który ignoruje lub zniekształca historię, zaprzeczając wielu trudnym faktom. Trump, podobnie jak jego polityczni poprzednicy, z populistycznym, nativistycznym i autorytarnym podejściem, prezentuje wizję Ameryki, która ma przywrócić dawną chwałę. Jednak, jak pokazuje historia, ten „powrót do wielkości” często ignoruje konieczność konfrontacji z przeszłością, pełną przemocy, nierówności i podziałów społecznych.
Tego typu polityka, osadzona w tradycji amerykańskiego wyjątku, nie tylko zniekształca rzeczywistość, ale również potęguje podziały w społeczeństwie. Dzisiaj, jak nigdy wcześniej, konieczne jest zrozumienie, że amerykańska wyjątkowość nie jest tylko wynikiem postawy moralnej, ale także efektem nieustannego wykorzystywania i przemocy, które stanowiły fundament rozwoju tego kraju. Wyjątkowość ta staje się coraz mniej przekonująca w obliczu rosnącej nierówności i globalnych wyzwań, przed którymi stoi Ameryka.
Jak działa wyzwalanie i generowanie piłokształtnej fali w oscyloskopie z czasową bazą wyzwalaną?
Jak potęga wschodnich rynków zmieniała oblicze przemysłowe Ameryki?
Jakie są główne wyzwania związane z leczeniem gruczolaków przysadki mózgowej (CFG)?
Jak optymalizacja RIS wspomaga efektywność federacyjnego uczenia maszynowego na krawędzi?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский