Rzeczywistość wyborcza, w której Donald Trump zdobył prezydenturę, nie była tylko wynikiem jego populistycznych haseł, ale także zjawiskiem o głębszych i bardziej niepokojących korzeniach. Choć wiele osób próbowało pomóc zrozumieć, dlaczego Trump stał się liderem USA, patrząc na jego hasła o pracy dla "zwykłych ludzi", rzeczywistość była znacznie bardziej złożona. Trump, będący spadkobiercą fortuny, nie miał żadnej realnej więzi z klasą robotniczą, o której mówił. Jego poparcie wśród białych obywateli, którzy nie ukończyli studiów, nie było lepsze od poparcia innych kandydatów z Partii Republikańskiej. Zatem to nie "klasa robotnicza" była kluczem do jego sukcesu. Kluczowym czynnikiem okazały się natomiast rasizm i antyimigrancka retoryka, które, choć dla wielu Amerykanów były niewygodne, okazały się niezwykle powszechne.
W początkowych miesiącach kadencji Trumpa, niektórzy byli przekonani, że jego administracja będzie ograniczać się do ceremonii i wystąpień publicznych, a prawdziwą władzę będą sprawować lojalni eksperci z Partii Republikańskiej. Wiele osób sądziło, że Trump – nieposiadający wyraźnej ideologii, z ograniczoną zdolnością koncentracji – nie będzie w stanie w pełni zrealizować prezydenckich obowiązków, które zostaną powierzone jego doradcom. Taki scenariusz miał swoje uzasadnienie. Trump nie był typowym politykiem, a jego obietnice ograniczały się do powierzchownych haseł, takich jak budowanie murów i zakaz wjazdu dla muzułmanów. Szybko okazało się jednak, że to on sam zaczyna kształtować politykę, a jego administracja przekształca się w coś, czego nikt się nie spodziewał.
Jego działanie przypominało dynamiczny proces, w którym Trump stopniowo wyeliminował wszystkich, którzy próbowali hamować jego najgorsze impulsy. Doradcy, nieprzyzwyczajeni do jego specyficznego podejścia, rezygnowali jeden po drugim, a po ich odejściu ich miejsca zajmowali mniej wykształceni, bardziej uzależnieni od jego poparcia ludzie. Ta spirala degradacji miała swoje źródło w początkowym braku politycznych profesjonalistów w administracji. Trump, wbrew oczekiwaniom, nie był liderem, który miałby kierować się doradcami i ideologią, lecz raczej samodzielnie realizował swój "spektakl" polityczny. To, co miało być zabawą w politykę, zamieniło się w niekontrolowaną, destrukcyjną siłę, która stopniowo erodowała instytucje rządowe.
Również wybór Mike'a Pence'a na stanowisko wiceprezydenta stanowił ważny sygnał dla elektoratu chrześcijańsko-konserwatywnego. Pence, znany z kontrowersyjnych poglądów na temat małżeństw osób tej samej płci, był widziany jako gwarancja, że Trump nie tylko będzie rządził w interesie białych, heteroseksualnych wyborców, ale także dostosuje swoją politykę do najbardziej konserwatywnych frakcji w USA. Jego stanowisko w sprawie ustawy o "wolności religijnej" w Indianie, która zezwalała na odmowę świadczenia usług osobom LGBTQ, nie tylko obniżyło reputację Pence’a, ale także stanowiło część szerszego obrazu, w którym administracja Trumpa okazywała się otwartą na homofobię, rasizm i nienawiść wobec mniejszości.
Początkowo wydawało się, że Trump może stać się marionetką w rękach bardziej wytrawnych polityków, którzy będą w stanie trzymać go w ryzach. Z czasem jednak okazało się, że jego niekompetencja nie była przeszkodą, a raczej fundamentem, na którym zbudował swoją władza. Był osobą, która rozumiała, jak używać mediów, jak wywoływać kontrowersje i jak podsycać niepokoje społeczne. Trump nigdy nie musiał być politykiem w tradycyjnym sensie, ponieważ jego celem było nie tyle rządzenie, co wykorzystywanie władzy jako narzędzia do wzmocnienia swojej pozycji.
Chociaż administracja Trumpa była pełna ludzi nieprzygotowanych do pracy na najwyższych szczeblach władzy, wielu z nich znalazło swoje miejsce w tym systemie. Była to administracja, w której ostatecznym celem była lojalność wobec Trumpa, a nie kompetencje. Im mniej ktoś był wykształcony i przygotowany, tym bardziej pasował do tego, co stało się centrum amerykańskiej polityki.
