Decyzje podejmowane przez administrację Donalda Trumpa podczas kryzysu zdrowotnego, jakim była pandemia COVID-19, od samego początku były pełne kontrowersji. Z jednej strony, Trump starał się szukać rozwiązań, które zaspokoiłyby jego polityczne potrzeby i oczekiwania jego bazy wyborczej, z drugiej zaś często ignorował zdanie ekspertów i naukowców, którzy przestrzegali przed poważnymi konsekwencjami tego kryzysu. Przykładów tego jest wiele, a jednym z najbardziej absurdalnych było przekonanie Trumpa, że tak naprawdę nie trzeba wykonywać testów na obecność wirusa, ponieważ to testowanie tylko zwiększało liczbę przypadków. Takie podejście przypominało raczej nieracjonalne myślenie, które miało w sobie coś z nadziei, że jeśli się nie będzie przeprowadzać testów, wirus sam zniknie, niczym niechciany problem.

Wśród wielu problemów, które wynikały z niewłaściwego podejścia do pandemii, jednym z najbardziej niepokojących była decyzja o zatwierdzeniu leków na podstawie opinii zewnętrznych, niewiarygodnych źródeł. Trump, zamiast zaufać ekspertom medycznym, preferował kierować się rekomendacjami bogatych i wpływowych osób, takich jak Larry Ellison, współzałożyciel Oracle, który promował stosowanie leków takich jak remdesivir czy hydroksychlorochina, mimo braku jakichkolwiek solidnych dowodów na ich skuteczność w walce z COVID-19. W kontekście polityki zdrowotnej jest to sytuacja, w której decyzje podejmowane są na podstawie autorytetów, które posiadają inne motywacje niż troska o zdrowie publiczne, jak np. interesy biznesowe lub polityczne powiązania.

Dla Trumpa, w tym kryzysowym momencie, nie liczyła się nauka ani analiza danych, lecz przede wszystkim pragnienie natychmiastowego rozwiązania problemu, by zaspokoić swoje polityczne ambicje. Widział w pandemii zagrożenie dla swojej reelekcji i był zdeterminowany, by szybko znaleźć rozwiązanie, które pozwoliłoby mu „wyjść z tego” bez strat. Z tego powodu niechętnie przyjmował zalecenia specjalistów, którzy mówili, że sytuacja wymaga cierpliwości, precyzyjnych działań opartych na dowodach naukowych oraz solidarności społecznej.

Kiedy pojawiła się konieczność podjęcia odpowiedzialności za działania administracji w obliczu rosnącej liczby ofiar, Trump zaczął szukać osób, które pomogłyby mu znaleźć „wyjście z sytuacji”. Chris Christie, były gubernator New Jersey, który w przeszłości zmagał się z kryzysami, takimi jak huragan Sandy, był jednym z tych, którzy zostali wezwani, by doradzić prezydentowi. Choć nie miał doświadczenia w zarządzaniu pandemią, jego polityczna wiedza i umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach były cenione przez Trumpa. Przypadek Christie ukazuje, jak powierzchowne, a czasami wręcz irracjonalne były wybory prezydenta, który w obliczu kryzysu wolał powierzyć decyzje komuś, kto mógłby po prostu powiedzieć mu to, czego chciałby usłyszeć.

To jednak nie wszystko. Kryzys związany z pandemią ujawnił nie tylko braki w zakresie zarządzania kryzysowego, ale także głęboką polityzację kwestii zdrowotnych. Trump często znajdował się w sytuacji, w której musiał balansować między realnym zagrożeniem a potrzebą utrzymania swojego wizerunku w oczach wyborców. Decyzje, które były podejmowane w tych okolicznościach, miały daleko idące konsekwencje nie tylko dla zdrowia obywateli, ale także dla przyszłości politycznej Stanów Zjednoczonych. Dla Trumpa liczyło się to, by znaleźć „zwycięską narrację”, niezależnie od tego, czy była ona oparta na faktach, czy na fantazjach.

Warto zauważyć, że za każdą decyzją administracji Trumpa kryła się także ogromna niepewność. Jego ciągłe zmagania z wewnętrznymi doradcami i naukowcami, którzy próbowali go przekonać do podjęcia właściwych działań, oraz rosnąca presja z mediów i opinii publicznej, sprawiały, że w jego decyzjach nie było żadnej spójności ani logicznego planu. Często zdarzało się, że Trump wolał słuchać tych, którzy oferowali mu łatwe, szybsze odpowiedzi, zamiast stawić czoła skomplikowanej rzeczywistości.

Bez wątpienia, jednym z najważniejszych elementów tego kryzysu była także kwestia komunikacji. Trump nie potrafił skutecznie komunikować się z obywatelami, co tylko potęgowało chaos i niepewność. Zamiast wykorzystać autorytet naukowców i ekspertów do uspokojenia społeczeństwa i dostarczenia rzetelnych informacji, Trump preferował podejście, które wzmacniało zamieszanie i brak zaufania do instytucji państwowych. Jego decyzje i wypowiedzi były często sprzeczne, a podjęte działania niewystarczające w obliczu rosnącej liczby zachorowań.

Pomimo tego, że wiele osób w administracji próbowało wprowadzać racjonalne rozwiązania, ich głos często był marginalizowany lub ignorowany. Z kolei osoby, które były bliższe Trumpowi, takie jak jego doradcy, byli gotowi bronić jego decyzji bez względu na ich merytoryczne podstawy. W ten sposób stało się jasne, że pandemia nie tylko obnażyła braki w systemie zarządzania kryzysowego, ale także pokazała, jak głęboko w polityce mogą zostać wchłonięte kwestie zdrowotne.

Czy decyzje Trumpa o polityce zagranicznej były wynikiem impulsów czy długofalowej strategii?

Decyzje polityczne Donalda Trumpa często przyjmowały formę impulsu – reakcje na bieżące wydarzenia, a nie wynik starannie przemyślanej strategii. W szczególności jego podejście do polityki zagranicznej, choć prezentowane jako silne i zdecydowane, w wielu przypadkach odsłaniało chaotyczność i braki w głębszym zrozumieniu globalnych procesów. W jednym z najbardziej kontrowersyjnych momentów jego prezydentury, Trump podjął decyzję o przeprowadzeniu ataku rakietowego na Syrię, co miało być odpowiedzią na użycie broni chemicznej przez reżim Baszara al-Assada. Ta decyzja, choć na pierwszy rzut oka mogła wydawać się przejawem twardej polityki, była w rzeczywistości wynikiem spontanicznej reakcji na obrazy pokazujące cierpienie cywilów, które Trump zobaczył w telewizji.

Zabieg ten miał jednak swoją specyficzną oprawę. Trump, zakończywszy kolację z Xi Jinpingiem w Mar-a-Lago, ogłosił, że rakiety zaraz uderzą w cele w Syrii. Moment ten nie tylko ukazuje jego sposób podejmowania decyzji – nagły, często pozbawiony głębszej analizy – ale także ilustruje sposób, w jaki Trump potrafił wyciągnąć korzyści polityczne z takiego działania, przemieniając je w spektakl dla gości. Według niektórych świadków, atak rakietowy stał się „rozrywką po kolacji” – momentem, który Trump wykorzystał, by zbudować własny wizerunek lidera gotowego do działania, nawet w obliczu międzynarodowej kryzysowej sytuacji.

Tego typu decyzje, podejmowane bez długoterminowego planowania, nie były wyjątkiem, ale raczej regułą w jego prezydenturze. Podobne impulsywne działania miały miejsce przy wielu innych kwestiach, takich jak wycofanie się z NAFTA, decyzje dotyczące obrony Korei Południowej, czy negocjacje z Koreą Północną. Trump wielokrotnie prezentował siebie jako lidera, który łamał „złe umowy” poprzedników, wierząc, że każda z nich była najgorsza z możliwych. Jego podejście do umowy NAFTA jest tego doskonałym przykładem. Przez lata krytykował ją jako „najgorszy interes w historii” i dążył do jej zerwania, choć decyzje takie wiązały się z poważnymi konsekwencjami ekonomicznymi.

Z perspektywy Trumpa, kluczowym elementem była chęć odwrócenia wizerunku poprzednich administracji, które – według niego – były zbyt słabe i uległe w swoich międzynarodowych negocjacjach. W jego przekonaniu, każdą decyzję należało traktować jak szansę na zdobycie „lepszych” umów, które będą bardziej korzystne dla Stanów Zjednoczonych. Jednak rzeczywistość polityki zagranicznej była znacznie bardziej skomplikowana. Podjęcie decyzji, które miały charakter szybkich reakcji na kryzys, nie brało pod uwagę długofalowych skutków, jakie te wybory mogły mieć na międzynarodowe relacje i stabilność.

Trump, mimo że podchodził do międzynarodowych spraw z pozycji lidera, który zna się na wszystkim, w wielu przypadkach traktował politykę zagraniczną jak negocjacje handlowe, gdzie najważniejszy był natychmiastowy zysk – polityczny, medialny lub finansowy. Jego interakcje z przywódcami państw, jak Xi Jinping czy Kim Jong-un, miały często charakter osobistych preferencji, a nie strategicznego planowania. Jego opinie o Xi, który – zdaniem Trumpa – był silnym, zdecydowanym liderem, dobrze współpracującym z Ameryką, były wyrazem jego upodobania do autokratów, z którymi uważał, że łatwiej będzie mu prowadzić interesy.

Trump, jako prezydent, zdawał się przywiązywać większą wagę do własnych emocji i subiektywnych ocen niż do obiektywnej analizy sytuacji. Każdy kryzys, każda międzynarodowa decyzja była okazją do pokazania siły, ale jednocześnie bez dbałości o to, jak te decyzje wpisują się w szerszy obraz globalnych interesów. Z jego perspektywy świat polityki międzynarodowej był bardziej sprawą osobistych sympatii i antypatii niż systematycznego zarządzania międzynarodową strategią.

Warto zrozumieć, że tego typu decyzje, mimo ich spektakularnego charakteru, często nie prowadziły do trwałych zmian w polityce międzynarodowej. Trump, w gruncie rzeczy, nie wprowadził rewolucji w amerykańskiej polityce zagranicznej, lecz jedynie zrealizował serię impulsów, które miały efekt medialny, lecz nie były odpowiedzią na długoterminowe potrzeby Stanów Zjednoczonych. W obliczu tych decyzji warto dostrzec również, jak wielką rolę w jego polityce odgrywały emocje, subiektywne opinie i natychmiastowy efekt – cechy, które nie zawsze były kompatybilne z wymogami międzynarodowego przywództwa opartego na trwałych sojuszach i długofalowych interesach.