W pierwszych dekadach XXI wieku Stany Zjednoczone znacząco rozszerzyły mechanizmy kontroli imigracyjnej, czyniąc z niej narzędzie walki nie tylko z przestępczością czy terroryzmem, ale także z ideami. Przykład profesora Tariqa Ramadana – szwajcarskiego uczonego muzułmańskiego, który przez lata nie mógł wjechać do USA z powodów niejasno zdefiniowanych jako „ideologiczne” – stał się symbolem tej transformacji.

Ramadan, wnuk założyciela Bractwa Muzułmańskiego, był znanym intelektualistą, którego głos rozbrzmiewał w debacie publicznej w Europie i poza nią. W 2004 roku został zaproszony do objęcia stanowiska na Uniwersytecie Notre Dame, jednak jego wiza została niespodziewanie cofnięta przez Departament Stanu USA na podstawie sekcji 411(a)(1)(A)(iii)(VI) ustawy USA PATRIOT Act. Oficjalnym powodem było domniemane przekazanie „materialnego wsparcia” organizacjom terrorystycznym, co miało polegać na darowiznach dokonanych przez Ramadana na rzecz palestyńskich organizacji charytatywnych w latach, gdy nie były one jeszcze zakazane przez amerykańskie prawo.

Sprawa spotkała się z silnym oporem ze strony środowisk akademickich, instytucji wolności obywatelskich oraz organizacji pozarządowych, takich jak ACLU. Rozpoczęto długoletnią batalię sądową, która ujawniła arbitralność i polityczne podłoże ideologicznej ekskluzji. Wielokrotnie wskazywano, że zakaz wjazdu nie dotyczył żadnego konkretnego przestępstwa, lecz był oparty na uprzedzeniach i strachu przed odmiennością kulturową oraz religijną. Argumentowano, że odmowa wjazdu Ramadana była próbą uciszenia krytycznego, ale legalnego i intelektualnie zakorzenionego głosu w dyskusji nad relacją Zachodu ze światem islamu.

W 2009 roku sąd apelacyjny orzekł na korzyść organizacji, które zakwestionowały wykluczenie Ramadana, a w 2010 roku jego zakaz wjazdu został zniesiony. Wreszcie mógł przyjechać do Stanów Zjednoczonych, co uznano za ważne zwycięstwo wolności słowa i swobodnego przepływu idei.

Sprawa Ramadana wpisuje się w szerszy kontekst polityki „ideologicznej ekskluzji”, stosowanej przez władze USA wobec osób uznanych za niepożądane nie ze względu na ich czyny, ale przekonania. Choć podobne praktyki sięgają czasów zimnej wojny, kiedy to odmawiano wiz osobom o lewicowych poglądach, to po 11 września 2001 roku przybrały one nową formę, wpisując się w logikę globalnej walki z terroryzmem.

Warto odnotować, że „ideologiczna ekskluzja” opiera się na bardzo szerokiej i nieprecyzyjnej interpretacji pojęcia „materialnego wsparcia” dla organizacji uznanych za terrorystyczne. W orzeczeniu Holder v. Humanitarian Law Project (2010), Sąd Najwyższy USA uznał, że nawet doradztwo prawne lub szkolenia z zakresu pokojowych negocjacji mogą być traktowane jako wsparcie dla terroryzmu, jeśli dotyczą zakazanej organizacji. W opinii odrębnej sędzia Stephen Breyer wskazał, że takie podejście zagraża podstawowym zasadom wolności słowa.

W tym kontekście działania władz wobec Ramadana wpisują się w szerszy trend instrumentalizacji prawa imigracyjnego do celów politycznych, ideologicznych i propagandowych. Przypadek ten pokazuje, że linia między bezpieczeństwem narodowym a represją wobec poglądów jest cienka i łatwa do przekroczenia. Pod pretekstem walki z terroryzmem można bowiem skutecznie eliminować z przestrzeni publicznej głosy niewygodne, lecz niekoniecznie niebezpieczne.

Dla czytelnika istotne jest zrozumienie, że ekskluzja ideologiczna nie jest jedynie narzędziem walki z terroryzmem, lecz także formą kontroli nad tym, kto ma prawo uczestniczyć w debacie publicznej. Ma ona charakter prewencyjny i symboliczny – nie służy ukaraniu za konkretne przestępstwa, lecz za same idee lub afiliacje. Jej efektem może być ochłodzenie klimatu intelektualnego, autocenzura oraz marginalizacja głosów spoza dominującego paradygmatu.

Warto również dostrzec, że tego typu praktyki nie są domeną jedynie Stanów Zjednoczonych. W warunkach globalnego lęku przed „innym” – religijnym, kulturowym, politycznym – wiele demokratycznych państw sięga po narzędzia represji zbliżone do tych znanych z reżimów autorytarnych. Tym samym powraca pytanie o granice wolności w epoce, gdy granice geograficzne stają się miejscem konfrontacji idei.

Jak polityczna nieufność wpłynęła na kształtowanie się amerykańskiego systemu imigracyjnego?

Po ogłoszeniu Proklamacji Neutralności przez George’a Washingtona w 1793 roku, Stany Zjednoczone starały się zachować niezależność w polityce zagranicznej, unikając zaangażowania w europejskie konflikty. Jednak podpisanie w 1795 roku Traktatu Jay’a z Wielką Brytanią, przyznającego Stanom Zjednoczonym status „najbardziej uprzywilejowanego narodu” oraz rozpoczynającego proces rozwiązywania sporów dotyczących długów przedrewolucyjnych i zajęcia amerykańskich statków przez Brytyjczyków, wywołało silne napięcia, szczególnie z Francją. Traktat był przez Francuzów traktowany jako krok w stronę sojuszu z Wielką Brytanią, a nie neutralności, co pogłębiło krytykę, zwłaszcza wśród Demokratyczno-Republikańców, którzy oskarżali Federalistów o zdradę ideałów młodego narodu.

Również, mimo początkowej obawy obu partii przed obcym wpływem, podział polityczny w Stanach Zjednoczonych stawał się coraz bardziej wyrazisty. Federalistyczni politycy oskarżali Demokratyczno-Republikańskich zwolenników Rewolucji Francuskiej o przywódców terroru, nazywając ich „amerykańskimi jakobinami”, natomiast ci ostatni zarzucali Federalistom próbę przekształcenia Ameryki w nową wersję brytyjskiej arystokracji. Było to preludium do jeszcze ostrzejszej polaryzacji, która osiągnęła swoje apogeum w 1798 roku.

W 1798 roku, gdy Federalistom udało się przejąć kontrolę nad Kongresem oraz fotel prezydenta, w osobie Johna Adamsa, naród amerykański znalazł się na skraju wojny z Francją. Tzw. „Afera XYZ” – skandal dyplomatyczny, w którym trzej francuscy agenci zażądali łapówki oraz ogromnych ustępstw w zamian za kontynuowanie negocjacji pokojowych – wywołał gniew wśród Federalistów, którzy naciskali na wojnę. Jednak Demokratyczno-Republikańscy politycy, zwłaszcza Jefferson, opowiadali się za neutralnością i otwarcie krytykowali politykę Adamsa.

Zbliżając się do wojny z Francją, Federalistyczna większość w Kongresie przegłosowała ustawodawstwo, które uznawało obcokrajowców za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, traktując ich obecność w Stanach Zjednoczonych jako czynnik destabilizujący. W 1798 roku przyjęto tzw. Alien Friends Act, pierwszą ustawę, która dała prezydentowi szerokie uprawnienia do deportacji „niebezpiecznych” cudzoziemców. Zgodnie z tym aktem, prezydent mógł usunąć z kraju każdego obcokrajowca uznanego za zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Była to część szerszej tendencji, w ramach której Kongres przyjął plany regulacji imigracji, bazując na pojęciach suwerenności narodowej i prawa do samoobrony.

To była odpowiedź na obawy związane z rosnącą liczbą imigrantów, zwłaszcza tych z Francji i Irlandii, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych po rewolucjach francuskiej i haitiańskiej. Federalistów niepokoiło, że francuscy i irlandzcy imigranci mogli wspierać Demokratyczno-Republikańską partię, którą postrzegali jako zagrożenie dla stabilności państwa. Z kolei, Demokratyczni-Republikańscy politycy oskarżali Federalistów o próby narzucenia w Ameryce systemu politycznego i społecznego zbliżonego do brytyjskiego, który ich zdaniem zagrażał ideom republikańskim.

W odpowiedzi na rosnący wpływ prasy i ideologii, która stawała się narzędziem politycznym, Federalistów zaczęli używać władzy ustawodawczej jako środka do tłumienia opozycji. Wprowadzono zmiany w ustawie o naturalizacji, wydłużając czas potrzebny do uzyskania obywatelstwa, co miało na celu ograniczenie możliwości politycznej aktywności nowych obywateli, szczególnie tych związanych z Demokratycznymi-Republikańczykami. Z kolei, prasa, która była coraz bardziej zaangażowana politycznie, zaczęła pełnić rolę platformy propagandowej, wykorzystując język obelg i oskarżeń.

W okresie tym, Stany Zjednoczone znalazły się w wyjątkowej sytuacji, gdzie z jednej strony troska o tożsamość narodową, z drugiej – walka z obcym wpływem i wreszcie, z jednej strony idea neutralności, a z drugiej – obawy przed rewolucyjnych zamachami, prowadziły do powstawania ustawodawstwa, które miało na celu zabezpieczenie suwerenności kraju. Niezwykle istotne było, że te decyzje miały na celu nie tylko ochronę przed zagrożeniami zewnętrznymi, ale także stabilizację wewnętrzną.

Bardzo ważnym aspektem w tym okresie jest również rozważenie kwestii, które dotyczą granicy pomiędzy ochroną interesów narodowych a zagrożeniem dla wolności obywatelskich. Wprowadzenie aktów takich jak Alien Friends Act otworzyło drzwi do późniejszych regulacji imigracyjnych, które niejednokrotnie były wykorzystywane w historii Stanów Zjednoczonych do tłumienia opozycji politycznej, demonizowania cudzoziemców oraz marginalizowania grup etnicznych. Mimo że te akty miały na celu ochronę przed zagrożeniami zewnętrznymi, z czasem stały się narzędziem politycznej represji.

Czy prawo do wolności słowa obejmuje także prawo do swobodnego wjazdu do USA?

W dniu 18 kwietnia 1972 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych rozpatrzył sprawę, która miała kluczowe znaczenie dla zrozumienia granic między wolnością słowa a uprawnieniami rządu w zakresie polityki imigracyjnej. Sprawa dotyczyła profesora z Belgii, Michaela Mandela, którego wjazd do USA został odmówiony na mocy tzw. „plenary power doctrine” — doktryny, która przyznaje Kongresowi i wykonawczej władzy szerokie uprawnienia w kwestiach związanych z imigracją i cudzoziemcami. Reprezentujący rząd Daniel Friedman stwierdził, że kluczową kwestią jest nie tyle wolność słowa, ale raczej to, czy obywatele USA mogą zmusić rząd do wpuszczenia cudzoziemca, którego wjazd zostałby odrzucony na podstawie decyzji Kongresu.

Boudin, obrońca Mandela, skoncentrował się na prawie Amerykanów do swobodnego odbioru informacji. Według niego, odmowa wjazdu Mandela nie tylko naruszała prawa do swobodnego przekazu informacji, ale także fundamentalne wartości wolności akademickiej, które są chronione przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji. Równocześnie podkreślił, że odmowa ta była szczególnie istotna w kontekście wolności intelektualnej, która była centralnym elementem poprzednich orzeczeń Sądu Najwyższego.

W odpowiedzi na te argumenty, prawnicy z American Civil Liberties Union (ACLU) przedstawili amicus curiae, w którym podkreślali, że sprawa Mandela stanowi doskonałą okazję do ponownego rozważenia przestarzałych precedensów prawnych, które pozwalają na ideologiczne wykluczenie cudzoziemców, jak miało to miejsce w czasie McCartyzmu i w trakcie tzw. „chińskiej ustawy wykluczeniowej” z 1882 roku. Zwrócili uwagę na konieczność rewizji tych przepisów w kontekście współczesnych norm antydyskryminacyjnych. Dla nich, odmowa wjazdu osoby z powodu jej poglądów ideologicznych mogła zostać porównana do nierówności rasowych, które wcześniej były uznawane za akceptowalne w amerykańskim prawie, ale dziś są uważane za absolutnie nieakceptowalne.

Również w trakcie samego procesu, niektóre opinie sędziów wskazywały na wątpliwości co do tego, w jakim stopniu Sąd Najwyższy powinien dążyć do zmiany dotychczasowych precedensów, które nadawały Kongresowi szeroką kontrolę nad polityką imigracyjną, niezależnie od jej wpływu na wolności obywatelskie. Na przykład, sędzia Thurgood Marshall, początkowo zwolennik rządu, po dalszym zgłębianiu tematu, zmienił zdanie, wyrażając wątpliwości co do zgodności z Konstytucją decyzji, które nadają władzom wykonawczym takie szerokie uprawnienia.

Sędzia Harry Blackmun, który ostatecznie napisał opinię większości, skoncentrował się na tym, że choć Pierwsza Poprawka zapewnia prawo do odbioru informacji, to w tym przypadku nie było mowy o całkowitym zakwestionowaniu prerogatyw rządu. Stwierdził, że „przedstawienie wniosków na piśmie, rozmowy telefoniczne czy nagrania wideo” nie mogą zastąpić bezpośredniej interakcji z osobą, której idei chce się wysłuchać. Niemniej jednak, argumentował, że prawo do swobodnego odbioru informacji nie oznacza automatycznego prawa do przyjęcia każdego cudzoziemca do kraju, zwłaszcza w przypadku osób ideologicznie wykluczonych przez prawo.

Ostatecznie, w dniu 29 czerwca 1972 roku Sąd Najwyższy podjął decyzję, która potwierdziła constitutionality wykluczenia Mandela, uznając, że Kongres i władze wykonawcze miały prawo odrzucić wniosek o jego wjazd. Decyzja ta opierała się na długotrwałym precedensie, który pozwalał władzom na decydowanie o polityce imigracyjnej bez większej ingerencji Sądu Najwyższego.

Sprawa Kleindienst v. Mandel wciąż pozostaje jednym z najbardziej kontrowersyjnych orzeczeń w historii amerykańskiego prawa imigracyjnego. Stanowi doskonały przykład napięcia, które może pojawić się pomiędzy wolnością słowa a uprawnieniami rządu w zakresie ochrony porządku publicznego i narodowego bezpieczeństwa. Istotnym pytaniem, które nie zostało ostatecznie rozwiązane, pozostaje kwestia, w jakim stopniu rząd powinien mieć prawo do odmowy wjazdu osobom, które mogą mieć istotny wpływ na rozwój myśli akademickiej i kulturalnej w USA, jednocześnie nie stanowiąc zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego.

Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, że to orzeczenie nie zamyka tematu. Mimo że w tamtym czasie Sąd Najwyższy postawił kropkę nad „i” w kwestii granic władzy wykonawczej w kontekście polityki imigracyjnej, współczesne debaty na temat wolności słowa, praw obywatelskich i uprawnień rządu nie straciły na aktualności. Wciąż pozostaje pytanie, w jakim zakresie państwo powinno ingerować w kwestie wolności wypowiedzi, ideologicznych wykluczeń i swobody akademickiej. Warto pamiętać, że decyzje takie nie są niezmienne, a zmieniające się społeczne i polityczne okoliczności mogą prowadzić do nowych interpretacji tych samych przepisów.