Jakość tej administracji była i nadal jest przedmiotem licznych badań, które próbują odpowiedzieć na pytanie, co poszło nie tak w czasie pandemii. Wnioski z tych analiz wskazują na katastrofalne zarządzanie kryzysowe, ale również na poważne problemy systemowe, które były widoczne na poziomie najwyższym. Trump i jego doradcy okazywali się być niekompetentni w zarządzaniu państwem, co miało swoje korzenie w ich nieprzygotowaniu, ale także w ich poglądach, które w dużej mierze opierały się na uprzedzeniach, nienawiści i ignorancji.
Trump i jego administracja stanowią przykład tego, jak głęboka może być polaryzacja polityczna w kraju, gdzie system demokratyczny może zostać zagrożony przez populistyczne siły, które nie tylko wykorzystują strach i nienawiść, ale także podważają samą ideę kompetencji i odpowiedzialności w rządzeniu. To ostrzeżenie dla wszystkich, którzy mogą myśleć, że ignorancja i brak doświadczenia w polityce to coś, co można łatwo naprawić. W rzeczywistości brak merytorycznych podstaw w rządzeniu to nie tylko problem administracyjny, ale również społeczny, który dotyka każdego obywatela.
Jak weryfikować fakty w erze dezinformacji i teorii spiskowych?
Jednym z najbardziej niepokojących zjawisk współczesnej ery informacyjnej jest rosnąca liczba osób, które, zamiast polegać na rzetelnych źródłach, wyznają swoje własne wersje faktów. To zjawisko nie tylko zagraża stabilności społeczeństw demokratycznych, ale również prowadzi do destrukcyjnych działań, jak miało to miejsce w przypadku tzw. "Pizzagate". W 2016 roku Edgar Maddison Welch, przekonany o istnieniu tajnej siatki pedofilskiej działającej w pizzerii Comet Ping Pong w Waszyngtonie, z bronią w ręku wkroczył do lokalu, by „ocalić dzieci”. W wyniku tego incydentu, choć nikomu się nie stało, na świecie stał się głośny przypadek nieodpowiedzialnego działania, wynikającego z błędnej, niezweryfikowanej informacji.
Teoria spiskowa dotycząca „Pizzagate” zyskała ogromną popularność w internecie, dzięki szerokiemu rozprzestrzenianiu się jej przez alt-rightowych aktywistów, fałszywe strony informacyjne i osoby publiczne. Na bazie "dowodów", takich jak rzekome kody w e-mailach Johna Podesty, przewodniczącego kampanii Hillary Clinton, zbudowano narrację, w której wyciągnięte były zupełnie błędne wnioski. Niezależnie od tego, jak absurdalne wydawały się te teorie – z rzekomymi ukrytymi komunikatami o pedofilii, były one traktowane przez część społeczeństwa jako prawda. Tego typu zjawisko nie jest jednak nowością, a stanowi coraz większe wyzwanie dla społeczeństw demokratycznych w XXI wieku.
Biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, warto zadać sobie pytanie, dlaczego wciąż tak wiele osób decyduje się wierzyć w niezweryfikowane informacje. Odpowiedź jest złożona. Współczesne społeczeństwo stało się szczególnie podatne na manipulacje, dzięki rosnącej liczbie platform medialnych, które umożliwiają szybkie rozpowszechnianie informacji. Wystarczy jedno kliknięcie, by teoria spiskowa zdobyła miliony zwolenników. Co więcej, granice między informacją, opinią i dezinformacją stają się coraz bardziej zatarte. W przypadku wielu osób internet stał się głównym źródłem wiedzy, a rzeczywistość zdominowaną przez wirtualne przestrzenie trudno rozróżnić od tego, co jest rzeczywiste.
Kolejnym elementem, który wpływa na wzrost zjawiska dezinformacji, jest rosnące zaufanie do subiektywnych narracji. Coraz więcej ludzi wykształca postawę, w której samodzielnie decyduje, które informacje są dla niego wiarygodne, a które nie. Wspomniane zjawisko jest szczególnie widoczne w Ameryce, gdzie badania pokazują, że duża część społeczeństwa nie ufa ekspertom ani nauce. Równocześnie obserwujemy silny opór przed edukacją w zakresie krytycznego myślenia, które zmuszałoby do kwestionowania popularnych przekonań, również tych dotyczących religii.
Co istotne, problem dezinformacji nie jest wyłącznie problemem jednostkowym. Ma on wymiar kulturowy i polityczny. Współczesne społeczeństwa stają się coraz bardziej podzielone, a brak zaufania do autorytetów i instytucji prowadzi do coraz większego wzrostu liczby osób, które wybierają swoje własne wersje rzeczywistości. To niebezpieczne zjawisko prowadzi do erozji zaufania społecznego, co może mieć fatalne konsekwencje zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym.
Co więcej, nieprawdziwe informacje mają realny wpływ na rzeczywistość. Incydenty takie jak wspomniane „Pizzagate” są tylko jednym z wielu przykładów tego, jak teoria spiskowa może przerodzić się w akt przemocy. Wiara w fałszywe informacje staje się impulsem do działań, które w żadnym przypadku nie mogą być uznane za usprawiedliwione. Przemoc, zastraszanie, a nawet obniżenie jakości demokracji to tylko niektóre z kosztów, które ponosi społeczeństwo, gdy pozwala na niekontrolowane szerzenie nieprawdziwych teorii.
Dodatkowo, istnieje istotna kwestia dotycząca tego, jak dezinformacja wpływa na podejmowanie decyzji politycznych. Obecnie jest powszechnie znane, że fałszywe informacje, szczególnie w okresach wyborczych, mogą znacząco wpłynąć na wyniki głosowań. Ludzie, którzy wierzą w teorie spiskowe, mogą podejmować decyzje polityczne, kierując się strachem lub uprzedzeniami, co prowadzi do destabilizacji systemów politycznych.
W obliczu tych wyzwań, konieczne jest podjęcie działań edukacyjnych, które nie tylko pomogą w rozpoznawaniu dezinformacji, ale także w odbudowie zaufania do rzetelnych źródeł informacji. Działania takie powinny obejmować szeroką edukację medialną, promowanie umiejętności krytycznego myślenia oraz wspieranie niezależnych, sprawdzonych źródeł informacji. Tylko w ten sposób będziemy mogli skutecznie przeciwdziałać dezinformacji, która zagraża nie tylko naszym poglądom, ale także samym fundamentom naszej cywilizacji.
Jakie prawa mają korporacje i ich właściciele w kontekście wolności religijnej?
Współczesne prawo korporacyjne w Stanach Zjednoczonych oraz w wielu innych krajach wielokrotnie stawia pytanie o granice praw człowieka i organizacji gospodarczych. Z jednej strony, prawa te chronią właścicieli przed niesprawiedliwym przejęciem majątku przez rząd, a z drugiej – mogą obejmować takie kwestie, jak wolność religijna. Decyzje sądowe w sprawach takich jak Hobby Lobby czy Conestoga ponownie podkreślają znaczenie tego zagadnienia, wywołując debatę na temat tego, czy korporacje mogą, a jeśli tak, to w jakim zakresie, korzystać z ochrony przysługującej osobom fizycznym, w tym z prawa do wolności religijnej.
Korporacje, które są oddzielnymi osobami prawnymi, działają na rzecz swoich właścicieli, których interesy są reprezentowane przez zarządy czy inne osoby zarządzające. Niemniej jednak, to, co dzieje się w ich ramach, ma także wpływ na szerokie grono osób, związanych z firmą, od pracowników po inwestorów. Dla wielu z nich, zrozumienie pojęcia „osoba” w kontekście prawa korporacyjnego ma kluczowe znaczenie. Jeżeli korporacja jest uznawana za osobę prawną, to musi również przestrzegać obowiązujących praw, w tym tych dotyczących wolności wyznania.
Pomimo, że tradycyjnie prawo odnosi się do wolności religijnej osób fizycznych, w ostatnich latach pojawiły się przypadki, w których sądy uznały, że korporacje posiadają prawo do wolności religijnej. Ważnym precedensem stała się sprawa Hobby Lobby, gdzie Sąd Najwyższy uznał, że korporacja może sprzeciwić się pewnym regulacjom rządowym, jeśli te naruszają jej religijne przekonania właścicieli. Tego typu orzeczenia wywołały liczne kontrowersje, ale także podniosły ważne pytanie: czy dla takich firm jak Hobby Lobby, Conestoga czy Mardel ochrona wolności religijnej nie jest podstawowym prawem, które przysługuje także organizacjom komercyjnym?
Nie można zapominać, że współczesne prawo korporacyjne umożliwia tworzenie firm, które nie tylko dążą do maksymalizacji zysku, ale także realizują cele charytatywne czy religijne. W wielu przypadkach korporacje te starają się prowadzić działalność, która nie ogranicza się do czysto materialnych zysków. Nawet jeśli głównym celem jest osiąganie dochodów, coraz częściej firmy angażują się w szeroko pojętą działalność dobroczynną lub wspierają określone ideologie. Warto zauważyć, że na poziomie stanowym w USA wprowadzono prawo, które pozwala na tworzenie tzw. „korporacji pożytku publicznego” (Benefit Corporations), które mają za zadanie równocześnie realizować cele komercyjne oraz społeczne. Takie formy organizacji zyskują coraz większą popularność, ponieważ ich właściciele mogą łączyć cele finansowe z misjami religijnymi, charytatywnymi lub ekologicznymi.
W kontekście prawa do wolności religijnej nie można zapominać, że nie każda firma organizowana jako korporacja non-profit musi być wyłącznie charytatywna. Firmy zorientowane na zysk, zwłaszcza te, które działają na rynku krajowym, mogą postrzegać swoją działalność jako zgodną z wartościami religijnymi swoich właścicieli, nawet jeśli ich głównym celem jest generowanie dochodów. Ważnym przykładem takich działań są firmy, które angażują się w działalność lobbingową na rzecz polityki, które promują wartości religijne lub społeczne.
Równocześnie pojawia się pytanie o autentyczność religijnych przekonań wyrażanych przez korporacje. W przypadku takich firm jak Hobby Lobby, gdzie właściciele jasno wyrażają swoje religijne przekonania, problem nie istnieje. Jednak w przypadku dużych, publicznych korporacji, w których własność jest rozproszona, może pojawić się trudność w ocenieniu, w jakim stopniu dany zbiór przekonań może być traktowany jako wiarygodny wyraz wolności religijnej całej organizacji. Wiele osób obawia się, że w takim przypadku wolność religijna korporacji może stać się narzędziem do unikania przestrzegania innych przepisów prawnych, co rodzi liczne kontrowersje i wątpliwości.
Warto także zauważyć, że dla wielu korporacji kwestie religijne mogą być mniej ważne niż inne czynniki, takie jak efektywność gospodarcza czy zdolność do utrzymania pozycji na rynku. To z kolei prowadzi do rozważania, czy korporacje naprawdę powinny mieć tak szerokie prawo do odwoływania się do wolności religijnej, zwłaszcza gdy ich działalność wykracza poza sferę stricte religijną.
W końcu, istotnym punktem jest fakt, że w wielu państwach prawo korporacyjne nie narzuca firmom obowiązku skupiania się wyłącznie na maksymalizacji zysków. Wręcz przeciwnie – coraz częściej firmy muszą łączyć cele finansowe z odpowiedzialnością społeczną i ochroną interesów swoich pracowników oraz społeczności lokalnych. Ochrona praw pracowniczych, zrównoważony rozwój, jak i odpowiedzialność za wpływ na środowisko stają się równie ważne jak aspekty ekonomiczne.
Jak religia pogłębiła kryzys związany z pandemią COVID-19?
Cohen jest ateistką pochodzenia żydowskiego, której rodzina wykorzystała dawno zapomniane tradycje żydowskie jako ramy do nawiązywania kontaktu i komunikowania się w trudnym okresie izolacji społecznej. W swoim artykule opisuje obiad sabatowy przez Skype’a oraz plany z siostrą dotyczące wirtualnej sederu Paschy. Choć wciąż odrzucam tezę, że osoby niewierzące mogą korzystać z tego, co religia ma do zaoferowania, muszę przyznać, że artykuł ten był mniej kontrowersyjny niż podobne teksty, które czytałem wcześniej. Ostatecznie brzmiał jak próba ateistki, która stara się znaleźć wspólny język z religijnymi przyjaciółmi, rodziną i sąsiadami. Była to gałąź oliwna, którą oferowała osoba szczerze starająca się dostrzegać dobro w religii. I zamiast czuć gniew wobec autorki, jak się tego spodziewałem, poczułem jedynie coś na kształt zawodowej współczucia. Jej zadaniem było znalezienie pozytywnych aspektów religii w czasie pandemii, a jedyne, co udało jej się rzeczywiście wyciągnąć, to fakt, że religie mają dni, które się nie łatwo usuwają z kalendarza. Zaznacza rodzinność i wspólnotowość, ale waha się przyznania, że to właśnie religia oferuje te wartości. Wyraźnie wie, że ateiści również mają rodzinę i wspólnotowość, a także, że religia może w równie dużym stopniu zaszkodzić niż pomóc spójności rodziny. Taką historię mogą opowiedzieć chociażby gej, syn ewangelikalnego ojca, wykształcona córka ortodoksyjnej matki żydowskiej lub praktycznie każde dziecko z rodziny Świadków Jehowy.
W przeciwieństwie do Cohen, moja praca tamtego dnia była znacznie łatwiejsza, ponieważ stanowiła absolutne przeciwieństwo jej zadania. Ona starała się znaleźć w religii coś, co złagodziło skutki pandemii COVID-19, ja zaś przeszukiwałem wiadomości, aby zebrać dowody na to, jak religia pogłębiła ten problem. Nie musiałem szukać słabych argumentów, by uzasadnić moją tezę. Wręcz przeciwnie, z łatwością zebrałem tak liczne dowody, że początkowy monolog szybko przerodził się w książkę. W tej książce przedstawię obszerne dowody na to, że problemy związane z pandemią COVID-19 zostały znacząco pogorszone przez instytucje religijne, liderów religijnych i myślenie religijne. Nie tylko już istniejące problemy zostały pogłębione, ale powstały również nowe, które można było łatwo uniknąć. Rozwiązania zostały utrudnione. Zasoby zostały niepotrzebnie podzielone i przekierowane. Kryteria przywództwa zostały wypaczone. Winę religii widać na każdym etapie tej kryzysowej sytuacji.
Jednak nie zamierzam argumentować, że religia stworzyła wirusa COVID-19, ani też, że świat bez religii nie miałby pandemii. To, co wydaje się oczywiste, postaram się podkreślić zaraz na początku: religia nie stworzyła COVID-19, po prostu znacznie pogorszyła sytuację. Mimo tego, jestem pewien, że część religijnych osób wciąż będzie oskarżać mnie o robienie argumentu, który teraz starałem się wyraźnie obalić. Również powinienem przyznać, że wielu liderów religijnych i instytucji wykonało ogromną pracę, wspierając odpowiedź rządową na pandemię oraz pomagając osobom dotkniętym chorobą, zarówno fizycznie, jak i finansowo. Wiele kościołów rozdawało papier toaletowy, inne oferowały pomoc finansową dla osób, które straciły pracę. Wiele z nich prowadziło nabożeństwa online, przekazując ludziom nadzieję. Chociaż nie chcę umniejszać szlachetnych działań tych kościołów, mogłem równie dobrze stworzyć podobną listę filantropii przedstawiającej pomoc barów czy kwiaciarzy. W czasach kryzysu ludzie często wykazują się ogromnym altruizmem, mimo apokaliptycznych przewidywań.
Jednak w katastrofie tak kompleksowej jak amerykańska reakcja na COVID-19, znajdą się liczni winni, zasługujący na krytykę. Ich wkład w pogłębienie kryzysu będzie sięgał od wysokich rangą urzędników, którzy fatalnie sparaliżowali nasze przyszłe działania, bagatelizując zagrożenie, po osoby, które kupowały papier toaletowy w nadmiarze. Każda amerykańska instytucja, badana pod kątem jej reakcji na pandemię, będzie zawodzić. Jednak ta książka ma na celu wskazanie wyjątkowej i nieporównywalnej winy ponoszonej przez religię. Religia, choć nie stworzyła samego wirusa, odegrała unikalną, często szkodliwą rolę w pogłębianiu kryzysu.
Gdy pandemia minie, a być może znajdziemy skuteczną szczepionkę, to jednak problem myślenia religijnego, które przygotowało nas na kryzys, pozostanie nierozwiązany. Nie chodzi tu o to, by w tym momencie krytykować religię, ale o to, by w przyszłości zrozumieć, jak religia wciąż będzie w stanie szkodzić naszym wysiłkom w zarządzaniu kryzysami na całym świecie. Gdyby religia stosowała te same zasady, co inne instytucje, wiele problemów byłoby łatwiejszych do rozwiązania. Jednak nie ma żadnych wątpliwości, że religia – szczególnie w kontekście pandemii COVID-19 – miała wpływ na wiele negatywnych wydarzeń i zjawisk.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский