W przypadku Michaela Cohena i kampanii Donalda Trumpa z 2016 roku, odpowiedź brzmi: tak — i to w sposób jednoznaczny, udokumentowany i skazujący. W ramach przestępstw związanych z finansowaniem kampanii wyborczej, Cohen działał nie tylko w ścisłej koordynacji z kandydatem na prezydenta, lecz wykonywał jego bezpośrednie polecenia. Płatności w wysokości 150 000 dolarów dla Karen McDougal i 130 000 dolarów dla Stormy Daniels nie były „osobistymi” rozliczeniami ani aktami ochrony wizerunku, jak próbował to przedstawić sam Trump. Były to bezpośrednie, nielegalne wydatki kampanijne mające na celu wpłynięcie na wynik wyborów — czyli ukrycie potencjalnych skandali, które mogłyby osłabić szanse Trumpa na zwycięstwo.

Firma American Media Inc. (AMI) przyznała w ramach porozumienia o immunitecie, że ich płatność na rzecz McDougal była skoordynowana z kampanią prezydencką Trumpa, a jej głównym celem było uciszenie historii potencjalnie szkodliwej politycznie. Cohen, jako długoletni „naprawiacz” problemów Trumpa, był wykonawcą tych działań, a jego relacje potwierdzają nie tylko inni świadkowie, jak David Pecker i Allen Weisselberg, ale także dokumentacja finansowa oraz nagranie rozmowy z samym Trumpem, ujawniające jego zaangażowanie w plan.

Z prawnego punktu widzenia, działania Cohena naruszyły liczne przepisy federalne, przede wszystkim tytuł 52 Kodeksu Stanów Zjednoczonych (U.S.C.), w tym sekcje 30118(a), 30116(a)(1)(A), 30116(a)(7) i 30109(d)(1)(A). Limit wydatków kampanijnych w wysokości 25 000 dolarów został przekroczony sześciokrotnie w przypadku McDougal oraz ponad 50-krotnie w przypadku Daniels. Płatności te nie tylko przekraczały limity, ale były również dokonane przez korporacje, co stanowi osobne naruszenie prawa. Cohen działał z zamiarem wsparcia kandydata Trumpa i z pełną świadomością konsekwencji prawnych.

Dowody zgromadzone przez prokuratorów z Południowego Dystryktu Nowego Jorku były przytłaczające. Obok dokumentów i zeznań, kluczowym materiałem była seria czeków refundacyjnych wystawionych przez Trump Organization oraz nagranie rozmowy Cohena z Trumpem. Działania Cohena nie były przypadkowe — to był celowy, skoordynowany i przemyślany plan polityczny, mający na celu manipulację procesem wyborczym. A zatem, choć formalnie to Cohen odpowiadał karnie za naruszenia, to beneficjentem i architektem planu był Trump, określony w dokumentach jako „Individual-1”.

Cohen, jako osoba, która dopuściła się przestępstw, został uznany za głównego wykonawcę, czyli principal offender, zgodnie z tytułem 18 U.S.C. § 2. W rozumieniu prawa federalnego, osoba, która pomaga, doradza, poleca lub w inny sposób wspiera popełnienie przestępstwa, ponosi pełną odpowiedzialność karną. Cohen nie tylko realizo

Jakie kryteria kierowały prezydentem Trumpem przy udzielaniu ułaskawień?

Prezentując końcowy raport śledztwa Roberta Muellera, konserwatyści, tacy jak senator Rand Paul czy przedstawiciel Matt Gaetz, zaczęli wzywać Donalda Trumpa do ułaskawienia Michaela Flynna. Gaetz sugerował także, że Trump powinien rozważyć ułaskawienie Manaforta i skrócenie wyroku Flynna. Bliski doradca i przyjaciel Trumpa przez dekady, Roger Stone, najlepiej spełniał kryteria prezydenta w kwestii ułaskawienia. Prezydent wyraził głębokie rozczarowanie zatrzymaniem Stone’a w styczniu 2019 roku i domagał się przeglądu polityki FBI, podkreślając, że jest „bardzo rozczarowany” sposobem, w jaki to zatrzymanie zostało przeprowadzone. W wywiadzie z 3 lutego 2019 roku, zapytany o ewentualne ułaskawienie Stone’a, Trump odpowiedział: „Roger to ktoś, kogo zawsze lubiłem... Nie myślałem o [ułaskawieniu]. Wygląda na to, że bardzo dobrze się broni. Ale musisz zakończyć tę całą nagonkę na Rosję.” Biorąc pod uwagę jasne i głośne wypowiedzi prezydenta na temat ułaskawień, jego stwierdzenie, że nie rozważa ułaskawienia Stone’a, w połączeniu z potrzebą „pozbycia się polowania na czarownice” oraz w kontekście sugestii Giulianiego, że „sprawy mogą się oczyścić” na końcu dochodzenia, Stone pozostaje bardzo prawdopodobnym kandydatem do ułaskawienia.

Wczesnym 2019 roku nawet George Papadopoulos starał się o uchylenie wyroku: „Moi prawnicy wystąpili z wnioskiem o ułaskawienie. Jeśli zostanę mu objęty, chętnie je przyjmę.” Choć niektórzy ludzie mają wątpliwości co do przyjęcia ułaskawienia z powodu jego konotacji winy, Papadopoulos nie miał takich obaw, gdyż jego ułaskawienie, gdyby do niego doszło, nastąpiłoby po przyznaniu się do winy i odbyciu wyroku.

Sama lista dziesięciu ułaskawień, które Trump przyznał w ciągu pierwszych 28 miesięcy swojego urzędowania, wskazuje na sposób, w jaki prezydent korzystał ze swojego prawa ułaskawienia. Wśród tych, którzy zostali ułaskawieni, znaleźli się m.in. Joseph Arpaio, były szeryf Arizony, skazany za pogwałcenie nakazu sądowego, który nakazywał zaprzestanie zatrzymywania imigrantów ze względu na ich status prawny. Ułaskawienie Arpaio było gestem w stronę kardy politycznej prezydenta, szczególnie, że Arpaio był aktywnym zwolennikiem Trumpa w trakcie jego kampanii wyborczej. Kluczowym elementem sprawy Arpaio była kwestia imigracji, która stanowiła centralny punkt programu Trumpa.

Innym ważnym przypadkiem było ułaskawienie I. Lewisa „Scootera” Libby’ego, byłego doradcy wiceprezydenta Dicka Cheneya, który został skazany za utrudnianie śledztwa, składanie fałszywych zeznań i perjury w sprawie ujawnienia tożsamości tajnego agenta CIA, Valerie Plame Wilson. Ta sprawa, przypominająca podobne zarzuty wobec współpracowników Trumpa, była wykorzystana przez prezydenta, aby podkreślić swoje rozczarowanie polityką wymiaru sprawiedliwości i potwierdzić swoje stanowisko wobec osób z jego środowiska politycznego.

Ułaskawienie Dinesha D’Souzy, skazanym za oszustwa związane z finansowaniem kampanii, miało również wymiar symboliczny. Było to ukłon w stronę jego twardych zwolenników, biorąc pod uwagę jego kontrowersyjne poglądy polityczne, a także odnosiło się do kwestii, które były obecne w samych relacjach z Trumpem, takich jak związki z osobami oskarżonymi lub skazanymi za naruszenia prawa finansowego.

Pardony, które Trump przyznał Conradowi Blackowi i Patrickowi Nolanowi, były również częścią jego politycznych kalkulacji. Black, były magnat medialny, który napisał książkę pochwalającą Trumpa, i Nolan, który stawał się coraz bliższy rodzinie Trumpa, to przykłady ułaskawień mających swoje korzenie w osobistych powiązaniach i przekonaniach prezydenta.

Podczas pierwszych 28 miesięcy kadencji Trump wydał dziesięć pardonów, a lista ta miała swoje uzasadnienie polityczne. Prezentował się jako obrońca osób, które zostały „niesprawiedliwie” ukarane, a sam akt ułaskawienia traktował jako narzędzie służące realizacji swoich celów politycznych. Ułaskawienia te były również elementem gry politycznej, mającej na celu zdobycie poparcia wśród różnych grup wyborców i zwolenników.

Choć Trump wyraził przekonanie, że posiada prawo do ułaskawienia samego siebie, kwestia ta pozostaje niejednoznaczna w świetle amerykańskiego prawa. Nikt w historii USA nie ułaskawił się sam, a Trump, mimo wcześniejszych rozważań o takim kroku, nigdy nie zdecydował się na formalną próbę tego kroku, zwłaszcza po opublikowaniu raportu Muellera. Co ważne, kwestia samoułaskawienia straciła na znaczeniu po wydaniu raportu, ponieważ w świetle wytycznych Departamentu Sprawiedliwości Mueller nie miał możliwości rozstrzygania kwestii odpowiedzialności prezydenta.

Pardony Trumpa były wielokrotnie powiązane z jego osobistymi interesami, dążeniem do wykorzystania swojej władzy do obrony swoich współpracowników oraz pokazania swojego sprzeciwu wobec samego dochodzenia Muellera. Były także sposobem na obniżenie napięcia w obliczu oskarżeń i badań związanych z tzw. rosyjskim śledztwem.

Czy Prezydent Stanów Zjednoczonych Jest Ponad Prawem?

Prezentując tę kwestię, trudno oprzeć się wrażeniu, że w systemie politycznym i prawnym USA nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o niepodważalność pozycji prezydenta. Z jednej strony, zapewnienia zawarte w Konstytucji Stanów Zjednoczonych wyraźnie wskazują na to, że prawo jest ponad wszystkimi obywatelami, niezależnie od zajmowanej pozycji. Z drugiej strony, praktyka polityczna oraz konkretne interpretacje prawa w kontekście działania głowy państwa stawiają pytania o realny zakres tej zasady. W szczególności, sprawa Donalda Trumpa i jego roli w ściganiu przestępstw, w których mógłby być zamieszany, staje się centralnym punktem rozważań na temat rzeczywistego stosowania prawa w przypadku najwyższych przedstawicieli władzy.

Względy prawne dotyczące impeachmentu i oskarżeń o przestępstwa popełnione przez urzędników najwyższego szczebla w USA wprowadziły wiele kontrowersji. Chociaż konstytucja rzeczywiście stanowi, że prezydent nie jest immune od oskarżeń, fakt, że procedura impeachmentu jest niezwykle trudna do przeprowadzenia, a decyzje o jego skutkach są w dużej mierze uzależnione od układów politycznych, rodzi pytanie, czy realnie każdy prezydent może zostać pociągnięty do odpowiedzialności.

Zgodnie z opinią niektórych prawników, prezydent Donald Trump nie jest ponad prawem, chociaż jego sytuacja jest wyjątkowa. Choć może być oskarżony, w kontekście politycznych procedur impeachmentu oraz szczególnych regulacji prawnych, nie jest łatwo go postawić przed sądem. Jego rola w wydarzeniach związanych z kampanią wyborczą i kontakty z przedstawicielami Rosji, które miały miejsce w czasie jego kadencji, skłaniają do refleksji nad tym, jak system sprawiedliwości w USA traktuje najwyższych przedstawicieli władzy. Również, gdyby Trump nie pełnił funkcji prezydenta, byłby traktowany tak samo jak każdy inny obywatel, lecz jego pozycja w strukturach władzy utrudnia postawienie go przed sądem. Stąd pojawia się wątpliwość: czy w systemie amerykańskim istnieje przestrzeń, w której prezydent może działać poza prawem?

Podkreśla się, że prezydentura nie jest absolutnym immunitetem. Takie interpretacje prawa pokazują, że nawet osoby piastujące najwyższe stanowiska muszą wypełniać swoje obowiązki zgodnie z konstytucją i prawem. Niemniej jednak, trudność w postawieniu prezydenta przed sądem wskazuje na to, jak silny wpływ polityka ma na wymiar sprawiedliwości. W przypadku Trumpa, jego pozycja i sprzeczności związane z procedurą impeachmentu stawiają w trudnej sytuacji nie tylko sam system sądowy, ale także same instytucje polityczne, które nie są w stanie przeprowadzić skutecznej procedury oskarżenia, mimo jasnych dowodów na ewentualne złamanie prawa.

Warto zauważyć, że chociaż amerykański system prawny i polityczny teoretycznie zapewnia równość wobec prawa, w praktyce są sytuacje, w których prawo może być stosowane wybiórczo lub ograniczone przez procesy polityczne. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadkach, które wykraczają poza normy prawne i obejmują wpływ, jaki polityczne decyzje mogą mieć na finalny wynik. W tym kontekście pojawiają się pytania o przyszłość odpowiedzialności karnej najwyższych przedstawicieli władzy oraz o to, czy system w ogóle jest w stanie sprostać wyzwaniom związanym z pociągnięciem prezydenta do odpowiedzialności.

Choć konstytucja zapewnia, że prezydent, podobnie jak każdy obywatel, nie stoi ponad prawem, rzeczywistość polityczna oraz specyfika prawa w USA sprawiają, że zasada ta jest trudna do wdrożenia w praktyce. Być może zatem, w obliczu zmieniającej się sytuacji politycznej, pojawi się konieczność przemyślenia, w jaki sposób należy traktować tych, którzy znajdują się na szczycie władzy – nie tylko w kontekście ich roli jako urzędników, ale także jako obywateli, którzy nie powinni być chronieni przed odpowiedzialnością.

Jak George Papadopoulos stał się kluczowym graczem w śledztwie dotyczącym ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA

W maju 2016 roku, George Papadopoulos, członek zespołu doradców politycznych Donalda Trumpa, stał się centralną postacią w śledztwie, które miało zbadać możliwą współpracę kampanii Trumpa z Rosją. Papadopoulos, który początkowo miał status „wolontariusza” w zespole doradców ds. polityki zagranicznej, wkrótce znalazł się w centrum dochodzenia FBI, które dotyczyło ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku.

Wszystko zaczęło się od spotkania Papadopoulosa z Maltą wiosną 2016 roku, kiedy to Joseph Mifsud, tajemniczy profesor, poinformował go o „setkach e-maili”, które mogłyby zaszkodzić Hillary Clinton. Spotkanie miało miejsce w marcu, kiedy Papadopoulos dopiero co dołączył do zespołu doradców Trumpa. Mifsud rzekomo twierdził, że Rosja posiadała kompromitujące materiały dotyczące Clinton. Ta informacja była dla Papadopoulosa istotna, ale również zaskakująca — nie wiedział wówczas, jak poważne konsekwencje pociągnie za sobą ta rozmowa.

Początkowo jednak Papadopoulos nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Zignorował wagi tej informacji, a także fakt, że Mifsud, choć był dobrze znany w kręgach akademickich i politycznych, nie miał bezpośrednich powiązań z rządem rosyjskim. Papadopoulos również nie uważał jego roli w kampanii Trumpa za szczególnie ważną, mimo że był jednym z doradców w zakresie polityki zagranicznej.

Sytuacja zmieniła się, gdy Papadopoulos, po kilku miesiącach milczenia, w końcu postanowił współpracować z FBI. Jednak jego decyzja o współpracy była wynikiem nie tylko obawy przed konsekwencjami prawno-karnymi, ale również z powodu wcześniejszych kłamstw, które w trakcie dochodzenia złożył przed agentami federalnymi.

Papadopoulos zataił przed ścigającymi go służbami szczegóły rozmów z Mifsudem. W szczególności zaprzeczył, że wiedział o roli Rosji w sprawie „skradzionych e-maili” przed wstąpieniem do zespołu Trumpa. Zdecydował się jednak przyznać do kłamstw, które miały miejsce podczas jego przesłuchań w 2017 roku. Okazało się, że jego działania nie były jedynie kwestią niewielkich nieścisłości, ale miały duże znaczenie w kontekście dochodzenia FBI, które dotyczyło możliwej zmowy pomiędzy Trumpem a Rosjanami.

Sama kwestia kłamstw w kontekście ścigania przestępstw jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Kłamstwo w obliczu ścigania karnego, zwłaszcza w przypadku kłamstw materialnych, jest traktowane jako poważne naruszenie prawa. W przypadku Papadopoulosa chodziło o fałszywe zeznania złożone w obliczu FBI. Kłamstwa te, choć pozornie drobne, miały znaczenie kluczowe w kontekście śledztwa. Złożenie fałszywych zeznań stanowi naruszenie prawa, które jest punowane na mocy przepisów prawa amerykańskiego (Title 18 U.S.C. § 1001).

Papadopoulos, będąc świadkiem w sprawie dotyczącej ingerencji Rosji w wybory, przyznał się do winy, co stanowiło istotny element całego śledztwa. Dodatkowo, jego współpraca z zespołem specjalnego prokuratora Roberta Muellera miała znaczenie, które wykraczało poza jego osobiste przypadki. Jego pomoc w zbieraniu dowodów, a także składane przez niego zeznania, stały się częścią szerszego dochodzenia, które wkrótce doprowadziło do kolejnych oskarżeń i procesów, dotyczących innych osób związanych z kampanią Trumpa.

Działania Papadopoulosa stawiają również pytanie o to, w jaki sposób osoby na różnych stanowiskach w kampaniach politycznych, mając ograniczoną wiedzę i doświadczenie, stają się częścią znacznie większego mechanizmu politycznego i wywiadowczego. Papadopoulos był przecież postacią względnie mało znaną, ale jego połączenia z kluczowymi postaciami kampanii Trumpa i późniejsze interakcje z Rosjanami stały się jednym z głównych wątków śledztwa.

Warto również pamiętać, że jego przypadek nie był odosobniony. Działania Papadopoulosa pokazują, jak złożona może być gra wywiadowcza, która niejednokrotnie nie jest widoczna gołym okiem. Z jednej strony mieliśmy kampanię Trumpa, której przedstawiciele (tak jak Papadopoulos) mogli nie być świadomi pełnej skali sytuacji, w której się znaleźli. Z drugiej strony, mamy do czynienia z wyspecjalizowanymi służbami wywiadowczymi, które wykorzystały każdą, nawet najmniejszą informację, by wzmocnić swoje śledztwa.

Papadopoulos i jego rola w całej sprawie pokazują, jak niebezpieczne mogą być nawet niewielkie błędy i decyzje podjęte w czasie kampanii politycznych. To nie tylko kwestia legalności, ale również bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego.